"Jeleni sztylet" Marta Mrozińska

"Jeleni sztylet" Marta Mrozińska

Jakie bohaterki literackie wolicie? Delikatne damy, które z gracją noszą koronki? A może buntowniczki, które przeklinają, nie boją się pobrudzić, a nawet chętnie uczestniczą w bójce? Wszebora, bohaterka powieści Mart Mrozińskiej pt. „Jeleni sztylet”, zalicza się do tej drugiej kategorii. Jest córką najemnika, zabijaki i po ojcu odziedziczyła wybuchowy i silny charakter. Dziewczyna postanawia pójść w jego ślady. Zgłasza się do Włóczni. Jest to coś na kształt wojskowej akademii, która szkoli najemników. Dostanie tam prawdziwy wycisk. Czy to doświadczenie ją złamie, czy wzmocni? Bora jest wyjątkowo jeszcze z jednego powodu. Lgną do niej różnego rodzaju duchy. Tzw. Stary Lud, w którego wierzy coraz mniej ludzi komunikuje się z dziewczyną. Być może jest ona bardziej wrażliwa niż na pierwszy rzut oka się wydaje.

To Wszebora jest „gwiazdą” powieści „Jeleni sztylet” i – niestety albo stety – determinuje to jaka ta książka jest. Mianowicie ma ona w sobie coś z młodzieżowego fantasy. Młoda bohaterka, jej dylematy, sposób patrzenia na świat i uparta buntowniczość kumulują uwagę. Przyznam, że „nie czułam” tej postaci, nie była mi bliska. Raczej imponowała mi jej opiekunka. Mądra, pokorna ciocia Olena, która już poznała życie i próbowała przemówić bratanicy do rozsądku. To wszystko potęgował fakt, że Marta Mrozińska raczej opisywała, a nie pokazywała jaka jest Wszebora. Postać ta mówiła, że jest wściekła, ale ja tego nie czułam.

Bardzo trudno jest stworzyć postać kobiecą, która przypadnie do gustu czytelnikom wszystkich płci. Z jakiegoś powodu to męscy bohaterowie są bardziej uniwersalni. Mam wrażenie, że Marcie Mrozińskiej nie udało się wyjść poza ramy kobiecego fantasy. Szczególnie, kiedy Bora trafia do obozu, poznaje koleżanki i „pitu, pitu” o babskich sprawach. Również wątek miłosny sprawia, że to chyba paniom bliżej do tej powieści.

Autorka miała niezły pomysł na fabułę. Wplotła w nią słowiańskie wierzenia, co jest bardzo na czasie, ale też uatrakcyjnia główną postać. Niepokorna bohaterka, wojowniczka, a może trochę wiedźma – kim jest Wszebora? Do tego, jak to w powieściach fantasy – przeżywa ona różne przygody. Mogłoby by ciekawie, ale mi nie odpowiadało tempo akcji. Mówiąc wprost było za wolne. Autorka raczy nas opisami, które nie niosą żadnych informacji. Nie mają też waloru „upiększającego”, bo język powieści jest prosty i poprawny. Przyznam, że czytając niektóre rozdziały miałam ochotę je skrócić, wycisnąć z nich kwintesencję.

Mojego serca Wszebora nie skradła, ale jest grupa (raczej) czytelniczek, która lubi takie charakterne, niepokorne bohaterki i czytając o przygodach tej dziewczyny będzie się dobrze bawić. Powieść „Jeleni sztylet” nie jest zła, ale mi czegoś w niej zabrakło. Dobrego tempa i charakteru. Głowna bohaterka skupia uwagę, ale jej energia nie „rozlewa się” na strony książki.

[Egzemplarz recenzencki]

"Ryś żartowniś" Nika Jaworowska-Duchlińska

"Ryś żartowniś" Nika Jaworowska-Duchlińska

Chyba każdy z nas lubi się pośmiać, jednak trzeba pamiętać, że w żartach należy zachować umiar. Nie można nimi nikogo skrzywdzić. Jak piszę Nika Jaworowska-Duchlińska w książce „Ryś żartowniś”: ”(…) udany żart to taki, który bawi wszystkich”1. Natomiast tyłowy Ryś trochę „przegina”, w efekcie czego „się doigra”.

Można powiedzieć, że fabuła książki, jest przewidywalna, ale to nic. Moja córka w trakcie czytania stwierdziła: „na pewno wpadnie w tarapaty, a wszyscy pomyślą, że żartuje”. I powiem wam, że byłam z niej duma. Z tego, że instynktownie czuje, że zachowanie Rysia nie jest właściwe, że trzeba wiedzieć kiedy i jak można żartować. Myślę, że na takie rzeczy należy dzieci uczulać. To jest ważne, aby wiedziały, gdzie leży granica.

Inną, godną podziwu sprawą, jest postawa przyjaciół Rysia. Myślę, że mogli się oni poczuć urażeni jego żartami, ale pomogli mu kiedy był w potrzebie i dzięki temu zmienił się on. Ich postawa sprawiła, że dotarło do niego, że postępował źle. Jeżeli się nie mylę to Jessica Woody w „Antybullyingowej książce dla dziewczyn” pisała o sianiu empatii, o zapoczątkowaniu zmiany, jako sposobie „walki” z dręczycielami. Właśnie taką pozytywną zmianę wywołały leśne zwierzęta wyciągając do Rysia „pomocną dłoń”.

Książka dedykowana jest dla dzieci w wieku 3-5 lat. Na stronie nie ma dużo tekstu, natomiast sama książka ma ok 60 stron, także zajmie ona lubiącego słuchać bajek przedszkolaka na dłuższą chwilę. Opowieść jest zabawna. Moja córka śmiała się z kolejnych psikusów jakie wymyślił główny bohater. Jednak w moim odczuciu jest ich trochę za dużo. Ryś ma siedmiu przyjaciół i każdemu „odwala jakiś numer”. Myślę, że pięciu by wystarczyło, bo historia robi się nieco monotonna. Autorka mogła też zadbać o płynność, albo dodać nagłówki. Kolejne „numery” pojawiają się znikąd. Wystarczyłby dodać coś w stylu „Ryś pobiegł dalej i spotkał Jelenia”, albo „Jak nabrałem Jelenia” i opowieść czytałoby się dużo lepiej.

Pomimo kilku wad „Ryś żartowniś” to godna polecenia książka. Mówi o empatii i szacunku do innych. Pokazuje, że tym co dla nas śmieszne można kogoś urazić, a także przypomina, że nie z wszystkiego wypada się śmiać.

1 Nika Jaworowska-Duchlińska, „Ryś żartowniś”, wyd. Świetlik, Białystok 2024, s. 59.

[Egzemplarz recenzencki]

"Gaja z Gajówki. Zagadka opuszczonej wsi" Anna Włodarkiewicz

"Gaja z Gajówki. Zagadka opuszczonej wsi" Anna Włodarkiewicz

Bardzo ucieszyła mnie informacja, że ukaże się drugi tom serii „Gaja z Gajówki”. Oznacza to, że jej nietypowa bohaterka zyskała wielu sympatyków. Dlaczego nietypowa? Tata Gai jest leśniczym. Dziewczynka mieszka w chatce w lesie i prowadzi życie jakże inne niż większość czytelników książki. Czy to ta „egzotyka” tak przyciąga dzieci do tej serii? Czy zazdroszczą one Gai swobody? O to trzeba zapytać młodych czytelników. Ja natomiast po raz drugi mam przyjemność przybliżyć wam tę, wykreowaną przez Annę Włodarkiewicz, postać.

Drugi tom z serii ma tytuł „Zagadka opuszczonej wsi”. Brzmi tajemniczo prawda. Gaja znajduje list datowany na 1939 rok i pragnie dowiedzieć się kim była Wanda, jego autorka. Zaintrygowała ją również opuszczona wieś i opowieści znajomego archeologa. Bohaterka książki zamienia się w detektywkę i próbuje odkryć dawne tajemnice.

Zaznaczyć muszę, że tytułowy wątek nie dominuje. Kontynuacja jest bardzo podobna do pierwszej części. Gaja opowiada o swojej codzienności przemycając ciekawostki prosto z lasu. Mówi czego się uczy dzieląc się zdobytą wiedzą. Skrupulatnie obserwuje zmieniającą się naturę i odnotowuje te zmiany i w swoich wspomnieniach, jak i w leśnej gazetce, do której mamy okazję zajrzeć. Ta książka to multum rozwijających inspiracji np. do stworzenia miniogródka, czy wspólnego gotowania. Zachęta do zatrzymania się, popatrzenia na otocznie i złapania rytmu zgodnego z naturą.

Myślę, że ta seria zafascynowała mnie właśnie uchwyceniem zmieniających się pór roku. Mieszkając w mieście trzeba się trochę wysilić, aby na skrawkach trawników wypatrzeć np. oznaki wiosny. Wchodząc do supermarketu nie zastawiamy się, które produkty są sezonowe. A natura uspokaja, dba o nas i nasze zdrowie i zasługuje o odrobinę uwagi.

[Egzemplarz recenzencki]

"Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać" Luis Sepúlveda

"Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać" Luis Sepúlveda

Żył sobie gruby czarny kot o imieniu Zorbas. Pewnego dnia spotkał chorą mewę i obiecał jej, że zaopiekuje się jej pisklęciem i nauczy je latać. Zorbas to wyjątkowo honorowy kot, więc postanowił dołożyć wszelkich starań, aby dotrzymać słowa. Własnym futerkiem ogrzewał jajo. Własnymi pazurami bronił pisklę przed niebezpieczeństwami. Ale jak kot ma nauczyć mewę latać skoro sam nie posiadł tej umiejętności? Na honor portowego kota, musi być jakiś sposób.

W poprzednim akapicie krótko streściłam wam treść książki napisanej przez Luisa Sepúlvedę pt. „Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać”. Jest to przepiękna bajka o bezinteresownej pomocy, a także o dotrzymywaniu słowa. Jak nie kochać portowych kotów, które z taką czułością zajmują się pisklakiem. Nie mają pojęcia, jak to zrobić, ale przeglądają encyklopedię – jestem ciekawa czy dzieci jeszcze wiedzą co to jest – i się dokształcają. Właściwie nikt ich nie rozliczy ze złożonej obietnicy, ale one czują, że tak wypada. W książce znajdziemy również motyw ekologiczny. Mewa choruje w efekcie działalności człowieka. Gdyby nie zaśmiecał środowiska nie doszłoby do tragedii.

Muszę przyznać, że wspaniale czytało mi się „Historię o mewie i kocie, który uczył ją latać”. Fabuła jest prosta i jasna w swoim przesłaniu, ale nie brakuje w niej napięcia i wzruszeń. Wróciłam do czasów dzieciństwa i bajek, które czytał mi tata. Historii pięknych, mądrych, ale nie cukierkowych. Tak jest u Luisa Sepúlvedy. W tej historii jest obecna śmierć, a na pisklę poluję różne zamieszkujące port stworzenia, ale jest ono otoczone dobrą opieką, a czytelnik wierzy w szczęśliwe zakończenie.

Wydawca sugeruje, iż książka jest przeznaczona dla czytelników w wieku 8+ i ja się z tym zgadzam. Odnosząc się do poprzedniego akapitu dodam, że powieść nie jest brutalna. Wręcz przeciwnie, jest delikatna, ciepła a nawet odrobinę poetycka. Natomiast autor specjalnie nie „cenzuruje” nieszczęścia, jakie było początkiem tej osobliwej historii. Miejmy więc na uwadze wrażliwość dziecka.

Zdecydowanie polecam. Co prawda „Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać” jest inna niż publikacje wydawane przez popularne wydawnictwa dla dzieci. Mam wrażenie, że to jest tzw. „stara szkoła”. Wszak Sepúlveda żył w latach 1949-2020. Ale się nie zestarzała. Mówi o ważnych wartościach takich jak pomoc, honor, współczucie. Pamiętajmy o tym i nie dajmy się „znieczulić” na innych ludzi, na inne istoty.

[Egzemplarz recenzencki]

"Pętla" W. & W. Gregory

"Pętla" W. & W. Gregory

Od czasu pojawienia się na rynku cyklu „Dwuświat” obserwuję twórczość Wojciecha Wolnickiego (znanego pod pseudonimem W. & W. Gregory). Polubiłam to co zaprezentował jako autor fantasy/science-fiction („Dwuświat”), a także w obyczajowej odsłonie („Uznanie”). W. & W. Gregory ma talent do kreowania antypatycznych, acz fascynujących bohaterów. I taki właśnie jest Piotr z powieści „Pętla”. Poznajemy go w momencie, kiedy dowiaduje się, że jego żona i najlepszy przyjaciel maja romans. Można powiedzieć, że jest ofiarą, bo został zdradzony przez bliskie osoby. Przepełniony złością i żalem szykuje się na coroczny wyjazd z kolegami, wśród których jest również „zdrajca”. Cel ich podróży to Jezioro Czarcie na Łotwie, które okryte jest złą sławą. Podobno ludzie tracą tam zmysły. Jak odludne, przeklęte miejsce zadziała na napiętą już sytuację między (ex)przyjaciółmi? Żaden z nich nie jest w stanie przewidzieć skutków tej wyprawy.

Skupmy się na Piotrze, bo to on jest głównym bohaterem i zarazem narratorem w „Pętli”. Uosabia on hipokryzję i zaborczość. Opisując relacje z bliskimi używa wielkich, doniosłych słów, a do tego przedstawia te relacje, jakby on był ich centrum – czymś na kształt Słońca – a inni byli od niego całkowicie zależni. Upadek z piedestału jest bardzo bolesny. Piotr mówi o sobie, jako o osobie wierzącej, jednak zasady wiary dość elastycznie dopasowuje do swoich decyzji. Nie ma z nim dyskusji. Wszyscy, którzy twierdzą inaczej to – delikatnie mówiąc – idioci. W wyniku wydarzeń na Łotwie Piotr czuje się niczym Bóg. W pewnym momencie mówi: „To jakby moje zmartwychwstanie. (…) Jestem wybrańcem. Bóg ufa tylko mnie.”1 Jego ego znowu szybuje w górę, ale umysł dalej jest zamglony.

„Pętlę” jest bardzo ciężko jednoznacznie sklasyfikować. Ma klimat thrillera z ciągłym fatum wiszącym nad bohaterami, jednak jej tematyka jest raczej psychologiczno-egzystencjalna. Nie uświadczymy tu wartkiej akcji, a raczej monolog jej bohatera. Historię wzlotów i upadków, a także nadziei i wątpliwości. W to wszystko autor wplata elementy paranormalne, które czynią książkę niejednoznaczną. Przez chwilę myślałam, że Jezioro Czarcie to miejsce podobne do słowackiego Trybecza opisanego w powieści „Szczelina” Jozefa Kariki i trochę smuciło mnie, że W. & W. Gregory tak mało uwagi mu poświęca. Jednak to nie ono, a człowiek, jego wolna wola (tudzież jej brak) są istotą tej historii.

Jako najważniejsze pytanie, które pada w powieści zaznaczyłam sobie cytat: „Czy Bóg założył, że będziesz takim, a nie innym człowiekiem i dojdziesz konkretnie tam, gdzie masz dojść?”2 Myślę, że to wystarczy, aby podsumować jej temat. Nie będę wchodzić w szczegóły jej fabuły, bo autor zręcznie miesza czytelnikom w głowie, dzięki czemu książka ta jest nieodkładalna. A przynajmniej dla mnie taka była.

1 W. & W. Gregory, „Pętla”, wyd. Opener, Stanica 2023, s. 117.

2 Tamże, s. 185.

"Jak jedzą zwierzęta" Octavio Pintos

"Jak jedzą zwierzęta" Octavio Pintos

Żywe istoty potrzebują między innymi pokarmu. Biorąc pod uwagę to kryterium zwierzęta można podzielić na roślinożerne, mięsożerna i wszystkożerne. Pójdźmy krok dalej i przypatrzmy się nie tylko temu, co jedzą, ale też jak jedzą. Kto musi pokarm rozdrobić, a kto połyka w całości? Albo trawienie. Kto jest w stanie sam strawić pokarm, a kto trawi poza swoim organizmem? Odpowiedzi na te pytania oraz wiele innych ciekawostek na temat odżywiania znajdziemy w publikacji „Jak jedzą zwierzęta” autorstwa Octavio Pintosa.

W książce opisano zwyczaje takich zwierząt jak: pirania, komar, sowa, ślimak, koala, wielbłąd, delfin, wąż, tygrys, pingwin, pająk, meduza, koliber, panda, papugoryba, pelikan, jeleń, mrówkojad, struś, hiena. Myślę, że autorowi udało zachować się różnorodność, dzięki czemu czytanie „Jak jedzą zwierzęta” bywa zaskakujące. Każda z istot jest inna i niepowtarzalna, a my dowiadujemy się, jak z wielorakością różnych gatunków i ich specyficznymi potrzebami poradziła sobie Matka Natura.

Publikacja jest niewątpliwe wartościowa merytorycznie i łatwo się po niej poruszać. Dzięki wielkim ilustracjom można szybko odnaleźć zwierzę, które nas interesuje. Natomiast mi nie podoba się kompozycja samej strony. Wszelkie informacje są rozrzucone naokoło owego rysunku „bohatera”. Jest w tym jakiś chaos, pomimo że wydawca zadbał o nagłówki i podkreślenie pewnych informacji. Ja dostaje oczopląsu kartkując tę publikację.

„Jak jedzą zwierzęta” to książka merytoryczna i (na pierwszy rzut oka) ładna. Poznajemy w niej kilka zwierząt i ich zwyczaje żywieniowe. Dowiadujemy się, jak odmiennie może wyglądać odżywianie. To wszystko jest bardzo ciekawe. Ja nieco uporządkowałabym układ strony, aby czytelnik mógł jeszcze szybciej znaleźć to, co go interesuje.

"Dreyn. Walczy by żyć" Kass Ceran

"Dreyn. Walczy by żyć" Kass Ceran

Czy pamiętacie jeszcze Seella Vanssee. Kass Ceran w brawurowy sposób przestawiła nam tego bohatera w powieści „Dreyn. Urodzony by walczyć”. Książka i sam Vanssee zyskali wielu fanów, chociaż Seell nie jest typowo pozytywną postacią, a raczej rozrabiaką, który najpierw działa potem myśli, i kieruje się własnym kodeksem moralnym. Ale koleś ma swój urok, dlatego wielu ucieszy wiadomość, że powstałą drugi tom jego przygód. Drugi tom nosi tytuł „Dreyn. Walczy by żyć”.

Kass Ceran zaserwowała nam całkiem udaną kontynuację. Eksplorujemy wszechświat wielu Galaktyk i poznajemy zamieszkujące go rasy. Na pochwałę zasługuje balans, jaki zachowała autorka w opisywaniu wykreowanego świata. Czujemy jaka to przemyślana kompozycja, a przy tym nie jesteśmy zalewani detalami. Nikt nam łopatologicznie niczego nie musi tłumaczyć. Sami jesteśmy w stanie odnaleźć się w jego realiach.

Powieść w dalszym ciągu zachwyca dynamiką i ilością intryg. Sam Seell Vanssee może wydawać się – jakby to ująć – bardziej ludzki. Ten bohater przeszedł pewną ewolucję, jednak dalej zachował swój nieokrzesany charakter. O Vanssee'em mogę powiedzieć tyle. On nie jest do lubienia. To nietuzinkowa postać, która nadaje powieści (i całemu cyklowi) wyjątkowy, awanturniczy klimat.

Wybaczcie, że dziś krótko, że nie wchodziłam w szczegóły fabuły, ale przy drugim tomie łatwo zdradzić szczegóły. Dlatego zostawiam was z informacją, że Vanssee powraca w dobrym stylu, a tych którzy go jeszcze nie znają, a lubią powieści science-fiction pełne akcji i intryg, zachęcam do zaopatrzenia się (od razu) w oba tomy.

[Egzemplarz recenzencki]

"Mgliste podejrzenia" Rafał Kosik

"Mgliste podejrzenia" Rafał Kosik

Do posiadłości zwanej Zamkiem wprowadza się nowy sąsiad. Zwraca na siebie uwagę dzieci oryginalnym wyglądam, dużym samochodem, a także workami z podejrzaną zawartością i nietypowymi narzędziami, które wnosi do mieszkania. Amelia, Kuba oraz ich rodzeństwo – dzieci zamieszkujące Zamek - mają różne teorie na temat sąsiada, a każda z nich jest bardziej makabryczna. Czy mają rację? Czy Pana Dłubacza – jak go nazwali – należy się obawiać?

„Mgliste podejrzenia” to książka o tym, jak nasza wyobraźnia potrafi nas zwieść. Wprowadzeniu Pana Dłubacza, towarzyszy niepokojąca aura, która przekłada się na wizerunek sąsiada. Niedawno przeczytany horror, wszechobecna mgła, a także nuda doprowadzają do tego, że ze zwykłych rzeczy, z (pozornie) łatwych do wyjaśnienia wydarzeń tworzy się niesamowita, mrożąca krew w żyłach historia. Myślę, że nie tylko dzieci ponosi wyobraźnia, ale dorośli również potrafią „dopisać” do strzępków informacji zakończenie, które nie musi być zgodne z prawdą. Krótko mówiąc, dajemy się zwieść pozorom.

Rafał Kosik w taki sposób prowadzi fabułę książki, aby pokazać, że wszystko ma racjonalne wyjaśnienie. Bohaterowie, co prawda ulegają panice, ale dzielnie dążą do rozwiązania zagadki, bo gdzieś w głowie słyszą, że to co wymyślili brzmi absurdalnie. Nie wszyscy z nich twardo stąpają po ziemi, a nawet ci, którym się wydaje, że tacy są mają chwilę zwątpienia. Jednak wspólnie podejmują działa mające dać im odpowiedzi.

Książka „Mgliste podejrzenia” ma całkiem fajny klimat właśnie przez wszechobecną mgłę. Świat otoczony mętną, białą zasłoną wygląda niesamowicie, ale też nieco groźnie i właśnie to udzieliło się bohaterom powieści.

Na koniec należy napisać, dla kogo jest ta książka. Wydawca sugeruje, że cała seria „Amelia i Kuba” kierowana jest do dzieci w wieku 6-12 lat. Jeżeli pamiętacie moją recenzje pierwszej części „Godzina duchów” wiecie, że nieco zawyżyłabym ten wiek z racji – nazwijmy to – miłosnych perypetii. Jeżeli chodzi o „Mgliste podejrzenia” to 6 lat wydaje się okej. Zaznaczyć natomiast muszę, że w powieści mamy nawiązania do horroru. Wspomniałam już o mglistej aurze, ale w tezach dzieci na temat nowego sąsiada pojawia się trup oraz tworzenie i ożywianie mitycznego potwora. Na końcu wszystko zostaje wyjaśnione, a i w całej opowieści nie brak humoru, ale zawsze warto wziąć pod uwagę wrażliwość i dojrzałość dziecka.

Rafał Kosik w powieści „Mgliste podejrzenia” mówi o tym, aby nie kierować się pozorami. Tu coś, co wydawało się niebezpieczne okazało się niegroźne, a wręcz całkiem sympatyczne. To co wydawało się niezwykłe, miało racjonalne wyjaśnienie. Warto się pytać, warto zbadać sprawę, a nie ulegać niesprawdzonym osądom i panice.

[Egzemplarz recenzencki]

"Be your best self" Rebekah Ballagh

"Be your best self" Rebekah Ballagh

„Pokochaj siebie”, „Bądź swoją najlepszą wersją”, „Zainwestuj w siebie”, „Jesteś wspaniałą/ym mamą/przyjaciółką/tatą/mężem/pracownikiem (można dopisać własną propozycję)” - piękne hasła, ale jak w niej uwierzyć. Jak nabrać pewności siebie, uciszyć wewnętrznego krytyka, nie przejmować się złośliwą opinią, wyznaczać granice, wypracować dobre nawyki? Patentami na pokochanie siebie dzieli się Rebekah Ballagh w publikacji „Be your best self”.

Kim jest autorka książki. „Jestem doradczynią, trenerką samorozwoju, nauczycielką uważności, mamą i żoną”1 - tak się nam sama przedstawia. Będę szczera, w tym momencie byłam dość sceptycznie nastawiona do książki, bo z ideą samorozwoju nie jest mi do końca po drodze, ale byłam ciekawa, co Rebekah Ballagh ma do powiedzenia. A ma sporo, a przede wszystkim emanuje bardzo bardzo dobrą energią i pewnością siebie. Nie boi się napisać, że jest dobra w tym co robi i wzbudza tym zaufanie. Dlatego dajemy jej szansę na pokazanie własnych możliwości.

Poradnik utrzymany jest w przyjacielskim tonie. Autorka zwraca się do czytelnika na ty, czym przełamuje dystans. Bardzo mi się to podoba. Jasne, jest to pewna zagrywka psychologiczna, ale mi taką książkę czyta się lepiej niż sztywny, fachowy wykład. Lubię trafne porównania, anegdoty czy tzw. historie z życia, a tych znajdziemy w „Be your best self” wiele. Do tego konkretne ćwiczenia, techniki. To co proponuje Rebekah Ballag można sprowadzić do okiełznania własnych myśli. Widoczne są tu praktyki związane z uważnością. Musimy zatrzymać się i zadać sobie wiele pytań m.in. o przyczynę naszego zachowania. Jest to droga dla osób szczerych i zdeterminowanych, gotowych na rozprawienie się z samym sobą.

Książka wygląda również bardzo sympatycznie. Być może ilustracje, kolorystka są nieco dziecinne, ale emocje jakie wzbudzają pasują do efektu, jaki chce uzyskać autorka, czyli wrażenia, że siedzimy w wygodnym fotelu pod przytulnym kocem i pijemy kawę z przyjaciółką. Na wyróżnienie zasługuje kolorowy brzeg, gdzie każdy z rozdziałów zaznaczono inną barwą. Dzięki temu łatwo zorientować się w poradniku.

Nie pytajcie mnie, dlaczego tytuł nie został przetłumaczony. Też tego nie lubię. Być może ktoś uznał, że po angielsku brzmi ładniej, albo polskie „Bądź najlepszą wersją siebie” jest śmieszne, czy też nie oddaje dobrze treści. Trudno powiedzieć. Ale ja lubię to hasło. Ono wcale nie sugeruje, żeby ciągle działać na maksa. Ono dopuszcza do głosu nasze słabości. Tylko my musimy nauczyć się te słabości akceptować.

1 Rebekah Ballagh, „Be your best self”, przeł. Anna Nowosielska, wyd. Bellona, Warszawa 2024, s. 7.

[Egzemplarz recenzencki]

"Godzina duchów" Rafał Kosik

"Godzina duchów" Rafał Kosik

Bim-bam, bim-bam... Właśnie wybiła godzina duchów. Dokładnie... 18.47. Nie patrzcie się na mnie zdziwieni. W posiadłości zwanej „Zamkiem” z powieści „Godzina duchów” Rafała Kosika właśnie o tej porze pojawiają się różne zjawy. Część mieszkańców panikuje, cześć przygląda się temu zjawisku z chłodną rezerwą, a grupka dociekliwych dzieciaków próbuje rozwiązać tę zagadkę.

„Godzina duchów” to książka obyczajowa z elementami przygodowymi. Bohaterów poznajemy, kiedy wprowadzają się do nowego domu, bo „Zamek” został niedawno wybudowany. Jednymi z pierwszych mieszkańców jest rodzina Domeyków z dwójką dzieci, Amelią i Albertem. Nieco znudzeni obserwują nowo przybywających lokatorów m.in. rodzinę Rytlów, której członkami jest rówieśnik Amelii o imieniu Kuba i jego sześcioletnia siostra Milena. Starsze dzieci „wpadają sobie w oko”, jednak nawiązanie znajomości idzie im opornie. Właściwie to niezwykłe wydarzenie i manipulacje młodszego rodzeństwa staja się katalizatorem ich przyjaźni.

Przypuszczam, że tworząc tę powieść (a właściwie powieści, ale o tym za chwilę) Rafał Kosik chciał pokazać, że straszne zjawiska mają swoje racjonalne wytłumaczenia. I tak, dzieciaki znajdują przyczynę pojawiania się duchów. Jest okej, ale ja liczyłam na to, że będzie jeszcze bardziej umocowania w rzeczywistości.

Natomiast zachwyciły mnie kreacje bohaterów i ich podejście do sprawy. Amelia to artystka. Jest wrażliwa i trochę „buja w obłokach”. Jej brat, Albert, ma zespół Aspergera i aż do bólu racjonalnie (i dosłownie) podchodzi do życia. Kuba to bystry dzieciak, u którego zobaczymy umiejętności techniczne. A jego siostra, Milena, to nad wyraz dojrzała, przebojowa dziewczynka, która niczego się nie boi. Kiedy taki kwartet wkracza do akcji to drżyjcie upiory.

„Godzina duchów” właściwie składa się z dwóch historii. Jedna opowiedziana jest z perspektywy Amelii, a druga Kuby. To czytelnik decyduje, jak chce odkrywać fabułę. Najbardziej intuicyjne wydaje się obracanie książki i czytanie jej raz z jednej perspektywy, raz z drugiej. Wtedy spojrzymy na tę opowieść całościowo. Jednak w moim odczuciu jest to nieco nudne. Rafał Kosik dwoi i się troi, aby „bliźniacze” rozdziały się od siebie różniły, jednak miałam wrażenie, że dwa razy czytam to samo. Myślę, że ciekawsze jest wybranie sobie bohatera, który jest nam bliższy, szczególnie, że dużo miejsca w książce zajmuje wątek pierwszych fascynacji przeciwną płcią, a zdecydowanie inaczej odbierają to dziewczynki, a inaczej chłopcy.

Wydawca sugeruje, że „Amelia i Kuba” to cykl dla czytelników 7 – 12 lat, zapewne sugerując się wiekiem jego bohaterów. Fakt jest taki, że to starsze dzieci „kradną show”. To ich problemy wysuwają się na pierwszy plan. Moja córka, która niedługo kończy 7 lat, nie odbiera rozmowy z chłopcem jako stresującej, zawstydzającej. Dla niej to po prostu kompan do zabawy. Dlatego chyba nie zrozumiałaby rozterek Amelii. A ja bym tę granicę wieku nieco zawyżyła.

Dwuksiążka, jak sam autor określił to co, napisał ma swoje plusy i minusy. Najważniejszą zaletą jest to, że czytelnik może sam wybrać, którego z bohaterów chce „słuchać”. A wykreowane przez Rafała Kosika postacie są wyjątkowo charakterystyczne. Problematyka książki przedstawiona jest mądrze i z humorem. Myślę, że mamy na rynku całkiem fajny cykl dla młodszej młodzieży.

[Egzemplarz recenzencki]

"Kraina dinozaurów"

"Kraina dinozaurów"

Dawno nie pokazywałam wam książeczek z zadaniami, bo ostatnio trenujemy czytanie oraz pracujemy nad koncentracja, a przy tym musimy znaleźć czas na swobodną twórczość i zabawę. Natomiast jakiś czas temu dopadła nas choroba, przez co więcej czasu spędziliśmy w domu. Jedną z książek, które umiliły nam ten czas była „Kraina dinozaurów”, czyli zbiór zadań z, tak lubianymi przez dzieci, wielkimi gadami.

Pierwszą rzeczą, na jaką rzuciły się moja pociechy były wypychanki. Powyciągaliśmy dinozaury z kartonu i zrobiliśmy prehistoryczny świat. Lubię tę formę zabawy, bo angażuje rączki i wyobraźnię. Po wypchnięciu wszystkiego, pozaginaniu podstawek i powkładaniu rzeczy na miejsce można odgrywać scenki przy pomocy stworzonych figurek. Te, które mamy w tej publikacji pokolorowane są tylko z jednej strony, więc dzieci mogą je ozdobić według swojego pomysłu.

Co do ozdabiania znajdziemy materiały, z których można zrobić zakładki do książek oraz pocztówki. Wydawca zachęca, żeby wykorzystać do tego załączone naklejki, a tych jest ponad 100. To jest dużo. U mnie dwójka dzieci wykazała się twórczo, a jeszcze sporo zostało. Naklejki są wypukłe, co powinno ułatwić odklejanie, ale niezbyt duże (wyobraźcie sobie 100 elementów na kartce A4), dlatego – mimo że mój dwulatek z nich skorzystał – rekomenduję książkę raczej dla dzieci 3+, a nawet 4+.

Zresztą poziom zadań jest dostosowany do przedszkolaków. Znajdziemy tu labirynty, szukanie różnic i podobieństw, podążanie po śladzie, łączenie numerów, proste dodawanie, wyszukiwanie słów, rysowanie według klucza, a także kolorowanki. Myślę, że to taki standardowy zestaw łamigłówek dla dzieci w wieku przedszkolnym.

Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o dwóch grach. Pierwsza to dinozaurowe memory, a druga polega na przesuwaniu pionka po planszy zgodnie ze wskazówkami. A to wszystko w towarzystwie kolorowych dinozaurów.

"Wściek" Magdalena Salik

"Wściek" Magdalena Salik

Na gruncie science-fiction wyrosły pomniejsze typy powieści m.in. ekothriller i technothriller. Elementy obu z nich znajdziemy w książce „Wściek” Magdaleny Salik. Można powiedzieć, że treści ekologiczne, to jak sami niszczymy nasz „dom” są ostatnio bardzo modne w literaturze, dlatego zaskoczyło mnie jak inna powieścią okazał się „Wściek”. Jak wyróżnia się pomysłem, językiem, kompozycją i jak oryginalny efekt autorka uzyskała dzięki pierwszoosobowej narracji.

Akcja książki dzieje się w niedalekiej przyszłości. Właściwie widzimy to w detalach takich jak automatyzacja pewnych sfer, wzrost znaczenia sztucznej inteligencji czy ewolucji języka. Ten świat jest inny, ale jakże nam bliski. Jedną z bohaterek książki jest Marie, która pracuje nad wskrzeszeniem wymarłych gatunków, a może to robić dzięki wsparciu bogatych wizjonerów, którzy – nie ukrywajmy tego – mają w tym własny interes. Jej mąż, Dagan, jest aktywistą ekologicznym. Jednym z tych, którzy pikietują, przypinają się do kombajnów itp., a przy tym jest zręcznym mówcą i potrafi koncentrować na sobie uwagę, także w mediach społecznościowych. Mamy tu też młode pokolenie rewolucjonistów. Jednostki, które nie staja na pierwszej linii walki jak Dagan, a wykorzystują znajomość matematyki, informatyki, filozofii, ekonomii, aby stworzyć projekt globalnej rewolucji. Czy społeczeństwo jest na nią gotowe? A może wolimy schować się za hipokryzją elit i rzekomym proekologicznym działaniem?

Nie będę owijać w bawełnę, „Wściek” to inteligentna książka. Określiłabym ją mianem thrillera, jednak wymyka się powszechnemu wyobrażeniu o tego typie powieściach. A przynajmniej jest czymś innym niż popularne książki tego rodzaju. Magdalena Salik czaruje niejednoznacznością. Odchodzi o zero-jedynkowej narracji ten jest dobry, a ten zły. Każdy z bohaterów wyznaje pewne wartości, a my możemy zadecydować, do kogi nam najbliżej. A te sympatie zapewne zmienią się w toku fabuły. Tworzy to niepowtarzalną atmosferę, gdzie i my, i bohaterowie nie wiemy, komu możemy zaufać. Zastanawiamy się, kto nami manipuluje i co chce ugrać.

Magdalena Salik pozostawia w wielu momentach czytelnikowi pole do interpretacji. Zachęca go do „rozgryzania” fabuły. To może być zarówno plusem jak i minusem, a obok specyficznego języka i nietypowych narzędzi walki sprawia, że powieść jest pewnego rodzaju wyzwaniem. O co chodzi z tym językiem? Predykcje, solucje, impossybilzm, że tak rzucę kilka słów, które najlepiej zapamiętałam. W książce widać ewolucję języka. Jak zalewają go anglicyzmy, a także informatyczno-techniczny slang. Dodajmy do tego fascynację bohaterów matematyką, ekonomią itp. To mogło zabić tę książkę, ale jakimś cudem efekt jest wprost przeciwny. Nie jest łatwo, ale zabieg ten dodaje powieści realizmu i pokazuje, jak zmieniają się fronty działań. Autorka przewiduje, gdzie należy szukać, aby znaleźć solucje bieżących problemów.

Przyznam, że liczyłam na bardziej wyrazisty finał, bo chyba zabrakło mi wyobraźni, żeby zwizualizować sobie skutki poczynań bohaterów. A może tak skupiłam się na nich, ich reakcjach, że reszta świata przestałą istnieć? Mogło tak być szczególnie, że Magdalena Salik dopracowuje ich portrety psychologiczne, przez co zajmują bardzo dużo miejsca w opowiadanej historii.

„(…) adaptacja dla bogatych, wykluczenie dla biednych i wielkie kłamstwo dla wszystkich.”1 Oczywista oczywistość powiecie. Zwykły „szarak” chętnie szafuje hasłami o bezduszności, interesowności korporacji i coraz częściej zadaje sobie pytanie: „Komu to się tak naprawdę opłaca?”. A przy okazji rozkłada ręce i mówi: „Co ja mogę?”. Po przeczytaniu powieści „Wściek”, ja zdałam inne pytania. Czy jesteśmy gotowi na rewolucję i jej skutki? Czy tak naprawdę jej chcemy? Kto ma prawo ją zainicjować? Jakie ofiary ona poniesie? Czy rewolucjonista działa w interesie ogółu, a może nie jest wolny od osobistych celów?

1 Magdalena Salik, „Wściek” wyd. Powergraph, Warszawa 2024, s. 187.

[Egzemplarz recenzencki]

"Wieczne igrzysko. Imię duszy" Jakub Pawełek

"Wieczne igrzysko. Imię duszy" Jakub Pawełek

Czy lubicie wkroczyć w sam środek akcji? Jeżeli tak, być może zainteresuje was powieść „Wieczne igrzysko. Imię duszy” autorstwa Jakuba Pawełka. Niczym w filmie „Szeregowiec Rayan” zostajemy wrzuceni w środek pola bitwy. Ale jakiej bitwy. Uzbrojeni po same uszy bronią palną egzorcyści walczą z piekielnymi hordami z różnych epok: samuraje, konnica, pikinierzy i inne typy „rycerzy”. Najwidoczniej ktoś wypuścił demony i w niewielkiej miejscowości na Morawach zastawił pułapkę na tzw. kanoników.

Rozróba, że hej, jakby powiedział mój przyjaciel. Co prawda po tym spektakularnym początku akcja wyraźnie spowalnia i zmierza w kierunku thrillera, jednak Jakub Pawełek napisał legendarne „wejście” do świata swojego pomysłu. A pomysł jest całkiem prosty. Istoty zamieszkujące piekło chcą wyjść na Ziemie i mordować, mordować, mordować, a bronić przed nimi ludzi mają boskie siły specjalne, czyli kanonicy. Są to właściwie regularni żołnierze. Do tego wszystkiego należy dodać śledztwo mające rozstrzygnąć, kto dopuścił się sabotażu, walkę o stołki, a także Roksanę, kanoniczkę, którą dręczą koszmary.

Jakub Pawełek pozytywnie zaskoczył mnie tym, jak konkretnie zrealizował swój pomysł. Co prawda „Wieczne igrzysko. Imię duszy” wydaje się wstępem do większego projektu, jednak jest to całkiem treściwa książka. Ponieważ autor wrzuca demony do „zwykłego” świata, nie musi nam specjalnie opisywać, jak ten świat działa. Oczywiście musi poświecić trochę uwagi organizacjom kościelnym i metodom pracy kanoników, jednak obie te rzeczy są przedmiotem powieści i poznajemy je w toku fabuły, wręcz bezwiednie. Tempo akcji jest dość szybkie. Znajdziemy tu sporo dialogów. Jak na mój gust trochę za dużo, jednak przyznaję, że w takiej konwencji się sprawdzają i dają czytelnikowi przestrzeń na własne odkrywanie świata i bohaterów z książki. Postaci jest dużo, jednak autor potrafi w subtelny sposób nadać im charakteru, dzięki czemu łatwo je zapamiętać. Czyżby same plusy?

Czy jest taki typ powieści jak thriller sensacyjno-militarny? Bo ja w taki sposób określiłabym książkę „Wieczne igrzysko. Imię duszy”. Oczywiście nie można zapomnieć o elementach horroru, w końcu to piekielne demony reprezentują złą stronę mocy. Chociaż żeby nazwać tę książkę horrorem potrzebowałabym chyba więcej scen z wysłannikami piekła. Natomiast przez istoty nadprzyrodzone powieść ewidentnie skręca w kierunku fantastyki. Oj dużo tego, ale to kolejny plus. Świadczy o tym, że Jakub Pawełek nie boi się myśleć nieszablonowo i czerpie inspiracje z różnych źródeł.

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Copyright © Asia Czytasia , Blogger