"Lato z Baudelaire'em" Antoine Compagnon

"Lato z Baudelaire'em" Antoine Compagnon

„Lato z Baudelaire'em” to nie tylko autobiografia znanego francuskiego poety. To doświadczenie, nowy wymiar czytania poezji. Antoine Compagnon opowiada o nim w kontekście jego utworów. Cytuje, argumentuje, przywołuje te treści tworząc niezwykłą mapę myśli tej jakże ciekawej, pełnej sprzeczności persony.

Baudelaire to po prostu artysta. Zdolny, wrażliwy, ale też rozhisteryzowany i chamski. Śmiały. Nie mieści się w podziałach na epoki literackie. Szokował sobie współczesnych czytelników. Ze sztuki czerpał tyle, ile mu się podobało, jednak do końca nie potrafił (albo nie chciał) zerwać z tradycją. Buntował się, ale nie zawsze konsekwentnie. I właśnie jego poznamy lepiej dzięki publikacji autorstwa Copmpagnona.

Jak już wspomniałam książka ta to całkiem inna jakość czytania i poezji, i biografii. Wiersze i życiorys poety splatają się, a biograf rewelacyjnie je interpretuje. To bardzo pomaga w ich czytaniu, co moim zdaniem jest potrzebne, bo jednak po poezję sięga się rzadziej. Chyba mamy mniej czasu na refleksję. A Compagnon nas naprowadza, towarzyszy nam w odkrywaniu Baudelaire'a , który niewątpliwe odkrycia jest wart.

W publikacji „Lato z Baudelaire'em” widzimy portret artysty z jego spuścizną. Artysty czytanego w kontekście jego własnych słów. Co chciał nam przekazać? Dandys i buntownik, a może wrażliwiec? Jaki Był Baudelaire?

[Egzemplarz recenzencki]

"Mózgi" John Devolle

"Mózgi" John Devolle

Na okładce książki, którą chciałam wam dziś pokazać widnieje pytanie „Co się kryje w twojej głowie?”1 i autorowi wcale nie chodzi o głupie pomysły, jak czasami mamy przygadują dzieciom. Jemu chodzi o generator tychże – a także sprawcę innych rzeczy – o „komputer” sterujący nami, czyli mózg. John Devolle w popularnonaukowej publikacji „Mózgi” chce opowiedzieć nam co nieco o tym organie.

Jest to książka, po którą spokojne można sięgnąć już z młodszym przedszkolakiem. Devolle potrafi wyciągać esencję z branych na warsztat tematów. Kiedy otworzymy książkę od razu naszą uwagę zwrócą duże kolorowe rysunki. Do nich jest oczywiście komentarz, ale naprawdę krótki, Zdanie, dwa, trzy wystarczą temu autorowi, aby wyczerpać dane zagadnienie. Jak to się dzieje, że się ruszamy, możemy dotykać, smakować itp.? Czy zwierzęta też maja mózgi i czy są takie same jak nasze? Devolle nie rozgaduje się co, jak i dlaczego. On bardzo zwięźle przekazuje młodym czytelnikom najważniejsze informacje.

Jesteśmy fanami książek tego autorka, bo one nie nużą młodych czytelników. Znacie to, kiedy dziecko już podgląda drugą stronę, a wy chcecie jeszcze doczytać fragment. Tu tego nie zobaczycie. Ta książka jest bardzo szybka, energetyczna, a przy tym pełna wiedzy. Jej czytania to sama przyjemność.

1 John Devolle, „Mózgi”, tłum. Marta Piotrowicz-Kendzia, wyd. Zysk i s-ka, Poznań 2025, okładka.

[Egzemplarz recenzencki]

"Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Śnieżny patrol" Agnieszka Mielech

"Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Śnieżny patrol" Agnieszka Mielech

Czy to zima czy lato u członków Tajnego Klubu Superdziewczyn (i jednego Superchłopaka) dużo się dzieje. Sprawdzimy, co robią kiedy na dworze chłód czytając tom zatytułowany „Śnieżny patrol”. Zdradzę wam, że tę część zdominują przygotowania do pewnego ślubu, organizacja transportu Bravy, która jest klaczą, a także odtwarzanie jej drzewa genealogicznego, oraz Boże Narodzenie i m.in. świąteczny kiermasz. Ależ ta zima jest pracowita.

Nawet kiedy ziąb na dworze Emi i jej przyjaciele się nie nudzą. Każda okazja to dla nich możliwość nauki i dobrej zabawy. Oni mają głowy pełne pomysł i chęci do działania, a rodzice umożliwiają im to działanie i chętnie angażują się w projekty dzieci. Mówiąc o tej części chciałabym zwrócić uwagę na pewną rzecz. Nazywa się on „mapa myśli”. Członkowie Tajnego Klubu Superdziewczyn (i jednego Superchłopaka) chętnie używają tego narzędzia, by dzielić się pomysłami. Mogą być dla dzieci wzorem jak należy współpracować, a także pokazać jakie spektakularne efekty przynosi praca w grupie.

Załóżcie czapki, kurtki i szalki i i dajcie się porwać zimowym aktywnościom. Jak pokazują bohaterowie z książki Agnieszki Mielech zima wcale nie jest nudna i nie zamyka nas w czterech ścianach, a jak już w nich zostaniemy to zawsze możemy odpocząć przy dobrej książce np. przy „Emi i Tajny Klub Superdziewczyn”.

[Egzemplarz recenzencki]

"Kołysanka"  Chuck Palahniuk

"Kołysanka" Chuck Palahniuk

Jaką najdziwniejszą książkę przeczytałeś/aś? Ja mam mocną kandydatkę do podium w tej kategorii. Chciałabym wam pokazać powieść „Kołysanka” autorstwa Chucka Palahniuka, jak dowiedziałam się już po jej przeczytaniu, specjalisty od książek dziwnych, kontrowersyjnych, obrazoburczych. Czy ta dziwna hybryda kryminału, horroru i powieści drogi (i pewnie jeszcze jakiegoś „ustrojstwa”) zachwyciła mnie czy zniesmaczyła? Tak trudno w obecnych czasach szokować, czy Palahniukowi się to udało. Posłuchajcie.

Co my tu mamy? Najpierw poznajemy Helen, która prowadzi agencję nieruchomości ale sprzedaje tylko nawiedzone domy. Potem poznajemy Carla, dziennikarza, badającego serię śmierci łóżeczkowych. I ta kolejność wprowadzania bohaterów nie spodobała mi się, bo to ten drugi temat staje się sercem powieści. Już w pierwszych rozdziałam czułam, że będzie mi się trudno połapać w fabule. Właściwie Palahnik przedstawia Helen i na moment o niej zapomina, aby wprowadzić nas w sprawę. I robi się nawet ciekawie, bo Carl wpada na pewien trop. I to jakże genialny, intrygujący. Mianowicie wiersz, zaklęcie, które usypia na zawsze. Tekst wydrukowany w zbiorze bajek dla dzieci. Czujecie grozę tej sytuacji? Czujecie moc tych słów? I ten duet, a właściwie kwartet, bo do bohaterów dołącza jeszcze jedna ekscentryczna para zaczyna szukać egzemplarzy owej książki. W imię wyższego dobra, czy własnych interesów?

Czytając „Kołysankę” balansowałam pomiędzy zachwytem, a konsternacją – z przewagą tej drugiej. Ta książka ma rewelacyjne momenty. Pojawiają się w niej sceny, zdania, zabiegi literacki, które kompletnie „rozwalają system”. A potem wracamy do tej historii. Mocnej, intrygującej, ale jednak chaotycznej i przekombinowanej. Można odnieść wrażanie, że autor sam trochę w niej błądzi, jakby do końca nie wiedział, jak rozwinąć swój pomysł i jak połączyć w nim te wszystkie postawy, idee, które chciał zaprezentować.

Trudno mówić o realizmie skoro autor sięga po magie i elementy horroru, jednak w „Kołysance” nawet krew wydaje się sztuczna. Być może Palahniuk nawet chciał nadać jest nieco tandetny sznyt (te różniaste garsonki i tona złota na nadgarstkach Helen), ale czy to dodaje jej „uroku”. Chyba nie do końca.

W efekcie powstała powieść nie za długa, ale jednak nużąca z orzeźwiającym przebłyskami Czy geniuszu literackiego? A niech Palahniukowi będzie? „Kołysankę” oceniam jako powieść średnią, ale autor zaintrygował mnie swoim stylem. Nie omieszkam sięgnąć po inne jego książki.

"Kapibara Barbara i karnawał" Eliza Piotrowska

"Kapibara Barbara i karnawał" Eliza Piotrowska

Informacja o drugim tomie przygód Kapibary Barbary bardzo ucieszyła moją córkę. Była ciekawa, co słychać w Pernambuco, w zakątku w Brazylii, gdzie mieszka Barbara i jej stadko. A ponieważ ten tom jest zatytułowany „Kapibara Barbara i karnawał”, a na okładce bohaterka ma imponujący kapelusz, zapowiada się dobra zabawa.

W książce znajdziecie 6 opowiadań utrzymanych w przygodowej, acz spokojnej konwencji. Bo taka jest Barbara. Podchodzi do problemów zdroworozsądkowo. No może historia z piraniami wzbudziła w stadzie popłoch, ale ostatecznie dobrze się skończyła. Odniosłam wrażanie, że w tym tomie Eliza Piotrowska – autorka – subtelnie sugeruje, że niezależnie od gatunku (w przypadku ludzi rasy), pochodzenia i innych różnić należy się szanować, że można zgodnie koegzystować, a nawet sobie pomagać czy dobrze się razem bawić.

Kapibary wpuszczą w swoje szeregi Valdemara, który jest bobrem i pancernika Tutu. Pierwszy pojawił się w ich stadzie z miłości, drugi przez przypadek. Obje pozornie nie pasuje, ale Valdemar zachwyci Kapibary swoimi umiejętnościami konstrukcyjnymi, a przy Tutu nauczą, iż nie powinno się narzucać drugiej istocie, bo może lubić, potrzebować coś innego niż my. W opowiadaniu numer trzy poznamy Pamele, która jest piranią. Tu kapibary dostaną lekcję ograniczonego zaufania. Jest jeszcze Feliks, mały zakochany ptaszek, któremu kapibary pomogą zachwycić wybrankę jego serca. Ciekawy wydźwięk ma opowiadanie „Kapibara Barbara i myśli”, w którym ciocię Normę z tych wszystkich zmatowień rozbolała głowa. Mama Barbary znajdzie idealne lekarstwo na jej przypadłość. Zwieńczeniem książki jest tekst „Kapibara Barbara i karnawał”, gdzie pojawiają się wszystkie poznane dotąd zwierzęta, a także inni goście, bo kapibary zorganizują świetną imprezę.

Moja córka jest wielką fanką bajek o Kapibarze Barbarze. Na pewno obojętna nie jest moda na te zwierzaczki, ale muszę uczciwie przyznać, że Eliza Piotrowska świetnie ją wykorzystała przygotowując naprawdę dobre opowiadania dla dzieci. W każdym z nich jest wyraźnie zarysowany problem, przed jakim staje stadko kapibar. I chcę podkreślić słowo „stadko”, bo autorka świetnie uchwyciła wspólnotę, jaką tworzą te zwierzęta. Wspólnotę, która rozlewa się też na innych mieszkańców tego zakątka nad Oceanem Atlantyckim. I to jest piękne, radosne, spokojne, co wspaniale udziela się młodym czytelnikom dając im poczucie zrozumienia i stabilizacji.

[Egzemplarz recenzencki]

"Znam cię" Michael Deforge

"Znam cię" Michael Deforge

Czy nie wydaje się wam, że obecnie żyjemy bardzo szybko? Ciągle za czymś gonimy. Dążymy do ideału, który może czasami jest nawet na wyciągnięcie ręki, ale jednak nieuchwytny. Ciągle poprawiany jest świat z komiksu „Znam cię” Michaela Deforgesa. W wyniku ciągłych aktualizacji zmieniają się ciała, przestrzeń, układ dróg. Czy dzięki temu ludzie są szczęśliwsi? Czy aktualizacje dają im to czego pragną?

Deforge oddał w ręce czytelników komiks społeczno-psychologiczny. Poruszył w nim mnóstwo aktualnych wątków i problemów wynikających z rozwoju technologii. Mamy tu system, który wmówił ludziom, że o nich dba. System, który nie zapiera się, że jest idealny. Przecież można złożyć skargę, dostać przeprosiny, a nawet rekompensatę, jednak te skargi nie maja mocy zmian. Są tylko śmiesznym narzędziem dającym ludziom poczucie sprawczości. Bo innego nie mają. Nigdy nie maja pewności, gdzie się jutro obudzą, jak będą wyglądać, albo czy ich droga do pracy nagle nie będzie trwała dwa razy dłużej. Bo system dąży do nieskończonej optymalizacji.

Z tego komiksu można wyciągnąć ogrom absurdów współczesnych czasów. Począwszy od wyglądu, gdzie główna bohaterka ewoluuje od ciała człowieka przez inne kształty do trójkątnego nawiasu. Przez samotność jaką ona doświadcza w tym jakże intensywnym świecie. Po rozwiązania systemowe wprowadzane bez żadnej konsultacji w imię wyższego dobra. Czy my tego wszystkiego nie znamy? Dziwne modyfikacje ciała w pogoni za urodą, samotność w tłumie i AI, która szturmem wdarła się do naszej codzienności.

Właściwie mogłabym tez rozbić ten komiks na pomniejsze problemy i długo je analizować. Czy Deforge trafnie uchwycił to z czym zmaga się współczesny człowiek? Natomiast ja wolę rzucić ogóle hasła, bo „Znam cię” to publikacja, która daje ogrom możliwości czytania. Autor proponuje pewną fabułę, drogę od pokory do buntu, jednak jest ona pretekstem do czytania między wierszami.

A ma on więcej narzędzi przekazu, bo operuje i słowem i obrazem. Jego rysunki są iście szalone. Dla mnie genialnie oddają ogrom bodźców jakimi jesteśmy bombardowani. Trochę nie wiadomo na czym zawieść oko. Czy analizować szczegóły, czy czytać dalej? Jednak to chyba nie jest do końca najważniejsze. Bo chodzi o ogólne wrażenie, o pewien chaos wizualny i informacyjny, jakiego doświadczamy. Deforge go spotęgował, co fantastycznie podkreśla problemy, jakie pragnął ukazać w tym komiksie.

W „Znam cię” jednostka jest zagubiona i to zagubienie powoduje frustrację, a ta musi znaleźć ujście. Czy systemowe rozwiązania będą wystarczające? Nie. Bo to pozorna dbałość o jednostkę, to „wszechwiedza” systemy, że ten wie lepiej jest jej źródłem. Kocham kreatywność i Deforge zauroczył mnie tym, jak mówi nie wprost, ale bardzo wyraźnie. Jak skrzętnie wyciąga absurdy wmawiane nam w imię dobra. Czy te absurdy muszą być naszą rzeczywistością?


Komiks "Znam cię" można kupić na stronie wydawnictwa Kultura Gniewu

[Egzemplarz recenzencki]

"Klasa wesołków" Thierry Coppée

"Klasa wesołków" Thierry Coppée

W szkole nie musi być nudno szczególnie, kiedy macie w klasie jakiegoś wesołka. Taki to – czasami specjalnie, a czasami przez przypadek – podkręci atmosferę na nudnej lekcji. Nauczyciele już nie mają siły go dyscyplinować i tylko niepochlebnie machają głową słuchając jego komentarzy. Ale klasa ma ubaw. Takim wesołkiem jest Toto. A ja mam przyjemność zaprezentować wam 7 zeszyt jego wybryków pt. „Żarciki Toto. Klasa wesołków”.


Głowa Thierry'ego Coppe – francuskiego ilustratora i autora cyklu o Toto – jest pełna pomysłów. Czasami mam wrażenie, że on podsłuchuje i przerabia zabawne odzywki dzieci w te krótkie, jednostronicowe historyjki. W tym zeszycie mały wesołek m.in. spotka dawną koleżankę, nakabluje na wychowawczynię, poskarży się, że jest bity i pokłóci się z kolegą. Zwieńczeniami tych i innych anegdot będą przezabawne puenty, dzięki którym inaczej spojrzymy na to co mówimy i będziemy się dobrze bawić.

[Egzemplarz recenzencki]

"Kapturek musi zginąć" A.K. Benedict

"Kapturek musi zginąć" A.K. Benedict

A. K. Benedict w powieści „Kapturek musi zginąć” zaprasza czytelnika do makabrycznej gry. Pozwę sobie zacytować fragment intrygującego prologu: „Nawiązanie do śmierci znajduje się na okładce tej książki, a Ty (mam nadzieję) za nią zapłaciłeś. Powiedzmy to sobie otwarcie: stałeś się literackim zabójcą. Po części to Ty jesteś winien temu, co się wydarzy.”1 To Grimm Rozpruwacz (choć ja wolę jego imię przed tłumaczeniem: Grimm Ripper) jest kreatorem tej makabrycznej przygody. Chociaż to też nie jest do końca prawda. I on przerzuca odpowiedzialność za zbrodnie na inne osoby. Katie została porwana, aby pisać. Aby pisać scenariusze morderstw inspirowane baśniami braci Grimm. Jednak wróćmy do Ciebie, drogi Czytelniku. „(…) jeśli jesteś naprawdę wprawnym Czytelnikiem będziesz w stanie rozwiązać tę sprawę i ocalić ofiary. Dać im baśniowe zakończenie.”2

Przyznacie, że powieść „Kapturek musi zginąć” wygląda na intrygujące przedsięwzięcie. Baśnie braci Grimm w oryginale są dosyć brutalne, więc umysł człowieka, który chce mordować według nich musi być wyjątkowo pokręcony. I jeszcze Katie. Porwana pisarka, która ma tworzyć dla niego nowe, mroczne historie bez happy endu. Początkowo nie jest w stanie stukać w klawisze ze świadomością, że ma odebrać komuś życie. Jednak na szali jest jej własne.

Może się wydawać, że A.K. Benedict oddała w ręce czytelników klasyczny thriller inspirowany popularnymi baśniami. Chyba wielu z nas – zresztą ja też – miało takie oczekiwania. Jednak autorka poszła krok dalej. Nie chciała rezygnować z baśniowej atmosfery wprowadzając fabułę w niemal narkotyczne rejony, co dla czytelników tego typu powieści może być zaskoczeniem. Ja nawet lubię takie eksperymenty, ale – w przeciwieństwie do większości opinii o tej książce, jakie do tej pory widziałam – już na początku nie poczułam z nią wielkiej chemii. Tak jak Grimm Ripper, krył się za historiami pisanymi przez kogoś innego, tak i ja miałam dystans do wydarzeń z tej powieści. Nie podniosłam rękawicy jaką rzuciła mi A.K. Benedict, nie dałam się wplątać w jej gierki.

„Kapturek musi zginąć” to powieść z ogromnym potencjałem. Powieść śmiała i oryginalna. I trudno mi do końca sprecyzować, dlaczego wrzucam ją do worka „czegoś tu zabrakło”. Nie brak tej książce mroku, a nawet brutalności. Więc czego brak? Osaczenia. Stawiając czytelnika na miejscu kata, siły sprawczej, autorka – paradoksalnie – postawiła go obok wydarzeń. Jest aktywnym, ale jednak obserwatorem.

1 A.K. Benedict, „Kapturek musi zginąć”, przeł. Elżbieta Pawlik, wyd. Luna, Warszawa 2025, s. 9.

2 Tamże.

[Egzemplarz recenzencki]

"Jedna wrona smutek wróży" Christopher Barzak

"Jedna wrona smutek wróży" Christopher Barzak

Kiedy żył nikt za bardzo nie zwracał na niego uwagi. Ot, niezbyt lubiany kolega. Samotnik. Aż pewnego dnia ta koleżanka uznawana za dziwaczkę podczas spaceru po torach kolejowych okrutnie krzyknęła. Tam leżało ciało Jamiego Marksa. Teraz wszyscy muszą skonfrontować się z jego śmiercią. Jednak powieść „Jedna wrona smutek wróży” Christophera Barzaka jest o innym chłopcu. O chłopcu, który ciągle żyje, jednak w tym życiu jakoś mu źle. Adam zaprzyjaźnia się z duchem zmarłego kolegi. Jamie staje się jego obsesją, ukojeniem, wyrocznią.

Adam to taki dzieciak puszczony samopas. Do tego jest to osobą z obrzeży kręgu towarzyskiego. Zmagający się z odosobnieniem, brakiem akceptacji, problemami w szkole i w domu. Zostawiony sam ze swoim czasem, obowiązkami i problemami. A te ostanie tak bardzo się nawarstwiały, że musiały znaleźć ujście, aby chłopak się nie wykończył .Śmierć kolegi okazała się zarówno kroplą, która przelała czarę, jak i katalizatorem.

Barzak ciekawie podszedł do tej historii. Z jednej strony mamy klasyczne dylematy nastolatków jak koleżeństwo, akceptacja, pierwsze fascynacje, inicjacja. Z drugiej przedstawił je w nieoczywistej formie sięgając po elementy metafizyczne i psychologiczne. „Jedna wrona smutek wróży” jest naszpikowana symboliką, aluzjami. Ponieważ Adam niejako oddala się od świata żywych, a swoje problemy rozwiązuje niemal w inny, wymiarze, Barzak uzyskuje wrażenie mrocznej melancholii. Pogłębia poczucie pustki swojego bohaterka.

Fabuła sprawia wrażenie poszatkowanej. Być może autorowi chodziło po prostu o to, aby skupić się na scenach. Jednak ja miałam trudność w określeniu celu niektórych z nich, jak i w śledzeniu ciągu przyczynowo-skutkowego. Być może wielu czytelnikom nie będzie to przeszkadzało. Zatopią się w emocjach jakimi epatuje ta powieść i będą eksplorować zakątki delikatnej nastoletniej psychiki.

Jedna wrona smutek wróży” to książka lodowata, jak śmierć i właśnie ten chłód ma nami poruszyć. To w tym chłodzie jest zamrożona cała gama emocji. Trzeba wykuć sobie swoją drogę do ich odkrycia.

[Egzemplarz recenzencki]

"Pstryk! Już nie boję się ciemności" Katarzyna Berenika Miszczuk

"Pstryk! Już nie boję się ciemności" Katarzyna Berenika Miszczuk

Dużo dzieci (a może i dorosłych) nie lubi tego momentu, kiedy gaśnie światło. Świat po ciemku wydaje się jakiś straszniejszy. Można mieć wrażenie, że w kątach czają się na nas różne stwory. W książce „Pstryk. Już nie boję się ciemności” Kataryna Berenika Miszczuk zastanawia się, czy są one groźne.

Jest to taka bajka, która spodoba się tym, którzy w racjonalny sposób chcą wyjaśnić, skąd się biorą „potwory” w ciemności. Bohater, jak tylko widzi coś niepokojącego, włącza światło, aby to zbadać. Na własne oczy przekonuje się, że te wszystkie strachy to albo lampa, albo stos ubrań, albo jakieś inne domowe sprzęty, które w ciemności przybrały niepokojące kształty.

Bardzo oczywista metoda, prawda? Klucz w tym, aby właśnie jako oczywistość przedstawić to dziecku. Bez irytacji, jaką często wyzwala zmęczenie. Dobrym sposobem jest zrobienie własnego eksperymentu nawiązującego do bajki. Przeczytać ją, a potem wspólnie sprawdzić, jakie „potwory” kryją się w waszej sypialni.

Oswajać ciemność i nocne strachy można różnie. Jedni mówią, że te potwory są miłe, albo wręcz boją się ludzi. Natomiast Miszczuk podchodzi do sprawy racjonalnie. Pokazuje, że są one tylko wytworem gry świateł i naszej wyobraźni. Wystarczy: Pstryk! - włączyć światło – i one znikają.

[Egzemplarz recenzencki]

"Kto by nie chciał mieć psa?" Marta Guśniowska

"Kto by nie chciał mieć psa?" Marta Guśniowska

Jedna z książek Marty Guśniowskiej jest zatytułowana „Kto by nie chciał mieć psa?”. Jeżeli chodzi o dzieci mam wrażenie, ze jest to pytanie retoryczne, bo większość z nich jest wyjątkowo entuzjastycznie nastawiona do takich pomysłów, tylko nie zawsze rodzice się zgadzają. Inaczej jest w przypadku bohatera tej powieści dla dzieci. Henryk VIII Mydłkiewicz pochodzi z majętnej rodziny, a ojciec kupuje mu wszystko, czego chłopiec sobie zażyczy. Teraz Henryk chciałby mieć psa. Najlepiej rasowego sznaucerka (bo Henryk ma wszystko najlepsze, najdroższe i najbardziej oryginalne jak się tylko da), ale – o zgrozo – ktoś podpowiada ojcu, że dla ocieplenia wizerunku lepiej byłoby zaadoptować psa ze schroniska. Henryk jest niepocieszony. Wsiada do limuzyny i jedzie sprawdzić, czy może ktoś nie porzucił jego wymarzonego sznaucerka. Podczas odwiedzin w kolejnych schroniskach jest bardzo zdziwiony, bo nie dość, że nie ma w nich sznaucerów, to jeszcze żaden pies nie chce zostać psem Henryka.

„Kto by nie chciał mieć psa?” to bardzo fajnie wymyślona powieść dla dzieci. Zazwyczaj psy ze schroniska pokazane są jako te, które bardzo pragną znaleźć nowy dom, jednak te wymyślone przez Martę Guśniowską mają swoje zasady i nie pójdą z byle kim. I nagle chłopiec, któremu wydaje się, że wszystko może kupić, nie może spełnić swojej zachcianki, bo pies zachcianką nie jest. Pies to przyjaciel, towarzysz, kompan do zabawy, ale też należy się o niego troszczyć.

W schronisku Henryk poznaje Opryszka i Kulkę, a ci obiecują doprowadzić go do miejsca, w którym można adoptować szczeniaczka. Może tam chłopiec znajdzie wymarzonego sznaucerka. Henryk i dwa psy wyruszają na długi spacer przez miasto. Spadkobierca fortuny Myłdkiewiczów zobaczy, jak wygląda inne życie, a także przekona się, jak to jest mieć towarzysza. Po tej przygodzie zmieni się on, jak i jego wiecznie zapracowany tata.

Guśniowska oddała w ręce czytelników cudowna powieść dla dzieci o tym, że każdy potrzebuje miłości i troski. Wszystko utrzymane w formie wesołej przygody z bardzo pomysłowo wplecionymi w nią morałami. Jest to niewątpliwie mądra książka, a owa mądrość wypływa z niej bardzo naturalnie.

Muszę natomiast zwrócić uwagę na styl, w jakim została ta książka napisana, a mianowicie ciągłe dowiedzenia. Przykładowo, bohater podrapał się (za uchem). I teraz za każdym razem, kiedy autorka będzie wracała do tej sytuacji, a będzie to robiła bardzo nachalnie, będzie dodawała, że (za uchem). Jest to na swój sposób zabawne, ale też męczące. Im bardziej to dopowiedzenie rozbudowane, tym łatwiej zgubić sens wypowiedzi. Jest to wyzwanie zarówno dla dzieci czytających samodzielnie, ale też rodzic czytając dziecku musi pomyśleć, jak intonować tekst, aby był zrozumiały.

A chciałabym dodać, że książka „Kto by nie chciał mieć psa?” spodobała się właśnie mojemu przedszkolakowi, pomimo że na pierwszy rzut oka wygląda na propozycję dla dzieci 6+. Junior zachęcał mnie do czytania słowami: „Sprawdzimy, czy jakiś pies wybierze Henryka?” i puszczał oko. Widziałam, że wszystko mu w niej podrasowało. I bohaterowie, z których każdy ma bardzo wyrazistą osobowość, i przygody jakie przeżywają, i nieco niedbałe, ale na swój sposób szalone ilustracje.

[Egzemplarz recenzencki]

"Mopsik, który chciał pójść do szkoły" Bella Swift

"Mopsik, który chciał pójść do szkoły" Bella Swift

Chloe bardzo przezywa rozpoczęcie roku szkolnego. Ma dołączyć do nowej kasy, z której nikogo nie zna. Jej piesek, Peggy, bardzo chce wesprzeć swoją panią. Chce jej towarzyszyć podczas pierwszych dni w szkole. Ale, ale. Psy nie mają wstępu na jej teren, a woźny czujnie go pilnuje. Jednak Peggy jest zdeterminowana. Czy jej plan wypali i da Chloe wsparcie, którego dziewczynka potrzebuje?

Niby to książka o pierwszych dniach w nowej grupie, a jednak jest bardzo wesoła dzięki sympatycznemu mopsikowi. To właśnie z Peggy Bella Swift robi główną bohaterkę tej książki. Mała suczka pchana miłością do swojej pani próbuje pokonywać kolejne przeszkody, aby być blisko niej. Robi przy tym niemałe zamieszanie w szkolnych murach.

W tej części cyklu o Mopsiku Belli Swift Peggy jest zachwycająca. Jakaż ona jest dzielna i zdeterminowana, a przy tym urocza. Nie sposób jej nie pokochać, a także trochę zazdrościć Chloe, że ma takiego psa. Wspomnieć też muszę o finale książki, który może się trochę nie spodobać pedagogom, bo pokazuje, że ustalone zasadny nie zawsze są najlepsze. Czasami warto spróbować czegoś nowego, bo niesie to ogromne korzyści.

Prze-sym-pa-ty-czna! Książka „Mopsik, który chciał pójść do szkoły” może skutecznie rozładować napięcie związane ze szkołą właśnie. Pozwala się zrelaksować przy zabawnej fabule, ale też ma w sobie coś empatycznego. Troska, którą Peggy otacza swoja właścicielkę roztacza się i na innych bohaterów książki, jak i na jej czytelników.

[Egzemplarz recenzencki]

"Witajcie w moim piekle" Jacek Piekara

"Witajcie w moim piekle" Jacek Piekara

Myślę, że Jacka Piekary przedstawiać nie trzeba. Wszak to jeden z bardziej znanych twórców polskiej fantastyki. Jakby ktoś miał wątpliwości to ten on „Inkwizytora”. Ale ja dziś nie o Mordimerze, a o zbiorze opowiadań tego autora pt. „Witajcie w moim piekle”. Opowiadań, które powstały w latach 80 i 90 XX wieku. Opowiadań przeróżnych, udowadniających, że na pisarza nie można patrzeć przez pryzmat nawet najbardziej topowego dzieła. Opowiadań pokazujących pisarza odważnego i świetnie rozumiejącego szeroko pojętą fantastykę.

Bo fantastyka to dalekie wyprawy w kosmos, epickie walki ze smokami, jak i przyziemne sprawy ukazane w nowych wymiarach, a Piekara śmiało korzysta z wszelkich możliwości jakie ona daje. Pasuje do nich powiedzenie: „Cel uświęca środki”. Wielu pisarzy pokazało, że opowiadania są świetnym narzędziem do komentowania rzeczywistości. Piekara okazuje się bystrym obserwatorem, a swoje wnioski śmiało przekształca w słowa. Jak sugeruje tytuł zbioru, jest w tym nutka mroku, pesymizmu. Jednostka jest raczej w na przegranej pozycji względem systemu. Ale to nic, bo każdy przypadek pokazuje absurdy, wzmaga czujność, skłania do refleksji i szukania rozwiązań. A tego system boi się najbardziej, że jednostka przejrzy na oczy.

Piekara ostrzega nas, że czytamy na własną odpowiedzialność. Bardzo asekuruje się podkreślając, że to stare teksty, że tworząc je był młody i literacko nieokrzesany. A ja uważam, że niepotrzebnie, bo poziom jest, owszem, nierówny, ale to nie jest nic niezwykłego przy zbiorach opowiadań. Natomiast wyłania się z nich inteligentny człowiek operujący fajnym, surowym językiem, który nadaje jego tekstom mroku i fatalizmu. Odważnie sięgający po różne formy wyrazu. I może nie wszystkie eksperymenty były udane, ale dzięki swojej przenikliwości Piekara nadał swoim opowiadaniom ponadczasowość. Użył fantastyki do komentowania rzeczywistości, tamtego czasu, ale uchwycił jakże uniwersalne problemy.

[Egzemplarz recenzencki]

Copyright © Asia Czytasia , Blogger