"Pamiętam tylko ogień" Anna Musiałowicz

"Pamiętam tylko ogień" Anna Musiałowicz

Dostałam kiedyś cudowny prezent. Siostra skompletowała album z moimi zdjęciami. Wszystko uporządkowała i opisała. Wzruszyłam się. Często sięgam do tego albumu i mam ogromną przyjemność z jego oglądania. Dzięki zdjęciom ożywają wspomnienia. W powieści „Pamiętam tylko ogień” Anny Musiałowicz też chodzi o zdjęcia i o wspomnienia. Natomiast wszystko dzieje się w drugą stronę. Wraz ze zdjęciami gasną osoby i pamięć o nich.

Główna bohaterka książki stara się regularnie odwiedzać swoją ciotkę Konstancję, która mówi o niej żartobliwie Malutka, pomimo że to już dojrzała kobieta po przejściach. Malutka często daje się wygadać ciotce, która raczy ją opowieściami o – swego czasu dość dużej – rodzinie. Pewnego dnia kobieta wpada w panikę. Zniknęła ze starych zdjęć. Czy zniknie ona także z realnego świata?

W „Pamiętam tylko ogień” Musiałowicz dokonała pozornie niemożliwej rzeczy. Połączyła powieść obyczajową z fantastyczną. Jak popatrzymy na fabułę, ta jest bardzo zwyczajna. Domowy obiad, kawa ciasto, rozmowa. I jest w tym jakaś melancholia, ale nie wykracza ona poza to co realne. Natomiast autorka otacza swoje bohaterki mgiełką niezwykłości, magii. Czy to czarownice? A czy każda z nas, kobiet, po części nie jest czarownicą? Czy źródłem tej magii są wspomnienia? Wspomnienia, które sprawiają, że ktoś/coś istnieje?

Konstancję możemy nazwać reliktem minionej epoki. Ona żyje w swoim tempie wśród szklanek w koszyczku, narzut na fotele, słoików z kompotami i z zawsze gotowym garnkiem zupy na obiad. Niesamowite jest to, jaką aurą Musiałowicz otoczyła życie samotnego, starego człowieka. Ona nie piszę o przygnębiającej samotności. Ona wykrzesza z niego magię (wspomnień i przywiązania), pielęgnuje i docenia jego doświadczenia, ale też uchwyca grozę przemijania.

Nie jest tajemnicą, że na każdą z książek Anny Musiałowicz czekam i celebruję jej czytanie. Celebruję małymi rytuałami. Herbata w ulubionym kubku może dzięki temu nabrać wymiaru małego święta. „Pamiętam tylko ogień” to taka powieść, która sugeruje nam, aby zwolnić, spojrzeć na nasze otoczenie i odetchnąć jego zapachem. Bo w naszych bliskich, a także ścianach naszych domów kryje się to co najważniejsze, coś co jest tlenem dla duszy.

[Egzemplarz recenzencki]

"Lilja złodziejka. Skarb trzech królów" Janne Kukkonen

"Lilja złodziejka. Skarb trzech królów" Janne Kukkonen

„Lilja złodziejka” Janne Kukkonena to komiks, który stał się bestsellerem w rodzimej Finlandii. Dzięki wydawnictwu Kultura Gniewu pojawił się i na polskim rynku. Jak przyjmiemy tę zadziorną dziewczynkę, która pragnie wielkich złodziejskich zleceń. „Skarb trzech królów” to jeden z zeszytów tego przygodowego fantasy.

Mistrz cechu złodziei patrzy z politowaniem na mają Lilję i jej wielkie ambicje. Nie zamierza dać jej poważnego zlecenia, ale dziewczynka sama bierze sprawy w swoje ręce. Za wszelką cenę chce zaimponować kamratom i zdobyć ich szacunek. Miesza się w sprawy, jakie mędrcom się nie śniły. Czy Lilja doprowadzi do końca świata?

Kukkonen stworzył przygodowe fantasy z przytupem. Ta historia to przede wszystkim świetny scenariusz, w którym przygoda goni przygodę. Ta historia to też wyrazista główna bohaterka. To jej impulsywna decyzja jest zapalnikiem wszelkich wydarzeń, ale taka jest Lilja impulsywna, charakterna, no i zwinna. Spryt i niewielkie gabaryty pozwalają jej wyjść niemal z każdej opresji. Być może niektóre sceny, gdzie musi ona zmierzyć się z przeciwnikami mógłby być lepiej przedstawione. Mam na myśli, jak ona tego dokonała, bo czytelnicy widzą narysowany ogromny rozgardiasz (z wszelkimi komiksowymi „bam”, „trach”, „siup”), z którego mała bohaterka sprytnie umyka. Ale tu, po raz kolejny, muszę dodać, że taka jest Lilja. Gdzie się pojawi, robi straszne zamieszanie. Nie działa metodycznie, a spontanicznie.

Kiedy działają złodzieje? W nocy. I to, a także nieco bura złodziejsko-zamkowa-średnowoeczna konwencja rzutuje na kolorystykę. To jest mroczny komiks dziejący się wieczorową i nocną porą. Natomiast Kukkonen sprytnie ożywia ją żółtym i pomarańczowym blaskiem pochodni. Efekt jest bardzo fajny. Czytelnik czuje, jak to wszystko współgra ze scenariuszem. Właściwie trudno mówić tu o gładkich kreskach i miłych buziach, bo wkraczamy w zbójecki świat, gdzie każdy ma w sobie pierwiastek cwaniaczka. I to też autor fantastycznie oddał rysując postacie, których – poza Liją i jej opiekunem – nie obdarzamy kredytem zaufania. Już na pierwszy rzut oka widać, że są chytre i dwulicowe.

Na stronie wydawcy komiks oznaczony jest jako 9+. I tego plusa bym wyjątkowo podkreśliła. To nie jest beztroska przygodówka dla dzieci. Bohaterka jest młodziutka, ale wydarzenia, w których uczestniczy są dość mroczne i – nie boję się użyć tego słowa – brutalne. Lilja funkcjonuje w bezwzględnym i chciwym świcie. I nie ma dla niej taryfy ulgowej. Jej przeciwnicy kompletnie nie przejmują się, że mają do czynienia z dzieckiem i nie omieszkają jej szantażować, aby osiągnąć swoje cele. Do tego, trup ściele tu się gęsto. W czasie tej przygody wielu stracie głowę, a i główna bohaterka przekona się, jakie to uczucie pozbawić kogoś życia.

Nie sposób nie chwalić Janne Kukkonena. „Skarb trzech królów” to naprawdę ciekawa historia, a jej główna bohaterka – złodziejka Lilja – jest jej niekwestionowaną gwiazdą. To taka bohaterka, którą się lubi, której się kibicuje i którą się zapamiętuje. Natomiast trudno jest ocenić, dla kogo ta historia powstała. Balansuje ona na granicy przygodowego komiksu dla dzieci (czy też młodzieży), a średniowiecznego fantasy. Być może to jest sekret sukcesu tej publikacji. Robi wrażenie i na dorosłych i na wchodzących w dorosłość, spragnionych mocnych ważeń, czytelnikach.

[Egzemplarz recenzencki]

"Zabójcze dowcipy" Thierry Coppée

"Zabójcze dowcipy" Thierry Coppée

Nie wiem, kto bardziej lubi czytać „Żarciki Toto” - ja czy moja córka? Ten komiks to nasz nadworny poprawiacz humoru. Toto szokuje swoimi pomysłami i sposobem myślenia, wywołując uśmiechy na naszych twarzach. Czwarty zeszyt tego komiksu zatytułowany jest „Zabójcze dowcipy”. Czy Toto przejdzie samego siebie?

„Żarciki Toto” to zbiór jednostronicowych historyjek. Zeszyt czwarty jest ciekawy, bo możemy dostrzec pomiędzy niektórymi zależności. Przykładowo, jest seria anegdot z obozu, w jakim uczestniczył Toto. Poczułam też potrzebę dowiedzenia się więcej o tym bohaterze. Nie wiem na ile Thierry Coppee przemyślał życiorys tego chłopca, a jeśli nie to warto byłoby to zrobić. Miałach chociażby wrażenie, że jego rodzicie między 3 a 4 zeszytem się rozeszli. Z jednej strony ich sytuacja prywatna nie wpływa na charakter żartów, ale z drugiej jest nieco dezorientująca.

A co w tym zeszycie „odwali” ten bohater? Zastanowimy się, jaki jest najlepszy sposób na odnalezienie zaginionego kota? Czy babcia Toto ma śnieg w kościach? Dlaczego Toto dostaje same jedynki? Dlaczego krowy nie mają skrzydeł? Te i inne problemy zostaną poruszone w formie naprawdę dobrego żartu w komiksie „Zabójcze dowcipy”.

[Egzemplarz recenzencki]

"Moje pierwsze wyrazy" Bogumiła Zdrojewska

"Moje pierwsze wyrazy" Bogumiła Zdrojewska

Kiedy zacząć tłumaczyć dzieciom, czym są litery i jak łączyć je w słowa? Bardzo trudne pytanie. Sama znam i czytającego dwulatka, i dzieciaki, które litery ogarnęły dopiero w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Jak widzicie jest to sprawa wyjątkowo indywidualna. Natomiast jeśli czujesz, że to już, że twoje dziecko interesuje się literami i chce pisać wesprzyj je w tym. Na rynku znajdziesz gros materiałów, które ci w tym pomogą. Jednym z nich jest publikacja „Moje pierwsze wyrazy” autorstwa Bogumiły Zdrojewskiej.

Jak tytuł wskazuje jest to książka do nauki pisania wyrazów, a nie liter. Co to oznacza? Z daną literą jest powiązane jakieś słowo i jego pisownia. Przykładowo literka „R” powiązana jest ze słowem „rok”. Przy jego prezentacji spółgłoski i samogłoski zaznaczone są innymi kolorami. Ćwiczenia wyglądają tak, że najpierw należy ten wyraz napisać, a następnie czeka nas pakiet zadań tematycznych, przy których czasami pojawiają się kolejne słówka. W tym przepadku dziecko musi rozpoznać pory roku, a przy okazji pozna pisownię ich nazw. Następnie uporządkuje rękawiczki zastanawiając się, która jest lewa, a która prawa, musi zamalować odpowiednią ilość kółek i kolorowankę według klucza, policzyć kwiaty, dorywać odpowiednia liczbę jabłek w koszykach, przyporządkować ubrania do pór roku. Podobnie wygląda to przy innych literach. Punktem wyjścia jest jakieś słowo. Do niego jest pakiet łamigłówek (labirynt, łączenie w pary, rysowanie po śladzie, porządkowanie itp.), a przy niech kolejne wyrazy, związane z tym główny.

W opisie na okładce wydawca „rozpływa się” nad chłonnym umysłem przedszkolaka i twierdzi, że już 4-5 latka można nauczyć pisać. Pewnie i można, jednak w przypadku tej publikacji należy podkreślić jedną rzecz. Prezentowane są w niej litery pisane, a dziecko jest zachęcane do pisanie w liniaturze. I teraz ty musisz sobie odpowiedzieć, czy w taki sposób chcesz z dzieckiem pracować. Praktyka w przedszkolach jest raczej inna. Litery wprowadza się na wczesnym etapie, ale raczej zaczyna się od liter drukowanych, a dzieci przerysowują ich kształty na kartkę np. „rysują” swoje imię. W zależności od podręcznika, czy też podejścia wychowawcy liniatura może pojawić się w zerówce, jednak właściwa nauka pisania w niej to pierwsza klasa. Generalnie wychodzi się z założenia, że ręka czterolatka nie jest gotowa na pisanie w liniach i rekomenduje się swobodne pisanie po kartce.

Podsumowując. „Moje pierwsze wyrazy” to publikacja bardzo atrakcyjna. Szereg łamigłówek na pewno pomoże w nauce pisowni nowych wyrazów. Natomiast mam wątpliwości do wczesnego pisania w liniaturze. I to nie jest mój wymysł, a wnioski po rozmowie z kilkoma wychowawczyniami przedszkolnymi, które potwierdziły, że z ich obserwacji wynika, iż rączka tak małego dziecka nie jest na to gotowa i lepiej sprawdza się swobodne pisanie. Dlatego publikacja ta bardzo mi się podoba, jednak sama zadecyduję, na jakich zasadach i kiedy będę z nią pracować.

[Egzemplarz recenzencki]

"Czas zagłady" Vladimir Wolff

"Czas zagłady" Vladimir Wolff

Swego czasu byliśmy straszeni wizją wybuchu III wojny światowej. Dzięki Bogu, że oddaliła się ona, chociaż patrząc na różne miejsca zapalne na naszym globie można zadrżeć z przerażania. Natomiast pociągnijmy ten temat literacko. Vladimir Wolff – jeden z ciekawszych twórców powieści o charakterze militarnym – prezentuje wojnę totalną. Epickie starcie mocarstw, które ma prowadzić do nowego porządku świata, a opisuje to w powieści „Czas zagłady” będącej częścią cyklu „Nowy porządek świata”.

Korea, Tajwan, Indie, USA, Chiny – akcja jest mocno poszatkowana, ale mówimy konflikcie, którzy ogarnia cały świat. Świat, który wali się w gruzy. Świat, którego los zależy od polityków, ale też tych działających poza wielka sceną. Wolff rzucił się na ambitne przedsięwzięcie. Zaprojektował bardzo dużo wątków nawiązując do powieści militarnej, sensacyjnej, geopolitycznego thrillera. I podkreślić trzeba , że Wolff świetnie nad tymi wątkami panuje i oddaje w ręce czytelników dynamiczną, ociekającą adrenaliną historię.

Być może nie jestem wielką fanką military fiction, ale do powieści Vladimira Wolffa mam słabość. Ma on swoisty talent, aby wszystkie przymioty tej literatury – jak geopolityka, sceny batalistyczne czy wojskowa technologia – przedstawić z popowym sznytem. I to nie znaczy, że w historie jego autorstwa wkrada się błahość. Wręcz przeciwnie to realistyczne, mrożące krew w żyłach wizje, które czyta się z wypiekami na twarzy. Także czytajcie Wolffa. Czy to będzie cykl „Nowy porządek świata”, czy inny – a tych ma na swoim koncie kilka.

[Egzemplarz recenzencki]

"Z bursztynu i ognia" Agnes Domergue, Helene Canac

"Z bursztynu i ognia" Agnes Domergue, Helene Canac

Zemsta może być motorem do działania, ale czasami prowadzi też do bezmyślnej „jazdy”, impulsywnego nieprzemyślanego działania. I po części jest to historia o zemście, a nawet dwóch zemstach. O zemście „zaślepionej” i zemście, która w porę otworzyła oczy. Wioska, w której mieszkała Kitsune została spalona na rozkaz okrutnego króla. Lisiczka jest ostatnią z rodu Kitsune. Opiekę nad nią roztacza bogini Amaterasu, ofiarowując jej magiczny bursztyn. Jednak ten wpada w ręce duchów onibi, które nakłaniają ją właśnie do zemsty. Kitsune ma porwać i przyprowadzić im synka owego króla, który doprowadził do masakry ludu Kitsune. Czy wędrówka z niewinnym, radosnym chłopcem zmiękczy serce lisiczki?

Ależ ciekawy komiks wpadł mi w ręce dzięki wydawnictwu Wilga. Jego tytuł to „Z bursztynu i ognia”, a interesujący jest z dwóch powodów. Po pierwsze mamy tu historię inspirowaną japońskim folklorem. Głowna bohaterka charakterystycznym imieniu Kitsune jest dziewczynką-lisiczką, zresztą to imię oznacza właśnie lisa. Lisa uznawanego za zwierzę magiczne. Takimi bardzo wyraźnymi punktami z japońskiej mitologii są też Amaterasu i onibi, a wierzę, że co bardziej oczytani w temacie dostrzegą w tym komiksie więcej Japonii np. charakterystyczne stroje u niektórych bohaterów i in.

Po drugie muszę wspomnieć o kolorystyce. Mnie ona wręcz zachwyciła. Jest bardzo rudo, co wspaniale pasuje do lisów (kitsune), ognia (dosłownej pożogi, ale też ognistych uczuć i burzliwych charakterów) i bursztynu (daru od Amaterasu). Za ilustrację, wygląd komiksu odpowiada Helene Canac. Rewelacyjnie operuje ona kolorem tworząc wyjątkowo przemyślana kompozycję eksponującą treść, charakter poszczególnych scen i wykorzystaną symbolikę.

A co myślę o treści? Ciężko wchodzi się w tą historię. Widzimy główną bohaterkę samą w lesie. Nic o niej nie wiemy, ale wokół niej dzieje się mnóstwo rzeczy. Jaka jest jej sytuacja? Co uznać za normę, a co powinno wzbudzić nas niepokój? Właściwie ta opowieść jest tak zbudowana, że im dalej coraz więcej się wyjaśnia. Początkowa dezorientacja ustępuje, a my zaczynamy rozumieć, co wywołało sytuację z początku komiksu. A sama historia jest ładna i poruszająca, aczkolwiek przewidywalna. Kiedy już wyjdziemy z początkowych „mroków” ścieżka prowadzi nas do dość oczywistego – w mojej ocenie – finału. Chociaż – będę szczera – owa przewidywalność nie przeszkodziła mi się nim cieszyć.

W komiksie „Z bursztynu i ognia” młody czytelnik (wydawnictwo określiło grupę docelową jako 9+) znajdzie magię oraz przygodę i dostaje on je w wyjątkowej oprawie. Doprawione wielką garścią japońskiego folkloru, który sprawia, że opowiadana historia jest jeszcze bardziej magiczna, niezwykła, hipnotyzująca, a także z fenomenalną grafiką. Już o tym mówiła, ale warto to podkreślić. Ilustracje swoją kolorystyką wspaniale prezentują treść, klimat, symbolikę. Chociażby dla nich warto wziąć do ręki ten komiks.

[Egzemplarz recenzencki]

Szalone malowanie z zestawem kreatywnym Spin Art

Szalone malowanie z zestawem kreatywnym Spin Art

Malowanie kojarzy się ze spokojnym siedzeniem przy kartce papieru lub sztalugach. Ale my stworzymy dzieło sztuki z ruchu. Użyjemy do tego zestawu kreatywnego do malowania Spin Art. Kartkę umieszczamy na kole, które wprawiamy w ruch i oddajemy się ekspresji: Lejemy na to farbę, sypiemy brokat. A wiecie, co jest najfajniejsze w takim malowaniu. Nieprzewidywalność. Raz kropelka farby rozłoży się jak kleks, innym razem wyjdzie z niej mała kometa, a jeszcze kolejnym pierścień okalający całą kartkę. Kiedy moja córka odpala Spin Art Studio malowaniu towarzyszy pełne zaskoczenia „wow”.

Poza samym kołem do malowania w zestawie znajdziemy też farby, kartki w różnych kształtach, brokat, woskową kredkę, szablony, 2 ramki. Instrukcja nieco podpowiada, jakie efekty możemy uzyskać malując z tym urządzeniem. Fantastyczne jest też to, że wspomniane materiały łatwo uzupełnić. Wystarczy dolać farby do buteleczek i dociąć karty do malowania z bloku technicznego. Dopóki koło się kręci, my możemy tworzyć.





"Dobre bajki dla przedszkolaków. Idziemy na spacer!" Małgorzata Korbiel

"Dobre bajki dla przedszkolaków. Idziemy na spacer!" Małgorzata Korbiel

Przedszkolaki zasługują na dobre bajki. Na bajki pełne ciepła i wsparcia. Bo niewątpliwie moment pójścia do przedszkola jest wielkim wydarzeniem. Dziecko nagle musi czekać, dzielić się i w oógle dostosować się do przedszkolnej dyscypliny. Jak sobie radzić w przedszkolnej grupie? Małgorzata Korbiel w książce „Dobre bajki dla przedszkolaków Idziemy na spacer” przytacza kilka historii, które mogą być pomocne.

Pierwszy z problemów to, kiedy dwójka dzieci chce bawić się tą samą zabawką. Jak poprosić? Czy można wymusić podzielenie się? Kolejna kwestia to rywalizacja. Czy zawsze ma sens? Następnie żart. Czym różni się ten śmieszny od nieśmiesznego? Czy można żartować z kogoś? W bajce „Teraz moja kolej” dzieci poznają sposoby na cierpliwe czekanie i dowiedzą się dlaczego czasami warto poczekać. W następnej mowa o sekretach i o tym, że warto przyznać się, kiedy zrobiło się coś źle. A w „Jestem najważniejszy” pani przedszkolanka podkreśla walor współpracy.

Jak wskazuje tytuł książki wszystko dzieje się poza salą przedszkolną, na spacerze. Korbiel sprytnie umieściła w swoich bajkach pory roku i zmiany jakie zachodzą w przyrodzie np. dzieci zbierają jesienne liście, albo dokarmiają ptaki. Jednak najważniejsze są relacje z rówieśnikami i podejście pani wychowawczyni. Autorka prezentuje różne sytuacje, które mogą być trudne dla dziecka, które nagle musi funkcjonować w grupie. W „Dobrych bajkach...” można obserwować, jak rozwiązać tę problemy bez krzyku i furii. Jest to genialny sposób na modelowanie zachowania dziecka ku pewności siebie, asertywności, ale też empatii. Korbiel pokazuje, jak załatwić sprawę grzecznie i stanowczo, a pani Agnieszka – wychowawczyni z bajek – jest swego rodzaju moderatorem. Wspiera swoich przedszkolaków, mediuje i tłumaczy im, dlaczego warto właśnie tak postępować.

Po reakcji moje synka na „Dobre bajki dla przedszkolaków...” widzę, jak ważne jest, aby prezentować dzieciom bliską im problematykę. I właśnie tym jest grupa przedszkolna , w której spędzają kilka godzin w ciągu dnia. Junior zakochał się w bajkach Małgorzaty Korbiel. Mam wrażenie, że kiedy je czytamy analizuje każde słowo. Mam nadzieję, że pomogą mu one poradzić sobie w konfliktowych sytuacjach, w jakich będzie uczestniczyć i załatwić je bez niepotrzebnego stresu.

[Egzemplarz recenzencki]

"Kocia Szajka i Baszta Siedmiu Płaszczy" Agata Romaniuk

"Kocia Szajka i Baszta Siedmiu Płaszczy" Agata Romaniuk

Ależ tę Kocią Szajkę rzuca po Polsce. Tym razem Agata Romaniuk wysłała ich z Cieszyna do Szczecina. Teoretycznie się relaksują na sopockich plażach. Trochę się opalają, a także dołączają do akcji „Koty na rowery. I tak – z całkiem niezłym czasem – dojeżdżają do wspomnianego Szczecina, gdzie podziwiają m.in. potężne maszyny zwane dźwigozaurami. Okazuje się, że ktoś sabotuje zabytkowe dźwigi regularnie wykręcając żarówki oświetlające miasto, jak i śruby otrzymujące maszyny w całości. Przeciwników dźwigozauów jest kilku. Kto z nich jest najbardziej zdeterminowany? Koty nie zamierzają tego tak zostawić. Zaczynają obserwację z lądu, wody i powietrza. Wierzą, że złapią łobuza. Czy tak się stanie przekonacie się czytając nową już dziesiątą cześć popularnego cyklu kryminalnego dla dzieci.

Dlaczego ta książka nie nazywa się „Kocia Szajka i dzwigozaury”? No dlaczego? Te wielkie maszyny są ewidentnymi gwiazdami tej powieści. I jak się przekonamy dość kontrowersyjnymi gwiazdami. Dlaczego jakieś tam maszyny, kupa złomu ma górować nad miastem? - pytają się niektórzy. Może można by postawić coś ładniejszego? Z estetyką trudno dyskutować. Natomiast fakty są takie, że dźwigozaury komuś zaszły za skórę i ten ktoś jest gotowy daleko się posunąć.

Kocia Szajka może zapisać na swoim koncie kolejne sprawnie przeprowadzone śledztwo. Tym razem wspierają inspektor Jeżynkę. Wspierają pomysłami, doświadczeniem, jak i ostrym pazurem. A przy okazji poznają nowe miejsce. Bo jako skutek uboczny można przywołać walor – nazwijmy go – krajoznawczy. Koty pochodzą z Cieszyna i ów Cieszyn jako miasto był bardzo widoczny w pierwszych częściach cyklu. Ale my mamy do czynienia z przebojowymi kotami, które nie boją się podróżować i doskonale widać, że miejsca, które odwiedzają nie są obojętne dla fabuły. Agata Romanik bardzo się stara, aby odmalować lokalny koloryt, cechy charakterystyczne danej miejscowości, symbole. I doskonale jej to wychodzi.

Już od pierwszej części – tej o śledziach - „Kocia Szajka” trafiła do topki ulubionych książek mojej córki. I – jeżeli się nie mylę – od trzech lat się w niej utrzymuje. Po każdą kolejną przygodę cieszyńskich kotów M. sięga z entuzjazmem. „Kocia Szajka i Baszta Siedmiu Płaszczy” utrzymuje dobry trend. A ja po raz kolejny mogę napisać, że polecamy ten przygodowo-kryminalny cykl dla dzieci.

[Egzemplarz recenzencki]

"Czas zatrzymany" Maja Lunde

"Czas zatrzymany" Maja Lunde

Zatrzymać czas. Nie postarzeć się ani o minutę. Pozostać na zawsze tu i teraz. Takim (anty)cudem obdarzyła bohaterów powieści „Czas zatrzymany” Maja Lunde. Moment został zatrzymany jak na fotografii. A jednak paradoksalnie ten czas dalej płynie. Ludzie oddychają, chodzą do pracy, rozmawiają, myślą, podróżują ale się nie zmieniają. Nie rosną im włoscy, nie przybywa zmarszczek. Nie rosną, ani się nie kurczą. Nigdy więcej śmierci i porodów. Ale tylko w świecie ludzi, bo przyroda dalej funkcjonuje w dobrze znanym rytmie. „To tak... jakby... one żyły podczas gdy my nie.”1

Mogłoby się wydawać, że Maja Lunde uderza w apokaliptyczne nuty. Nic bardziej mylnego. „Czas zatrzymany” to wyjątkowo realistyczna powieść. Obyczajowa, ale z melancholijno-refleksyjnym wydźwiękiem. Rozwój sytuacji na świecie obserwujemy z perspektywy kilku bohaterów: walczącej z rakiem Jenny, oczekujących na dziecko Jakoba i Lisy, zafascynowanego ogrodnictwem Otto i fanki adrenaliny, i jej nieco ekscentrycznych przyjaciół, Ellen. Pierwsza myśl: „Super. Każdy z nich dostał czas”. Na więcej chwil z rodziną, na kolejny dzień życia, na pielęgnowanie pasji, na przygotowanie się do nowej roli. Jednak owa sytuacja jest tak nienaturalna, że nie jest dane im tym czasem się cieszyć. Ludzie popadają w marazm, nic ich nie cieszy. Zamiast żyć wegetują. „Tęskniłam za pogrzebami (…)”2 mówi jedna z bohaterek i – co dość kontrowersyjne – sama sobie pogrzeb wyprawia. Inna rzuca rozpaczliwe: „(…) skoro mam cały czas świata, nie mogę przeznaczyć go na ciebie.” I mówi to do człowieka, u boku którego przeżyła większość swojego życia.

„My ludzie, byliśmy częścią natury, pomyślała. Teraz już nie jesteśmy częścią cyklicznego procesu, i tak naprawdę nie wiem, czym jesteśmy, kim jesteśmy. I czy w ogóle istniejemy.”3 Lunde chce w tej książce mocno zaznaczyć, że nie da się żyć w oderwaniu od rytmu natury i robi to abstrahując od ekotreści, a nawiązując do stanu psychicznego, energii, jaka towarzyszy żyjącej istocie. Bo bohaterowie „Czasu zatrzymanego” z każdym dniem tę energię tracą. A jej resztki kierują na wspólnotę. Czują potrzebę, że muszą zrobić coś razem, aby ten zegar znowu ruszył. Ich postępowanie może jest nieudolne, może przegrywa z teoriami spiskowymi, które są jakże podniecające. Jednak oni czują, że muszą coś robić, bo stagnacja będzie ich pomału wykańczać.

„Czas zatrzymany” polecam raczej miłośnikom literatury pięknej. Akcji w tej książce jest jak na lekarstwo. Zamiast tego Lunde czaruje melancholią. I nie bez powodu jedna z bohaterek jest fotografką, bo taka melancholia wynika z kadrów w jakie pisarka zamknęła kolejne rozdziały tej powieści. Mnie natomiast Lunde zachwyciła niekonwencjonalnym sposobem myślenia. Można by powiedzieć, że to kolejna książka o relacji człowiek-natura, ale jakże inna od tego, co do tej pory czytałam. I właśnie tą oryginalnością norweska autorka mnie kupiła.

1 Maja Lunde, „Czas zatrzymany”, przeł. Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska, wyd. Literackie, Kraków 2025, s. 182.

2 Tamże, s. 227.

3 Tamże, s. 230.

[Egzemplarz recenzencki]

"Pierwszy słownik dla małych geniuszy"

"Pierwszy słownik dla małych geniuszy"

W obecnych czasach ogromną wagę przywiązuje się do nauki języków obcych. Już żłóbki i przedszkola kuszą potencjalnych klientów lekcjami tego typu. Koronnym argumentem w dyskusji o zasadności takich zająć jest wykorzystanie potencjału dziecięcego mózgu, który w pierwszych latach życia uczy się zaskakująco szybko i trudno z nim polemizować. Dlatego ja przychylnie patrzę na wszelkie próby nauki języka obcego przez zabawę, jak i publikacje wspierające ten proces. Jedna z nich ukazała się nakładem wydawnictwa Świetlik i zawiera podstawowe słówka w aż pięciu językach: polskim, angielskim, niemieckim, francuskim i hiszpańskim. Zatytułowana ona jest „Pierwszy słownik dla małych geniuszy”.

Zacznę od tego, że jako wzrokowiec uwielbiam formułę słownika obrazkowego. I tutaj została ona rewelacyjnie wykorzystana. Grafiki są bardzo przemyślana. Nie ma w nich miejsca na zbędne ozdobniki. Ilustracja ma prezentować dany zasób słówek, a są to zarówno rzeczowniki, czasowniki, jak i przymiotniki, a nawet liczebniki i przyimki. Zaprezentowano słownictwo z takich obszarów jak zwierzęta, dom, szkoła, jedzenie, części ciała, zawody, sport, jedzenie, ubranie i in. Właściwe można napisać, że jest to taki pakiet wyrazów, od jakiego dzieci zaczynają naukę języka.

Pięć języków brzmi imponująco. Natomiast mam wątpliwości, czy przez to książka jest czytelna. Czy komunikat jest jednoznaczny dla młodego mózgu. Do każdego rysunku (czy też fragmentu) rysunku jest podpis, na który składają się jego nazwy we wszystkich pięciu językach. Świetnie pokazuje to różnorodność mowy, ale dziecko nie zawsze wie, na którym słówku ma się skupić. Na przykład nas, jak na razie, interesują wyłącznie angielskie określenia, więc praktykowałam zasłanianie pozostałych, aby córka poznała znaczenie słowa, ale też opatrzyła się z jego pisownią. Oczywiście, jeżeli wasze dziecko uczy się kilku języków, to taka publikacja sprawi, że jeden słownik będzie wsparciem przy nauce ich wszystkich.

„Pierwszy słownik dla małych geniuszy” to atrakcyjna publikacja. Trudno mi ocenić, czy uwieszenie, jedno pod drugim, określeń w różnych językach nie namąci w głowie dziecka. Nam wystarczyłby podobny słownik z wyłącznie angielskimi słówkami. Zwiększyłabym też nieco czcionkę, aby podpisy jeszcze intensywniej działały na zmysł wzroku. Natomiast kompozycja strony jest przemyślana. Tematyczne zbiory słów i ilustrujących je grafik mają wspomóc naukę i ułatwić zapamiętywanie, ale też szukanie potrzebnych określeń.

[Egzemplarz recenzencki]

"Z wami wszystko jest możliwe" Mila Berg

"Z wami wszystko jest możliwe" Mila Berg

Czy bohater musi być herosem, któremu wszystko wychodzi? Niekoniecznie. Finya, bohaterka cyklu „Mała jednorożka z Lasu Życzeń”, nie patrzy na siebie jak na kogoś wyjątkowego. Jest mała, niezdarna, a jej róg nie czaruje tak jakby chciała. Natomiast cechuje ją coś innego, ciekawość i odwaga. Do tego ma wsparcie przyjaciół, z którymi jest w stanie rozwiązać niemal każdą zagadkę. W książce „ Z wami wszystko jest możliwe” bohaterowie spróbują znaleźć przyczynę powodzi, jaka nawiedziła wioskę trolli. Jak się okaże znaleźć to jedno, ale jeszcze trzeba pomyśleć, jak ją wyeliminować.

Bardzo lubię jednorożkę, którą wymyśliła Mila Berg. Finya to taka postać, która pomaga nabrać wiary w siebie. Pomimo że czuje się gorsza od innych jednorożców, nie przeszkadza to jest próbować walczyć z problemami. Jednorożka nieco nieśmiało, ale dzielnie stara się udzielić pomocy. Dzięki czemu możemy czytać o bohaterskich czynach, jakich ta dokonuje. Tym razem nawet czary dorosłych jednorożców nie pomogły. Tylko Finya wpadała na to, że trzeba szukać przyczyny. Że bez tego woda będzie ciągle nawiedzać wioskę trolli.

„Z wami wszystko jest możliwe” to pięknie wydana bajka dla dzieci. Ilustracje zachwycają kolorem i szczegółami. Są wspaniałym dodatkiem do tej jakże pięknej opowieści. Książki promującej odwagę, aktywność w działaniu i inteligentne podejście do problemu. Ale też mówiącej o wartości przyjaźni, o współczuciu wobec bliźniego, a także pomagającej uwierzyć w siebie.

[Egzemplarz recenzencki]

"Dobre bajki o tym, że warto wierzyć w siebie" Małgorzata Korbiel

"Dobre bajki o tym, że warto wierzyć w siebie" Małgorzata Korbiel

Czasami wyzwanie może przytłoczyć, a komunikat „Nie dasz rady” podkopać pewność siebie. Jak z tym walczyć? Jak je mądrze wesprzeć dziecko w jego strachu i obawach? Jak dać mu przestrzeń do próbowania? Może przyjdą nam na pomoc bajki? I to nie byle jakie. Małgorzata Korbiel przygotowała zbiorek opowiadań dla dzieci pt. „Dobre bajki o tym, że warto wierzyć w siebie”.

Bohaterami tych opowieści są róże zwierzątka. Nie do końca rozumiem dlaczego nie ludzie. Właściwie tylko w jednej bajce ważne są specyficzne umiejętności, jakie posiada jej bohaterka, a i okoliczności są raczej bliższe człowiekowi niż naturze. Uznajmy ten zabieg po prostu za dodatkową atrakcję. Nie zaprzeczę, że małpka na rowerze, czy rysiczka z plecakiem wyglądają uroczo i zachęcają do czytania.

A kogo dokładnie spotkamy w tej książce? Żyrafę Igę, która stresuje się przed ważnym meczem. Małpkę Ksawerego, który bardzo chce nauczyć się jeździć na rowerze. Rysiczkę Hanię i jej babcię, które wybierają się na górska wyprawę. Królika Janka, który nie chce przykładać się do zadań, bo uważa, że i tak nie potrafi ich dobrze zrobić. Rybkę Asię, która przekona się, że czasami warto przełamać strach. Lolo i Kiko, braci tukanów, którzy sprzeczają się, który z nich jest lepszy, starszy czy młodszy.

Magdalena Korbiel uchwyciła różne sytuacje, z jakimi musi zmierzyć się przedszkolak, a fabułę swoich bajek umieściła w znanym mu otoczeniu: dom, przedszkole, podwórko. Tłumaczy jak nie dać się stresowi czy to w czasie konkursów, czy publicznych występów. Oswaja porażkę tłumacząc, że to element nauki, a dzięki ćwiczeniom stajemy się za każdym razem nieco lepsi. Opowiada o tym, że czasami warto odpuszczać. Pokazuje, co odbiera nam strach, a także udowadnia, iż nie ma lepszych i gorszych. U Korbiel każdy jest wyjątkowy. Ma prawo do sukcesów i porażek, do rozwoju i realizacji swoich planów.

Myślę, że mali czytelnicy odnajdą się w tej książce. Opisane historie łatwo odnieść do codzienności. Być może twojemu dziecku też kiedyś nie wyszedł rysunek, upadło podczas jazdy na rowerze, albo zazdrościło starszemu bratu, że robi coś lepiej. Sprawmy, żeby te momenty nie zaważyły na jego samoocenie. Poświećmy mu dużo uwagi i zadbajmy o wspierające komunikaty. Bajki autorstwa Małgorzaty Korbiel nam w tym pomogą.

[Egzemplarz recenzencki]


Copyright © Asia Czytasia , Blogger