"Bajkowa Kraina Szczęścia" Nikola Kamińska

"Bajkowa Kraina Szczęścia" Nikola Kamińska

Wstępu do Bajkowej Krainy Szczęścia – z bajki Nikoli Kamińskiej o takim właśnie tytule – nie ma każdy. To miejsce zarezerwowane dla dzieci, bo właśnie one potrafią uruchomić wyobraźnię, która pozwala się tam dostać. Natomiast są sytuacje, kiedy dzieci nie potrafią się bawić zatracając dziecięcą beztroskę. Tak dzieje się z Maćkiem. Chcąc zaimponować starszym braciom udaje poważniejszego. Psoci się innym dzieciom, niszczy zabawki myśląc, że w ten sposób zyska ich uwagę. Na pomoc mu wyrusza Izabela. Dziewczynka ma pomysł, jak przywrócić mu dzieciństwo i pokazać, czym jest przyjaźń.

Ależ świetny temat poruszyła Nikola Kamińska w bajce pt. „Bajkowa Kraina Szczęścia”. Trochę zahacza o – jakże lubiany przeze mnie- wątek „warto pozostać sobą”, jednak tu jest on przedstawiony w kontekście dzieciństwa. Maciek chciał, aby starsi bracia zwrócili na niego uwagę, dlatego nie chciał już uchodzić za dziecinnego. Aczkolwiek jego pomysłów na pokazanie się jako dorosły trudno nazwać dojrzałymi. Napędza je brawura, ale też frustracja, iż musi coś udowadniać. Izabela otwiera oczy starszym chłopcom uświadamiając im, że niechcący robią bratu krzywdę, że on potrzebuje ich atencji i akceptacji. Wyciąga też rękę do Maćka pokazując mu czym jest przyjaźń i co oferuje mu Bajkowa Kraina Szczęścia.

Jest to ładnie napisana bajka, aczkolwiek nieco zachowawczo. Kamińska pisze ogólnikami – przykładowo, że chłopiec jest niegrzeczny, psuje zabawki itp. - zamiast przywołać konkretną scenę, jak to robi, co jest wyzwalaczem i jakie emocje towarzyszą takiemu wybuchowi. Dzieci rewelacyjnie potrafią powiązać sytuacje z bajki z tymi w życiu codziennym. I chyba taki konkretny przykład jest dla nich bardziej czytelny niż po prostu słowa. Taka scena mogłaby też wywołać jakiś punkt zwrotny w tej historii, bo właściwie do końca nie wiemy, co sprawiło, że chłopcy zmienili swoją postawę wobec brata. Rozmowa z Izabelą. Ale co im powiedziała? Dlaczego te słowa otworzyły im oczy? Ponad to, taki wyraźny punkt kulminacyjny sprawia, że książka jest bardziej ekscytująca. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Można było również uatrakcyjnić nieco wydanie, bo na pierwszy rzut oka wygląda, jak broszura. Fenomen książek o Kici Koci pokazał, że dzieci wcale nie potrzebują wypasionych wydań, gdzie na każdej stronie coś na nie wyskakuje. Ba pokazał, że ilustracje wcale nie muszą być ładne. Natomiast takie wydanie musi mieć charakter. I tego niestety nie udało się pokazać. Czcionka, jak w książce dla dorosłych i całkiem estetyczne, ale – w moim odczuciu – statyczne grafiki sprawiły, że moje dzieci kompletnie nie doceniły warstwy wizualnej. Nie było pytań, wskazywania paluszkiem, komentarzy a to jest u nich nietypowe.

Muszę wam jeszcze zdradzić, że „Bajkowa Kraina Szczęścia” to bajka napisana z miłości. Bajka od mamy dla córki. W sumie nie wiem, ile lat ma obecnie dziecko autorki, jednak domyślam się, co Nikola Kamińska mogła mieć na myśli pisząc tę opowieść. Patrzę na moją córkę, jak wyrasta z wróżek, jednorożców itp., jak zamienia zabawę lalkami na pogawędki z koleżankami i słuchanie muzyki. Ale obserwuję też, jak spędza czas z młodszym bratem i jak ten przypomina jej, że zabawa jest przyjemna. I cieszę się, że mają siebie nawzajem, a także że ciągle potrafią być dziećmi.

[Egzemplarz recenzencki]

"Życie Violette" Valerie Perrin

"Życie Violette" Valerie Perrin

Cmentarz to takie specyficzne miejsce, gdzie stykają się życie i śmierć. Pomaga on przywołać wspomnienia o tych, którzy odeszli. Na straży tego miejsca stoi dozorczyni o imieniu Violette, narratorka w powieści autorstwa Valerie Perrin pt.: „Życie Violette”. Na tym cmentarnym, acz nie mrocznym tle, jej historia przeplata się ze wspomnieniami o tych, którzy odeszli i opowieściami tych, którzy pozostali.

Violette to dziwna postać. Żyje, a przy tym jest jakaś taka nierzeczywista. Jest to postać, która wiele przeszła, właściwie od dnia narodzin miała pod górkę, ale życie jej nie złamało. Jednak ciśnie mi się na usta pytanie: „Czy na pewno?”. Violette, która jest narratorką, a Violette, o której mówi to dwie różne osoby. Powiecie, że to oczywiste, bo dzielą je lata i doświadczenia. Owszem. Jednak ja nie czułam, że główna bohaterka opowiada o sobie. Jakby zbudowała wokół siebie, odgradzający ją od przeszłości, mur z codziennych rytuałów.

Przyznam, że zmęczyła mnie ta książka. Bardzo drażnił mnie wspomniany w poprzednim akapicie dystans Violette do swojej przeszłości. Przeszkadzał mi w poczuciu emocji tamtych wydarzeń. Do tego dochodzi specyficzny styl, w jakim ta powieści została napisana. Przyznam, że początkowo Perrin oczarowała mnie poetyckością i delikatnością, po jakie sięgnęła w snuciu tej opowieści. Jednak to wszystko dosyć szybko mnie znużyło. Nawet zwroty akcji, których w tej powieści nie brakuje, i całkiem angażujące historie poboczne utonęły w morzu przemyśleń głównej bohaterki. Początkowo chciałam napisać gadulstwie, ale Violetta próbuje być chicha i niewidoczna. To jej nachalne myśli zdominowały sytuacje opisane w książce.

Nie poczułam magii „Życia Violette”. Nie chcę tej powieści jakoś szczególnie krytykować, bo autorka dołożyła wszelkich starań, żeby to była ładnie napisana książka, żeby czytelnik miał się czym delektować. Jednak mnie ona zwyczajnie nuży. Mam wrażenie, że udzielił mi się dystans narratorki do swojego życia i odgrodził mnie od emocji, jakie „Życie Violette” mogło zaoferować.

"Kurzol. Zagadka odporności" Boguś Janiszewski, Nikola Kucharska

"Kurzol. Zagadka odporności" Boguś Janiszewski, Nikola Kucharska

Mamy jesień. Kolorowe liście spadają z drzew, zbieramy kasztany i układamy kompozycje z dekoracyjnych dyń, a za zakrętem czają się na nas katar, kaszel. Jesień bywa piękna, ale to też sezon na wszelkiej maści infekcje. Co dzieje się w naszym organizmie podczas choroby? Jak ten próbuje się bronić. Antek z Kurzolem po raz kolejny łapią za klepkę i przenoszą się do organizmu. Ponieważ chłopak nie czuje się najlepiej, są świadkiem epickiej bitwy pomiędzy komórkami, a wirusami. A to wszystko w książce „Kurzol. Zagadka odporności” autorstwa Bogusia Janiszewskiego i Nikoli Kucharskiej.

W serii o Kurzolu, autorzy w oryginalny sposób prezentują, jak działa ludzki organizm. Oryginalny, bo książka ta jest połączeniem powieści dla dzieci i komisu. Świetna formuła która pozwala i na graficzne pokazanie np. procesu, i na opis, a także na dobrą zabawę, bo wszelkie komórki mają twarze, imiona itp. Można to trochę porównać do popularnonaukowego serialu „Było sobie życie”, jednak duet Janiszewski i Kucharska podchodzą do tematu z dużo większym „jajem”. Jest tu sporo szaleństwa, co moim dzieciom bardzo się podoba.

Ten tom Kurzola mówi o odporności. Myślę, że udało się uchwycić, jak skomplikowany jest to proces i zaprezentować strategie obronne organizmu. I to jest chyba najważniejsze, co powinniśmy wyciągnąć z takiej książki. Świadomość, co się dzieje z nami podczas choroby i po co organizm prowokuje pewne stany np. katar.

Co mi się nie podoba to kurzolskie przekręcanie słów i powiedzonek. To jest zabawne chyba tylko dla dorosłego czytelnika. Moja córka w większości przypadków nawet nie zauważyła, że coś jest nie tak. Serio. Podpuszczałam ją, że Kurzol chyba się pomylił np. mówi do Antka „To jak, umowa leży?”1, a chyba mówi się inaczej, a młoda patrzyła się na mnie kompletnie nie wiedząc, o co mi chodzi.

Jak masz dzieci to odporność zawsze jest tematem na czasie. Dlaczego więc nie porozmawiać o niej z nimi. Wyjaśnić, że gorączka nie jest uciążliwą przypadłością, a sposobem obrony organizmu. Wiedza pozwala bardziej świadomie i spokojniej przetrwać chorobę. A książki tę wiedzę oferują Korzystajcie.

1 Boguś Janiszewski, Nikola Kucharska, „Kurzol. Zagadka odporności”, wyd. Agora, Warszawa 2025, s. 24.

[Egzemplarz recenzencki]

"Szept z północy" Miriam Georg

"Szept z północy" Miriam Georg

Szept z północy” to drugi tom cyklu „Saga północna” autorstwa Miriam Georg. Kontynuacja opowieści o dzielnej Alice, która - pomimo iż żyje w świcie, w którym kobieta jest niczym – postanowiła zawalczyć o swój los i wyrwać się z przemocowego związku. Iskierka nadziei pojawia się w osobie Johna Reevena, adwokata, który podjął się reprezentować ją przed sądem. Jednak i anioły stróże mają swoje problemy.

Georg prowadzi tę historie niespiesznie, acz burzliwie. Przez niespiesznie rozumiem, że daje sobie czas, aby wyjaśnić wszelkie niewiadome, szczególnie te z życia Alice. Daje sobie też czas na zarysowanie wszystkich postaci, jak i tła historycznego i okoliczności wydarzeń. A burzliwie? Akcja dzieje się na początku XX wieku. Tu cały czas mężczyzna jest panem i władcą, a kobieta może bardzo łatwo stracić swoją reputację.

Alice przeszła bardzo dużo teraz walczy nie tylko dla siebie, ale też dla swoje córeczki. Widać jej desperację. Z jednej strony wie, że musi się dostosować do reguł społecznych, z drugiej szuka wyrwy, aby chociaż odrobinę poprawić ich los. Te wyrwy są drobniutkie, ale właśnie takie osoby, które miały odwagę je drążyć sprawiły, iż temat praw kobiet posunął się do przodu.

Cieszę się, że Georg w końcu pokazała, jak wyglądał ówczesny proces rozwodowy, bo bardzo na to czekałam. Jak przyznaje sama autorka, nie ma wiele materiałów źródłowych, ale z tego co udało jej się odkryć, taki proces to bardziej przedstawienie niż rzetelne postępowanie. Było niczym w powieściach Grishama. Adwokaci zręcznie dobierali słowa, aby zapędzić świadków w „kozi róg” i wywrzeć odpowiednie wrażenie na sądzie.

Historia Alice jest oczywiście fikcyjna, ale przez nią Georg przypomina, że prawa kobiet są bardzo młode. Zazwyczaj „płacę” za czytanie takich powieści nieprzespaną nocą i tak też było w tym przypadku. Boli mnie niesprawiedliwość i brak poszanowania dla drugiego człowieka. Jak musi być zdesperowana bohaterka książki, że walczy z całym porządkiem świata? Takie postacie jeszcze bardzie uświadamiają nam piekło, jakie kobiety wtedy przeżywały.

[Egzemplarz recenzencki]

"Mopsorożęk i tęczokotka" Matilda Rose

"Mopsorożęk i tęczokotka" Matilda Rose

Pomagając Pani Łapce ze Sklepie z Magicznymi Zwierzętami księżniczka Ala i Mopsorożek znajdują tęczkotkę. Ależ to urocze stworzenie. A jak jej futerko przepięknie zmienia kolory. Zwierzę potrzebuje szczególnej opieki, bo okazuje się, że jest w ciąży. Pani Łapka zabiera ją do sklepu, aby mogła spokojnie doczekać rozwiązania. Niespodziewanie zostaje wezwana na interwencję. Ala i Mopsorożek zostają na straży w sklepie. Jednak księżniczka planowała dziś nocowankę wraz z przyjaciółmi. Ale nie może zostawić kotki samej. Dziewczynka staje przed nie lada dylematem. Jak go rozwiąże?

Uwaga będzie wielkie zachwalanie książki „Mopsorożek i tęczokotka”, bo gdybym tego nie zrobiła moja córka dałaby mi w kość. M. po prostu uwielbia cykl Matildy Rose pt. „Sklepik z Magicznymi Zwierzętami”. Szczególnie zachwyca ją pomysłowość autorki w kreowaniu różnych gatunków domowych pupili. Bo każdy z nich jest wyjątkowy i ma jakąś wyjątkową umiejętność. Wspaniale odkrywa się ten tęczowo-brokatowy świat i jego mieszkańców.

Drugim atrybutem książek ze wspomnianego cyklu jest troska. Jego bohaterowie tworzą wspaniałą, troszczącą się o siebie wspólnotę. Tu nikt nie zostanie pozostawiony w potrzebie. Właściciele i ich pupile tworzą dopełniające się duety, a jak współpracują jest doskonale widoczne, kiedy trzeba komuś pomóc.

Moja córka zwróciła uwagę na jeszcze jeden plus tej książki, a mianowicie to jak jest wydana. Jest to wielki ukłon w kierunku młodego czytelnika (6+). M. sama zauważyła, że dzięki większej czcionce dużo łatwiej czyta jej się tę książkę. I stwierdziła, że co prawda wolałaby kolorowe ilustracje, ale te które znajdują się wewnątrz i tak są ładne.

Mocna i szczera polecajka. Zarówno „Mopsorożek i tęczokotka” , jak i inne książki z magicznymi zwierzętami autorstwa Matildy Rose są świetną lekturą dla dzieci. Ciepła, otoczona magią i nie pozbawiona przygody treść po prostu się podoba. Nie mogę wypowiedzieć się za wszystkie dzieci, ale moje są wielkimi fanami tej autorki i pupili, jakie ona wymyśliła.

[Egzemplarz recenzencki]

"As dowcipu"  Thierry Coppée

"As dowcipu" Thierry Coppée

Dawno nie przywoływałam naszego nadwornego śmieszka, Toto. W szóstym zeszycie komiksu z jego przygodami Thierry Coppée nazywa go Asem dowcipu. Trudno polemizować z tym określeniem, bo Toto zawsze ma jakąś odpowiedź i to zazwyczaj taką, która „zwala rozmówce z nóg”, a czasami też opiekunów.


W „Żarcikach Toto” śmiejemy się z prostego – a czasami wręcz logicznego – rozumowanie młodego bohatera i jego bezpośredniości. Toto niektóre polecenia nauczycieli bierze zbyt dosłownie, a czasami pomysłowo próbuje się wykpić od obowiązków. A na pewno warto przy nim trzymać jeżyk za zębami, bo nie wiemy, kiedy nasze własne słowa sprawią, że będziemy się wstydzić. No dobrze nie chcę was straszyć. Czytając perypetie Toto jesteśmy bezpieczni. Możemy dobrze się bawić śmiejąc się z jego tekstów.

[Egzemplarz recenzencki]

"Jaga Czekolada i baszta czarownic" Agnieszka Mielech

"Jaga Czekolada i baszta czarownic" Agnieszka Mielech

Jagoda, jak większość dzieci, lubi słodkości. Ale na tym kończą się jej podobieństwa do ogółu. Jagoda jest raczej outsiderką, samotniczką. Nie pasjonuje się tym samym, co jej rówieśnicy, co nie znaczy, że nie chciałaby się z kimś zaprzyjaźnić. Chciałaby bardzo, ale nie potrafi. Dziewczynka lubi obserwować opuszczony dom w sąsiedztwie. Pewnego dnia wprowadzają się do niego nowe lokatorki. Mirella i jej córka Lukrecja. Jagoda jest nimi zafascynowana i próbuje się do nich zbliżyć, a one na to pozwalają. Dziewczynka ma dobrą intuicję. Jej sąsiadki są niezwykłe. To czarodziejki przybyłe z Królestwa Almendurii. Mają chronić tzw. Pierwszy Świat przed czarnoksiężnikiem Hedimem. Jaką rolę odegra Jagoda podczas ich misji?

Autorką cyklu „Jaga Czekolada” jest Agnieszka Mielech znana z książek „Emi i Tajny Klub Superdziewczyn”. Miałam okazję czytać jej powieści dla dzieci i jest to autorka pisząca bardzo szczegółowo. Fajnie sprawdza to się w formule przygodowo-obyczajowej, a w przygodowo-fantastycznej? W powieści „Jaga Czekolada i baszta czarownic” - stety, niestety – widać obyczajowe zacięcie autorki. Pięknie kreuje ona bohaterów. Bardzo dużo uwagi poświęca tytułowej postaci, jej dylematom oraz zmartwieniom. Jej pragnieniu znalezienia przyjaciółki i dziwnej relacji z rodzicami.

Momentami można zapomnieć, że czyta się książkę z elementem magicznym. Mirella i Lukrecja muszą mocno napracować się, aby być widoczne. Jednak to właśnie one dają Jagodzie alternatywę, jakiej ona potrzebuje. I tu dochodzimy do sedna tej powieści, a przynajmniej tak mi się wydaje. Dom czarodziejek pachnie domowymi wypiekami, które matka z córką samodzielnie wyrabiają. Jest jakże inny od świata, jak zna Jaga, w którym rówieśnicy chowają się za ekranami smartfonów, a dorośli są ciągle zapracowani, i jaki chce stworzyć czarnoksiężnik Hedim. One oferują ciepło, zrozumienie, kolor. Nie wstydzą się wyróżniać i to ludzi do nich przyciąga.

Uwielbiam takie treści, które pokazują, że to nie wstyd być sobą, że każdy ma jakieś mocne strony. Właśnie moce strony Jagody okazują się kluczem do pokonania czarnoksiężnika. Jest to niejako piękne podsumowanie całej książki, jednak finał mógłby być bardziej dopracowany. Jest dosyć szybki, co powoduje, że autorka nie do końca pokazała znaczenie Jagody w walce z Hedimem. Dlaczego właśnie ona? Dlaczego tak się to odbyło? Czy była jakaś inna droga do pokonania czarnoksiężnika? Wszystko ma tu sens, a jednak nie umiem wskazać, dlaczego właśnie ta umiejętność Jagi okazała się supermocą.

„Jaga Czekolada i baszta czarownic” to pierwszy tom cyklu dla młodych czytelników. Powiedziałabym, że tak około 9, i więcej, lat. Cykl magiczny, ale z dość mocnym akcentem na watki obyczajowo-społeczne. I na pewno wspierający osoby zagubione w grupie rówieśniczej. Zachęcający do bycia sobą, do bycia wyjątkowym. Bo każdy z nas ma swoją własna supermoc.

[Egzemplarz recenzencki]]

"Treny" Jan Kochanowski

"Treny" Jan Kochanowski

Śmierć, czy lubimy o niej rozmawiać? Mam wrażenie, że im człowiek starszy tym chętniej. Czy to kwestia dojrzałości i spokoju? A może skupienie na innych tematach niż w młodości. Dlaczego wywołałam tak trudny temat? Za sprawą jednego z niedocenianych utworów – a właściwie zbioru utworów – w kanonie polskich lektur, czyli „Trenów” Jana Kochanowskiego. Pamiętam, że kiedy uczyliśmy się jednego z „Trenów” na pamięć podchodziliśmy do niego bez emocji. Ot, kolejny tekst do wyrecytowania. Te emocje pojawiły się kiedy wróciłam do tych utworów po latach. Już nie dzieciaczyna, ale kobieta i matka, wiedząca co to miłość do dziecka, znająca poczucie straty.

Można dyskutować, jaki bagaż doświadczeń należy nieść, aby czytać „Treny”. A ja uważam, że należy być po prostu gotowym na refleksję, jaką one niosą. Uświadomić sobie ulotność ludzkiego życia. Na pierwszy rzut oka to utwory ku pamięci dziecka, jednak kiedy się w nie wczytamy, dociera do nas, iż to tak naprawdę głębokie studium żałoby. Czytając „Treny” po kolei, widzimy, że Kochanowski przeżywa wszystkie etapy żałoby wymieniane przez psychologów. Przeżywa na swój sposób, z ogromną wrażliwością.

Jakiś czas temu pisałam o „Weselu” Wyspiańskiego i zachęcałam do anegdotycznego czytania tego utworu. W przypadku „Trenów” mam zgoła inne przemyślenia. Chciałabym odejść od domniemań, które dziecko Kochanowski kochał najbardziej. Śmierć, jak strasznie to nie zabrzmi, jest uniwersalna. Każdy z nas miał lub będzie miał z nią styczność, a „Treny” powinno się czytać przez pryzmat własnych doświadczeń i wrażliwości, a nie tychże autora. Wtedy robią największe wrażenie.


[Egzemplarz recenzencki]

"Roboty i AI" Paul Virr

"Roboty i AI" Paul Virr

Roboty to nie tylko wymysł twórców science-fiction. One żyją obok nas i już tak się do nich przyzwyczailiśmy, że nie zwracamy uwagi, jak bardzo pomagają nam w codziennym życiu. Być może odbiegają od wizji z popkultury, bo nie maja humanidoalnego kształtu, ale to nie zmienia faktu, że nam towarzyszą. Dziś spróbujemy spojrzeć w ich kierunku, a to za sprawą książki, jaka ukazała się w popularnonaukowej serii dla dzieci „Wielka Księga Zdolniachów” pt. „Roboty i AI”.

Jest to bogato ilustrowana publikacja, w której Paul Virr za pomocą krótkich fragmentów akapitów przedstawia fakty na temat robotów i sztucznej inteligencji. Formuła, która świetnie sprawdza się już u przedszkolaków. Co prawda wydaje mi się, że wydawcy myśleli o starszym odbiorcy (w wieku wczesnoszkolnym), jednak konstrukcja tej książki sprawia, że jest uniwersalna pod względem wieku.

Świetne są też eksperymenty, które autor proponuje czytelnikowi. Chociażby budowa robotycznego ramienia. Nie powiem, że to łatwe przedświecie, ale jakież satysfakcjonujące, a zdobywanie wiedzy przez praktykę jest dużo bardziej efektywne.

Myślę, że ta książka znajdzie swoją grupę odbiorców. Na pewno są dzieci, które już od najmłodszych lat interesują się technologią, a może tworzą własne roboty z klocków i zastanawiają się, jak dodać im element ruchu, albo jakie mógłby mieć zastosowanie. Może publikacja taka będzie dobrym dopełnieniem zajęć z robotyki, na które rodzice chętnie zapisują swoje pociechy? Ja to tak tu zostawiam, a kto chce niech się inspiruje, kupuje lub wypożycza i czyta.

[Egzemplarz recenzencki]

"Siła autentyczności. Jak przestać martwić się opinią innych, być sobą i osiągnąć pełnię możliwości" Michael Gervais

"Siła autentyczności. Jak przestać martwić się opinią innych, być sobą i osiągnąć pełnię możliwości" Michael Gervais

Poradnik „Siła autentyczności. Jak przestać martwić się opinią innych, być sobą i osiągnąć pełnię możliwości” mówi o FOPO, czyli lęku przed opinią innych. Lęku paraliżującego, blokującego nas w działaniu, ale tez wpisanego w nasz system przetrwania. Bo aprobata społeczna – z punktu widzenia ewolucji – w tym przetrwaniu pomaga. W grupie jesteśmy silniejsi, możemy bronić się przed niebezpieczeństwem. Jest ona też gwarantem przetrwana gatunku. Skoro ewolucja obdarzyła nas tym mechanizmem, czy warto z nim walczyć? Czy jesteśmy skazani na dopasowanie się, pomimo swoich pragnień, celów, oczekiwań? A może jest sposób na bycie w grupie i bycie sobą? Bo dlaczego ktoś ma decydować, co dla nas najlepsze? Dlaczego mamy cierpieć przez czyjeś „dobre rady”. Michael Gervais – autor książki – chce nam wytłumaczyć, jak działa FOPO i pokazać, jak wziąć swoje życie w swoje ręce.

„Siła autentyczności” to poradnik, ale w trakcie czytania tego nie czuć. Gervais prezentuje temat wykorzystując do tego przykłady z biografii sławnych ludzi, jak i swoje doświadczenie jako psychologa sportowego. Przykładowo w jednym z rozdziałów zagłębiamy się w fascynujący życiorys Beethovena i to napisany w całkiem zajmujący sposób. Można się kompletnie zatracić w czytaniu, ale też poczuć pewną wspólnotę z gwiazdami. Zobaczyć, że nimi targają (lub targały) podobne obawy. Te, nieco anegdotyczne przykłady, pozwalają nam zrozumieć mechanizm FOPO, ale też są punktem wyjścia do pracy nad nim.

„Im szybciej fundamentalnie zmienisz swój stosunek do opinii innych, tym szybciej staniesz się wolny. Całkowicie wolny tak, żebyś będąc sobą , czuł się swobodnie.”1 Pierwszy krok do walki z FOPO to uświadomienie sobie, że my sami musimy przeżyć nasze życie. My, i tylko my, płacimy za nasze błędy i jesteśmy kowalami swoich sukcesów. Nikt nie może nam wmówić, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy. Jesteśmy.

1 Michael Gervais, „Siła autentycznosci. Jak przestać martwić się opinią innych, być sobą i osiągnąć pełnię możliwości”, przeł. Bartłomiej Kotarski, wyd. Kobiece, Białystok 2025, s. 13.

[Egzemplarz recenzencki]

Książki z modelami 3D zwierząt

Książki z modelami 3D zwierząt

W idealny świecie wystarczyłby usiąść na kanapie z książkę, przytulić dziecko i czytać, a wiedza sama wpływałaby jemu do zasłuchanej głowy. Natomiast w prawdziwym życiu bywa tak, że taka próba kończy się skakaniem, staniem na głowie, czy prośbą o włącznie bajek w telewizji. Czasami potrzeba czegoś ekstra. I ja to coś ekstra znalazłam w ofercie wydawnictwa Wilga. Książki pełne ciekawostek o zwierzętach, a także z modelami tychże do zbudowania.

Dla każdego coś miłego, bo w tej serii dostępne są: „Dinozaury”, „W oceanie”, „ Zwierzęta na wsi”, „Dzikie zwierzęta”. I wszystkie są równie świetne. Otwieramy książkę, a tam oczywiście treść, ale też elementy do wypchnięcia. Ty czytasz o zebrze, a w międzyczasie dzieciak ją buduje. Uczciwy podział obowiązków, prawda? Mój synek sam domagał się, aby w czasie pracy – czyli budowania zwierzątka – czegoś się o nim dowiedzieć. Na składaniu modeli zwierząt i dyskutowanie o nich spędziliśmy całe przedpołudnie.

Muszą pochwalić wydawcę, bo modele są naprawdę porządne. To nie są jakieś tam tekturowe figurki... Dobra są, ale z porządnego sztywnego kartonu, a do tego ładnie pomalowane. Po złożeniu można je ustawić w pokoju dziecka, albo używać do różnych zabaw. Chociażby wiele przedszkolaków uwielbia odgrywać scenki. Są one całkiem wytrzymałe, jak na tekturowe modele. Junior nie odmówił sobie i urządził walki dinozaurów. Nawalał nimi dość odważnie, a figurki to przetrwały. Dodam też, że nie są trudne do zbudowania. Ławo możemy się domyślić, jak połączyć elementy, jednak jeżeli mamy wątpliwości dostępna jest instrukcja. Niespełna czterolatek całkiem dobrze sobie poradził. No może czasami odwrotnie zamontował nogę, ale szybko orientował się, że wtedy zwierzak nie może stać i trzeba to poprawić.

Książki zdecydowanie warte swojej ceny. Akurat wyświetlają mi się oferty za około 30 zł, gdyby ktoś się zastanawiał, o jakich pieniądzach mówię. Doceniam pomysł, czyli połączenie wiedzy i aktywności. Zresztą aktywności, która też tą widzę niesie, bo przyglądamy się budowie ciała kolejnych zwierzą. Doceniam również wspaniałe opracowanie tych publikacji. Uczciwe podejście do klienta i zaoferowanie mu rzeczy porządnych i przemyślanych. A przede wszystkim atrakcyjnych i dostosowanych do możliwości przedszkolaka.

[Egzemplarz recenzencki]

"Kot już nie w butach" i "Czerwony już nie Kapturek" Marcin Malec ["Bajki na wesoło"]

"Kot już nie w butach" i "Czerwony już nie Kapturek" Marcin Malec ["Bajki na wesoło"]

A gdyby tak wskoczyć do bajki i być częścią przygody? Przytrafia się to Tadzikowi bohaterowi serii „Bajki na wesoło”. Chłopiec to prawdziwy mól książkowy. Dużo czasu spędza w bibliotece swojej babci i szybko się orientuje, że z opowieściami, w które wkroczył jest coś nie tak. „Kot już nie w butach” i „Czerwony już nie Kapturek”. Jakiś złośliwy chochlik strasznie nabałaganił w fabule. Czy da się to naprawić? I czy da się go złapać, by nie „popsuł” innych bajek?

Ależ sympatycznie zabawić się konwencją. Szczególnie, kiedy dziecko zna daną opowieść, a na to jest duża szansa, bo Marcin Malec, autor, sięga po dobrze znane opowieści. Moje dzieciaki dość szybko zareagowały. Od początku nie pasowało im, że kot ma sandały, albo że wilk jest różowy. A jeśli dana baśń nie jest znana? Nurtowało mnie, czy nie namiesza to dzieciom w głowach. Natomiast autor, z pomocą głównego bohatera, wyraźnie daje znać, że z daną bajką coś jest nie tak. Fajnym eksperymentem będzie sięgnięcie po pierwotną wersję i porównanie, co się zmieniło.

Wydawca nie ponumerował kolejnych tomów, ale najlepiej zacząć od „Kota już nie w butach”. To pierwsza „wizyta” Tadzika w baśni. Razem z Kotem robią dochodzenie, kto odpowiada za zamieszanie. Próbują go złapać, ale ten przeskakuje do „Czerwonego Kapturka” i dalej rozrabia.


Ile bajek „zepsuje” złośliwy chochlik zanim zostanie złapany? Mam nadzieję, że jeszcze kilka, bo dzięki temu, razem z Tadzikiem, wkroczymy do jeszcze wielu opowieści i przeżyjemy zaskakujące przygody.

[Egzemplarz recenzencki]

"Łowcy duchów. Nawiedzone zakłady psychiatryczne, szpitale i więzienia" Jamie Davis, Samuel Queen

"Łowcy duchów. Nawiedzone zakłady psychiatryczne, szpitale i więzienia" Jamie Davis, Samuel Queen

Czy wierzycie w duchy? Czy to możliwe, że jakaś niespokojna dusza przywiąże się do jakiegoś miejsca czyniąc je nawiedzonym? Są osoby, które twierdzą, że potrafią udowodnić taką bytność. Do miłośników zjawisk paranormalnych należą Jamie Davis i Samuel Queen, którzy swoje doświadczenia opisali w książce „Łowcy duchów. Nawiedzone zakłady psychiatryczne, szpitale i więzienia”.

Przyznacie, że tytuł działa na wyobraźnię, a tym bardziej na wyobraźnię osoby, która dużo czyta. Taki szpital psychiatryczny czy więzienie mogły być tłem dla przerażających wydarzeń, a spuścizną po nich mogą być zbłąkane dusze. Ale ja tu powiem: „Stop!”, bo zdecydowanie nas ponosi. Ta książka nie ma być pożywką dla naszej rządnej makabry wyobraźni.

To właściwe coś w rodzaju przewodnika po nawiedzonych miejscach. Autorzy oczywiście prezentują historię danego obiektu, ale nie stronią też od informacji praktycznych np. ile kosztuje zwiedzanie, czy gdzie warto przenocować. Dobrze widzicie. Opisane obiekty to nie są pustostany. Ktoś bardzo dba, aby opłacało się je odwiedzać. Czy dba o pamięć dawnych mieszkańców, a może chce na niej zarobić?

Oczywiście autorzy opisują również swoje kontakty z duchami, a te opisy są raczej techniczne, bez dreszczyku emocji. Abstrahując od tego, czy wierzycie w duchy czy nie, stwierdzam, że ciekawiej się takie sceny ogląda niż czyta. W programie popularnonaukowym można operować dźwiękiem, kamerą, aby stworzyć odpowiedni nastrój. Tu zostało słowo, a autorzy za jego pomocą chcieli przekazać raczej konkrety niż budować napięcie.

Przewodnik po nawiedzonych miejscach? W sumie brzmi nieźle. Nastoma są to obiekty znajdujące się w USA. Czy taka książka będzie ciekawa dla polskiego czytelnika? Na pewni nie szukajcie w niej mocnych wrażeń. Po to odsyłam do literatury grozy. Obawiam się, że pomimo chwytliwego tytułu i fajnej okładki, zainteresuje ona raczej niszową grupę odbiorców.

Copyright © Asia Czytasia , Blogger