"Światełko w oknie" Magdalena Kordel [Fragment]

Dziś "postraszę" was trochę świętami, a to za sprawa powieści Magdaleny Kordel pt. "Światełko w oknie", która swoją premierę będzie miała 8 listopada 2023 roku. Podobno czeka nas wzruszająca powieść o poszukiwaniu magii i cudu. Co ja będę dużo mówić zostawiam was z opisem oraz fragmentem książki, które pochodzą od wydawcy.

Magdalena Kordel

„Światełko w oknie”

Opis:

Basia bardzo potrzebuje cudu. Od kiedy jej tata, Michał, zginął w wypadku samochodowym, dziewczyna z beztroskiej nastolatki musiała stać się mamą nie tylko dla swoich siostrzyczek Emilki i Amelki, ale i dla Kornelii, bo dla niej odejście Michała to cios, strata, z którą nie może się pogodzić. Żyje z duchem męża, zapominając o tym, że właśnie teraz córki najbardziej potrzebują jej miłości.

Klementynę opuściła magia. Pierniki, które co roku piekła, kierowana jakby nadprzyrodzoną mocą, zupełnie jej nie wychodzą. Nie rozumie, co się wydarzyło, i nie wie, jak temu zaradzić. Martwi się, że w tegoroczne święta zawiedzie wszystkich – swoich najbliższych i tych, którzy bez jej wypieków nie wyobrażają sobie Bożego Narodzenia.

Na szczęście są Imka i Miłka, przyjaciółki, które nie dopuszczą do tego, by tegoroczna Gwiazdka okazała się katastrofą.

Kornelia, Basia i bliźniaczki przeprowadzają się do Miasteczka, a tam Duchy Świąt biorą sprawy w swoje ręce. Bożonarodzeniowa magia z każdym dniem powoli zaczyna działać, a w ich serca Wstępuje nadzieja.

Światełko w oknie to niezwykła opowieść pełna emocji. Wzruszająca nawet tych, którzy świąt się boją i dla których ten czas stracił magię. Historia o sile przyjaźni i rodziny, o nowych początkach i o tym, że kiedy uwierzymy w drugiego człowieka, cuda po prostu zaczynają się dziać. Wystarczy dać im szansę.


Fragment:


Śniły jej się górskie szczyty pokryte śnieżnymi czapami, jakaś wąska, kręta droga, przy której stały domki, niby piernikowe, a jednak duże, rzeczywiste.

Przez witrażowe landrynkowe okna widziała wnętrza i ludzi, którzy nakrywali do stołów, ubierali choinki, na najwyższych półkach w szafach ukrywali prezenty. Już wiedziała – zbliża się Boże Narodzenie. Uniosła głowę i spojrzała na krawędzie dachów, z których miękko spływał śnieg – śnieżnobiały lukier – i zwisały przezroczyste sople. „Jak żywe – pomyślała z ukontentowaniem. – Dobra robota” – pogratulowała sobie i zadarła głowę jeszcze bardziej. Granatowe niebo, złociste gwiazdy. Zrobienie lukrów w tak intensywnych kolorach wymagało dużego wyczucia i wprawy. A jej wyszło rewelacyjnie.

Jeszcze raz spojrzała w kierunku oglądanych poprzednio domów. Ale nie dostrzegła ich, bo nagle znalazła się zupełnie gdzie indziej. Na rynku. Tu również wszystko było piernikowe, marcepanowe i lukrowane. Na środku placyku stała ogromna choinka, zielone igły były starannie wyrzeźbione w lukrze, bombki pyszniły się tysiącem kolorów. A z nieba zaczęły spływać słodkie, cukrowe płatki śniegu.

Klementynę ogarnęło poczucie wielkiego szczęścia. Zniknęły cała niepewność i lęk. Bo przecież jej się udało! I to jak! Była sobą zachwycona.

„To ja stworzyłam cały wielki zimowy świat! Jestem stworzycielką! Wielką stworzycielką świątecznego świata!”

Ledwo to pomyślała, zaczęły wokół niej wirować marcepanowe śniegowe płatki, okrążały ją, skupiały się coraz bliżej siebie, aż w końcu przybrały smukły kobiecy kształt.

„To duch świąt” – nie wiedziała, skąd to wie, ale wiedziała. 

„Kto by pomyślał! Duch świąt jest kobietą” – przekrzywiła głowę i przechyliła się tak, żeby zajrzeć marcepanowej postaci w twarz, ale tamta odsunęła się gwałtownie, a wokół niej pojawił się dym. I eteryczny, smukły duch świąt zaniósł się kaszlem.

Klementyna poczuła, że coś tu wyraźnie się nie zgadza. Żadne duchy, a już na pewno te świąteczne, nie powinny kasłać. I wrzeszczeć:

– A niech to szlag! Cholera jasna!

A ten właśnie wrzeszczał i dodatkowo boleśnie szarpał ją za ramię.

– Ej – powiedziała więc z wyraźnie słyszalną w głosie pretensją i w tym momencie się obudziła, otworzyła oczy i zamarła.

Cała kuchnia spowita była smugami gryzącego dymu, który wydobywał się ze stojącego na gazie i rozgrzanego do czerwoności gara. A nad nią stała rozkaszlana Imka i raz po raz szarpała ją za ramię.

– Chwała Bogu, żyjesz – wychrypiała, widząc, że Klementyna rozgląda się wokół siebie nieprzytomnym, zaspanym wzrokiem. – Myślałam, że zaczadziałaś! Chociaż wiem, że czad i spalone garnki nie mają nic wspólnego, to i tak nie mogłam pozbyć się tej strasznej myśli – dodała i rzuciła się do kuchenki wyłączać gaz pod garem.

Klementynie te parę chwil wystarczyło, by oprzytomnieć.

Błyskawicznie zerwała się od stołu i na całą szerokość otworzyła okno. Złapała ścierkę i zaczęła nią zawzięcie machać, jakby to mogło przyspieszyć przegnanie gryzącego dymu, który szarymi smużkami konsekwentnie oplatał całe pomieszczenie. Imka, czerwona na twarzy, usiłowała opanować kaszel.

– No to trzeba mi oddać sprawiedliwość, mam wyczucie chwili – wychrypiała w końcu, podchodząc do Klementyny do okna. Wychyliła się i nabrała głęboki haust zimnego październikowego powietrza. – Przybyłam w ostatnim momencie, bo jeszcze chwila, a garnek zająłby się żywym ogniem i kamienica poszłaby z dymem.

– A tak dymu nadal ci u nas dostatek, ale spaliła się li tylko zawartość gara i dno od środka – mruknęła Klementyna. – Przynajmniej uniknęliśmy pożaru i masz rację, jak trzeba, to trzeba, oddaję bez chwili wahania. No tę sprawiedliwość. Sama to przed momentem powiedziałaś, że trzeba ci oddać sprawiedliwość i że masz wyczucie chwili – dorzuciła wyjaśniająco, widząc zdezorientowaną minę przyjaciółki. – A skoro już przy tym jesteśmy, to co cię tu tak znienacka przygnało? I to w tygodniu? Pomijając oczywiście wyczucie chwili.

– No proszę, człowiek przyjeżdża, ratuje z opresji i zamiast usłyszeć: „Jak dobrze cię widzieć! Tęskniłam”, i takie tam, to z miejsca zostaje obrzucony podejrzliwymi pytaniami: „Co cię tu tak znienacka przygnało? I to z poniedziałku?” – Imka udatnie sparodiowała Klementynę.

– No nie czepiaj się, przecież doskonale wiesz, że zawsze się cieszę, jak przyjeżdżasz, i zaczynam tęsknić z miejsca, gdy znikasz mi z oczu. Ale to nie zmienia faktu, że rzadko wpadasz bez uprzedzenia. A jeszcze rzadziej w tygodniu. To po pierwsze. A po drugie, musisz mi wybaczyć brak taktu, bo nadal jestem otumaniona dymem i jeszcze nie doszłam do siebie – mówiąc to, Tyśka otarła łzawiące oczy wierzchem dłoni.

– No dobrze, biorąc pod uwagę niecodzienne i dramatyczne okoliczności, wybaczam ci ten rażący brak zachwytu na mój widok. Choć ludzie, którzy ratują innych przed niechybną śmiercią w pożarze, są raczej przyzwyczajeni do bardziej entuzjastycznych reakcji – zauważyła Imka, marszcząc zabawnie nos.

– Biorąc pod uwagę, że to mój pierwszy raz, nie mam jeszcze wprawy, ale z czasem na pewno uda mi się jakoś bardziej spektakularnie zareagować. Może rzucę ci się do nóg, obłapię i zacznę dziękczynnie zawodzić. Czy to by cię usatysfakcjonowało?

– Raczej skłoniło do wezwania lekarza od głowy – parsknęła śmiechem Imka. – I pomijając wszystko, to lepiej, żeby kolejnych razów nie było. Bo kto wie, czy znów będę miała wyczucie chwili i sprawę niecierpiącą zwłoki.

– Aha, czyli jednak miałam rację, że to nie jest spontaniczna wizyta – pokiwała głową Klementyna.

– Miałaś. Dlatego między innymi przyjechałam tak wcześnie. Żeby móc z tobą na spokojnie porozmawiać, zanim cała reszta wstanie. Myślałam, że wyciągnę cię z łóżka i usiądziemy sobie na spokojnie przy kawie… Przywiozłam nawet ze sobą tartę ze szpinakiem i z serem pleśniowym, twoją ulubioną, moja mama upiekła specjalnie z myślą o tobie. No i trochę o mnie, bo jej powiedziałam, że muszę mieć coś, co pomoże mi cię zmiękczyć, a przy tej tarcie zawsze się rozpływasz. Wprawdzie mama zaproponowała, że może jeszcze upiec cytrynową, ale pomyślałam, że u ciebie jest tyle słodyczy, że bez sensu, bo to tak, jakby nosić drwa do lasu…

– Oho, coś mi się wydaje, że ta twoja sprawa jest dużego kalibru – przerwała jej Klementyna. – Skoro już na wstępie chcesz mnie wziąć na tartę i przyjeżdżasz w poniedziałek, a przecież wiem, że początek tygodnia jest u ciebie w pracy najbardziej intensywny, i dodatkowo usiłujesz mnie zagadać, to musi chodzić o coś naprawdę dużego…


7 komentarzy:

  1. Fragment zdecydowanie zachęca do poznania całej historii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Święta to sympatyczny czas i większość powieści, filmów i innych utworów tak właśnie je przedstawia. Ja nie lubię świąt i nie czytam o tym, choć wiem, że większość lubi takie tematy i zapewne książka ta będzie dobrym prezentem na święta. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. nie wiem czy mi się uda przeczytać

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że ta książka mogłaby mi się spodobać :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ cudna i fajnie przemyślana grafika okładki :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Asia Czytasia , Blogger