"Tropiciel Mops. Dzika przygoda w parku safari" Laura James

"Tropiciel Mops. Dzika przygoda w parku safari" Laura James

Mops jest dzielnym pieskiem, ale kiedy panna Miranda – jego właścicielka – obwieszcza, że jadą zobaczyć lwy nawet on czuje niepokój. Wszak taki lew to groźne zwierzę. Jednak Miranda uważa, że Mops powinien przełamać strach i upiera się przy wyprawie do zoo i odwiedzeniu wybiegu wielkich kotów. Na miejscu poznają gwiazdę telewizji, a Mops przeżyje serię przygód. Jakie zwierzęta zobaczy w zoo? Czy lwy okażą się miłe, a może będą chciały go zjeść jako przekąskę? Kolejna książka Laury James zatytułowana jest „Tropiciel Mops. Dzika przygoda w parku safari”.

Sympatyczne są opowiastki o Mopsie, bo ona sam to słodki zwierzak. Nieco gapowaty i przez ulega serii przypadkowych zdarzeń, które opisuje James. Tym razem zostaje wrobiony w wyprawę do zoo. Napisałam wrobiony, bo to panna Miranda zasłoniła się Mopsem, aby spełnić swoją zachciankę. Trochę nieładnie panienko. Natomiast na miejscu okazuje się, że zwierzęta wcale nie są takie straszne, a większe zamieszanie będzie efektem czynów człowieka. Dobrze, że panna Miranda i Mops są na miejscu. Dadzą nauczę pewnej osobie, która ma niezbyt dobre zamiary.

Za co lubimy przygody Mopsa? Za dobre tempo akcji, humor i troskę jaką panna Miranda otacza swojego pupila. Gdzie Mops, tam zawsze zawsze coś się dzieje. Kłopoty lubią tego zwierzaka, ale jego właścicielka nigdy nie zostawia go w potrzebie i w brawurowym stylu wyciąga go z tarapatów, w jakie wpadł. Cenię też to, jak książka została wydana i przetłumaczona. Ilustracje są utrzymane w szacie kolorystycznej, jaką widzicie na okładce. Czcionka jest większa, a imiona polskie, co sprawia, że jest to niezła publikacja do szlifowania umiejętności czytania, jak i samodzielnego odkrywania przygód Mopsa.

Każde spotkanie z Mopsem to ogrom radości. Moje dzieciaki wprost go uwielbiają. Niby taki spokojny pies, a wokół niego zawsze dzieje się coś szalonego. Mam nadzieję, że on się świetnie bawi ze swoją panią, bo my, kiedy o nich czytamy, wprost wybornie.

[Egzemplarz recenzencki]

"Japonia. Kraj możliwości" Zofia Jurczak

"Japonia. Kraj możliwości" Zofia Jurczak

Odkodować Japonię – takie zadanie postawiła przed sobą Zofia Jurczak. Zaczęło się od fascynacji japońskim kinem, a skończyło... Pewnie jeszcze nie skończyło, ale już przyniosło wspaniałe efekty w postaci reportażu „Japonia. Kraj możliwości”. Reportażu, który – z założenia – ma pokazać Japonię taką jaka jest, w oderwaniu od stereotypów i naszych wyobrażeń. Reportażu mającym wyjaśnić też dlaczego jest jaka jest, co ukształtowało ten kraj i jego obywateli.

U Jurczak historia miesza się ze współczesnością. I tak powinno być, bo bez zrozumienia kiedyś nie sposób zrozumieć teraz. Autorka zręcznie lawiruje między epokami, wydarzeniami, aby opisać Japonię. Trudno mi ocenić, co powinna zawierać książka o o niej, bo ja żyję raczej literackimi opisami niż faktami, więc w pełni zaufałam Zofii Jurczak przy wyborze tematów. Powiem wam, że niezła z niej gawędziara. Już od pierwszych stron dałam się porwać tej fascynującej opowieści. I nie ważne dla mnie było, czy Jurczak opowiada o szogunach, o pociągach, czy toaletach, bo robiła to z niesamowitą energią. Odniosłam też ważenie, że bardzo przyłożyła się do odkodowywania Japonii. Ta książka to nie tylko jej osobiste spostrzeżenia, ale przede wszystkim rewelacyjne przygotowanie do spotkania z krajem kwitnącej wiśni. I to jest największy plus tej publikacji. Ona jest „dzieckiem” pasji i zręcznego pióra.

Jeżeli miałabym nad czymś ubolewać to nad małą ilością zdjęć. Jest co prawda kilka, ale mało i czarno-białe. To nie jest tak, że książka jest byle jak wydana, bo widać, że wydawca dołożył starań. Po prostu tu postawiono na treść, która – owszem – jest fascynująca, jednak czasami coś tam sobie wyszukiwałam w Internecie, bo Jurczak tak ciekawie o czym pisała, że bardzo chciałam zobaczyć dany obiekt.

Czytanie reportażu „Japonia. Kraj możliwości” dostarczyło mi ogrom frajdy. Ta Jurczak to musi być fajna babka, skoro tak zajmująco potrafi opowiadać. Misję „odkodować Japonię” zrealizowała koncertowo, prezentując i tłumacząc jakże odmienną kulturę. Podeszła do sprawy lekko, anegdotycznie, ale też świetnie przygotowana. Po takim reportażu nie sposób nie zakochać się w Japonii.

[Egzemplarz recenzencki]

"Emi i tajny klub Superdziewczyn. Ciao, Italia!" Agnieszka Mielech

"Emi i tajny klub Superdziewczyn. Ciao, Italia!" Agnieszka Mielech

Czy lubicie podróżować? W książce, o której chcę wam opowiedzieć spotkałam grupę dzieciaków, które dosłownie to uwielbiają. Kochają poznawać nowe miejsca i ich historię. Mowa o – dość popularnym – cyklu dla dzieci autorstwa Agnieszki Mielech „Emi i tajny Klub Superdziewczyn”. Tym razem kierunek Włochy, także „Ciao, Italia!”.

Przyznam, że do tej pory „Emi...” nie zawitała do naszej biblioteczki, jednak cykl był mi znany i bez wahania skorzystałam z oferty zrecenzowania jednej z przygód tej grupki. Dzieciaki zaimponowały mi od pierwszych stron, kiedy to założycielka klubu opowiedziała o tym, jak on powstał. Płynie z tego nauka, że nie zawsze trzeba dopasowywać się do grupy. Wystarczy znaleźć podobnych sobie wariatów i można stworzyć swoją.

A klub ten naprawdę prężnie działa, bo jego członkowie mają pasje, a te pasje są skutecznie podsycane przez ich rodziców. Książka „Ciao, Italia!” rozpoczyna się od wyjścia do opery. Jakże niedzieciowa rozrywka, można sobie pomyśleć. Ale... Wybrany zostaje spektakl przeznaczony właśnie dla młodszego widza, w tym przypadku jest to młodzieżowa interpretacja „Romea i Julii”. Dzieciaki idą w grupie, w towarzystwie przyjaciół, a przygotowania (m.in. wybieranie stosownego stroju) bardzo je angażują.

Opera bardzo się im spodobała. Zaczynają dyskutować o Weronie i balkonie Julii, który gdzieś tam jest i można go zobaczyć. Tak zaczyna kiełkować pomysł wyjazdu do Włoch. Okazją będzie zaproszenie na biennale. Tzw. włoscy przyjaciele rodziny postarają się ugościć młodych turystów i ich opiekunów. To będzie bardzo intensywny, ale jakże satysfakcjonujący urlop.

Teoretycznie zwiedzenie, to nie jest ulubione zajęcie dzieci w trakcie wakacji, dlatego jestem zachwycona, jak Agnieszka Mielech pisze o tych wszystkich zabytkach. To jak bohaterowie są nimi zafiksowani udziela się, czytelnikowi. Chce się rzucić wszystko i jechać do Włoch. W książce nie brak też włoskich powiedzonek, mentalności Włochów oraz włoskiego jedzenia, zresztą o nim autorka pisze też w taki sposób, że chce się samemu robić makaron. To wszystko jest niesamowite. Energia i pasja skumulowane w tej książce zarażają.

Autorka wplata w fabułę też coś na kształt zadania, tajemnicy. Bohaterowie mają iść za tajemniczymi śladami. Ciekawy wątek, ale – w mojej ocenie – niedopracowany. Widzę luki we wnioskowaniu. Chociaż może jest to wystarczające, jak na standardy powieści dla dzieci.

Takie książki są świetne, bo obalają mit, że z dziećmi nie da się zwiedzać. Emi i jej przyjaciele udowadniają, że nowe miejsca są fascynujące, a za zabytkami kryją się interesujące historie, Ich przygody rozbudzą ciekawość świata. Zachęcają do zobaczenia, spróbowania, zrobienia czegoś nowego.

[Egzemplarz recenzencki]

"Opowiadania zebrane. Tom I" Sławomir Mrożek

"Opowiadania zebrane. Tom I" Sławomir Mrożek

Lubię wracać do teksów Sławomira Mrożka. Autor już od pierwszego spotkania – a dokładniej czytania – zachwycił mnie inteligencją, przenikliwością, a także lekkością swoich tekstów. Pokazał, że groteska nie musi być wymyślna i trudna, że w prostych słowach i nieskomplikowanej historii można zaakcentować, skomentować, obśmiać. Dlatego z ogromną przyjemnością sygnalizuję wam, że nakładem wydawnictwa Noir sur blanc ukazał się pierwszy tom „Opowiadań zebranych” Sławomira Mrożka.

Są to takie testy, które mogę poleć każdemu. Mrożek to przede wszystkim wspaniały obserwator i komentator życia, zjawisk społecznych i politycznych. Niczym wprawiony wędkarz wyciąga z codzienności wszelkie niedorzeczności, nawet te do których zdążyliśmy się przyzwyczaić i zaakceptować. On ubiera je w zgrabne, proste acz inteligentne historyjki , które wywołują i śmiech i szok. Które bawią, ale też prowokują do zastanowienia się, do potępienie absurdów życia. Do zadania pytania, czy już nie czas zrobić z nimi porządek.

Czy te opowiadania są ciągle aktualne? Widać w nich pewne tematy, zjawiska, jakie frapowały autora. Widać w nich też w nich barwy lat w jakich tworzył. Generalnie są nieco retro, ale chyba cały czas można je odnieść do rzeczywistości. Ciągle mamy do czynienia z chciwością lub cwaniactwem, a politycy w dalszym ciągu nie wzbudzają naszego zaufania. A już szczególnie zaszokowały mnie teksty obśmiewające wojnę i fanatyzmy. Przypomnę, że Mrożek urodził się w 1930 roku. Chociażby w autobiograficznej książce „Baltazar” znajdziemy wzmianki, jak wspomina wydarzenia II wojny światowej. Często podkreśla się jak straszny był to konflikt i że należy zrobić wszystko, aby więcej do podobnego nie dopuścić. A kiedy śledzę informację ze świata, zadaję sobie pytanie, dlaczego ludzie, rządzący ciągle to robią, dlaczego w różnych częściach świata ciągle przelewa się krew niewinnych.

Mrożek jest tak niesamowity, że nie sposób go skopiować. Dostał już miano ikony literatury, jednak jest to ikona, której nie trzeba się bać, a nawet bardzo swojska ikona. Jego opowiadania są wyjątkowo wdzięczne w czytaniu, proste i rzeczowe, a przy tym jakże trefne. Ich czytanie to uczą. Uczta literacka, humorystyczna, intelektualna.

[Egzemplarz recenzencki]

"Pierwsza encyklopedia dla małych geniuszy"

"Pierwsza encyklopedia dla małych geniuszy"

Encyklopedia dla dzieci. Chyba w każdej dziecięcej biblioteczce znajdzie się publikacja tego typu. Na rynku można znaleźć ich mnóstwo i są chętnie kupowana na różne okazje – i przez bliskich dziecka, jak i przez instytucje, np. szkoły przedszkola. Jedną z nich jest „Pierwsza encyklopedia dla małych geniuszy” wydana nakładem wydawnictwa Świetlik. Czym czymś się wyróżnia?

Ta książka ma dwie zasadnicze zalety. Po pierwsze opracowanie graficznie. „Pierwsza encyklopedia...” jest cudownie uporządkowana. Tu wszystko ma swoje miejsc i jest przejrzyście. Czy jest to duży obrazek jak w sekcji „ Łąka i jej mieszkańcy”, czy schemat „Ciało i narządy człowieka”, czy kolaż „Sporty letnie”, to kompozycja strony jest uporządkowana. Tekst i rysunki sobie nie przeszkadzają. Jedynie zwiększyłabym nieco czcionkę. Biorąc pod uwagę, iż tego typu publikacja może trafić w ręce i przedszkolaka, i ucznia zrobiłabym mały ukłon w stronę samodzielnego przeglądania, co większe literki jeszcze by ułatwiły.

Drugą rzeczą, która mi się szczególnie spodobała są mapki. Jest ich tu kilka i prezentują różne tematy np. zabytki Europy, miasta Polski (z charakterystycznymi obiektami), zwierzęta świata, a także zagadnienia geograficzne. I na owe mapki zwróciłam uwagę, bo to nie jest standard. Autorzy podobnych publikacji nie zawsze decydują się na tę formę prezentacji, a jest ona świetna – szczególnie dla wzrokowców – i pokazuje ogrom świata.

Tematycznie jest różnie. Jak to w podobnych książkach znajdziemy tu co nieco zwierzętach, o kosmosie, o samochodach, o jedzeniu, o ciele człowieka, o dinozaurach, o sporcie i in. Bo taka jest istota encyklopedii, pokazać wiedzę z różnych dziedzin. A w przypadku „Pierwszej encyklopedii dla małych geniuszy” udał się to zrobić w sposób przemyślany i estetyczny. Na prawdę dobrze to wygląda.

[Egzemplarz recenzencki]

"Kocham Cię tak mocno!" Capucine Lewalle

"Kocham Cię tak mocno!" Capucine Lewalle

Czy mówicie waszym dzieciom: „Kocham Cię”? Jeżeli twierdzicie, że nie leży to w waszej naturze, to szczerze was do tego zachęcam, bo te dwa słowa mogą być ukojeniem po ciężkim dniu, niosą w sobie ogrom wsparcia i po prostu robi się ciepło na serduszku, kiedy się je słyszy. A doceniać ich moc pomoże nam książka „Kocham Cię tak mocno!” autorstwa Capucine Lewalle.

Ta książka pomoże też docenić codzienność, a nawet sytuacje, które wydają się nam, urodziwcom uciążliwe, jednak którymi warto się cieszyć, bo – jak przyznają mamy starszych dzieci – szybko przemijają.

Posłuchajcie:

„I mam mnóstwo radości z kochanego maleństwa,

bo nie dość, że maleństwo kocham do szaleństwa,

to w pewne poranki, kiedy jeszcze śpię,

w moim ciepłym łóżku odnajduję je.


Mogłoby się przecież ukryć w Ameryce,

w hamaku wśród ptaków,

w Azji lub w Afryce,

w jurcie lub na burcie...


Lecz ta mała muszka,

choć świat wielki jak gruszka,

woli się zakradać do mojego łóżka!”1


Wspólne spanie, potrzeba bliskości i miłości opisana w takich słowach nie sprawia, ze mamy ochotę przegnać dziecko w imię treningu samodzielności. Te słowa dają i nam, dorosłym moc, aby po prostu objąć dziecko i cieszyć się chwilą.

Po „Mama kocha Cię tak mocno!” i „Tata kocha Cię tak mocno!” mogłoby się wydawać, że Lewalle napisała bajkę uniwersalną. Jednak patrząc na ilustracje, ale również tekst („Lecz to swojej mamie kładzie główkę na ramieniu”2) odniosłam wrażenie, że to jednak matczyna miłość została tu wyróżniona.

Natomiast faktem jest, że wszystkie trzy książki składające się na ten cykl są wspaniałe. Ciepłe, otulające miłością, stwarzające bezpieczną atmosferę. Dobrze się nam je czyta. Dzieci się wyciszają i zasypiają ze spokojnymi uśmiechami na ustach.

1 Capucine Lewalle, „Kocham Cię tak mocno!”, tłum. Magdalena i Jarosław Mikołajewscy, wyd. Agora, Warszawa 2025, s. 6-8.

2 Tamże, s. 12.

[Egzemplarz recenzencki]

"Piaseczniki" George R. R. Martin

"Piaseczniki" George R. R. Martin

Napisać opowiadanie. Czy to banał czy wyzwanie? Ja skłaniałabym się ku temu drugiemu. A szczególnym wyzwaniem będą opowiadania z szeroko pojętej fantastyki. Jak w krótkiej formie zamknąć kompletny świat. Jak ukazać wszelkie jego niuanse, przedstawić bohaterów i problematykę? Jest się od kogo uczyć. Właśnie skończyłam czytać zbiór opowiadań autorstwa George'a R. R. Martina pt. „Piaseczniki” i jestem zachwycona, jak kompletne światy on opisuje. A przecież to aż 7 tekstów na niecałych 300 stronach.

Dodać jeszcze muszę, że Martin kreuje kompletnie różne uniwersa. Od inspirowanego fantasy o inkwizytorach (aczkolwiek formalnie to raczej science-fiction) opowiadania „Droga Krzyża i Smoka”, przez niesamowity horror „Piaseczniki”, po niemal space operę z psychologicznym sznytem pt. „Szybki pomocnik”. Sama nie wierzę, co ja napisałam. Space opera na dwudziestu kilku stronach? To tak można? Widać można.

Są to też złożone teksty pod względem psychologii postaci, ich poczynań itp. Martin sięga głęboko i momentami pisze enigmatycznie. W tych opowiadaniach kryje się (bardzo) dużo. Pozostawiają szerokie pole do interpretacji i nie tylko puenty, ale samej istoty, tematu tych historii. Dla przykładu przywołam „W domu robaka”, które możecie przeczytać zarówno w tym zbiorze, jak i samodzielnie wydane. Opowiadanie o ludziach mieszkający pod ziemią i czczących Białego Robaka. Opowiadanie na pograniczu horroru i powieści post apokaliptycznej. Czy jest to tekst o wojnie, o władzy, o sensie wiary, o przetrwaniu? Martin tego nie precyzuje. On zostawia utwór i czytelnika w samotności, każąc im samodzielnie nawiązać relację. Czy im się to uda? Może być różnie. Jedna osoba będzie się delektować treścią i próbami jej interpretacji, druga będzie zirytowana brakiem jaśniejszych wskazówek.

Martin po raz kolejny pokazuje ogromny talent. Zachwyca wyobraźnią i umiejętnością budowania niesamowitego klimatu. „Piasecznki” to siedem tekstów i siedem niepowtarzalnych uniwersów. Wyjątkowo kompletnych światów, które mamy okazję odwiedzić i niejako poczuć. Poczuć ich zapach, temperaturę, fakturę. Zmierzyć się z dylematami ich mieszkańców. A to wszystko zamknięte w krótkiej formie. W opowiadaniach czasami dziwnych, niejasnych, ale pomysłowych i dobrze napisanych. Czy je rozgryziesz?

[Egzemplarz recenzencki]

"Pamiętam tylko ogień" Anna Musiałowicz

"Pamiętam tylko ogień" Anna Musiałowicz

Dostałam kiedyś cudowny prezent. Siostra skompletowała album z moimi zdjęciami. Wszystko uporządkowała i opisała. Wzruszyłam się. Często sięgam do tego albumu i mam ogromną przyjemność z jego oglądania. Dzięki zdjęciom ożywają wspomnienia. W powieści „Pamiętam tylko ogień” Anny Musiałowicz też chodzi o zdjęcia i o wspomnienia. Natomiast wszystko dzieje się w drugą stronę. Wraz ze zdjęciami gasną osoby i pamięć o nich.

Główna bohaterka książki stara się regularnie odwiedzać swoją ciotkę Konstancję, która mówi o niej żartobliwie Malutka, pomimo że to już dojrzała kobieta po przejściach. Malutka często daje się wygadać ciotce, która raczy ją opowieściami o – swego czasu dość dużej – rodzinie. Pewnego dnia kobieta wpada w panikę. Zniknęła ze starych zdjęć. Czy zniknie ona także z realnego świata?

W „Pamiętam tylko ogień” Musiałowicz dokonała pozornie niemożliwej rzeczy. Połączyła powieść obyczajową z fantastyczną. Jak popatrzymy na fabułę, ta jest bardzo zwyczajna. Domowy obiad, kawa ciasto, rozmowa. I jest w tym jakaś melancholia, ale nie wykracza ona poza to co realne. Natomiast autorka otacza swoje bohaterki mgiełką niezwykłości, magii. Czy to czarownice? A czy każda z nas, kobiet, po części nie jest czarownicą? Czy źródłem tej magii są wspomnienia? Wspomnienia, które sprawiają, że ktoś/coś istnieje?

Konstancję możemy nazwać reliktem minionej epoki. Ona żyje w swoim tempie wśród szklanek w koszyczku, narzut na fotele, słoików z kompotami i z zawsze gotowym garnkiem zupy na obiad. Niesamowite jest to, jaką aurą Musiałowicz otoczyła życie samotnego, starego człowieka. Ona nie piszę o przygnębiającej samotności. Ona wykrzesza z niego magię (wspomnień i przywiązania), pielęgnuje i docenia jego doświadczenia, ale też uchwyca grozę przemijania.

Nie jest tajemnicą, że na każdą z książek Anny Musiałowicz czekam i celebruję jej czytanie. Celebruję małymi rytuałami. Herbata w ulubionym kubku może dzięki temu nabrać wymiaru małego święta. „Pamiętam tylko ogień” to taka powieść, która sugeruje nam, aby zwolnić, spojrzeć na nasze otoczenie i odetchnąć jego zapachem. Bo w naszych bliskich, a także ścianach naszych domów kryje się to co najważniejsze, coś co jest tlenem dla duszy.

[Egzemplarz recenzencki]

"Lilja złodziejka. Skarb trzech królów" Janne Kukkonen

"Lilja złodziejka. Skarb trzech królów" Janne Kukkonen

„Lilja złodziejka” Janne Kukkonena to komiks, który stał się bestsellerem w rodzimej Finlandii. Dzięki wydawnictwu Kultura Gniewu pojawił się i na polskim rynku. Jak przyjmiemy tę zadziorną dziewczynkę, która pragnie wielkich złodziejskich zleceń. „Skarb trzech królów” to jeden z zeszytów tego przygodowego fantasy.

Mistrz cechu złodziei patrzy z politowaniem na mają Lilję i jej wielkie ambicje. Nie zamierza dać jej poważnego zlecenia, ale dziewczynka sama bierze sprawy w swoje ręce. Za wszelką cenę chce zaimponować kamratom i zdobyć ich szacunek. Miesza się w sprawy, jakie mędrcom się nie śniły. Czy Lilja doprowadzi do końca świata?

Kukkonen stworzył przygodowe fantasy z przytupem. Ta historia to przede wszystkim świetny scenariusz, w którym przygoda goni przygodę. Ta historia to też wyrazista główna bohaterka. To jej impulsywna decyzja jest zapalnikiem wszelkich wydarzeń, ale taka jest Lilja impulsywna, charakterna, no i zwinna. Spryt i niewielkie gabaryty pozwalają jej wyjść niemal z każdej opresji. Być może niektóre sceny, gdzie musi ona zmierzyć się z przeciwnikami mógłby być lepiej przedstawione. Mam na myśli, jak ona tego dokonała, bo czytelnicy widzą narysowany ogromny rozgardiasz (z wszelkimi komiksowymi „bam”, „trach”, „siup”), z którego mała bohaterka sprytnie umyka. Ale tu, po raz kolejny, muszę dodać, że taka jest Lilja. Gdzie się pojawi, robi straszne zamieszanie. Nie działa metodycznie, a spontanicznie.

Kiedy działają złodzieje? W nocy. I to, a także nieco bura złodziejsko-zamkowa-średnowoeczna konwencja rzutuje na kolorystykę. To jest mroczny komiks dziejący się wieczorową i nocną porą. Natomiast Kukkonen sprytnie ożywia ją żółtym i pomarańczowym blaskiem pochodni. Efekt jest bardzo fajny. Czytelnik czuje, jak to wszystko współgra ze scenariuszem. Właściwie trudno mówić tu o gładkich kreskach i miłych buziach, bo wkraczamy w zbójecki świat, gdzie każdy ma w sobie pierwiastek cwaniaczka. I to też autor fantastycznie oddał rysując postacie, których – poza Liją i jej opiekunem – nie obdarzamy kredytem zaufania. Już na pierwszy rzut oka widać, że są chytre i dwulicowe.

Na stronie wydawcy komiks oznaczony jest jako 9+. I tego plusa bym wyjątkowo podkreśliła. To nie jest beztroska przygodówka dla dzieci. Bohaterka jest młodziutka, ale wydarzenia, w których uczestniczy są dość mroczne i – nie boję się użyć tego słowa – brutalne. Lilja funkcjonuje w bezwzględnym i chciwym świcie. I nie ma dla niej taryfy ulgowej. Jej przeciwnicy kompletnie nie przejmują się, że mają do czynienia z dzieckiem i nie omieszkają jej szantażować, aby osiągnąć swoje cele. Do tego, trup ściele tu się gęsto. W czasie tej przygody wielu stracie głowę, a i główna bohaterka przekona się, jakie to uczucie pozbawić kogoś życia.

Nie sposób nie chwalić Janne Kukkonena. „Skarb trzech królów” to naprawdę ciekawa historia, a jej główna bohaterka – złodziejka Lilja – jest jej niekwestionowaną gwiazdą. To taka bohaterka, którą się lubi, której się kibicuje i którą się zapamiętuje. Natomiast trudno jest ocenić, dla kogo ta historia powstała. Balansuje ona na granicy przygodowego komiksu dla dzieci (czy też młodzieży), a średniowiecznego fantasy. Być może to jest sekret sukcesu tej publikacji. Robi wrażenie i na dorosłych i na wchodzących w dorosłość, spragnionych mocnych ważeń, czytelnikach.

[Egzemplarz recenzencki]

"Zabójcze dowcipy" Thierry Coppée

"Zabójcze dowcipy" Thierry Coppée

Nie wiem, kto bardziej lubi czytać „Żarciki Toto” - ja czy moja córka? Ten komiks to nasz nadworny poprawiacz humoru. Toto szokuje swoimi pomysłami i sposobem myślenia, wywołując uśmiechy na naszych twarzach. Czwarty zeszyt tego komiksu zatytułowany jest „Zabójcze dowcipy”. Czy Toto przejdzie samego siebie?

„Żarciki Toto” to zbiór jednostronicowych historyjek. Zeszyt czwarty jest ciekawy, bo możemy dostrzec pomiędzy niektórymi zależności. Przykładowo, jest seria anegdot z obozu, w jakim uczestniczył Toto. Poczułam też potrzebę dowiedzenia się więcej o tym bohaterze. Nie wiem na ile Thierry Coppee przemyślał życiorys tego chłopca, a jeśli nie to warto byłoby to zrobić. Miałach chociażby wrażenie, że jego rodzicie między 3 a 4 zeszytem się rozeszli. Z jednej strony ich sytuacja prywatna nie wpływa na charakter żartów, ale z drugiej jest nieco dezorientująca.

A co w tym zeszycie „odwali” ten bohater? Zastanowimy się, jaki jest najlepszy sposób na odnalezienie zaginionego kota? Czy babcia Toto ma śnieg w kościach? Dlaczego Toto dostaje same jedynki? Dlaczego krowy nie mają skrzydeł? Te i inne problemy zostaną poruszone w formie naprawdę dobrego żartu w komiksie „Zabójcze dowcipy”.

[Egzemplarz recenzencki]

"Moje pierwsze wyrazy" Bogumiła Zdrojewska

"Moje pierwsze wyrazy" Bogumiła Zdrojewska

Kiedy zacząć tłumaczyć dzieciom, czym są litery i jak łączyć je w słowa? Bardzo trudne pytanie. Sama znam i czytającego dwulatka, i dzieciaki, które litery ogarnęły dopiero w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Jak widzicie jest to sprawa wyjątkowo indywidualna. Natomiast jeśli czujesz, że to już, że twoje dziecko interesuje się literami i chce pisać wesprzyj je w tym. Na rynku znajdziesz gros materiałów, które ci w tym pomogą. Jednym z nich jest publikacja „Moje pierwsze wyrazy” autorstwa Bogumiły Zdrojewskiej.

Jak tytuł wskazuje jest to książka do nauki pisania wyrazów, a nie liter. Co to oznacza? Z daną literą jest powiązane jakieś słowo i jego pisownia. Przykładowo literka „R” powiązana jest ze słowem „rok”. Przy jego prezentacji spółgłoski i samogłoski zaznaczone są innymi kolorami. Ćwiczenia wyglądają tak, że najpierw należy ten wyraz napisać, a następnie czeka nas pakiet zadań tematycznych, przy których czasami pojawiają się kolejne słówka. W tym przepadku dziecko musi rozpoznać pory roku, a przy okazji pozna pisownię ich nazw. Następnie uporządkuje rękawiczki zastanawiając się, która jest lewa, a która prawa, musi zamalować odpowiednią ilość kółek i kolorowankę według klucza, policzyć kwiaty, dorywać odpowiednia liczbę jabłek w koszykach, przyporządkować ubrania do pór roku. Podobnie wygląda to przy innych literach. Punktem wyjścia jest jakieś słowo. Do niego jest pakiet łamigłówek (labirynt, łączenie w pary, rysowanie po śladzie, porządkowanie itp.), a przy niech kolejne wyrazy, związane z tym główny.

W opisie na okładce wydawca „rozpływa się” nad chłonnym umysłem przedszkolaka i twierdzi, że już 4-5 latka można nauczyć pisać. Pewnie i można, jednak w przypadku tej publikacji należy podkreślić jedną rzecz. Prezentowane są w niej litery pisane, a dziecko jest zachęcane do pisanie w liniaturze. I teraz ty musisz sobie odpowiedzieć, czy w taki sposób chcesz z dzieckiem pracować. Praktyka w przedszkolach jest raczej inna. Litery wprowadza się na wczesnym etapie, ale raczej zaczyna się od liter drukowanych, a dzieci przerysowują ich kształty na kartkę np. „rysują” swoje imię. W zależności od podręcznika, czy też podejścia wychowawcy liniatura może pojawić się w zerówce, jednak właściwa nauka pisania w niej to pierwsza klasa. Generalnie wychodzi się z założenia, że ręka czterolatka nie jest gotowa na pisanie w liniach i rekomenduje się swobodne pisanie po kartce.

Podsumowując. „Moje pierwsze wyrazy” to publikacja bardzo atrakcyjna. Szereg łamigłówek na pewno pomoże w nauce pisowni nowych wyrazów. Natomiast mam wątpliwości do wczesnego pisania w liniaturze. I to nie jest mój wymysł, a wnioski po rozmowie z kilkoma wychowawczyniami przedszkolnymi, które potwierdziły, że z ich obserwacji wynika, iż rączka tak małego dziecka nie jest na to gotowa i lepiej sprawdza się swobodne pisanie. Dlatego publikacja ta bardzo mi się podoba, jednak sama zadecyduję, na jakich zasadach i kiedy będę z nią pracować.

[Egzemplarz recenzencki]

"Czas zagłady" Vladimir Wolff

"Czas zagłady" Vladimir Wolff

Swego czasu byliśmy straszeni wizją wybuchu III wojny światowej. Dzięki Bogu, że oddaliła się ona, chociaż patrząc na różne miejsca zapalne na naszym globie można zadrżeć z przerażania. Natomiast pociągnijmy ten temat literacko. Vladimir Wolff – jeden z ciekawszych twórców powieści o charakterze militarnym – prezentuje wojnę totalną. Epickie starcie mocarstw, które ma prowadzić do nowego porządku świata, a opisuje to w powieści „Czas zagłady” będącej częścią cyklu „Nowy porządek świata”.

Korea, Tajwan, Indie, USA, Chiny – akcja jest mocno poszatkowana, ale mówimy konflikcie, którzy ogarnia cały świat. Świat, który wali się w gruzy. Świat, którego los zależy od polityków, ale też tych działających poza wielka sceną. Wolff rzucił się na ambitne przedsięwzięcie. Zaprojektował bardzo dużo wątków nawiązując do powieści militarnej, sensacyjnej, geopolitycznego thrillera. I podkreślić trzeba , że Wolff świetnie nad tymi wątkami panuje i oddaje w ręce czytelników dynamiczną, ociekającą adrenaliną historię.

Być może nie jestem wielką fanką military fiction, ale do powieści Vladimira Wolffa mam słabość. Ma on swoisty talent, aby wszystkie przymioty tej literatury – jak geopolityka, sceny batalistyczne czy wojskowa technologia – przedstawić z popowym sznytem. I to nie znaczy, że w historie jego autorstwa wkrada się błahość. Wręcz przeciwnie to realistyczne, mrożące krew w żyłach wizje, które czyta się z wypiekami na twarzy. Także czytajcie Wolffa. Czy to będzie cykl „Nowy porządek świata”, czy inny – a tych ma na swoim koncie kilka.

[Egzemplarz recenzencki]

"Z bursztynu i ognia" Agnes Domergue, Helene Canac

"Z bursztynu i ognia" Agnes Domergue, Helene Canac

Zemsta może być motorem do działania, ale czasami prowadzi też do bezmyślnej „jazdy”, impulsywnego nieprzemyślanego działania. I po części jest to historia o zemście, a nawet dwóch zemstach. O zemście „zaślepionej” i zemście, która w porę otworzyła oczy. Wioska, w której mieszkała Kitsune została spalona na rozkaz okrutnego króla. Lisiczka jest ostatnią z rodu Kitsune. Opiekę nad nią roztacza bogini Amaterasu, ofiarowując jej magiczny bursztyn. Jednak ten wpada w ręce duchów onibi, które nakłaniają ją właśnie do zemsty. Kitsune ma porwać i przyprowadzić im synka owego króla, który doprowadził do masakry ludu Kitsune. Czy wędrówka z niewinnym, radosnym chłopcem zmiękczy serce lisiczki?

Ależ ciekawy komiks wpadł mi w ręce dzięki wydawnictwu Wilga. Jego tytuł to „Z bursztynu i ognia”, a interesujący jest z dwóch powodów. Po pierwsze mamy tu historię inspirowaną japońskim folklorem. Głowna bohaterka charakterystycznym imieniu Kitsune jest dziewczynką-lisiczką, zresztą to imię oznacza właśnie lisa. Lisa uznawanego za zwierzę magiczne. Takimi bardzo wyraźnymi punktami z japońskiej mitologii są też Amaterasu i onibi, a wierzę, że co bardziej oczytani w temacie dostrzegą w tym komiksie więcej Japonii np. charakterystyczne stroje u niektórych bohaterów i in.

Po drugie muszę wspomnieć o kolorystyce. Mnie ona wręcz zachwyciła. Jest bardzo rudo, co wspaniale pasuje do lisów (kitsune), ognia (dosłownej pożogi, ale też ognistych uczuć i burzliwych charakterów) i bursztynu (daru od Amaterasu). Za ilustrację, wygląd komiksu odpowiada Helene Canac. Rewelacyjnie operuje ona kolorem tworząc wyjątkowo przemyślana kompozycję eksponującą treść, charakter poszczególnych scen i wykorzystaną symbolikę.

A co myślę o treści? Ciężko wchodzi się w tą historię. Widzimy główną bohaterkę samą w lesie. Nic o niej nie wiemy, ale wokół niej dzieje się mnóstwo rzeczy. Jaka jest jej sytuacja? Co uznać za normę, a co powinno wzbudzić nas niepokój? Właściwie ta opowieść jest tak zbudowana, że im dalej coraz więcej się wyjaśnia. Początkowa dezorientacja ustępuje, a my zaczynamy rozumieć, co wywołało sytuację z początku komiksu. A sama historia jest ładna i poruszająca, aczkolwiek przewidywalna. Kiedy już wyjdziemy z początkowych „mroków” ścieżka prowadzi nas do dość oczywistego – w mojej ocenie – finału. Chociaż – będę szczera – owa przewidywalność nie przeszkodziła mi się nim cieszyć.

W komiksie „Z bursztynu i ognia” młody czytelnik (wydawnictwo określiło grupę docelową jako 9+) znajdzie magię oraz przygodę i dostaje on je w wyjątkowej oprawie. Doprawione wielką garścią japońskiego folkloru, który sprawia, że opowiadana historia jest jeszcze bardziej magiczna, niezwykła, hipnotyzująca, a także z fenomenalną grafiką. Już o tym mówiła, ale warto to podkreślić. Ilustracje swoją kolorystyką wspaniale prezentują treść, klimat, symbolikę. Chociażby dla nich warto wziąć do ręki ten komiks.

[Egzemplarz recenzencki]

Copyright © Asia Czytasia , Blogger