Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo Znak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo Znak. Pokaż wszystkie posty
"Dziwna Sally Diamond" Liz Nugent

"Dziwna Sally Diamond" Liz Nugent

Powieść „Dziwna Sally Diamond” zaczyna się dość osobliwie. Umiera ojciec tytułowej Sally. W ostatnich słowach mężczyzna żartuje, aby córka wyrzuciła go na śmietnik. A co u nich robiło się ze śmieciami? Spalało. Sally, która bierze jego słowa dosłownie, dokonuje kremacji. Mieszkająca na uboczu dziewczyna, nawet nie przypuszcza, jakie będą skutki tej decyzji. Skieruje na siebie oczy i sąsiadów, ale też świata, przez co odkryje makabryczną tajemnicę swojego pochodzenia.

Historię tę możemy podzielić na dwie części. Pierwsza daje nam odpowiedź na pytanie: „Skąd się wzięła Sally?”. W kolejnych odsłonach poznajemy przerażające fakty o jej rodzicach i pierwszych latach życia. Fakty, które sama Sally wyparła. Historia jest wyjątkowo mocna i obrzydliwa, jednak Liz Nugent nieco łagodzi ją zastosowanym narratorem, który wnosi pewien pierwiastek niewinności i naiwności. Zabieg bardzo udany. Sprawiający, że ta książka staje się bardziej „zjadliwa” w czytaniu.

Jak się przekonamy w drugiej połowie powieści wprowadzenie takiego narratora pozwala zobaczyć tę historię w szerokiej perspektywie, a także śledzić skutki poczynań „złego człowieka”. Czy okazana ofiarom pomoc będzie wystarczająca? Liz Nugent sprytnie „odwraca kota ogonem” sprawiając, że życzliwe gesty wcale nie muszą mieć pozytywnych skutków. A wyrządzone zło, odciśnie piętno, którego nie sposób się pozbyć.

„Dziwna Sally Diamond” to powieść, która balansuje pomiędzy thrillerem psychologiczny, a dość mroczną obyczajówką. Wspomniane połówki są raczej równe. Książkę czytałam na czytniku i po około 50% klimat odrobinę, acz wyczuwalnie, się zmienił. Pierwsza część to rasowy thriller z odkrywaniem tajemnicy przeszłości Sally i szokiem, jak coś takiego mogło się wydarzyć. Co trzeba mieć w głowie, aby czynić takie zło? Druga część to próba odpowiedzi, na pytanie, jak może wyglądać życie „po”. Dwie postacie, każda w innym stopniu dotknięta piętnem tamtych wydarzeń, każda z szeregiem innym doświadczeń, innymi wspomnieniami i każda otrzymała inny zakres pomocy. Radzą sobie na swój sposób, ale nad każdym ich krokiem wisi fatum. Ich historie można by snuć długo, jednak Liz Nugent wybiera dobry moment, aby to zakończyć. Co prawda zostawia nas z pytaniem, o dalsze losy bohaterów książki, ale też pokazuje wystarczająco dużo, abyśmy te losy mogli dopisać.

Książka ta pozytywnie mnie zaskoczyła. Z jednej strony autorka zaprezentowała coś, co wpisuje jej powieść w nurt popularnych thrillerów, a z drugiej sprytnie wyłamuje się konwencji. Nie kończy na odkrywaniu tajemnicy. Zastosowanie nieoczywistego narratora sprawia, że może pokazać tę historię z innej perspektywy, zadać kilka dodatkowych pytań i wreszcie „pociągnąć” ją dużo dalej poszerzając spojrzenie na prezentowany problem.

"Pomidor. Przepisy na każdą porę roku" Beata Śniechowska

"Pomidor. Przepisy na każdą porę roku" Beata Śniechowska

Czerwony, zielony, żółty. Okrągły lub podłużny. Równy i gładki, albo pełen górek i zrostów. Ale nieodmiennie soczysty, mięsisty i pyszny. Bohaterem publikacji, którą chciałabym wam dziś pokazać jest król letniej grządki: POMIDOR. Kto kocha go tak bardzo jak ja?

Takiej książki kucharskiej jeszcze nie miałam. Oto „Pomidor. Przepisy na każdą porę roku”. Jej tematem jest jeden produkt, w tym przypadku właśnie pomidor. Beta Śniechowska prezentuje możliwości tego warzywa (pozwólcie, że zastosuję niepoprawne, niebiologiczne określenie, bo – zgadzam się z autorką- w kuchni jest on traktowany jak warzywo). Prezentuje, ile pysznych rzeczy można z niego zrobić.

Zerknijmy na układ książki, chociaż (z małym wyjątkiem) przypomina on większość książek kucharskich. Śniadania, talerzyki, sałatki, zupy, dania główne, wypieki, przetwory, koktajle – w takie grupy Beata Śniechowska posegregowała przepisy, którymi chciała się podzielić. Ciekawostką jest rozdział „Goście”. W nim inni kucharza, ale też ludzie kultury dzielą się swoimi patentami na pomidora, ale również wspomnieniami. Opowiadają jak lubią go jeść i z czym on się im kojarzy.

Receptury zebrane w książce nie są trudne. Co prawda do przygotowania niektórych potraw będą potrzebne składniki wykraczające poza to, co znajdziemy w typowej polskiej kuchni, jednak w przypadku takiej publikacji wydaje mi się to usprawiedliwione, a nawet pożądane. Skoro chcemy otworzyć się na pomidora musimy zobaczyć, jak inni go jedzą. Wskazane jest, aby zainspirować się potrawami i technikami z całego świata i to właśnie robi Beta Śniechowska. Wspomina kanapkę z pomidorem i solą, ale też proponuje na śniadanie szakszukę. Łączy pomidora z makaronem, rybami, kapustą. Waży aromatyczne sosy i robi przegląd „pomidorowej” z różnych zakątków kuli ziemskiej.

Pomidor na śniadanie, obiad i kolację? Moim zdaniem to genialny plan. Książka kucharska „Pomidor. Przepisy na każdą porę roku” pokazuje, na ile różnych sposób można użyć tego produktu. Nie ukrywam, że jestem pod wrażeniem i jestem zainspirowana do gotowania. Już czekam na dostawę od moich „veggie dealerów” jak lubię nazywać zaprzyjaźnionych rolników. W to lato zamierzam eksperymentować z książką autorstwa Beaty Śniechowskiej.

[Egzemplarz recenzencki]

"Splątanie" Igor Brejdygant

"Splątanie" Igor Brejdygant

Stalker osacza swoją ofiarę. Swoimi dzianiami sprawia, że ona nigdy i nigdzie nie czuje się bezpieczna. To właśnie spotyka Karolinę, bohaterkę powieści Igora Brejdyganta „Splątanie”. Przebite koła w aucie, głuche telefony, niepokojące anonimy. Karolin zawraca się po pomoc do przyjaciółki pracującej w policji, ale jej prześladowca coraz lepiej się bawi. Czego chce od dziewczyny? Dlaczego upatrzył sobie właśnie ją?

Igor Brejdygant wybrał bardzo wdzięczny (do opracowania) temat na powieść. Pisząc o stalkingu można zbudować cudownie duszny klimat, który czytelnicy thrillerów uwielbiają. Natomiast jeżeli chodzi o „Splątanie” coś nie „pykło”. Chyba winowajcami się postacie, które są strasznie płaskie przez co niewiarygodne, a Karolina (prześladowana) sprawia wrażenie, jakby odłożyła mózg na półkę. Ale nie będę ubiegać faktów. Zacznijmy od pierwszego rozdziału.

Bohaterów poznajemy w kawiarni. Karolina zwierza się przyjaciółce ze swoich problemów. Ta próbuje jej coś doradzić, a prześladowca obserwuje ich z ukrycia i świetnie się bawi. Już tutaj Igor Brejdygant miał pole do popisu, aby pokazać z jakim świrem mamy do czynienia, jednak trochę „zabił” klimat luźną pogaduszką koleżanek. Powinna mi się zapalić lampka ostrzegawcza, ale byłam zaintrygowana opisem książki i liczyłam na to, że się rozkręci. Faktycznie w kolejnych rozdziałach coś drgnęło. Autor oddał głos również stalkerowi, który opowiada swoją historię i przybliża plany. Jest to taki bohater od szaraka do mistrza zła, a my razem z nim domniemywamy, co spowodowała, że obudziły się w nim mordercze instynkty. Brzmi nieźle, więc w czym problem?

Mnie w trakcie czytania raziły dwie rzeczy. Po pierwsze prześladowcy wszystko bardzo łatwo przychodzi. O swojej ofierze wie wszystko, a podsłuchy przypiął chyba do każdej z jej par majtek. Do tego jest tak genialnym aktorem, że De Niro i Olbrychski nie mają po co wychodzić z domu. Igor Brejdygant próbuje wpleść jakiś rys psychologiczny, ale ginie on w opisach poczynań (anty)bohatera. Spójrzmy na ofiarę. Karolina tak strasznie się boi, trzęsie się, płacze, omdlewa, ale nie jest w tym strachu wiarygodna. Ani przez moment nie czułam jej przerażenia. Przy czym jest ekstremalnie nieostrożna. Dostaje pogróżki, ale nie przeszkadza jej to umawiać się na randki przez Tindera, nie jest dla niej podejrzane, że nowy sąsiad się wokół niej kręci. Jasne, prześladowca chce żeby mu zaufała, ale ja nie rozumiem, dlaczego nie ma ona, w swojej sytuacji, ograniczonego zaufania do otoczenia.

Abstrahując od papierowych postaci powieść „Splątanie” czyta się całkiem szybko. Chociaż miałam wrażenie, że jest ona napisana językiem zbliżonym do mówionego. To jest bardzo subtelna różnica, jednak krótkie zdania, skróty myślowe sprawiały, że w niektórych miejscach brakowało mi zobaczenia mimiki i gestów postaci. Redakcja też zdecydowała się zostawić pewne zwroty potoczne. Kiedy na stronie 60 [wyd. Znak, Kraków 2023] przeczytałam o parkingu pieczarek należącym do wydziału ruchu drogowego w pierwszej chwili „zdziczałam”. Trochę ruszyłam głową i domyśliłam się , o co chodzi, ale owe pieczarki nie były nawet wzięte w cudzysłów. Czyli wydział drogowy hoduje pieczarki?

Zauważyłam, że często mam pecha do popularnych autorów. Wezmę z biblioteki pierwszą lepszą ich książkę kierując się wyłącznie nazwiskiem i „klops”. Igor Brejdygant jest bardzo wychwalany przez osoby, które cenię w bookmediach, więc oczekiwania miałam duże. Natomiast „Splątanie” okazało się raczej przeciętnym thrillerem. Autor miał ciekawy koncept, jednak w wykonaniu zabrakło realizmu i atmosfery niebezpieczeństwa. Ten pierwszy element mogłabym odpuścić, gdyby powieść wywołała jakiś dreszczyk emocji, jednak bez tego drugiego dla mnie thriller nie istnieje.

"Christopher Nolan. Reżyser wyobraźni" Tom Shone

"Christopher Nolan. Reżyser wyobraźni" Tom Shone

Gdybyście zapytali mnie o moich ulubionych reżyserów bez wahania wymieniłabym Tima Burtona i Quentina Tarantino. Postacie wyjątkowo wyraziste, które niejako oznaczają każdą ze swoich produkcji „znakiem wodnym”. Po kilku minutach oglądania wiemy na 100%, że to oni są odpowiedzialni za ten film. Natomiast gdybyście zapytali mnie o moje ulubione filmy okazałby się, że chyba jeszcze jedną postać powinnam dopisać do wyróżnionych kinowych twórców. Człowieka skromnego, który trochę chowa się za swoimi dziełami. „Do filmów Nolana łatwo się wchodzi, ale diabelsko trudno z nich wyjść, bo później, niczym smugi atramentu w wodzie, bez końca rozgałęziaj się w naszych głowach.”1 I to jest świetne podsumowanie twórczości tego reżysera. Takie produkcje jak „Memento”, „Prestiż”, „Mroczny rycerz” czy „Incepcja” to nie tylko ciekawe historie i ładne obrazki. Te filmy nie kończą się z napisami końcowymi. Widzowie długo o nich pamiętają i chętnie dyskutują.

Nie bez powodu rozwodzę się nad moim gustem filmowym. Nakładem wydawnictwa Znak ukazała się publikacja „Christopher Nolan. Reżyser wyobraźni”, w której Tom Shone odnosi się do rozmów z Nolanem, przybliża jego sylwetkę, analizuje twórczość. To jest i zarazem nie jest biografia. Autor zachował układ chronologiczny, ale przeplata życiorys reżysera z omówieniem jego filmów. Ciekawostki z życia prywatnego mieszają się z tymi z planu. Ponieważ proces twórczy jest częścią bohatera książki jest on nieodłącznym elementem jego życiorysu. Nolan i jego filmy wydają się jednością.

„Struktura”, „Orientacja”, „Czas”, „Percepcja”, „Przestrzeń”, „Iluzja”, „Chaos”, „Sny”, „Rewolucja”, „Emocje”, „Przetrwanie”, „Zakończenie” - to tytuły poszczególnych rozdziałów, które determinują perspektywę przez jaką spojrzymy na życie reżysera i na prezentowany w tym fragmencie film. I to jest kolejny genialny element tej publikacji. Dowiadując się, jak dany obraz powstał, co zainspirowało twórcę, na co musiał zwrócić uwagę zmienia się nasz sposób postrzegania go. Razem z Tomem Shonem analizujemy poszczególne sceny i sylwetki bohaterów dostrzegając coraz więcej i więcej. Oczywiście „czuwa” nad tym Christopher Nolan, który skojarzył mi się, z człowiekiem renesansu. Co prawda oddał się jednej dziedzinie, ale żeby doprowadzić swoje dzieła do perfekcji zgłębił też inne. Co tu dużo pisać, niesamowity człowiek, mający swoją fantazję i – na szczęście - dzielący się nią z widzami.

„Doświadczenia wzrokowe i słuchowe wciągają nas w ten świat, budzą zainteresowanie bohaterem, podczas gdy wokół niego w nietypowych konfiguracjach przewijają się znajome metafory kina gatunkowego (…)”2. Tym razem to twórca – Christopher Nolan – staje się bohaterem. Tom Shone wciąga nas w świat jego wyobraźni, której efektem są popowe, acz wybitne filmy. Jaki jest reżyser „Interstellara”, „Oppenheimera” czy „Dunkierki”? Zdradzę wam, że fascynujący.

1 Tom Shone, „Christopher Nolan. Reżyser wyobraźni”, tłum. Joanna Dziubińska, wyd. Znak, Kraków 2024, s. 18.

2 Tamże.

[Egzemplarz recenzencki]

"Światełko w oknie" Magdalena Kordel

"Światełko w oknie" Magdalena Kordel

Święta Bożego Narodzenia to rodzinny czas. Zwyczaje związane z nimi sprzyjają wspólnym chwilom i tworzeniu wspomnień oraz własnych tradycji. Mogą być trudne, kiedy rodzina jest niekompletna, kiedy – z jakiegoś Powodowu – nie możemy „odprawić” jeszcze żyjących w nas rytuałów. W takiej sytuacji jest Kornelia, bohaterka powieści Magdaleny Kordel „Światełko w oknie”. To już trzecie święta bez męża, który zginął w wypadku samochodowym. Upływający czas nie koi żałoby, a świąteczne dekoracje przywołują piękne, ale teraz bolesne, wspomnienia minionych, wspólnych świąt. Dla bliskich staje się jasne, że Kornelia sama sobie nie poradzi. Tu jest potrzebny cud połączony z terapią szokową.

Ależ ta powieść jest aromatyczna i pachnąca. W wyniku pewnej intrygi Kornelia trafia pod dach Klementyny (czytelnicy mogą kojarzyć jej babkę Pogubioną Agatę z innych książek Magdaleny Kordel), która prowadzi cukiernię, a specjalizuje się w piernikach. W tym roku opuszcza ją magia i ciasto na pierniki nie chce się udać. Kobieta czuje, że Kornelia, mimo że bez doświadczenia, wniesie do jej życia to coś, co pozwoli natchnąć wypieki magią świąt.

Kumulacja dobra, miłości, empatii jaką zawarła Magdalena Kordel w „Światełku w oknie” jest porażająca. I to ona – a nie pomarańcze, goździki i choinka – tworzy świąteczną atmosferę. To jest nie do opisania, jak klimatyczną książkę przygotowała dla nas ta znana pisarka. Przyznam, że początek mnie nie oczarował. Ja jestem z Torunia, więc pierniki na mnie wrażenie nie robią. Dialogi wydały mi się przydługie i mało konkretne i chyba jestem zbyt mocno stąpająca po ziemi, żeby piszczeć na same wspomnienie o „magii świat”. Jednak Magdalena Kordel szybko pokazała pisarski sznyt. Historia Kornelii bardzo mnie poruszyła i zbliżyła do bohaterów książki. Ja po prostu chciałam z nimi być, towarzyszyć im, pomagać. Potem poszło „z górki”. Pokochałam Miasteczko, w którym dzieje się miejsce akcji i jego mieszkańców. Z zainteresowaniem wysłuchiwałam ich opowieści. Nie wiem kiedy, razem z nimi, zaczęłam szykować się do Bożego Narodzenia, zauroczona tym czasem.

„Światełko w oknie” to wzór obyczajowej powieści świątecznej. Książka pachnąca przyprawami, ale też miłością. Skoncentrowana na bliźnim i doprawiona szczyptą magii. Piękna historia o tym, że warto wpuszczać ludzi do swojego życia, bo mogą wnieść do niego dużo radości.

Przeczytaj fragment powieści "Światełko w oknie"

[Egzemplarz recenzencki]

"Światełko w oknie" Magdalena Kordel [Fragment]

"Światełko w oknie" Magdalena Kordel [Fragment]

Dziś "postraszę" was trochę świętami, a to za sprawa powieści Magdaleny Kordel pt. "Światełko w oknie", która swoją premierę będzie miała 8 listopada 2023 roku. Podobno czeka nas wzruszająca powieść o poszukiwaniu magii i cudu. Co ja będę dużo mówić zostawiam was z opisem oraz fragmentem książki, które pochodzą od wydawcy.

Magdalena Kordel

„Światełko w oknie”

Opis:

Basia bardzo potrzebuje cudu. Od kiedy jej tata, Michał, zginął w wypadku samochodowym, dziewczyna z beztroskiej nastolatki musiała stać się mamą nie tylko dla swoich siostrzyczek Emilki i Amelki, ale i dla Kornelii, bo dla niej odejście Michała to cios, strata, z którą nie może się pogodzić. Żyje z duchem męża, zapominając o tym, że właśnie teraz córki najbardziej potrzebują jej miłości.

Klementynę opuściła magia. Pierniki, które co roku piekła, kierowana jakby nadprzyrodzoną mocą, zupełnie jej nie wychodzą. Nie rozumie, co się wydarzyło, i nie wie, jak temu zaradzić. Martwi się, że w tegoroczne święta zawiedzie wszystkich – swoich najbliższych i tych, którzy bez jej wypieków nie wyobrażają sobie Bożego Narodzenia.

Na szczęście są Imka i Miłka, przyjaciółki, które nie dopuszczą do tego, by tegoroczna Gwiazdka okazała się katastrofą.

Kornelia, Basia i bliźniaczki przeprowadzają się do Miasteczka, a tam Duchy Świąt biorą sprawy w swoje ręce. Bożonarodzeniowa magia z każdym dniem powoli zaczyna działać, a w ich serca Wstępuje nadzieja.

Światełko w oknie to niezwykła opowieść pełna emocji. Wzruszająca nawet tych, którzy świąt się boją i dla których ten czas stracił magię. Historia o sile przyjaźni i rodziny, o nowych początkach i o tym, że kiedy uwierzymy w drugiego człowieka, cuda po prostu zaczynają się dziać. Wystarczy dać im szansę.


Fragment:


Śniły jej się górskie szczyty pokryte śnieżnymi czapami, jakaś wąska, kręta droga, przy której stały domki, niby piernikowe, a jednak duże, rzeczywiste.

Przez witrażowe landrynkowe okna widziała wnętrza i ludzi, którzy nakrywali do stołów, ubierali choinki, na najwyższych półkach w szafach ukrywali prezenty. Już wiedziała – zbliża się Boże Narodzenie. Uniosła głowę i spojrzała na krawędzie dachów, z których miękko spływał śnieg – śnieżnobiały lukier – i zwisały przezroczyste sople. „Jak żywe – pomyślała z ukontentowaniem. – Dobra robota” – pogratulowała sobie i zadarła głowę jeszcze bardziej. Granatowe niebo, złociste gwiazdy. Zrobienie lukrów w tak intensywnych kolorach wymagało dużego wyczucia i wprawy. A jej wyszło rewelacyjnie.

Jeszcze raz spojrzała w kierunku oglądanych poprzednio domów. Ale nie dostrzegła ich, bo nagle znalazła się zupełnie gdzie indziej. Na rynku. Tu również wszystko było piernikowe, marcepanowe i lukrowane. Na środku placyku stała ogromna choinka, zielone igły były starannie wyrzeźbione w lukrze, bombki pyszniły się tysiącem kolorów. A z nieba zaczęły spływać słodkie, cukrowe płatki śniegu.

Klementynę ogarnęło poczucie wielkiego szczęścia. Zniknęły cała niepewność i lęk. Bo przecież jej się udało! I to jak! Była sobą zachwycona.

„To ja stworzyłam cały wielki zimowy świat! Jestem stworzycielką! Wielką stworzycielką świątecznego świata!”

Ledwo to pomyślała, zaczęły wokół niej wirować marcepanowe śniegowe płatki, okrążały ją, skupiały się coraz bliżej siebie, aż w końcu przybrały smukły kobiecy kształt.

„To duch świąt” – nie wiedziała, skąd to wie, ale wiedziała. 

„Kto by pomyślał! Duch świąt jest kobietą” – przekrzywiła głowę i przechyliła się tak, żeby zajrzeć marcepanowej postaci w twarz, ale tamta odsunęła się gwałtownie, a wokół niej pojawił się dym. I eteryczny, smukły duch świąt zaniósł się kaszlem.

Klementyna poczuła, że coś tu wyraźnie się nie zgadza. Żadne duchy, a już na pewno te świąteczne, nie powinny kasłać. I wrzeszczeć:

– A niech to szlag! Cholera jasna!

A ten właśnie wrzeszczał i dodatkowo boleśnie szarpał ją za ramię.

– Ej – powiedziała więc z wyraźnie słyszalną w głosie pretensją i w tym momencie się obudziła, otworzyła oczy i zamarła.

Cała kuchnia spowita była smugami gryzącego dymu, który wydobywał się ze stojącego na gazie i rozgrzanego do czerwoności gara. A nad nią stała rozkaszlana Imka i raz po raz szarpała ją za ramię.

– Chwała Bogu, żyjesz – wychrypiała, widząc, że Klementyna rozgląda się wokół siebie nieprzytomnym, zaspanym wzrokiem. – Myślałam, że zaczadziałaś! Chociaż wiem, że czad i spalone garnki nie mają nic wspólnego, to i tak nie mogłam pozbyć się tej strasznej myśli – dodała i rzuciła się do kuchenki wyłączać gaz pod garem.

Klementynie te parę chwil wystarczyło, by oprzytomnieć.

Błyskawicznie zerwała się od stołu i na całą szerokość otworzyła okno. Złapała ścierkę i zaczęła nią zawzięcie machać, jakby to mogło przyspieszyć przegnanie gryzącego dymu, który szarymi smużkami konsekwentnie oplatał całe pomieszczenie. Imka, czerwona na twarzy, usiłowała opanować kaszel.

– No to trzeba mi oddać sprawiedliwość, mam wyczucie chwili – wychrypiała w końcu, podchodząc do Klementyny do okna. Wychyliła się i nabrała głęboki haust zimnego październikowego powietrza. – Przybyłam w ostatnim momencie, bo jeszcze chwila, a garnek zająłby się żywym ogniem i kamienica poszłaby z dymem.

– A tak dymu nadal ci u nas dostatek, ale spaliła się li tylko zawartość gara i dno od środka – mruknęła Klementyna. – Przynajmniej uniknęliśmy pożaru i masz rację, jak trzeba, to trzeba, oddaję bez chwili wahania. No tę sprawiedliwość. Sama to przed momentem powiedziałaś, że trzeba ci oddać sprawiedliwość i że masz wyczucie chwili – dorzuciła wyjaśniająco, widząc zdezorientowaną minę przyjaciółki. – A skoro już przy tym jesteśmy, to co cię tu tak znienacka przygnało? I to w tygodniu? Pomijając oczywiście wyczucie chwili.

– No proszę, człowiek przyjeżdża, ratuje z opresji i zamiast usłyszeć: „Jak dobrze cię widzieć! Tęskniłam”, i takie tam, to z miejsca zostaje obrzucony podejrzliwymi pytaniami: „Co cię tu tak znienacka przygnało? I to z poniedziałku?” – Imka udatnie sparodiowała Klementynę.

– No nie czepiaj się, przecież doskonale wiesz, że zawsze się cieszę, jak przyjeżdżasz, i zaczynam tęsknić z miejsca, gdy znikasz mi z oczu. Ale to nie zmienia faktu, że rzadko wpadasz bez uprzedzenia. A jeszcze rzadziej w tygodniu. To po pierwsze. A po drugie, musisz mi wybaczyć brak taktu, bo nadal jestem otumaniona dymem i jeszcze nie doszłam do siebie – mówiąc to, Tyśka otarła łzawiące oczy wierzchem dłoni.

– No dobrze, biorąc pod uwagę niecodzienne i dramatyczne okoliczności, wybaczam ci ten rażący brak zachwytu na mój widok. Choć ludzie, którzy ratują innych przed niechybną śmiercią w pożarze, są raczej przyzwyczajeni do bardziej entuzjastycznych reakcji – zauważyła Imka, marszcząc zabawnie nos.

– Biorąc pod uwagę, że to mój pierwszy raz, nie mam jeszcze wprawy, ale z czasem na pewno uda mi się jakoś bardziej spektakularnie zareagować. Może rzucę ci się do nóg, obłapię i zacznę dziękczynnie zawodzić. Czy to by cię usatysfakcjonowało?

– Raczej skłoniło do wezwania lekarza od głowy – parsknęła śmiechem Imka. – I pomijając wszystko, to lepiej, żeby kolejnych razów nie było. Bo kto wie, czy znów będę miała wyczucie chwili i sprawę niecierpiącą zwłoki.

– Aha, czyli jednak miałam rację, że to nie jest spontaniczna wizyta – pokiwała głową Klementyna.

– Miałaś. Dlatego między innymi przyjechałam tak wcześnie. Żeby móc z tobą na spokojnie porozmawiać, zanim cała reszta wstanie. Myślałam, że wyciągnę cię z łóżka i usiądziemy sobie na spokojnie przy kawie… Przywiozłam nawet ze sobą tartę ze szpinakiem i z serem pleśniowym, twoją ulubioną, moja mama upiekła specjalnie z myślą o tobie. No i trochę o mnie, bo jej powiedziałam, że muszę mieć coś, co pomoże mi cię zmiękczyć, a przy tej tarcie zawsze się rozpływasz. Wprawdzie mama zaproponowała, że może jeszcze upiec cytrynową, ale pomyślałam, że u ciebie jest tyle słodyczy, że bez sensu, bo to tak, jakby nosić drwa do lasu…

– Oho, coś mi się wydaje, że ta twoja sprawa jest dużego kalibru – przerwała jej Klementyna. – Skoro już na wstępie chcesz mnie wziąć na tartę i przyjeżdżasz w poniedziałek, a przecież wiem, że początek tygodnia jest u ciebie w pracy najbardziej intensywny, i dodatkowo usiłujesz mnie zagadać, to musi chodzić o coś naprawdę dużego…


"Sprawki truskawki i inne owocowe sekrety" Anna Ficner-Ogonowska

"Sprawki truskawki i inne owocowe sekrety" Anna Ficner-Ogonowska

„Dziś spotkanie z owocami,

witają nas kolorami.

Kryją w sobie wielkie moce -

Takie właśnie są owoce!”1

A jakie to są moce? Kochani, powszechnie wiadomo, że owoce są zdrowe i smaczne. Są najprostszą drogą na przemycenie dzieciakom witamin. Są też wygodne w podaniu. Nie trzeba ich specjalnie „obrabiać”. Wystarczy umyć, ewentualnie zdjąć skórkę i można wcinać. Razem z Anną Ficner-Ogonowską zapraszam do rymowanego przeglądu owoców w publikacji „Sprawki truskawki i inne owocowe sekrety”. Każdy z nas znajdzie w niej coś pysznego.

Nie przesadzam nazywając tę publikację „owocowym przeglądem” . Na kolejnych stronach poznajemy różne owoce, a o każdym z nich autorka zrymowała kilka słów. Znajdą się tu znane dzieciom z ogródków i sadów truskawki, maliny, porzeczki, jabłka, gruszki itp., ale też te egzotyczne jak np. kokos, papaja, karambola. Anna Ficner-Ogonowska opowiada nie tylko jak wyglądają, ale również jak smakują i co dobrego można z nich zrobić: „Melon nigdy się nie smuci (…) ubrany w szynkę parmeńską smakuje nieziemsko”2, albo czego nie robić: (…) leżą kiwi, których smak deser ożywi. Lubią je lody i ciasta, galaretka mówi »BASTA« (…)”3.

Sprawki truskawki...” przeznaczona jest dla czytelników 2+. Ja czytałam ją z dwulatkiem i sześciolatką. Treściowo dzieciaki były zachwycone. Poemat Anny Ficner-Ogonowskiej jest przesmaczny i przekolorowy. Aż chce się jeść. Młodszy chętnie wyszukuje owoce, które zna i lubi, a jest ich trochę, bo to prawdziwy owocowy potwór. Starsza córka natomiast skupiła się na owocach egzotycznych. Dla odmiany, jest ona typem niejadka, więc zaskoczyło mnie, kiedy stwierdziła, że chętnie spróbowałaby pitaję.

Co do wyglądu. Ilustracje bardzo mi się podobają. Co prawda jedna z cioteczek oglądając książkę stwierdziła, że „kreska jakaś taka rozmyta”. Fakt, kontury postaci nie są wyraźnie zaznaczone, ale nam to nie przeszkadza. Owoce, co prawda mają buźki, nóżki itp. ale ich cechy charakterystyczne zostały oddane i sugerując się rysunkami Sary Szewczyk łatwo odnaleźć je na sklepowej półce, albo – jeżeli macie taką możliwość – na krzaczku bądź drzewie. Przejdźmy dalej. Książka ma format A4, twardą okładkę i jest dość obszerna. Ponieważ kartki nie są ponumerowane pozwolę sobie zerknąć na stronę wydawcy. O mam: 73 strony.4 Piszę o tym, żebyście mogli wyobrazić sobie gabaryty książki. Dodam jeszcze, że mój dwuletni syn nie do końca radzi sobie jeszcze z kartkowaniem, więc sam jest w stanie obejrzeć książkę raczej wybiórczo. Są to pewne wady, ale, szczerze mówiąc, nie potrafię zaproponować lepszego rozwiązania. Zmniejszenie formatu zabierze książce urok, a usztywnienie stron doda wagi, co też nie jest wskazane. Ponieważ treść jest przyjazna (i ciekawa) również dla młodszych dzieci warto im trochę pomóc w obcowaniu z owockami Anny Ficner-Ogonowskiej.

Gdybym zapytała się moje dzieciaki, jaki jest ich ulubiony owoc pewnie powiedziałby, ze wszystkie. Mi samej trudno byłby wybrać, ale pewnie szukałabym między cytrusami. A jak jest u was? Co najchętniej zjadacie? Sprawdźcie, jak o waszym ulubieńcu „zarapowała” Anna Ficner-Ogonwska. Smacznego.

1 Anna Ficner-Ogonowska, „Sprawki truskawki i inne owocowe sekrety”, wyd. Znak, Kraków 2023, s. 6.

2 Tamże, s. 34.

3 Tamże, s. 39.

"Tarantino. Nieprzewidywalny geniusz" Tom Shone

"Tarantino. Nieprzewidywalny geniusz" Tom Shone

Moja miłość do Quentina Tarantino rozpoczęła się od filmu „Kill Bill”. Byłam ciekawa, jak w konwencji „mordobicia” wypadną twarde babki. Przepadłam od pierwszych scen. Ta muzyka, te kolory, to dziwne tempo i niepowtarzalny styl opowiedzenia tej historii. No i to piękno wyciśnięte z jej brutalności. Po obejrzeniu filmu byłam oszołomiona. I tak jak rzadko zwracam uwagę na reżyserów – z dużą nonszalancją podchodzę do kina – tak tym razem musiałam sprawdzić, kto odpowiada za to filmowe cudo. Potem poszło z górki. Kolejne seanse utwierdziły mnie w przekonaniu, że Tarantino to musi być genialny świr.

W mojej biblioteczce wyjątkowe miejsce zajmuje książka „Tarantino. Nieprzewidywalny geniusz” (Tom Shone). Brawurowo wydane kompendium wiedzy o twórczości tego reżysera. Poza bohaterem publikacji to właśnie obłędne wydanie zadecydowało, że musiałam ją mieć. Dlatego, nietypowo, zacznę prezentację książki od jej wyglądu. Zaznaczmy może, że mówimy o publikacji, która wyszła spod skrzydeł wydawnictwa Znak (Wydanie I, Kraków 2022) – może będą wznowienia, kto wie?. Dostajemy cudeńko w twardej oprawie, z czerwoną okładką, z której posępnym wzrokiem zerka na nas słynny reżyser. Jest oszczędnie, ale efekt jest piorunujący. Zajrzyjmy do środka. Czeka tu na nas ponad 250 zdjęć. Kradną one show tekstowi. Książka wygląda jak wydawnictwo albumowe. Chce się ją oglądać, a nie czytać. Trzeba przyznać, że została dopracowana w najmniejszych detalach. Ramki, wyróżnione cytaty, strony z tytułami kolejnych rozdziałów (właściwie filmów) – wszystko jest na swoim miejscu i razem tworzy wizualny efekt wow. W tym wszystkim ginie tekst. Czcionka jest maleńka. Te mróweczki zapisane w dwóch kolumnach nie są zbyt wygodne w czytanie. Szczególnie dla tych, którzy lubią spędzać wieczory z książką.

„Tarantino. Nieprzewidywalny geniusz” to publikacja, która szczególnie spodoba się miłośnikom kina. Powiecie, że wiadomo skoro jest o reżyserze. Ja mam jednak na myśli to, że akcenty położone są na filmy Tarantino. Jego twórczość została dokładnie przeanalizowana. Dla mnie było to szczególnie fascynujące, bo ja nie umiem o filmach opowiadać. Albo mi się coś podoba, albo nie – koniec wywodu. Dostałam dość szczegółową interpretację produkcji, które znam i lubię. Zrobiono to przy pomocy bardzo obrazowego języka. Pozwolę sobie zacytować jedno z moim ulubionych zdań: „Jego własne dzieła będą pełne fascynacji szczególną, ultrabrutalną i niemal kreskówkową formą męskości, z szalonymi przechwałkami, barokowo zdobionymi pogróżkami, samozwańczymi kodami – kodami, które później z zachwytem obnaży, podda bezlitosnej dekonstrukcji i upokorzeniu.”1 Czytałam kolejne fragmenty książki Toma Shonea i kiwałam głową na potwierdzenie, iż dokładnie takie te filmy są.

Dużo miejsca poświęcono sposobowi pracy reżysera. Mówiąc prostoto: „Jak zrobił dany film?”. Jak wybierał aktorów? Czym się inspirował? Jak wyglądało kręcenie poszczególnych scen? Oczywiście okraszone jest to całą masą ciekawostek. Miłośnicy kina nie powinni się nudzić.

„Tarantino. Nieprzewidywalny geniusz” chciałoby się nazwać biografią, ale w moim odczuciu jest to książka o filmach, nie o człowieku. Oczywiście człowiek, jego fantazja je stworzyła. On pokazał widzom pewne historie, a one wyniosły go na piedestał. I mam nadzieję, że zadbają o jego nieśmiertelność.

1 Tom Shone, „Tarantino. Nieprzewidywalny geniusz”, tłum. Alka Konieczka, wyd. Znak, Kraków 2022, s. 28.

Copyright © Asia Czytasia , Blogger