Nauka szycia: zestaw kreatywny

Nauka szycia: zestaw kreatywny

Dziś weźmiemy w ręce igłę oraz nitkę i stworzymy pluszowe zwierzątko. Pomoże nam w tym specjalny zestaw, w którym znajdziemy: filcowe elementy do zszycia i przylepienia, koralki na oczy, plastikową igłę i nitkę. No to a w dłoń i nawlekamy.

To był „pierwszy raz” mojej córki, jak chodzi o szycie. Początkowo była lekko zdezorientowana, ale mój instruktaż, a także dziurki w filcu nakierowały ją. Wspomniane dziurki to genialna sprawa, bo dziecko nie musi przebijać się przez dwie warstwy materiału. Zresztą perzy użyciu plastikowej igły raczej to się nie uda. Czy jest ona bezpieczniejsza? Na pewno nie jest tak ostra, jak tradycyjna, ale w dalszym ciągu to drobny ostry element. Należy pamiętać o zachowaniu ostrożności.

„Tak się kiedyś robiło pluszaki?” zapytała się moja córka, kiedy uszyła filcowego kotka. Czy w czasach, kiedy można wszystko kupić taka umiejętność odchodzi do lamusa? Z jednej strony można tak pomyśleć. Z drugiej w swoim otoczeniu obserwuję mnóstwo młodych ludzi zafascynowanych szydełkowaniem czy robieniem na drutach. Cieszy ich samodzielne wykonanie i unikatowość tych rzeczy. Zestawy od Cretive Spring to świetne materiały do nauki szycia. A efekt końcowy jakim jest pluszowe zwierzątko zachęca dzieci do pracy.


Dla zainteresowanych zostawiam linki, pod którymi można kupić taki zestaw KOT i PIES, a także zapraszam na Instagram, gdzie udostępniam RELACJĘ z szycia jednego z pluszaków.

"Idealne jajko" Hazel Gardner

"Idealne jajko" Hazel Gardner

Pingwinek i Szczeniaczek są przyjaciółmi, chociaż znacznie różnią się temperamentem. Ten pierwszy jest skromny i spokojny, a drugi ma milion pomysłów na minutę. W książce „Idealne święta” stoczyli istny bój, o to jak spędzać Boże Narodzenie. Na horyzoncie Wielkanoc. Czy tym razem przyjaciołom uda się osiągnąć kompromis? Przeczytacie o tym w wierszowanej bajce autorstwa Hazel Gardner pt. „Idealne jajko”.

Muszę przyznać, że wielkanocna odsłona „Pingwinka i Szczeniaczka” wypada znacznie lepiej niż bożonarodzeniowa. Na hasło święta Szczeniaczek zaczyna zarzucać Pingwinka zwariowanymi pomysłami na wielkanocne jajo. My wyjątkowo się uśmialiśmy słuchając, co on wymyślił. „Jajokopter? Przecież jajka nie latają.” - komentował mój synek z łobuzerskim uśmiechem. Pingwinek próbuje stopować przyjaciela, ale ciężko uspokoić lawinę pomysłów, jaka pojawia się w głowie pieska. W końcu autorka doprowadza do kulminacji, której efektem jest kompromisowe rozwiązanie. Coś czego brakowała mi w książce „Idealna święta”. Idealne jajko, które pojawia się w finale tej historii może zadowolić i kochającego przesadę Szczeniaczka i spokojnego Pingwinka. A zwieńczeniem tej bajki jest morał, o wspólnym przeżywaniu świąt.

Bardzo udana książka dla dzieci. Hazal Gardner pokazuje, że każdy jest inny, ma inne potrzeby i ma prawo o nich mówić, a także oczekiwać ich poszanowania. Autorka dokłada do tej historii dużą łychę szaleństwa w postaci Szczeniaczka, co jest zabawne i wyjątkowo atrakcyjne dla młodego czytelnika, a kolorowe wydanie jeszcze ubarwia tę dynamiczną bajkę.

[Egzemplarz recenzencki]

"Pomocy, mam w domu nastolatka" Raymond Kluun

"Pomocy, mam w domu nastolatka" Raymond Kluun

Czy trudno nam pogodzić się z faktem, że nasze dzieci dorastają? Czy boimy się tego procesu? Biorąc pod uwagę, że próby zwiększenia autonomii przez dziecko nazywane są buntem, można by stwierdzić, że nawet z nim walczymy. Wydaje mi się, że najbardziej przeraża nas utrata kontroli, w efekcie czego dziecku może stać się coś złego. Najbardziej sen z powiek rodzicom spędza okres nastoletni, kiedy to młody człowiek rozciąga symboliczna smycz do granic możliwości i znika z rodzicielskiego radaru. Garść dobrych rad, jak przetrwać ten czas i nie zwariować zawarł Raymond Klunn w poradniku „Pomocy, mam w domu nastolatka!”. Autor reprezentuje holenderskie podejście do wychowania , w którym stawia się na swobodę i tolerancję. Podobno tamtejsi nastolatkowie są najszczęśliwsi na świecie, a właśnie szczęścia chcemy dla swoich dzieci.

Książka ta utwierdziła mnie w przekonaniu, że wychowanie opiera się na relacji, którą buduje się od pierwszych dni życia dziecka, a ta relacja będzie silna jeżeli będzie oparta na szacunku. Jeżeli będzie zaburzona trudno znaleźć czarodziejska różdżkę, która ją odczaruje. To jest proces, który musimy zacząć od nas samych. Tak samo, jak w poradnikach na temat młodszych dzieci autorzy tłumaczą skąd biorą się ich emocje, zachowania, tak Kluun próbuje nam wytłumaczyć, co sprawia, że nastolatek jest jaki jest. My, rodzice mamy podjąć próbę wczucia się w jego sytuację, przypomnienia sobie, jak sami byliśmy młodzi. To jest nasz punkt wyjścia do wyznaczania granic i podjęcia dialogu.

„Od czasu do czasu wasz nastolatek będzie doprowadzał was do rozpaczy.”1 Istotne jest to, żeby ten konflikt nie eskalował. Żeby od rozrzuconych skarpetek nie przejść do regularnej wojny pełnej nienawistnych spojrzeń i ograniczanego kredytu zaufania. Czy Kluun zdradza, jak to zrobić? Znajdziemy tu pewne techniki, jak zachęcić nastolatka do współpraca, aczkolwiek mają one ogólny charakter. Chętnie zadałabym autorowi pytanie, co zrobić, jeżeli dziecko wyraźnie przekracza granice? Jak zachować się, kiedy nie jesteśmy w stanie ich wyegzekwować, a sprawa – w naszej ocenie – jest nie do odpuszczenia? Troszkę unika on ekstremalnych przypadków, natomiast zachęca nas do priorytetyzacji swoich oczekiwań i do wspomnianej już empatii podszytej odrobiną sprytu. Daje wskazówki, jak być dobrym strategiem i skutecznie podejść naszego nastolatka. Natomiast podkreśla też jego potrzebę swobody, z którą pewnie części rodziców będzie trudno się pogodzić. Ci powinni pamiętać, że ten nastolatek ma za chwilę stać się samodzielnym dorosłym, a zebrane doświadczenia mają mu w tym pomóc.

Nie będę tu dywagować, jaki model wychowania jest słuszny, bo uważam, że wkładanie rodzicielstwa w ramy robi więcej złego niż dobrego. Co rodzina to przypadek i potrzeba tu indywidualnego podejścia. Poradniki o wychowaniu lubię za to, że pozwalają mi na refleksję nad moim podejściem i dokonanie w nim drobnych korekt. Raymond Kluun utwierdził mnie w przekonaniu, że dziecko to niepowtarzalna jednostka której się nie tresuje, a wychowuje. A wychowanie to nie nakazy i zakazy. To umiejętne poszerzanie autonomii, w tempie, które jest odpowiednie dla każdej rodziny indywidualnie.

1 Raymond Kluun, „Pomocy, mam w domu nastolatka!”, tłum. Iwona Mączka, Olga Niziołek, wyd. Buchmann, Warszawa 2025,s. 91.


[Egzemplarz recenzencki]

"O kupie przez wieki" Suzie Edge

"O kupie przez wieki" Suzie Edge

Suzie Edge zapędziła się w smrodliwe zakamarki historii. Ale przemilczenie tego obszaru życia jest niemożliwe. Tematem jej pracy jest.. kupa. Robi ją każdy. I monarcha, i podany. I bogaty, i biedny. Natomiast autorka książki „O kupie przez wieki” zadaje pytanie, jak oni to robili. Zaprasza nas na przegląd toaletowych zwyczajów z różnych epok.

Smrodliwy temat to całkiem ciekawa droga, aby pokazać dzieciom, że historia jest fajna. Że to nie tylko daty i nazwiska, ale też śmieszne, niesmaczne i wstydliwe anegdoty. Suzie Edge wychodzi od kupy, aby przybliżyć nam na przykład historyczne postacie. Chociażby taki Henryk VIII. Chcesz wiedzieć, jak on się załatwiał? Ok. Ale czy wiesz kto to w ogóle był?

Łatwo można odgadnąć narodowość autorki. Swoje rozważania zaczyna od Rzymian i Wikingów, ale potem skupia się na brytyjskim podwórku i sprawdza co kryje się w australijskich toaletach. Trudno mi powiedzieć, czy Wielka Brytania była jakaś reprezentacyjna pod względem zwyczajów toaletowych. I jestem daleka od przypisywania tej perspektywy jako wadę, bo – „po pierwsze primo” - celem książki jest nauka przez zabawę i rozbudzenie historycznej ciekawości, a także - „po drugie primo” - sama brytyjskich władców uwielbiam i z ciekawością zajrzałam tam, gdzie król chodzi piechotą.

Tym razem nie krzywię się na śmierdzący temat. Uważam, że droga jaką obrała Suzie Edge jest dobra. Cenię wszelkie książki, które skupiają się na anegdotycznej stronie historii. Które zachęcają do jej zgłębiania, bo to po prostu poszerza horyzonty. Czy droga prowadzi od toalety do wielkiej polityki? Na pewno kupki i inne smrodki wyjątkowo bawią dzieci, więc dlaczego nie podejść ich z tej strony. Niech poczytają o niej w ujęciu historycznym.


[Egzemplarz recenzencki]

"Chłopiec z lasu" Cezary Harasimowicz

"Chłopiec z lasu" Cezary Harasimowicz

Tytuł książki, o której chciałam wam dziś opowiedzieć to „Chłopiec z lasu”, ale jej główną bohaterką jest dziewczynka o imieniu Ala. Ale jest niezwykła. Lubi liczyć, nie lubi się przytulać i potrafi rozmawiać ze zwierzętami, a także przedmiotami. Ala jest córką leśniczego i mieszka na granicy lasu, który ją trochę przeraża, ale próbuje ten strach oswoić. Pewnego dnia znajduje but wśród drzew, potem drugi, a w końcu ich właściciela – przestraszonego chłopca. Jak mu pomóc? Ala ma postanowienie, że będzie dzielna i samodzielnie próbuje wymyślić jakieś rozwiązanie.

Jestem pod ogromnym wrażeniem powieści dla dzieci „Chłopiec z lasu” autorstwa Cezarego Harasimowicza, jak i ilustracji Marty Kurczewskiej, które ją zdobią. Wydawało mi się, że będzie to książka o wojnie, o rodzinie, która musi przed nią uciekać i ukrywa się w lesie. I faktycznie ten wątek reprezentuje tytułowy Chłopiec. Jednak to Ali i jej inności autor poświęca najwięcej miejsca. Nie nazywa tego, ale dorosły czytelnik może się domyślić, że ma do czynienia z bohaterką, która mierzy się z zaburzeniami ze spektrum autyzmu. Są tu wspomniane m.in. próby diagnozy. To, że Harasimowicz oddaje głos Ali, która z dziecięcą naiwnością opowiada o tym, jak postrzega świat nadaje książce niemal magiczny wymiar. Czytelnik nie widzi jej zaburzeń, a moce, jakie posiada. Ona nie jest dziwna, inna, a niezwykła, fascynująca. Może nawet niektórzy będą jej zazdrościć, że potrafi rozmawiać ze zwierzętami i przedmiotami, a nawet z uczuciami.

Ilustracje potęgują ten balansujący na granicy magii i delikatnej grozy klimat. Muszę przyznać, że to jedna z lepiej opracowanych graficznie książek jakie miałam okazuję oglądać. Zachwyca to, jak ilustracje współpracują z tekstem. Szczególnie zapadł mi w pamięci moment, kiedy Ala spotyka Chłopca. Odwracamy stroną i wpatrują się w nas jego przerażone oczy. Niezwykłe doznanie.

Długo zastanawiałam się, czy to książka dla moich dzieci. Czy jej tematyka jest odpowiednia? Czy ich nie wystraszy? Cezary Harasimowicz napisał wspaniały tekst, który fascynuje, a niepokój jaki zawiera ta historia jeszcze tę fascynację „podkręca”. Trudne tematy opisał ustami małej, wrażliwej narratorki. Narratorki, która w nieprzeciętny sposób postrzega świat. I właśnie ta perspektywa czyni tę powieść wyjątkową.

"Śladami twojej krwi" Katarzyna Wolwowicz

"Śladami twojej krwi" Katarzyna Wolwowicz

Jak dobrze znasz swoją drugą połówkę? Rupert Ogrodnik uważał, że jego druga żona Kalina, to bratnia dusza. Do czasu aż obudził się w szpitalu i usłyszał, że został napadnięty w domu, a jego żona została zamordowana. Do tego w toku śledztwa w tej sprawie wychodzi na jaw, że Kalina nie była osobą za jaką się podawał. Sytuacji Ruperta nie poprawia fakt, że w wyniku urazów jakich doznał, cierpi na amnezję. Dlaczego ktoś miał powód, aby zamordować tak empatyczną i ciepłą kobietę jaką – jak uważał jej mąż – była Kalina. Dlaczego Rupert odcina się od wydarzeń tamtego wieczora? Czy jego małżeństwo było tak idealne, jak sam to przedstawia?

Powieść „Śladami twojej krwi” Katarzyna Wolwowicz stylizuje na thriller psychologiczny. Jej centrum jest Rupert, dwukrotnie owdowiały mężczyzna. Wygląda na to, że bardzo przeżył śmierć swojej drugiej żony, a także przeżył szok dowiadując się, że go okłamała. Nie może pogodzić się ze stratą, a także z kłamstwem w jakim żył. Zaczyna prowadzić coś na kształt prywatnego śledztwa, aby poznać jej przeszłość i znaleźć mordercę. Nie może pogodzić się ze stratą, a także z kłamstwem w jakim żył.

Żałoba i dociekania Ruperta przerywane są fragmentami na temat Kaliny. Zaglądamy za drzwi patologicznego domu w jakim się wychowała, a także obserwujemy, jak próbuje poradzić sobie po wyrwaniu się z tego miejsca. W tym miejscu można postawić pytanie, czy traumatyczne dzieciństwo wzmacnia czy niszczy? Jest ono o tyle ważne, że Wolwowicz stawia na kontrasty, zestawia biedni i bogaty dom. Przeciwwagą dla Kaliny, która musiała o wszystko walczyć, jest Roksana, dorosła już córka Ruperta. Wychowała się ona w dobrobycie. Która z tych kobiet wyrosła na lepszego człowieka? Która jest/była bardziej szczęśliwa?

Cały czas zastanawiam się, czy perspektywa Ruperta jest najlepsza do opowiedzenia tej historii. Wolwowicz chce stworzyć skomplikowaną postać, która pragnąc miłości sama siebie oszukuje. Pokusiła się nawet o mała analizę psychologiczną jego osobowości i przyczyn takiego postrzegania kobiet, jednak nie wydaje mi się ona szczególnie głęboka i nie czyni wdowca – w moich oczach – ciekawą postacią.

Zerknijmy na inne wątki: Kaliny, Roksany, śledztwa w sprawie morderstwa i Marka (przyjaciela Ruperta). Każdy z nich to jakaś część tej historii, jednak Wolwowicz bardzo szybko je wyczerpuje. Może się wydawać, że to w porządku, skoro odegrały już swoją rolę, jednak miałam wrażenie, że są porzucane przez autorkę. Śledztwo było, policjanci osaczali wdowca i nagle przestali. Roksana przyjechała, namąciła i pojechała, podobnie Marek. Miałam poczucie, jakby autorka nagle porzucała te wątki, bo już nie były jej potrzebne.

„Śladami twoje krwi” to nie jest zła powieść, ale nie wyróżnia się szczególnie na tle innych książek tego typu, a także wśród powieści Katarzyny Wolwowicz. Przede wszystkim nie udał jej się wykreować napięcia, jakie dla mnie jest obowiązkowe w podobnych powieściach. Z ciekawością odkrywałam sekrety Kaliny, ale już warstwa psychologiczna, analiza bohaterów wdała mi się powierzchowna. Trochę jak przy wyeksploatowanych wątkach, pisarka chyba uznała, że to wystarczy, jednak ja odczuwam niedosyt.

[Egzemplarz recenzencki]

"Pan Błysk" J. R. R. Tolkien

"Pan Błysk" J. R. R. Tolkien

Panie Błysk, czy wart było tak szaleć? Ostrożnym trzeba być. Ludzie tylko czekają, żeby „ugrać” coś dla siebie. A auto to niebezpieczna maszyna. Łatwo o wypadek, Panie Błysk. Oczy trzeba mieć dookoła głowy, bo zza rogu może ktoś wyskoczyć, a różnego sortu łobuzy tylko czają się, aby zaczepiać kulturalnych obywateli. Tym oto wstępem zapraszam was na prezentację bajki autorstwa J. R. R. Tolkiena pt. „Pan Błysk”.

O czym jest ta książka? Pan Błysk to nieco ekscentryczny gentleman, który uwielbia wysokie cylindry, a w ogródku trzyma Żyrólika (nielegalnie zresztą). Pewnego dnia postanawia kupić samochód. Koniecznie żółty i z czerwonymi kołami. Nieostrożna jazda, jak i zwykły pech powodują ciąg dziwnych wypadków. Każda próba naprawy kończy się klapą, a straty idą w funty.

We wstępie do książki można przeczytać, że „Pan Błysk” jest porównywany do „Przygód Alicji w Krainie Czarów” (czy Dziwów zależnie od tłumaczenia). Jednak w moim odczuciu opowieść napisana przez Tolkiena jest bardziej absurdalna, aczkolwiek nie wykracza poza absurdy typowe dla bajek. Carroll umieścił akcję w niesamowitej krainie, gdzie wszystko jest możliwe i czytelnik akceptuje ten brak zasad. Natomiast tło „Pana Błyska” wygląda z angielska i podświadomie zakładamy pewną logikę. Jednak bajki bywają „no rules”, a Tolkien i jego nieokiełznana wyobraźnia na wiele sobie pozwalają. Samochód, w którym można upchnąć tyle pasażerów i towarów, ile w małym busie, niedźwiedzie-łobuzy (które oczywiście mówią ludzkim głosem), żarłoczna rodzina Tumańskich no i przedziwny Żyrólik – te elementy zdecydowanie zasługują na wyróżnienie. A przede wszystkim nieprzewidywalne skutki działań bohaterów jakże zachwycające i gwarantujące czytelnikom dobrą zabawę.


Bez wahania mogę napisać, że „Pan Błysk” to moja ulubiona bajka autorstwa Tolkiena. Tak, jest dedykowana dzieciom, ale ten szalony ciąg wydarzeń idealnie wstrzelił się w moje poczucie humoru. Tempo tej historii i jej energia są niesamowite. Pewnie samego bohatera mocno przytłoczyły, ale czytelnik powinien być zadowolony.

Chyba tak jest, Panie Błysk, że łatwo śmiać się z czyjegoś nieszczęścia i – przyznam Panu rację – jest to wyjątkowo niegrzeczne, ale co poradzić, kiedy te wydarzenia przedstawia tak wspaniały pisarz.

[Egzemplarz recenzencki]


"Plaża pod zeszytami" Thierry Coppée

"Plaża pod zeszytami" Thierry Coppée

Co to Toto będzie robił, gdy skończy szkołę? Kto zjadł czekoladowy mus? Kiedy Toto skończy 8 lat? Dlaczego jest wskazana, aby jeździł na rowerze? Ile ma kuzynów? Czy jego rodzice doczekają się dobrego świadectwa syna? Czy można dostać karę za coś czego się nie zrobił?

Toto, mistrz ciętej riposty, wraca w kolejnym (już trzecim) zeszycie pt. „Plaża pod zeszytami”. Toto może nie ma najlepszych ocen. Jest typem leniuszka i kombinatora, ale jak coś powie, to „kopara opada”. I właściwie nie ma co się oburzać, bo są to wyjątkowo błyskotliwe komentarze. Dlatego czytanie serii komiksów „Żarciki Toto” to zaskoczenie połączone z dobrą zabawą.


[Egzemplarz recenzencki]

"Niemożliwe życie" Matt Haig

"Niemożliwe życie" Matt Haig

Czy dostaliście kiedyś wiadomość o nieoczekiwanym spadku? Ja tak, ale egzotyczne imię i nazwisko rzekomego przodka „pachniało” przekrętem., niestety. Jednak Grace Winters, bohaterce powieści Matta Haiga pt. „Niemożliwe życie” po długim zastanowieniu udało się przypomnieć kim jest kobieta, która zostawiła jej dom na Ibizie. Kiedyś pomogła Christinie van der Berg, zaoferowała swoja obecność, a teraz dawna znajoma odwdzięcza się za ten przyjazny gest. Wróćmy jednak do Grace. Jechać czy nie jechać? Oto jest pytanie. Z jednej strony kobieta jest już na emeryturze, pochowała syna i męża, a także większość przyjaciół. Nic jej nie trzyma w miejscu, które zamieszkuje. Z drugiej strony, czy po siedemdziesiątce warto rzucać się w wir przygody? Czy ma ona jeszcze siły na tak wielką zmianę?

Powieść „Niemożliwe życie” ma w sobie wiele cech bajki dla dorosłych. I nawet nie chodzi mi o niesamowite wydarzenia, jakie są przyczynkiem do zawiązania tej historii. Haig zręcznie łączy elementy obyczajowe, przygodowe i fantastyczne. Te pierwsze oczywiście wiodą prym, jednak Grace odwiedza na wyspie niesamowite miejsca. Przeżywa też różne przygody, a numerem jeden jest odkrycie, jak Christinie zmarła i dlaczego właśnie jej zostawiła dom. Tę baśniowość świetnie równoważy profesja głównej bohaterki. Zanim przeszła na emeryturę nauczała matematyki. Grace szuka prawidłowości wśród niesamowitych rzeczy, których doświadcza. Można powiedzieć, że zakotwicza tę opowieść w realizmie i nie pozwala jej odlecieć. Ale może z czasem odpuści? Kto wie?

W tym wszystkim jest dużo refleksji i to tak umiejętnie zawartej, że nie przyćmiewa ona treści, a z niej wynika. Generalnie jest to książka o tym, że aby żyć trzeba zacząć żyć. Przeszłość należy przepracować i zostawić za sobą. Warto otworzyć się na nowe doświadczenia i szczyptę szaleństwa. Ile ja razy słyszałam od starszych osób: „W moim wieku już nie wypada.” Grace też się wzbrania, ale urok wyspy, a także niezwykłe wydarzenia ułatwiają jej przełamanie barier. Przy okazji miejsca akcji autor przemycił trochę ekologiczno-gospodarczych treści. Pojawia się konflikt turystyka, za która stoją pieniądze, kontra natura, która jest atutem wyspy, ale też jest „zadeptywana” przez tych, którzy zostawiają tu pieniądze.

Mądra i urokliwa powieść wzbogacona elementami przygody – tak mogę podsumować „Niemożliwe życia”. Cenię kiedy lektura skłania do refleksji, ale czytelnik nie jest nią „przygnieciony”. W trakcie czytania tej książki świetnie się bawiłam, a przy tym same z siebie zrodziły się w mojej głowie pewne przemyślenia. Pamiętajcie kochani, że wiek to tylko stan umysłu. Pozdrawiam was i zachęcam do przeczytania tej publikacji.

[Egzemplarz recenzencki]

"O kotku, który bał się wszystkiego" Eric-Emmanuel Schmitt

"O kotku, który bał się wszystkiego" Eric-Emmanuel Schmitt

Bardzo lubię książki Erica-Emmanuela Schmitta, ale wielkim zaskoczeniem było dla mnie, że autor ma też na swoim koncie teksty dla dzieci. Spod jego pióra wyszła seria „Sowie opowieści”, a moja córka dostała jako prezent z przedszkola jedną z książek, która się do niej zalicza. Mowa o bajce „O kotku, który bał się wszystkiego”. Jej główny bohater ma na imię Fortunio. Nie uważa on siebie za odważnego kota. W przeciwieństwie do swojego brata, boi się skoczyć z wysoka, czy wdrapać się na słup elektryczny. Ten brak odwagi bardzo mu doskwiera, dlatego babcia wysyła go do mądrej Sowy Minerwy, z nadzieją, że ta będzie miała jakąś radę dla Fortunia. Czy sowa filozofka znajdzie sposób, żeby wyjaśnić kotom czym jest odwaga, gdzie się kryje i jak się objawia?

Schmitt pisze mądre, skłaniające do refleksji powieści dla dorosłych, także bajka, którą napisał, jest bardzo wartościowa. Jej głównym tematem jest odwaga, a autor pragnie zaakcentować, iż nie ma ona nic wspólnego z brawurą.

Przyjrzyjmy się przez chwilę metodom Sowy Minerwy. Najpierw tłumaczy ona kotkowi wszystko w pięknych słowach, a ten coś z tego zrozumiał, ale chyba nie do końca, albo te słowa go nie przekonały. I czasami tak jest w życiu. My dzieciom coś tłumaczmy, a nasze gadanie idzie na marne. Skoro słowa nie mają mocy przekonywania, to może czyny. Ale jak udowodnić komuś, że jest odważny, skro ten boi się zrobić większość rzeczy. To może mała prowokacja? Właściwie nie taka mała, bo będziemy świadkami dramatycznych wydarzeń, w których Fortunia nikt nie wyręczy. Albo pokona on swoje lęki, albo wydarzy się tragedia.

Klasa, klasa i jeszcze raz klasa. Fantastycznie, że autor prezentuje morał bajki i przez słowa, i przez czyny. To wzmacnia przekaz. Jestem pewna, że książka doda siły wielu czytelnikom. Pokaże im, że nie zawsze trzeba wejść na najwyższe drzewo, aby zaimponować grupie. Bo odważnym należy być mądrze i wtedy, kiedy jest to naprawdę konieczne.

"Przecież zaraz wrócę" Magdalena Lilla

"Przecież zaraz wrócę" Magdalena Lilla

Powieści obyczajowe dają nam szansę, aby wejść w czyjeś życie, spojrzeć na świat oczami innej osoby. Bohaterów takich książek „bierzemy” z ich radościami i problemami, a także relacjami. W publikacji autorstwa Magdaleny Lilli pt. „Przecież zaraz wrócę” staniemy u boku Julii. Dziennikarki, matki, a przede wszystkim kobiety ambitnej i silnej. Życie nie poskąpiło jej wyzwań, szczęścia, ale też bólu. Ten ostatni może być wyjątkowo przytłaczający. Na szczęście Julia trafiła na ludzi, którzy okazali się solidnym wsparciem.

Gdybyście zapytali mnie o motyw przewodni powieści „Przecież zaraz wrócę”, powiedziałbym, że jest to strata. Jednak dość długo się on klaruje, bo autorka dokładnie przedstawia nam główną bohaterkę. Wskazuje na jej korzenie, mocne strony, a także prezentuje najbardziej burzliwe wydarzenia z jej życia. Magdalena Lilla ma bardzo przyjemny styl pisania, więc czyta się to wybornie (z pewnym wyjątkiem, o którym jeszcze napiszę). Co prawda na początku nieco umyka nam istota powieści, jednak w przypadku literatury obyczajowej, tak szerokie opisanie postaci jest usprawiedliwione i wielu czytelników – w tym ja – to lubi.

Autorka aspiruje do napisania powieści wielowątkowej i to ja trochę gubi. W mojej ocenie niepotrzebnie rozwija wątki związane z postaciami drugoplanowymi np. otwarcie prywatnego gabinetu przez przyjaciółkę Julii, albo wszechobecne ciekawostki i przemyślenia na tematy niezwiązane z główną osią fabuły. Statystyki dotyczące chorób psychicznych i samobójstw, rozprawa nad znaczeniem snu dla zdrowia, dyskusja na temat ról w małżeństwie i inne bardzo długie fragmenty nie wnoszące nic do tej książki. Szanuję, że autorka do pewnych informacji się dokopała, ale czy wszystkim trzeba się dzielić. Czy trzeba przedstawiać biografię Hipokratesa? A może wystarczy wspomnieć, że dziadek zainspirował wnuczkę opowiadając o tej postaci?

Zamiast tego wolałabym więcej problemów, codziennych wyzwań Julii. Pomimo trudnej sytuacji jej życie wydaje się uporządkowane. Z jednej strony ma małe dziecko, więc jej ciężko wszystko pogodzić, ale na stronach tej książki widzimy rezolutnego chłopczyka, który po wstaniu cichutko układa klocki w swoim pokoju. Widzimy kobietę, która spokojnie robi zakupy, a nie spoconą matkę targającą rozwrzeszczane, zmęczone po przedszkolu dziecko. Tej prozy życia mi w „Przecież zaraz wrócę” może nie zabrakło, ale na pewno było za mało. A przecie Magdalena Lilla kreuje bohaterkę, która właśnie z nią się zmaga. Natomiast autorka oferuje czytelnikom wiele wspierających słów. Jest o sile do stawiania czoła przeciwnością, jest o solidarności i o mocy dobrych relacji.

[Egzemplarz recenzencki]

"Córki tęczy" Hanna Cygler

"Córki tęczy" Hanna Cygler

W powieści „Córki tęczy” Hanna Cygler skrzyżowała losy dwóch kobiet z kompletnie innych światów. Zuzanna to businesswomen. Prowadzi fabrykę okien w Gdańsku i jest silną, niezależną rozwódką. Przykre doświadczenia z mężem odebrały jej chęć do związków, ale samotność coraz bardziej jej doskwiera. Joy natomiast mieszka w Pretorii (RPA). Po śmierci matki opiekuje się młodszymi siostrami i za wszelką cenę próbuje związać koniec z końcem. Joy to silna i ambitna osoba z zasadami. Wychowana przez matkę dziennikarkę i aktywistkę przejęła od niej pragnienie wiedzy, ale też mocno odczuwa niesprawiedliwości, jakie są codziennością w zamieszkującym przez nią kraju. Autorka tak pokierowała losami tych bohaterek, że jedna drugiej pomogła, a wydarzenia ze stron „Córek tęczy” okazały się zalążkiem wielkiej przyjaźni.

„Piękna i poruszająca historia o kobiecej solidarności i potrzebie niesienia sobie pomocy, niezależnie od koloru skóry”1 możemy przeczytać w opisie książki na okładce. Główne bohaterki to kobiety. Dodałabym silne, ale też pogodzone z losem, chociaż łapiące okazję, aby ten los poprawić. Joy chyba nieco przyćmiewa Zuzannę swoją egzotyką, jednak oba wątki mają wiele do zaoferowania.

Akcja tej książki jest spokojna choć nie pozbawiona dreszczyku emocji, a także solidnego przygotowania (szczególnie w opisach afrykańskich realiów). Cygler opisuje swoje bohaterki i metodycznie prowadzi do punktu kulminacyjnego. Został on umiejscowiony w RPA. W końcówce atmosfera gęstnieje, robi się niebezpiecznie, a – chyba nie przesadzę, jak napiszę, że – powieść „skręca” w kierunku thrillera.

Mnie ta książka spodobała się, dzięki pięknie opisanym kobietom. W literaturze obyczajowej szukam ludzkich historii i to mi Hanna Cygler dała. Bohaterki, które mogłam dobrze poznać. Kobiety, które zaimponowały mi swoją siłą i ambicjami, ale też podzieliły się ze mną troskami. Kobiety, które zobaczyły człowieka w człowieku. Kiedy było trzeba wyciągnęły pomocną dłoń i pomogły najlepiej jak umiały.

Polska autorka, która śmiało wychodzi poza znajome podwórko. Nie jest to coś niespotykanego, ale jednak mniejszość pisarek decyduje się umiejscowić akcję swojej powieści za granicą, na nieznanym terenie. Natomiast właśnie to wyróżnia „Córki tęczy”. Coś co wcześniej nazwałam egzotyką, ale podczas czytania książki staje się nam wyjątkowo bliskie.

1 Hanna Cygler, "Córki tęczy", wyd. Luna, Warszawa 2022, okładka.

"Królik, królewna i marmolada" Leopold Chauveau

"Królik, królewna i marmolada" Leopold Chauveau

„(…) opowiedz mi bajkę o marmoladzie”1 zażyczył sobie Henio pałaszując wielką kanapkę. Jest to wyzwanie. Mamy bajki o zwierzętach, o rycerzach, ale o marmoladzie? Czy marmolada może być bohaterem literackim? W bajkach wszystko jest możliwe i nawet marmolada może odegrać ważną rolę. Jak z marmoladowym wyzwaniem poradził sobie Leopold Chauveau? Efekt możemy zobaczyć w opowieści pt. „Królik, królewna i marmolada”.

Zacznę od tego, że Królik nie jest królikiem. Jest to imię chłopca. (Bardzo ciekawie o genezie tego słowa pisze Maria Raczkiewicz-Śledziewska, tłumaczka książki. Warto przeczytać posłowie, bo dzięki niemu jeszcze bardziej docenimy Cheauveau jako pisarza.) Chłopca, który zamiast rosnąć malał, ale z wiekiem rosłą u niego żądza przygód. Pewnego dnia podkradł ojcu chodaka i wsiadł do niego niczym do łódki. Prąd porwał go w wielki świat zostawiają za plecami tatę wykrzykującego gniewnie: „Gdzie mój chodak?! Kto mi go gwizdnął?!”2. Jednak Królik nie oglądał się za siebie. A przed sobą widzi... kaczkę. Zwierzę to nie jest może obietnicą wielkiej przygody, jednak gdyby nie ona... Starczy już tego zdradzania fabuły. Dodam tylko, że w tej bajce będzie i księżniczka, olbrzym i wyjątkowo nieogarnięty admirał. Będzie też magiczna marmolada, a kto ją zje, ten...

Bajki Leopolda Chauveau to przede wszystkim świetna zabawa. Po pierwsze bajkowa konwencja pozwala na zerwanie z wieloma regułami. Tu chłopiec może rozmawiać z kaczką, a zwykłe jedzenie może zmieniać świat. Autor skrzętnie to wykorzystuje tworząc lekko absurdalną, ale jakże uroczą i wciągającą – przez ciekawe zwroty akcji – opowieść. To jest taka historia, której się kompletnie poddajemy i jesteśmy gotowi na wszystko, a to wszystko sprawia nam wielka radość.

Mam takie wspomnienia z dzieciństwa, kiedy leżałam już w łóżku, a dziadek pytał mnie, o czym chciałabym bajkę. Proponowałam przeróżne tematy, a on w kilka sekund wymyślał zajmującą opowieść. Dokładnie takie są bajki Chauveau, nie wygładzone i ociekające brokatem, a żywe, spontaniczne. Nieco absurdalne, co dla mnie jest plusem, bo ten bajkowy absurd ukształtował moje literackie upodobania i niejako tym dla mnie są książki. Przekraczaniem granic, spuszczaniem wyobraźni ze smyczy. A także radością. Dlatego, zakochana w tej bajce po same uszy, serdecznie polecam wam „Królika, królewnę i marmoladę”.

1 Leopold Chauveau, „Królik, królewna i marmolada”, przeł. Maria Raczkiewicz-Śledziewska, wyd. Noir sur blanc, Warszawa 2024, s. 9.

2 Tamże, s. 14.

[Egzemplarz recenzencki]

Copyright © Asia Czytasia , Blogger