"W cieniu królowej wilków" Kiran Millwood Hargrave

"W cieniu królowej wilków" Kiran Millwood Hargrave

Chciałabym zaprezentować wam powieść napisaną przez Kiran Millwood Hargrave pt. „W cieniu królowej wilków”. Otwiera ona nowy cykl fantasy „Księgi Geomanty”, a jej fabuła czaruje bardzo silną siostrzaną więzią i relacją z naturą. Głowna bohaterka ma na imię Ysolda. Zazdrości swojej siostrze Hari wyjątkowego daru, rozumienia języka drzew. Ysolda stara się słuchać ich głosu, ale nie może go usłyszeć. Czy to jej nieokrzesana natura jest przeszkodą? Jednak to właśnie przez ów dar Hari staje się celem Jeźdźców, którzy szukają wyjątkowych osób. Ysolda, nie zważając na ostrzeżenia, wyrusza na poszukiwania zaginionej siostry.

Hargrave konsekwentnie i całościowo kreuje świat oparty o pierwotne więzi. W szerokim kontekście widoczne jest to poprzez silne relacje z naturą i tu na pierwszy plan wyłania się cała koncepcja języka drzew, ale też oparty na rytmie przyrody tryb życia ludu z jakiego pochodzą Ysolda i Hari. Ludu skromnego i pokornego. Mającego poczucie, że to dzięki Matce Ziemi w ogóle żyją. W mniejszej skali widać to w siostrzanej relacjo. Bohaterki są jak woda i ogień. Mają różne temperamenty, ale są dla siebie najbliższe na świecie. Ta więź jest motorem do rozpoczęcia przygody.

Chyba nawet lepiej było by użyć liczby mnogiej, bo przygód w tej książce nie brakuje. Autorka zachwyca pomysłowością w wymyślaniu wyzwań dla swojej bohaterki i nie boi się zwrotów akcji. To wszystko jest gwarancją dobrego tempa i angażującej fabuły. Do tego w jej trakcie możemy sukcesywnie uzupełniać mapę świata z powieści, dowiadywać się jakie prawa nim rządzą i jakie relacje w nim panują. To wszystko czyni „W cieniu królowej wilków” bardzo obiecującą przygodową powieść fantasy dla młodzieży.

[Egzemplarz recenzencki]

"Jak skrzat Jagódka zbudował zegar z kukułką" Ewa Stadtmüller

"Jak skrzat Jagódka zbudował zegar z kukułką" Ewa Stadtmüller

Skrzat Jagódka znalazł porzucone nakrapiane jajo. „Cóż za nieodpowiedzialni rodzice!”1 pomyślał sobie skrzat. On sam wykazał się odpowiedzialnością i postanowił jajo wysiedzieć. Kiedy wykluwa się pisklak kłopoty się nie kończą, bo trzeba się nim zaopiekować, a maluch okazuje się prawdziwym głodomorem. Jagódka i przyjaciele cierpliwie zajmują się pisklęciem, aż to nuczy się latać i się usamodzielni.

Już po raz drugi przekonuję się, że bajki ze skrzatem Jagódką są pełne troski. Opowiadałam wam o książce „Jak skrzat Jagódka uczył ślimaka marzyć”, w której mieszkańcy lasu zaopiekowali się smutnym przyjacielem. Natomiast w bajce „Jak skrzat Jagódka zbudował zegar z kukułką” wyzwanie jest inne. Trzeba zająć się dzieciakiem, jak to określiły moje pociechy. Najpierw jajo, a potem pisklak wymagają stu procent uwagi. Zaangażowanie, jakie wykazali mieszkańcy lasu jest niesamowite. Swoją postawą pokazali, że nikogo nie można zostawić w potrzebie, nawet kiedy pomoc ta wymaga pracy i wyrzeczeń.

To po prostu piękna bajka. Spokojna i promująca pozytywne wartości. Ewa Stadtmüller kieruje naszą uwagę na bliźniego i jego potrzeby. Pokazuje, że nie można być obojętnym, że trzeba działać. A te wszystkie ważne rzeczy dzieją się na sielskim leśnym tle, co też jest ważne, bo nawiązuje do naturalnej, pierwotnej wspólnoty, która jest tak potrzebna każdemu z nas.

1 Ewa Stadtmüller, „Jak skrzat Jagódka zbudował zegar z kukułką”, wyd. Skrzat, Kraków, s. 4.

"Mopsorożek i fruliczki" Matilda Rose

"Mopsorożek i fruliczki" Matilda Rose

Pani Łapka prowadzi sklepik z magicznymi zwierzętami. To tam przybywają księżniczki i książęta, aby znaleźć swoje wymarzone zwierzątko i właśnie tam księżniczka Ala poznała Mopsorożka. U pani Łapki można tez kupić akcesoria i karmę dla swoich pupili i właśnie w tym celu bohaterowie przybywają do sklepu. Jednak właścicielka ma „urwanie głowy”. Musi przygotować grupę małych fruliczków na powrót do domu. Upilnowanie ich zajmuje mnóstwo czasu, a przecież trzeba jeszcze zająć się sklepem. Ala i Mopsorożek oferują swoją pomoc. Wszyscy są przerażeni, kiedy małą fruliczka znika. Muszą dołożyć wszelkich starań, aby ją odnaleźć.

„Mopsorożek i fruliczki” autorstwa Matildy Rose to całkiem sympatyczna powieść dla dzieci o trosce o swoje zwierzątko. W pierwszej części bohaterowie muszą zająć się sklepem i stworzeniami, które w nim mieszkają. Można zaobserwować, że te mają różne potrzeby i niezbędna jest wiedza, aby właściwie się nimi zająć. Część druga to poszukiwania fruliczki. Zaniepokojeni bohaterowie maksymalnie się mobilizują i zaglądają w każdy zakamarek Migotkowa pod Liśćmi Fasoli. Nie spoczną, dopóki nie znajdą maleństwa. W książce też jest nieco magii, bo zwierzątka, które sprzedaje pani Łapka nie są zwyczajne, czego możecie domyślić się chociażby po ich nazwach.

Jak oceniamy tę książkę? Mojej córce bardzo się podobała. Uległa urokowi słodkich zwierzaków. Dołóżmy do tego magię i księżniczki i mała dziewczynka jest kupiona. Ja opierałam się nieco bardziej, chociaż patrząc ma słodką mordkę Mopsorożka było ciężko. Wolę książki, gdzie problem zarysowuje się na początku, a w trakcie fabuły jest rozwiązywany. W „Mopsorożku...” mamy niejako dwie części, w których na bohaterów czekają inne wyzwania. Druga moja uwaga tyczy się tytułowego bohatera. Właściwe nie mogę nazwać go głównym, a także nie mogę powiedzie, że odegrał on jakąś szczególną rolę w poszukiwaniach flulisi. Czuję, że umieszczenia go na kładce było zabiegiem marketingowym. I to genialnym zabiegiem, bo taki pieskorożek szybciej przykuje uwagę niż kolejna księżniczka. Natomiast pochwalam to, że Mathildzie Rose udało się pokazać, że zwierzątko to praca i odpowiedzialność. I dokonała tego w wyjątkowo atrakcyjnych różowo, brokatowo, tęczowych odcieniach.

„Mamo zobacz, jaką on ma słodką mordkę”, „Mamo zobacz, jaki ten maluszek jest puchaty” - zachwycały się moje dzieci przeglądając „Mopsorożka...”. Łatwo ulec urokowi różnych zwierzątek, a wiele dzieci marzy o własnym pupilu. Nie mogą zapominać, że wymaga in pracy i uwagi, Jak przekonamy się w toku fabuły nawet księżniczka musi pobrudzić sobie rączki, jeżeli chce mieć zwierzątko, a ono odwdzięczy się przywiązaniem i miłością. A na poszukiwania tego idealnego towarzysza zapraszam was do magicznego świata wykreowanego przez Matildę Rose. Który magiczny zwierzak skradnie wasze serce?

[Egzemplarz recenzencki]

"Wygrywa pierwsze kłamstwo" Ashley Elston

"Wygrywa pierwsze kłamstwo" Ashley Elston

Evie i Ryan niedawno się poznali. Są zakochani w sobie po same uszy i postanowili zrobić kolejny krok w związku, razem zamieszkać. Sielanka, ale tylko pozorna. Tak naprawdę ich spotkanie nie było przypadkowe, a Evie tylko odgrywa rolę, bo ma zadanie do wykonania. Kobieta otrzymała nową tożsamość. Chwilowo musi zapomnieć o przeszłości, ale ta się o nią upomina. Kim jest elegancka kobieta, która używa jej imienia i nazwiska? Czy powierzone jej zadanie ma drugie dno, a może to test kompetencji? Evie uświadamia sobie, że uczestniczy w rozgrywce, w której to ona może być celem.

Ashley Elston napisała thriller, w którym kreuje atmosferę niepewności i braku zaufania. Powiedzieć dwulicowi o jego bohaterach to jak nic nie powiedzieć. Ci ludzie to aktorzy obdarzeni doskonała intuicją. Perfekcyjnie wcielają się w powierzone role i potrafią natychmiastowo reagować na nieprzewidziane sytuacje. Co ciekawe autorka do końca nie zdradza, kto swój, a kto wróg. Trudno rozgryźć, czy dany kolega po prostu wrócił do rodzinnego miasta, czy może miał w tym jakiś interes, albo czy dana znajoma faktycznie chce pomóc, a może jej pomoc ma drugie dno. Czytelnik właściwie prowadzi psychologiczną rozgrywkę ze wszystkimi postaciami, desperacko próbując je rozgryźć. Zadanie utrudnia fakt, że jesteśmy o krok za bohaterami. Ta książka jest napisana tak, jakbyśmy ciągle czegoś nie wiedzieli. Bohaterowie coś robią, ale trudno nam stwierdzić w jakim celu, przez co ciężko ekscytować się ich działaniami.

„Wygrywa pierwsze kłamstwo” to też thriller wyjątkowo oderwany od rzeczywistości. Jedna kwestia to to, że wchodzimy w bogate, wpływowe towarzystwo, z którym przeciętny Kowalski raczej nie może się utożsamiać. Jednak tego typu postacie mają nawet swój urok. Ja lubię „liznąć' nieco blichtru jaki roztaczają i doświadczyć bogatego życia, nawet wyłącznie literacko. Natomiast miałam duży problem z główną bohaterką. Można ją porównać do Ethana Hunta na akcji. Odniosłam wrażenie, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwej. Wszędzie się wciśnie, ekspresowo zmieni wygląd i ma dostęp do najlepszej technologii. W sumie we fragmentach „teraz” jest to na swój sposób usprawiedliwione, bo gra toczy się o wysoką stawkę. Jednak kiedy widzę nastolatkę-złodziejkę, która działa niczym James Bond – Ashley Elston tak to opisała, że niemal słyszałam w głowie muzykę z filmów szpiegowskich – to trochę zaśmiewam się pod nosem.

Mam wrażenie, że autorka do końca nie wykorzystała potencjał pomysłu jaki miała. Pomimo dobrze wykreowanej atmosfery pełnej niepewności, czegoś mi w tej książce zabrakło. Chyba Ashley Elston za bardzo podkreśliła sztuczność swoich postaci, co przerodziło się na sztuczność fabuły. Niemniej czytelnik nie może narzekać, bo jest akcja i są plot twisty, czym powieść ta niewątpliwie się broni.

[Egzemplarz recenzencki]

"Dżungla" gra logiczna

"Dżungla" gra logiczna

Wielu rodziców szuka zabawek, które będą ładne, zajmujące, ale też będą wspierać rozwój intelektualny dziecka. Warunki te spełniają chociażby gry logiczne i właśnie jedną z nich chciałabym wam pokazać. Dokładnie „Dżunglę” od wydawnictwa Muduko.

Co znajdziemy w zestawie? Figurki zwierząt, planszę z polami różnego typu (trwa, kamienie, błoto, dżungla) oraz 60 kart z zadaniami. Naszym zadaniem jest rozstawienie zwierząt na planszy wg instrukcji zawartej na karcie. Mamy wskazówki typu: małpa stoi na kamieniu, słoń stoi na prawo od tygrysa, tygrys nie stoi nad małpą itp. Kiedy już rozstawimy figurki wystarczy odwrócić kartę, aby sprawdzić, czy dobrze to zrobiliśmy.


Gra jest fantastycznie zaprojektowana, bo poziom trudności rośnie z kolejnymi wyzwaniami. Pozwala łatwo zrozumieć zasady gry i nauczyć się, jakie wskazówki kryją się za poszczególnymi ikonami. Takie rysunkowe przedstawienie to też fajne rozwiązanie, bo – po pierwsze – jest atrakcyjne i – po drugie – pozwala dziecku, które jeszcze dobrze nie czyta samodzielnie grać w „Dżungle”. Jest to ważne przy wyższych poziomach, bo znacznie łatwiej samemu analizować sytuację, niż być skazanym na „lektora”.

Moja córka oszalała na punkcie tej gry. Pierwsze poziomy okazały się dla niej łatwe, co niewątpliwie było zachęto do próbowania więcej. Ja jestem zachwycona, jak ona się koncentruje podczas rozwiązywania wyzwań logicznych, jakie proponuje ta gra. M. to typ wiercipiętka. Zdarza jej się nagle porzucić jakieś zadanie, bo coś sobie przypomni, albo pies zaszczeka za oknem i trzeba to sprawdzić. Ciężko ją zmobilizować i sprawić, aby maksymalnie się skupiła. Ale nie podczas gry w „Dżunglę”. Widać, jak jej główka pracuje, jak analizuje poszczególne wyzwania. Po prostu widać, jak ta gra stymuluje jej mózg do pracy, a ona się cieszy z każdego dobrze rozwiązanego problemu.


Gry logiczne wpływają na poprawę pamięci i koncentracji, uczą analizować i rozwiązywać problemy. W przypadku „Dżungli” wszystko jest zrobione dobrze. I pomysł, i opracowanie, i efekty. Rozwojowe zabawki nie muszą być wcale spektakularne. Jak się okazuje w niewielkim pudełku można schować zestaw, który zagwarantuje naszym dzieciom radośnie i efektywnie spędzony czas. I nie martwcie się, że 60 wyzwań to za mało. Po zeskanowaniu kodu QR zawartego w instrukcji, odkryjecie jeszcze więcej poziomów. Miłej zabawy.

[Współpraca]

"Jak przechytrzyć mózg. Czternaście praktycznych sposobów na skuteczną naukę" Daniel T. Willingham

"Jak przechytrzyć mózg. Czternaście praktycznych sposobów na skuteczną naukę" Daniel T. Willingham

Zakuć, zdać, zapomnieć czy zakuć, zdać zapamiętać? Skoro się czegoś uczmy to warto, aby ta wiedza została z nami jak najdłużej. Jednak już pierwszy element – zakuć – przyprawia nas o ból głowy. Wymaga on wiele pracy i często trudno nam jest zmotywować się do nauki. Daniel T. Willingham w publikacji „Jak przechytrzyć mózg. Czternaście praktycznych sposobów na naukę” obiecuje nauczyć nas efektywnie się uczyć. Książka ta kierowana jest głównie do studentów, ale znajdują się w niej również wstawki dla nauczycieli.

Czternastka w podtytule wzięła się stąd, że autor porusza czternaście obszarów, w których daje rady. Ile tych rad jest faktycznie? Nie liczyłam bo nie są wypunktowane, a wynikają z tekstu. Oczywiście wszystko oscyluje wokół tego, jak się uczyć, żeby się nauczyć. Willingham tłumaczy nam, jak słuchać wykładu, albo uczestniczyć w ćwiczeniach, aby jak najwięcej z nich wynieść. Jak czytać książki i porządkować notatki. Jak pisać egzaminy. Jak walczyć ze stresem i prokrastynacją. Czy faktycznie są łatwe sposoby, aby dokonać tych rzeczy. „Nie ma łatwo, do roboty trzeba się brać” mogłabym teraz zakrzyknąć. Prawda jest taka, że już od pierwszych stron Willingham nie mami nas, że będzie łatwo. Przyznaje, że proces uczenia się wymaga wysiłku, ale odpowiednie nakierowane uwagi czy zastosowanie pewnych technik sprawi, że ten wysiłek będzie mniejszy (bo np. więcej wyniesiemy z wykładu dzięki czemu mniej czasu poświęcimy na powtarzanie), a jego efekty lepsze (co przełoży się na wiedzę i oceny).

Czy proces nauki musi być tak bolesny? Przecież małe dzieci uczą się naturalnie, przez zabawę i doświadczanie rzeczy. Jak autor zauważa we wstępie, im jesteśmy starsi, tym coraz ciężar odpowiedzialności za przyswajanie wiedzy spada na nas. Co zrobić, aby nie był balastem? Warto wiedzieć, jak działa nas mózg, aby wespół z nim efektywnie się uczyć. Czy dla siebie, czy dla ocen? Nieważne. Z dobrymi radami do celu.

[Egzemplarz recenzencki]

"Toto kotka ninja i wielka ucieczka węża" Dermot O'Leary

"Toto kotka ninja i wielka ucieczka węża" Dermot O'Leary

Czy ślepa kotka może być superbohaterką? Owszem. Czy nie mówi się, że wojownicy ninja skradają się jak koty? Chyba tak się mówi. Jednak t właśnie tymi umiejętnościami zaskakuje nas Toto. Kotka pochodzi z Włoch, ale koleje losu rzuciły ją, i jej brata Sreberko, do Londynu. Tu poznają Kocipyszczka, dość osobliwego kota. Nieco ekscentryczny, ale miły zwierzak. Z chęcią oprowadza włoskie koty po londyńskich zakamarkach. Nagle miasto obiega mrożąca krew w żyłach wiadomość. Z zoo uciekł Brajan, kobra królewska. Zwierzęta ogrania strach. Boją się, że to na nie zapoluje groźny wąż. Podczas, gdy wiele zwierząt ucieka przed zagrożeniem, Toto i jej kompani postanawiają stawić mu czoła. Jaki będzie finał tego starcia, dowiecie się z książki „Toto kotka ninja i wielka ucieczka węża”.

Dermot O'Leary kreuje ciekawą bohaterkę. Ślepa kotka powinna leżeć i wygrzewać się pod kaloryferem, a nie przemierzać nocny Londyn i walczyć z kobrą królewską. Natomiast Toto jest ciekawa i otwarta na to, co może jej zaoferować okolica, a do tego odważna. Nawet przez moment nie waha się, czy powinni uciekać, czy spróbować złapać Brajana. Dla niej jest oczywiste, że problem trzeba jakoś rozwiązać. Podkreślić jednak muszę, że to nie jest tak, iż cała odpowiedzialność spada na Toto. Autor rozkłada ją po równo na wszystkich bohaterów. Efekt jest taki, że tytułowa bohaterka nie do końca sprawa wrażenie głównej postaci i możemy dyskutować, dlaczego to jej przypadł zaszczyt zdobienia okładki. Jednak nie bądźmy małostkowi, bo w końcu Toto znacznie przyczyniła się do sukcesu misji.

Jeżeli zapytalibyście się moich dzieci, kto jest najciekawszą postacią z tej powieści, bez wahania wskazaliby Brajana. Zaciekawiło ich w nim wszystko, począwszy od imienia, po fakt, że jest wyjątkowo groźny. O'Leary zaserwował też fantastyczny zwrot akcji. Zaskakujący i nieoczywisty. Prowokujący do zastanowienia się, że nie warto oceniać po pozorach, ale też, że do końca należy być ostrożnym.

„Toto kotka ninja i wielka ucieczka węża” to bardzo fajna przygodówka dla dzieci. Wytknęła bym autorowi nieco długi wstęp. Widać, że próbuje trochę pokazać Londyn, ale sprawia to, że akcja za długo się zawiązuje. Jedna kiedy pojawia się Brajan, zaczyna się dziać. Bohaterowie muszą opracować dobry plan, ale też zmierzyć się z nieoczekiwanymi wyzwaniami. Niektórzy będą zmuszeni zdradzić najgłębsze sekrety. Kiedy my sobie spokojnie śpimy, zwierzaki przeżywają niesamowite przygody.

[Egzemplarz recenzencki]

"Cuda Jezusa, czyli dlaczego pójdziemy do nieba" Justyna Bednarek

"Cuda Jezusa, czyli dlaczego pójdziemy do nieba" Justyna Bednarek

Na rynku można znaleźć książki w konwencji „Biblia dla najmłodszych”, w których opowieści biblijne zostały napisane na nowo, językiem zrozumiałym dla dzieci. Justyna Bednarek w publikacji „Cuda Jezusa, czyli dlaczego pójdziemy do nieba” idzie o krok dalej. Rezygnuje z „suchej” narracji mającej na celu jedynie opowiedzenie historii. Śmiało zmienia perspektywę – osobową, a czasami też czasową – aby pokazać cuda Jezusa inaczej. Może lepiej, a na pewno ciekawie.

Przyznam, że zaskoczyło mnie podejście Justyny Bednarek. Decydując się na przeczytanie tej książki byłam gotowa na opowieści o cudach jakich dokonał Jezus, ale nie w aż tak zmienionej konwencji. Otwieram książkę, i na dzień doby „wita” mnie opowieść o pasterce Racheli, która długo czekała na dziecko, w której to ona sama jest narratorką. Następnie autorka przytacza dość znaną przypowieść, o weselu w Kanie Galilejskiej, gdzie zabrakło wina. Tym razem przedstawionej z perspektywy panny młodej. Cud rozmnożenia pokarmu na pustyni relacjonuje – po wielu latach – sierota, który był świadkiem tych wydarzeń. Itd., itp. Zapoznajemy się z kolejnymi cudami i oglądamy je z innej płaszczyzny. Ba nawet współczesnej np. opowieść o monecie znalezionej w rybie wysłuchuje mały chłopiec pozostawiony pod opieką sąsiada, a historię figowca przytacza biolog podczas wykładu, a w jednym opowiadaniu narratorką jest.. świnia. Jak widzicie Justyna Bednarek śmiało wachluje się narratorami, aby uwypuklić walor cudu.

Małymi cudami są tez ilustracje w książce. Postacie (i inne detale) dziergane przez Annę Salomon zachwycają precyzją wykonania. Ktoś wpadł na niebanalny pomysł, jak zilustrować opowiadania Justyny Bednarek. Nadają one książce przytulnego, domowego charakteru. Dzięki nim przyznajemy, że cuda to coś wyjątkowego, ale też coś bliskiego, co może przytrafić się każdemu.

Pewnie część z was zastanawia się, czy taka książka to dobry pomysł na prezent na komunię albo święta. Myślę, że tak. Publikacje tego typu pozwalają dzieciom lepiej, w bardziej zaangażowany sposób przeżywać takie wydarzenia. Do tego Justyna Bednarek w ciekawym stylu uchwyciła i same cuda przypisywane Jezusowi, jak i ich mistyczny wymiar.

[Egzemplarz recenzencki]

"Bądź od małego. Holistyczne spojrzenie na zdrowie psychiczne dzieci" Orina Krajewska i Fundacja Małgosi Braunek "Bądź"

"Bądź od małego. Holistyczne spojrzenie na zdrowie psychiczne dzieci" Orina Krajewska i Fundacja Małgosi Braunek "Bądź"

 „holizm

  1. «teoria zakładająca, że świat stanowi całość, niedającą się sprowadzić do sumy części»

  2. «pogląd głoszący, że zjawiska tworzą układy całościowe»”1

Pojęcie to ostatnio zaczęło pojawiać się w medycynie. Coraz więcej głosów (aczkolwiek moim zdaniem ciągle za mało) podkreśla to, iż ludzki organizm to całość i w taki sposób powinien być leczony. Natomiast ja chciałabym abyśmy spojrzeli holistycznie na wychowanie dzieci, bo na ich dobrostan i rozwój wpływa wiele aspektów i w każdym z nich dziecko powinno być zaopiekowane. Pomoże nam w tym książka „Bądź od małego” wydana z inicjatywy Oriny Krajewskiej i Fundacji Małgosi Braunek „Bądź”.

Czy to kolejny poradnik? Nie do końca. Publikacja ta to raczej zbiór felietonów, aczkolwiek utrzymanych w doradczym charakterze. Różni specjaliści piszą o tym, dlaczego dany obszar jest ważny w kontekście rozwoju dziecka, na co rzutuje i jak możemy nasze pociechy w nim wspierać.

Ruch, relacje, kontakt z naturą, media, odżywianie, oddychanie, rodzina, sen – zostawię bardzo ogólne hasła, abyście wiedzieli, jakie tematy w ogóle poruszono w „Bądź od małego”. Dzięki tej książce spojrzymy na nasze dziecko z szerokiej perspektyw, nie tylko na problematyczne – naszym zdaniem – obszary. Być może okaże się, że przyczyna pewnych trudnych sytuacji, wcale nie leży tam, gdzie jej szukaliśmy.

Myślę, że jest to rozsądne podejście. Dużo mówi się, aby za dzieckiem podążać, ale też mądrze i dyskretnie korygować ten kurs. Prezentowana książka pomaga nam uchwycić szeroką perspektywę i jeszcze lepiej nawigować tym „statkiem”, aby nasza pociecha jak najwięcej skorzystała z tego, co daje jej otoczenie. Co prawda nie przepadam za modnymi słowami, jednak „holistycznie” stanie się jednym z moich kierunkowskazów. A publikację „Bądź od małego” szczególnie polecam przyszłym rodzicom. Oni maksymalnie skorzystają z zawartej w niej wiedzy.

1 https://sjp.pwn.pl/slowniki/holistyczny.html [dostęp: 6.05.2025 r.]

[Egzemplarz recenzencki]

"Tata kocha cię tak mocno!" Capucine Lewalle

"Tata kocha cię tak mocno!" Capucine Lewalle

Opowiadałam wam o cudownej książce „Mama kocha cię tak mocno!”. Książce pełnej miłości. Nie zapominam, że też tatusiowie są zaangażowani w wychowanie dziecka i również darzą je uczuciem. Nie zapominała o tym również Capucine Lewalle, autorka tego pięknego cyklu książek. Napisała ona bajkę pt. „Tata kocha cię tak mocno!”

Obie książki utrzymane są w podobnym stylu. Autorka akcentuje, że tatusiowie bywają różni, bo mają rożne temperamenty czy zainteresowania, jednak jest coś co ich łączy, miłość do dziecka. Tatusiowe mają wiele obowiązków np. zazwyczaj chodzą do pracy, ale zawsze biegną z radością do domu, gdzie mogą zobaczyć swojego syna czy córkę, ponieważ uwielbiają wspólnie z nimi spędzać czas.

Jest to taka bajka, której przeczytanie szczególnie rekomenduję tatusiom. Już samo wspólne czytanie wzmacnia więź, a jak dodamy do tego temat bajki... Sama słodycz. Warto podkreślić wagę wspólnie spędzonych chwil i tego, co obie strony z nich czerpią. W tym pomaga książka „Tata kocha cię tak mocno!”. No i nie mogłabym nie wspomnieć o finale. W publikacji o mamie autorka zaproponowała przytulasy, które okazały się cudownym zwieńczeniem tej bajki. A co skojarzyło jej się z tatusiami? Również coś szczególnego.

[Egzemplarz recenzencki]


"Latarnik" Henryk Sienkiewicz

"Latarnik" Henryk Sienkiewicz

Magia literatury wynika z tego, iż każdy może ją na swój sposób interpretować. A problem z lekturami szkolnymi polega – moim zdaniem – na odebraniu prawa do tej interpretacji, bo nauczyciel wie, lepiej, albo program nauczania tego od niego wymaga. Egzaminy centralne są tak skonstruowane, że promują stereotypowe myślenie, a tak nie można z utworami literackimi postępować. Chociażby taki „Latarnik” Henryka Sienkiewicza. Aneta Korycińska w posłowiu do wydania z 2025 roku napisała, że „to utwór zniszczony przez polską szkołę”1. „Zabity” przez szereg faktów i „utopiony” w patosie tęsknoty za ojczyznę. Tymczasem temat jaki porusza Sienkiewicz w tej noweli jest ciągle żywy. Emigracja, tym razem w celach zarobkowych, to tak powszechne zjawisko, że się z nim oswoiliśmy. Jak jest tym ludziom na obczyźnie? Czy się tam urządzili, a może odliczają dni, kiedy będą mieli dosyć środków, aby powrócić do rodzinnych miejscowości?

Bohater „Latarnika” nazywa się Skawiński. On nie ma możliwości powrotu do ojczyzny, bo ta nie istnieje. Tuła się po świecie i nigdzie nie może zagrzać miejsca. Twierdzi, że prześladuje go pech, za co obwinia Gwiazdę Polarną. Kiedy otrzymuje posadę latarnika, liczy na to, że w końcu osiądzie na stałe. I wszystko wydaje się toczyć dobrymi torami do momentu, aż otrzymuje przesyłkę z książkami w ojczystym języku.

Nowela ta czaruje w wielu aspektach. Sienkiewicz rozpoczyna tajemniczo. Fach latarnika kojarzy się z odludkiem i ekscentrykiem, kim jest więc człowiek, który tak chętnie się go podejmuje. Może ma za sobą jakąś mroczną przeszłość? Następnie uderza w melancholijne tony, a nawet sprawia, że zaczynamy współczuć Skawińskiemu. Udziela nam się jego tęsknota, poszukiwanie swojego miejsca na świecie, potrzeba przynależności. A dramat polega na niemożności osiągnięcia tego, bo tego miejsca nie ma. Bo taki kraj, jak Polska w tym czasie nie istniał.

Wspaniale było powrócić do tej noweli. Sprowokowało mnie do tego wydawnictwo Powergraph wydając serię klasyki literatury pod hasłem „Kiedyś przeczytam”, zachęcając do powrotu do szkolnych tekstów. Powiem wam, że inaczej czytało się „Latarnika” bez presji, terminów i ze swobodą interpretacji. To jest taki tekst, w którym kontekst historyczny jest ważny, ale nie odbiera tej historii żywotności. Sienkiewicz mówi w nim o ważnych potrzebach każdego człowieka, o potrzebie stabilizacji, przynależności, tożsamości. O potrzebie „zakotwiczenia” w miejscu, w którym będziemy się czuć dobrze i bezpiecznie. Czy to jest jeden z warunków szczęścia?

1 Aneta Korycińska, „Posłowie” [w:] Henryk Sienkiewicz, „ Latarnik”, wyd. Powergraph, Warszawa 2025, s. 43.

[Egzemplarz recenzencki]

"To ja, Gucio" Agnieszka Sobich

"To ja, Gucio" Agnieszka Sobich

Poznajcie Gucia. To bohater nowego cyklu kartonówek dla najmłodszych czytelników autorstwa Agnieszki Sobich. Gucio to mały króliczek. Ma mamę, tatę, siostrę, młodszego brata i ulubioną przytulankę. Czytając „ To ja, Gucio” towarzyszymy mu w codziennych sprawach. W tym wpisie mam przyjemność zaprezentować 3 książeczki z tym bohaterem.

  1. Okulary”.

    Rodzice zaobserwowali, że Gucio podczas rysowania mruży oczy. Zabrali go do okulisty na badanie, podczas którego okazało się, że króliczek potrzebuje okularów. Jest to jedna z tych książek, które oswajają wizytę u lekarza. Warto też od niej zacząć czytanie „To ja, Gucio”, bo w kolejnych książeczkach bohater ten chodzi już w okularach.



  2. Myję zęby”.

    Ta czynność nie ominie nikogo, a – z tego co słyszę – niekoniecznie jest lubiana przez dzieci. Bajka o myciu zębów pomoże wytłumaczyć maluchowi, że jest to ważne w przyjazny sposób.

  3. Dobranoc”.

    W tej książeczce towarzyszymy Guciowi i jego rodzinie w wieczornej rutynie – kolacji, kąpieli, myciu, zębów i czytaniu bajki na dobranoc. I to jest właśnie idealna pozycja do czytania do snu. Bo cudownie zasypia się z ulubionym bohaterem. 



Już od pierwszego spojrzenia widać, że to warte uwagi książki dla tych najmłodszych czytelników. Przeglądając je widzimy kolorowe ilustracje, z których uśmiechają się do nas przyjaźnie bohaterowie bajki. Przepełnione są one spokojem i miłością Mój synek jak tylko je zobaczył uśmiechnął się. To dla mnie znak, że się spodobały, a także zachęta do wspólnego czytania.

Ważne też jest to, że są to historie o codziennych sprawach. To właśnie one najbardziej absorbują maluchy, dzięki czemu chętnie słuchają bajki, ale też historie te są zachęta do mówienia. Przykładowo dziecko może porównać swoją i Gucia szczoteczkę, albo podyskutować o tym, co lubi jeść na kolację.

Książki z cyklu „To ja, Gucio” zostały bardzo dobrze przyjęte przez mojego synka i ja również mogę mówić o nich w samych superlatywach. Jest w nich wszystko, czego oczekuje się po książkach dla dwulatka, roczniaka, a nawet młodszych dzieci. Spokojna fabuła dotykająca tego, co dziecko zna oraz piękne ilustracje, które są jej integralną częścią, a nawet czasami bardziej zainteresują dziecko. Dlatego wielkie brawa i dla autorki, Agnieszki Sobich, jak i ilustratorki, Eweliny Protasiewcz.

[Egzemplarz recenzencki]

"Komodo" David Vann

"Komodo" David Vann

Jakich emocji oczekujecie od książek, które czytacie? Czy chcecie, aby was bawiły, pokrzepiały, a może straszyły albo poruszały? Czy wolicie czytać o „ciemnych” czy „jasnych” stronach życia? Powieść „Komodo” Davida Vanna epatuje rozgoryczeniem. Rozgoryczeniem, które momentami jest nam, czytelnikom, bardzo bliskie, bo wynika ze zmęczenia codziennością. Natomiast bohaterka książki pozwala, aby to rozgoryczenie rosło, doprowadzi do tego, ze jest ona niczym tykająca bomba.

Akcja książki dzieje się w malowniczej Indonezji. Tracy wraz z matką odwiedza brata, który po rozwodzie żyje niczym wolny ptak. Nie przywiązuje wagi do miejsc, ludzi. W przeciwieństwie do siostry, która tkwi w nieudanym małżeństwie, a całą energię spożywa na troskę o rodzinę. Tracy liczy na małe wakacje od obowiązków, ale czy potrafi je „zostawić w domu”? Mamy wrażenie, że piękne okoliczności przyrody jeszcze wzmagają jej rozgoryczenie. Dochodzą do tego rodzinne niesnaski, żal do brata o porzucenie lubianej przez nią żony, a także „nieprzepracowane” traumy z przeszłości. Mamy wrażenie, że urlop nie uspokaja, a spycha główna bohaterkę do najciemniejszych zakątków jej psychiki.

David Vann zachwyca tym, jak czyta kobiecą psychikę. Kreuje bohaterkę zmęczoną codziennością i mającą poczucie, że nie ma prawa do tego zmęczenia. W końcu ma to, czego pragnęła – rodzinę. Dlaczego ta jej nie cieszy, a wręcz wywołuje „mordercze instynkty”? Czytelnik słucha, co Tracy ma do powiedzenia, obserwuje jej reakcje, śledzi myśli i pragnienia, a także poznaje pewne wydarzenia z jej przeszłości. Dzięki temu można przeanalizować, dlaczego ta bohaterka nie potrafi być szczęśliwa, dlaczego tkwi w układzie, który ją „niszczy”, dlaczego gotowa jest ponieść tak duże koszy, aby go za wszelką cenę utrzymać.

„Komodo” to także wspaniałe opisy nurkowania. I to właśnie one podzieliły czytelników. Piękne, ale czy Vann trochę nie przynudza? Z jednej strony mamy wspaniały kontrast pomiędzy bajeczną scenerią, a stanem psychicznym głównej bohaterki. Jak można być tak zgorzkniałym, oglądając tak niesamowite rzeczy? Z drugiej, te opisy nie są integralną częścią historii, a pewnym przerywnikiem. Można się nimi cieszyć, ale też można je pominąć. Dla mnie najważniejsza była Tracy z całą gamą emocji, jaka jej towarzyszy, a Indonezja zeszła na drugi plan.

„Komodo” to powieść dla czytelników, którzy lubią kontekst psychologiczny. Ten jest kompleksowo zarysowany. Vann bezwstydnie obnaża emocje głównej bohaterki. Pozwala nam je komentować i oceniać, ale przy tym zostawia nas z refleksją, ile z niej siedzi w nas.

Copyright © Asia Czytasia , Blogger