Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo RM. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo RM. Pokaż wszystkie posty
"Moje pierwsze wyrazy" Bogumiła Zdrojewska

"Moje pierwsze wyrazy" Bogumiła Zdrojewska

Kiedy zacząć tłumaczyć dzieciom, czym są litery i jak łączyć je w słowa? Bardzo trudne pytanie. Sama znam i czytającego dwulatka, i dzieciaki, które litery ogarnęły dopiero w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Jak widzicie jest to sprawa wyjątkowo indywidualna. Natomiast jeśli czujesz, że to już, że twoje dziecko interesuje się literami i chce pisać wesprzyj je w tym. Na rynku znajdziesz gros materiałów, które ci w tym pomogą. Jednym z nich jest publikacja „Moje pierwsze wyrazy” autorstwa Bogumiły Zdrojewskiej.

Jak tytuł wskazuje jest to książka do nauki pisania wyrazów, a nie liter. Co to oznacza? Z daną literą jest powiązane jakieś słowo i jego pisownia. Przykładowo literka „R” powiązana jest ze słowem „rok”. Przy jego prezentacji spółgłoski i samogłoski zaznaczone są innymi kolorami. Ćwiczenia wyglądają tak, że najpierw należy ten wyraz napisać, a następnie czeka nas pakiet zadań tematycznych, przy których czasami pojawiają się kolejne słówka. W tym przepadku dziecko musi rozpoznać pory roku, a przy okazji pozna pisownię ich nazw. Następnie uporządkuje rękawiczki zastanawiając się, która jest lewa, a która prawa, musi zamalować odpowiednią ilość kółek i kolorowankę według klucza, policzyć kwiaty, dorywać odpowiednia liczbę jabłek w koszykach, przyporządkować ubrania do pór roku. Podobnie wygląda to przy innych literach. Punktem wyjścia jest jakieś słowo. Do niego jest pakiet łamigłówek (labirynt, łączenie w pary, rysowanie po śladzie, porządkowanie itp.), a przy niech kolejne wyrazy, związane z tym główny.

W opisie na okładce wydawca „rozpływa się” nad chłonnym umysłem przedszkolaka i twierdzi, że już 4-5 latka można nauczyć pisać. Pewnie i można, jednak w przypadku tej publikacji należy podkreślić jedną rzecz. Prezentowane są w niej litery pisane, a dziecko jest zachęcane do pisanie w liniaturze. I teraz ty musisz sobie odpowiedzieć, czy w taki sposób chcesz z dzieckiem pracować. Praktyka w przedszkolach jest raczej inna. Litery wprowadza się na wczesnym etapie, ale raczej zaczyna się od liter drukowanych, a dzieci przerysowują ich kształty na kartkę np. „rysują” swoje imię. W zależności od podręcznika, czy też podejścia wychowawcy liniatura może pojawić się w zerówce, jednak właściwa nauka pisania w niej to pierwsza klasa. Generalnie wychodzi się z założenia, że ręka czterolatka nie jest gotowa na pisanie w liniach i rekomenduje się swobodne pisanie po kartce.

Podsumowując. „Moje pierwsze wyrazy” to publikacja bardzo atrakcyjna. Szereg łamigłówek na pewno pomoże w nauce pisowni nowych wyrazów. Natomiast mam wątpliwości do wczesnego pisania w liniaturze. I to nie jest mój wymysł, a wnioski po rozmowie z kilkoma wychowawczyniami przedszkolnymi, które potwierdziły, że z ich obserwacji wynika, iż rączka tak małego dziecka nie jest na to gotowa i lepiej sprawdza się swobodne pisanie. Dlatego publikacja ta bardzo mi się podoba, jednak sama zadecyduję, na jakich zasadach i kiedy będę z nią pracować.

[Egzemplarz recenzencki]

"Zaopiekowana mama" Aleksandra Sileńska

"Zaopiekowana mama" Aleksandra Sileńska

Mama troszczy się o dzieci. Dba, aby były najedzone, miały czyste ciuchy, pielęgnuje w chorobie. A kto zatroszczy się o mamę? Przygotuje relaksującą kąpiel, zadba, żeby się wyspała, albo w spokoju zjadła obiad? Wiemy, drogie mamusie, że różnie to bywa i czasami trzeba prosić o wsparcie, żeby zorganizować drobne przyjemności, a nawet zaspokoić podstawowe potrzeby. Macierzyństwo jest piękne, ale jest też wyczerpujące. Jak w natłoku obowiązków nie stracić relacji z samą sobą? Aleksandra Sileńska, psycholożka i psychoterapeutka, właśnie temu tematowi poświęciła swoją książkę „Zaopiekowana mama”.

To przede wszystkim cudownie empatyczna publikacja. Właściwie nie znajdziemy tu lifehacków, jak lepiej zorganizować dzień, albo propozycji zabaw, które w magiczny sposób pozwolą nam wypić ciepłą kawę. Znajdziemy coś lepszego. Garść emocjonalnego wsparcia. Nie zaprzeczę, że różne patenty na ułatwienie sobie życia z dzieckiem u boku są mile widziane, ale na własnej skórze przekonałam się, że najbardziej pomaga świadomość, że nie tylko my jesteśmy „w dołku”. I to nie chodzi o złośliwe „inni też mają źle”, a o „wszystko ze mną jest w porządku, nie tylko ja sobie nie radzę”. Wiemy, że nie jesteśmy osamotnione ze swoimi problemami, czy nieudolne. Dzięki temu łatwiej stawić im czoła, albo zluzować przysłowiową „gumę w majtach” - bo czasami to najlepsza strategia.

Być może autorka przejaskrawia pewne sytuacje – gdybyśmy na poważnie patrzyli na te hektolitry łez, to pani by się nam odwodniła – jednak ona chce pokazać, że pewne lęki i wyzwania dopadają każdego. Wszak ona ze swoim wykształceniem ma wszelkie narzędzia, wiedzę, aby sprostać wyzwaniu, a jednak też ponosi porażki. Natomiast ona potrafiła je przepracować i wyciągnąć wnioski, którymi się dzieli. Dzieli się słowami, które sama chciałaby usłyszeć. Słowami, które nawet dla mnie – przeciwniczki motywujących frazesów – brzmią prawdziwie. Słowami dającymi pocieszenie i energię.

„Twoje życie nigdy nie było bardziej przepełnione miłością, bliskością, emocjami, refleksjami, wyborami...”1 Jednak takie bogactwo potrafi doprowadzić do przebodźcowania i rozdrażnienia. Warto wtedy złapać oddech, znaleźć aktywność, która nas uspokaja, bo inaczej – jak ja to mówię – po prostu się wściekniemy, a matka ze wścieklizną to katastrofa gotowa.

„Zaopiekowana mama” to rewelacyjna pozycja na prezent dla przyszłej mamy. Rzadko to przyznaję, ale tu nie mam wyjścia – słowa mają moc. Moc wspierania, empatii, pomocy. A to jest bardzo potrzebne, szczególnie tym wchodzącym w macierzyństwo, ale pewnie i mamy z dłuższym stażem docenią tę książkę.

1 Aleksandra Sileńska, „Zaopiekowana mama”, wyd. RM, Warszawa 2024, s. 41.

[Egzemplarz recenzencki]

"Dieta mało mięsa" Agata Lewandowska

"Dieta mało mięsa" Agata Lewandowska

Specjaliści od zdrowego odżywania się rekomendują rezygnację bądź ograniczenie spożycia mięsa. Pozwolicie, że nie będę odwoływała się do badań. Robi to m.in. Agata Lewandowska w swojej książce „Dieta miało mięsa”. Ja chciałabym opowiedzieć wam właśnie o tej książce.

Czy jedyną alternatywą jest wegetarianizm? A jak komuś mięso smakuje i nie widzi siebie jako wegetarianina, albo nie wie, jak wprowadzić taką dietę mądrze? A co z przekonaniem, że mięso daje siłę, buduje mięśnie? Jak je odstawić, aby sobie nie zaszkodzić? Myślę, że takie pytania mogą nurtować wiele osób, które konfrontują przyzwyczajenia z radami na temat zdrowego stylu życia. Agata Lewandowska odnosi się do tych zagadnień w (dość obszernym) wstępie do książki kucharskiej swojego autorstwa. Tak, „Dieta mało mięsa” to właściwe zbiór przepisów, ale pozwólcie, że na moment pozostaniemy przy wprowadzeniu napisanym przez autorkę książki. Przyznam, że komponowanie posiłków zawsze wydawało mi się skomplikowane. Całe to obliczanie udziału procentowego poszczególnych produktów, albo ich ilości na masę ciała. No nie mam do tego cierpliwości. Co prawda Lewandowska nie oszczędza nam tego, ale ma „dobre słowo” dla leniuszków. Podaje pewne ramy, założenie, ale podkreśla, że najlepsza jest metoda małych kroczków, że drastyczne zmiany w nawykach żywieniowych często są krótkotrwałe. Podpowiada, co możemy zrobić, aby odżywać się chociaż odrobinkę lepiej. I mi się takie podejście podoba. Zakłada ono, że każda – nawet najmniejsza – modyfikacja nawyków żywieniowych przybliża nas do sukcesu. Ponad to sami decydujemy, gdzie jest granica. Jak bardzo jesteśmy gotowi te nawyki zmienić.

Skoro założeniem tej książki jest ograniczenie mięsa, pojawi się pytanie: „Co zamiast?”, a odpowiedź na nie znajdziemy w treści publikacji. Przepisy zebrane w książce mają nam pomóc wprowadzić te produkty. Mówiąc inaczej autorka pokazuje nam „jak to się je”. W jakiej formie można podać strączki czy tofu, a także ile różnorodnych posiłków można z tych produktów zrobić. Co zjeść zamiast popularnej kanapki na śniadanie. W książce znajdziemy również pomysły na dania z ryb, a także kilka przepisów mięsnych, ale obok mięsa znajduje się w nich pokaźna porcja warzyw.

Podoba mi się ta książka i jej założenia, a właściwie brak sztywnych ram proponowanej przez Agatę Lewandowską diety. Jakiś czas temu znajoma skarżyła się, że jej mama trafiła do „nowomodnej” dietetyczki, która kazała jej jeść tofu. A ta starsza kobieta nie ma pojęcia co to jest. Co prawda w tej książce tego nieszczęsnego tofu jest dużo, ale może takie przepisy były by wskazówką dla tej pani, co może z niego przyrządzić. Lewandowska pokazuje alternatywy i zachęca do ich spróbowania. Na ile sposobów można zrobić bezmięsnego klopsa? Czy do wrapa (albo wytrawnego naleśnika) trzeba ładować smażonego kurczaka? Przyrządź opcję vege, może ci zasmakuje. Znajdź swoje ulubione roślinne smaki. Niech zostaną z tobą na długo.

[Egzemplarz recenzencki]

"Pamiętnik kota Edgara" Frédéric Pouhier, Susie Jouffa

"Pamiętnik kota Edgara" Frédéric Pouhier, Susie Jouffa

Czy też macie wrażenie, że książki dla kociarzy zalały rynek książki? Poradniki, jak zrozumieć kota, albo jak być jak kot, ale też zabawne, satyryczne publikacje z przymrużeniem oka opowiadające o życiu z kotem. Książka, o której chcę wam opowiedzieć zalicza się właśnie do tej ostatniej kategorii, a napisana została z perspektywy Szanownego Pana Kota. Zatytułowana jest po prostu „ Pamiętnik kota Edgara”. Czy wypada nam go czytać? Czy nie jest zbyt osobisty? Cóż. Edgar zwraca się w nim też do ludzi, żeby w końcu zaczęli koty traktować przyzwoicie, więc chyba każdy szanujący się kociarz powinien go wysłuchać.

W książce tej znajdziemy zapiski stereotypowego kota. Edgar patrzy na inne istoty z wyższością, dosadnie komentując wszelkie uchybienia, na jakie te pozwoliły sobie względem jego osoby. Nie powiem, potrafi wytknąć najmniejszy błąd, co oczywiście ma wywołać efekt komiczny. Aczkolwiek Frédéric Pouhier i Susie Jouffa (autorzy książki) subtelnie przypominają, że jest to żywa istota, która ma swoje potrzeby, jak i autonomię, a koty słyną z mocnego ich egzekwowania. Zachwycił mnie fragment, kiedy Edgar oburzony ciągłymi niechcianymi pieszczotami przypomina, że ludzie z niedźwiedzia zrobili pluszowego misia, a jakoś nikt nie kwapi się do przytulania tego zwierzęcia. Z pokorą skłoniłam głowę, kiedy Edgar porównuje dwuletnie dziecko do najstraszliwszego potwora, bo przypomniałam sobie, jak mój synek zareagował, kiedy zobaczył kota naszych przyjaciół. Nie dziwota, że zwierzak się wystraszył. Są tu też fragmenty, z których możemy wyczytać, iż to, że zwierzak jest nieznośny czasami nie wynika z jego temperamentu, złośliwości, a zwyczajnie z tego, że czuje się źle i chce zwrócić na siebie uwagę. Jak widzicie humor humorem, ale między wierszami można wyczytać coś mądrego.

Treść jest bardzo przyjemna. Na prawdę można się uśmiać czytając „Pamiętnik kota Edgara”. Przyczepię się natomiast do szaty graficznej [wyd. RM 2024]. Publikacja wygląda zwyczajnie dziecinnie. Strony książki zaaranżowane są na zlepek kart z zapiskami Edgara. Zobaczymy też jego nadąsaną mordkę. Prezentuje się to ładnie, acz... dziecinnie (nie znalazłam lepszego słowa, wybaczcie). Przeglądając księgarnie internetowe i portale o książkach wyraźnie widać, że książka sprzedawana jest jako satyra/humor. Ale wyobraźcie sobie sytuację, że kierując się wyłącznie wyglądem zewnętrznym księgarz lub bibliotekarz postawi ją w dziale dla dzieci. Kto będzie tłumaczył dziecku, czym jest zabawka erotyczna, jaką Edgar wyjął z torebki jednej z cioć? No kto?

Czy „Pamiętnik kota Edgara” wyróżnia się czymś na tle innych satyrycznych publikacji o kotach? A czy to ważne? Kociarze kochają opowiadać i czytać o swoich pupilach, a wierzę, że w Edgarze zobaczycie ich cząstkę. Życzę wam udanej, pełnej radości lektury. I pamiętajcie o czymś smakowitym dla swojego pupila. Niech nie będzie zazdrosny o Edgara z książki.

[Egzemplarz recenzencki]

"Proces norymberski" Joe J. Heydecker, Johannes Lebb

"Proces norymberski" Joe J. Heydecker, Johannes Lebb

Jestem daleka od licytowania, które wydarzenie w historii świata przyniosło najwięcej cierpienia. Natomiast trudno jest zaprzeczyć, że dwie wojny światowe, które miały miejsce w pierwszej połowie XX wieku przybrały taki rozmiar, iż nie mogły pozostać obojętne także dla sfery prawa. Jawnie pokazały, jak potrzebne są międzynarodowe instrumenty, które będą stały na straży pokoju i skutecznie karały tych, którzy go burzą. Nie chcę tu dyskutować, jak i czy te instrumenty działają. Chciałabym przedstawiać wam książkę, która opisuje przełomowe wydarzenie. „»Norymberga« stała się kamieniem milowym na ciernistej drodze prawa międzynarodowego ()”1

To już trzecie wydanie obszernej publikacji zatytułowanej „Proces Norymberski”. Dziennikarze, Joe J. Heydecker oraz Johannes Leeb, przekopali ogromny materiał źródłowy, a pierwszy z nich był obecny podczas procesu jako korespondent radia i prasy. Z książki dowiemy się, jakie kontrowersje i emocje towarzyszyły temu procesowi, jak formułowano zasady jakimi się podczas niego kierowano. Głównymi bohaterami są oczywiście oskarżeni i to co pewnie szczególnie czytelników interesuje, jak byli traktowani i jak się bronili. Z książki dowiemy się, jakie zapadły wyroki i jak je uzasadniono. To wszystko wzbogacono o wyraźny opis tego, jak Hitler doszedł do władzy i zbrodni wojennych. Trzecie wydanie jest o tyle ważne, ponieważ znalazły się w nim „usuwane przed laty przez komunistyczną cenzurę fragmenty dotyczące paktu Hitlera i Stalina oraz zbrodni katyńskiej.”2

Publikację tą, jak większość książek pisanych przez dziennikarzy, czyta się bardzo dobrze. Co prawda im dalej tym nudniej, ale wynika to kompozycji, którą wymusza poniekąd chronologia wydarzeń. Naturalne jest, iż ciekawsze jest łapanie podejrzanych, czy dyskusja nad sposobem sądzenia niż sentencje wyroków. Natomiast autorom nie można odmówić zajmującego stylu pisania. Momentami zbliżają się niebezpiecznie do formy powieści historycznej, ale chyba nie przekraczają tej granicy. Trochę brakuje mi w tej książce szczegółowych przypisów. Heydecker i Leeb zarzekają się, że każde napisane słowo ma umocowanie w źródłach i znajdziecie obszerna bibliografię, jednak zrobienie przypisu nie pozostawia wątpliwości, skąd dana teza została zaczerpnięta.

„() proces norymberski (…) był ważnym krokiem na historycznej drodze poskramiania przemocy przez prawo.”3 Myślę, że osoby zainteresowane historią i prawem międzynarodowym odnajdą się w książce „Proces Norymberski”. Twórcy obecnie funkcjonujących rozwiązań mocno z doświadczeń ”Norymbergi” czerpali. Publikacja jest na tyle przystępnie napisana, że odnajdzie się w niej też osoba, która w tym temacie ma elementarną wiedzę. Także nie wahajcie się, czytajcie.

1 Joe J. Heydecker, Johannes Lebb, „Proces norymberski”, tłum. Marek Zeller, wyd. RM, Warszawa 2023, s. XII.
2 Tamże, okładka.
3Tamże, s. X.

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
"Ferdinand Porsche. Ulubiony inżynier Hitlera" Karl Ludvigsen

"Ferdinand Porsche. Ulubiony inżynier Hitlera" Karl Ludvigsen

Jakie pierwsze skojarzenie przychodzi wam do głowy, kiedy słyszycie słowo „Porsche”? Mi wyobraźnia podsuwa sportowy samochód i charakterystyczny znaczek z koniem. Tym razem jednak będzie tylko po części o autach. Karl Ludvigsen napisał książkę o legendarnym niemieckim konstruktorze, który zasłynął zarówno jako projektant samochodów jak i pojazdów wojskowych oraz broni.

Trudno nazwać tę książkę biografią Ferdinanda Porsche, ponieważ autor skupia się głównie na historii motoryzacji i zbrojeń. Opisując sylwetkę zdolnego inżyniera więcej miejsca poświęca jego projektom i karierze zawodowej. Życie prywatne przemyka się „przy okazji” lub „bo wypada” o pewnych kwestiach wspomnieć.

Jako książka popularnonaukowa „Ferdinand Porsche. Ulubiony inżynier Hitlera” została opracowana wzorowo. Bogata ilość zdjęć i wszelkich schematów wspaniale wzbogaca tekst. Odbiorca czytając o jakimś rozwiązaniu technicznym od razu je widzi, a to jest niezmiernie ważne w tego typu publikacjach. Natomiast oglądanie starych fotografii jest – przynajmniej dla mnie – niezwykle ekscytujące. Dzięki nim w pewien sposób cofamy się do przeszłości. One ogromnie ożywiają tekst.

Muszę również wspomnieć o bibliografii i bogactwie przypisów. Nie są to najważniejsze elementy książki. Jak ktoś nie ma potrzeby, nie musi z nich korzystać. Ja jednak bardzo je cenię. Autor nie może przewidzieć co czytelnika zainteresuje w jego pracy i czy uzna każdy z tematów za wyczerpany. Podanie źródeł i doprecyzowań uwiarygadnia publikację i daje furtkę do samodzielnych poszukiwań.

Na koniec jeszcze raz podkreślę, że Karl Ludvigsen przedstawia sylwetkę Ferdinanda Porsche głównie w kontekście jego osiągnięć zawodowych. Powtarzam to dlatego, że mnie samą bardziej interesował człowiek niż samochody – chociaż okazało się, że wiele branżowych nazwisk znam. Oczywiście miałam świadomość, o kim będę czytała, jednak informacje techniczne przyćmiły te biograficzne i historyczne.

Niemniej, do samej publikacji nie mogę się przyczepić, bo jest bardzo dobrze opracowana. Jeżeli interesuje kogoś historia motoryzacji i zbrojeń, niech śmiało po nią sięga.


Książka dostępna na stronie Wydawnictwa RM

 „Samuraje. Triumf i upadek japońskich wojowników” Leonardo Vittorio Arena

„Samuraje. Triumf i upadek japońskich wojowników” Leonardo Vittorio Arena

Samuraje to jeden z symboli Japonii. Za sprawą popkultury ich wizerunek został rozprzestrzeniony na całym świecie. Myślę, że każdy z nas ma jakieś wyobrażenie tego dalekowschodniego wojownika. A jak to z nimi było naprawdę? Skąd w ogóle się wzięli? Jak wpłynęli na historię Kraju Kwitnącej Wiśni? Jakimi wartościami się kierowali? Leonardo Vittorio Arena w publikacji „Samuraje. Triumf i upadek japońskich wojowników” obszernie prezentuje genezę i dzieje tej grupy. Zastanawia się również, czy i jak wpłynęli na współczesne społeczeństwo japońskie.

Myślę, że o zawartości nie będę się rozpisywać – tytuł mówi wystarczająco wiele – opowiem natomiast o stylu książki, bo jest on bardzo ciekawy. Kolejne rozdziały przeprowadzają nas przez historię Japonii skupiając się na stanie samurajów. Leonardo Vittorio Arena relacjonuje ją językiem pomiędzy wykładem a baśnią. Książka naładowana jest faktami, postaciami, pojęciami, a jednocześnie pasmem intryg i knowań. Szczerze mówiąc nie dziwi mnie, że hollywoodzcy twórcy chętnie sięgnęli po motyw samuraja. Egzotyczne tło Kraju Kwitnącej Wiśni, odważni wojownicy i fabuła przesiąknięta skomplikowanymi gierkami – to musiał być sukces.

Moje ogólne wrażenia są pozytywne. Początkowo miałam drobne problemy z wciągnięciem się czytanie, bo dostałam „na twarz” masę faktów (a jednak Japonia to całkiem inna bajka niż historia Europy), ale jest słowniczek, a styl autora jest na tyle przyjemny, że szybko udało mi się odnaleźć w tej publikacji.

Podsumowując, „Samuraje. Triumf i upadek japońskich wojowników” to godna uwaga publikacja zarówno dla pasjonatów azjatyckiej kultury, jak i dla tych, którzy chcieliby zweryfikować swoje wyobrażenia o tej grupie. Leonardo Vittorio Arena napisał bardzo przystępną książkę, którą czyta się niczym wciągającą powieść.


Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa RM

Copyright © Asia Czytasia , Blogger