Cyferkowy pociąg "CzuCzu"

Cyferkowy pociąg "CzuCzu"

„CzuCzu” to marka mocno zakorzeniona na rynku zabawek dla dzieci. Dlatego kiedy szukałam puzzli na prezent dla córki w pierwszej kolejności sprawdziłam ich ofertę. Znalazłam produkt idealny. Ładny, dostosowany do wieku dziecka i mający walor edukacyjny. Co wybrałam? Cyferkowy pociąg.



Zawartość

Zestaw składa się z 20 elementów – 10 wagoników oraz ich pasażerowie. Kolejarzem jest jeden pies, dalej jadą 2 wiewiórki, 3 sowy i tak dalej, aż do 10. W zależności od umiejętności dziecka możemy budować pociąg według wzoru na pudełku lub liczyć pasażerów i wsadzać ich do odpowiednich wagoników. Założeniem zabawy jest poznanie i uporządkowanie cyfr.


Czy to działa?

U nas zabawka się sprawdziła. Zacznę od tego, że M. miała dość swobodny stosunek do liczenia. Co to znaczy? Bardzo długo nie uznawała cyfry dwa, co prowadziło do wielu śmiesznych sytuacji. Wyobraźcie sobie drobną dwulatkę w 2 kucykach, która dumnie oświadcza, że ma 3 lata i 3 kitki. Większość osób była skołowana po takim wyznaniu. Licznie spodobało się jej, kiedy wspólnie pakowaliśmy się na wakacje i głośno sprawdzaliśmy, czy mamy wystarczającą ilość skarpetek, koszulek itp. i kiedy wydawało nam się, że pojęła o co chodzi pięć, sześć, siedem przerodziło się w trzy, osiem, yellow. Zdecydowanie musieliśmy doszlifować tę umiejętność.

Pociąg pojawił się u nas jako mikołajkowy prezent. Najpierw musiałam nauczyć M. jak w ogóle układa się puzzle. Mamy tablicę z okienkami, gdzie trzeba dopasowywać odpowiednie kształty, ale taka układanka to nowość. Dzięki formie pociągu łatwo było mi wytłumaczyć o co chodzi – na dole wagoniki, kołami do dołu, a na górze pasażerowie, do tego pokazywałam córce wzór wydrukowany na pudelku.

Budowanie pociągu za każdym razem wygląda inaczej. Czasami robimy to w skupieniu, a czasami towarzyszy temu dyskusja np. o tym, gdzie jadą pasażerowie. Jednak zawsze, jako podsumowanie zabawy, przeliczamy wagony i śpiewamy „Jedzie pociąg z daleka”.




Na koniec efekty

Puzzle kupiliśmy na Mikołajki, a jeszcze przed świętami córka zaskoczyła nas płynnym liczeniem do 10. I nie jest to wyuczona recytacja. Zdradziła się przez przypadek, kiedy babcia zapytała się jej, ile ma naklejek z konikami. Potem zaczęliśmy ją dyskretnie testować, żeby upewnić się, że to nie jest przypadek.

W mojej ocenie, cyferkowy pociąg marki „CzuCzu” to produkt rewelacja. Dziecku bardzo się podoba, prawie codziennie wyciąga układankę z szafki. Do tego, sami nie wiemy kiedy, nauczyła się przy nim liczyć.

"Rozśmieszanki Usypianki" Danuta Wawiłow [audiobook, czytają Jerzy Stuhr, Maciej Stuhr, Edyta Jungowska]

"Rozśmieszanki Usypianki" Danuta Wawiłow [audiobook, czytają Jerzy Stuhr, Maciej Stuhr, Edyta Jungowska]

Autorzy wierszy dla dzieci pokazują jakie cuda można robić z językiem polskim. Piszą utwory proste, lekkie i zabawne, ale jest w nich wielki kunszt. Potrafią rewelacyjnie składać rymy, bawić się słowami, nadawać swojemu tekstowi rytm, który powoduje, że szybko wpada u ucho. Dlaczego o tym piszę? Bo moje dziecko, za sprawą fantastycznego audiobooka, oszalało na punkcie wierszy Danuty Wawiłow.



Zawartość

„Rozśmieszanki Usypianki” to 33 krótkie wierszyki. W tym miejscu powinnam coś o nich napisać, ale brak mi słów, żeby opowiedzieć jakie są cudowne. Myślę, że Danuta Wawiłow kojarzy wam się z utworami dla dzieci, ale nie zawsze macie świadomość, że akurat te powiedzonka są jej autorstwa. Kiedy słuchałam tego audiobooka przypomniało mi się dzieciństwo i wierszyki, które powtarzaliśmy na podwórku, nie znając ich pochodzenia. Czasami było to coś co nas rozśmieszyło („tylko prosię dłubie w nosie”), czasami było coś absurdalnego („zjadła krowa chomika i koniec wierszyka”), a czasami mądrość, której nie dostrzegali rodzice („chciałbym wszystko robić wolno, ale tego mi nie wolno”).


Cudowna interpretacja

Utwory zebrane na płycie „Rozśmieszanki Usypianki” nabrały wyjątkowego charaktery dzięki wspaniałym aktorom, którzy je czytają (Jerzy Stuhr, Maciej Stuhr, Edyta Jungowska), i obłędnym aranżacjom muzycznym (Maciej Mulawa). Już od pierwszego włączenia, od pierwszej nutki słuchałyśmy z córką zahipnotyzowane. Praca czytającego, jego interpretacja, a przy niektórych utworach oprawa muzyczna sprawiają, że słowa napisane przez Danutę Wawiłow ożywają. Np. w wierszyku numer 21 pt. „Szybko” Maciej Stuhr sprawił, że moje dziecko przez minutę biegało jak szalone po pokoju.




Nasza zabawa przy płycie „Rozśmieszanki Usypianki”

Ja mogę rozpływać się nad publikacją, ale najważniejsze jet to, czy spodoba się ona mojej córeczce. Pierwszemu słuchaniu towarzyszyła wielka ciekawość, której szybko zaczął towarzyszyć uśmiech, rytmiczne tupanie nogami i kiwanie głową. Niektóre wierszyki zaangażowały M. np. kiedy w opowiastce o trójkątnym królestwie pojawiło się jajko, od razu wykrzyknęła „To koło!”. M. ma już swoje ulubione utwory. Czasami w czasie zabawy rzuca: „Mama, włącz pan Sikorek zgubił but” albo pokazuje rysunek pudla i słuchamy wierszyka „Babcia i pudel” (który, moim zdaniem, dzięki dodaniu muzyki zyskał fantastyczny rytm). W czasie słuchania płyty cudownie się bawimy – tańczymy, śmiejemy się, robimy głupie miny – a to procentuje w mowie. Każdego dnia dziecko powtarza co raz dłuższe fragmenty.


Na koniec

Polecam, polecam i jeszcze raz polecam. Dzięki krótkim (najdłuższy 3 minuty) i cudownie przeczytanym oraz zaaranżowanym utworom dziecko może już od najmłodszych lat cieszyć się pięknem polskiego języka. Do tego płyta jest radosna, może być tłem dla wspólnej zabawy i, co zaobserwowałam u swojego dziecka, wspomaga rozwój mowy.

Publikacja dostępna jest na płycie CD lub w formacie mp3. Ja wolę mieć ja w namacalnej wersji ,a to dlatego, że córka widzi, że to jest jej, może to sobie wyjąć, obejrzeć i sama stworzyć rytuał słuchania.

Na stronie wydawnictwa możecie posłuchać fragmentu. Zachęcam też do przejrzenia oferty. Jest podzielona na wiek dziecka, więc łatwo znajdziecie coś odpowiedniego dla swoich pociech.


Spis utworów:

„Trójkątna bajka”, „Pan Sikorek”, „Siedzieli na ganku”, „Krzywy wierszyk”, „Trzej myśliwi”, „Babcia i pudel”, „Dama i prosię”, „Świnka”, „Sfrunęły dwa ptaszki”, „Pojedynek”, „Raz chomik marchewkę wcinał”, „Co ja widzę”, „Kajtek bez majtek i Wojtek bez portek”, „O Fabianie”, „Król”, „Czegoś mi się chce”, „Zapach czekolady”, „Na wystawie”, „Brzydkie zwierzę”, „Chłopaki i dziewczynki”, „Szybko”, „Moja siostra królewna”, „Kałużyści”, „Jak ja się nazywam”, „Jak cesarz pije herbatę”, „Nocny marek”, „Kto pierwszy pójdzie do łóżka”, „Księżycowy wierszyk”, „Moja tajemnica”, „Kurze dydko”, „Jak tu ciemno”, „Złoty paw”, „Rupaki”.

"Rywalka" Maxime Parker

"Rywalka" Maxime Parker

Były najlepszymi przyjaciółkami. Były sobie bliższe niż siostry. Poróżnił je ten dzień. Jedna chwila sprawiła, że nie chciały siebie więcej widzieć, że zapały do siebie nienawiścią. Z kompanek stały się rywalkami.



Fabuła

Karla przeprowadza się z wioski do wielkiego miasta. Ma ambicje, plany i konsekwentnie je realizuje. Wymarzona praca, ukochany mężczyzna u boku – czego chcieć więcej? Nad jej idealnym życiem zaczynają zbierać się czarne chmury. Nieoczekiwanie dostaje list od dawnej znajomej. Od kobiety, z którą dzieli tajemnicę. Sekret wydarzeń tamtego dnia.


Jaka to powieść?

Maxime Parker próbowała napisać thriller. Dlaczego twierdzę, że próbowała? Bo wyszło jej pomieszanie powieści budzącej niepokój z jej światopoglądem. Czy jest to ciekawe, czy nie? W „Rywalce” są elementy bardzo dobre, ale też totalne klapy. Aby lepiej wam przybliżyć tę pozycję, podzielę swoją recenzję na mocne i słabe strony książki.


Mocne strony

Przede wszystkim świetny pomysł. Dramatyczne wydarzenia z przeszłości, które nagle powracają do głównej bohaterki i spędzają jej sen z powiek. Przyjaciółka, która przeistoczyła się we wroga i jawnie grozi, że zniszczy Karli życie. No i finał, który mnie szczególnie nie zaskoczył, ale dobrze i logicznie podsumowuje opisaną historię.

Podoba mi się również, jak autorka wykreowała bohaterki, A dokładniej jak, w zależności od czasu (wtedy/teraz), zmienia się nasze postrzeganie ofiary. Współczułam raz jednej, raz drugiej dziewczynie i nie potrafiłam ostatecznie ocenić, która jest tą złą.


Słabe strony

Bardzo dużo zbędnych opisów. Zasłaniając nazwisko twórcy na okładce, szybko można by stwierdzić, że powieść napisała kobieta. Ubrania przedstawione są niezwykle szczegółowo, a nie uwierzę, że jakikolwiek pan rozczulałby się nad uniformem kasjerki bankowej. Oczywiście mnogość opisów, sama w sobie, nie jest wadą, ale należy zastanowić się, co one wnoszą do książki. Czy nie wystarczyłaby informacja, że Karla pracuje w banku? Czy musimy wiedzieć, jakie apaszki noszą jej współpracownice?

Drugi minus to wtrącanie do fabuły, wspomnianych już, przekonań Maxime Parker. W biogramie na okładce możemy przeczytać, że jest „mamą siedmiu psów oraz kota”*. Ja tego nie potępiam, nawet podziwiam, ale miłość do zwierząt autorka próbowała przenieść na strony „Rywalki”. Niestety nie udało się powiązać tego elementu z głównym wątkiem. Namnożyło to wiele, nic nie wnoszących do akcji, fragmentów. Pytanie do Maxime Parker: O czym ta książka ma być? Jaki jest związek adoptowania psa przez znajomą Karli z wydarzeniami tamtego dnia? Jak na przyjaźń dziewczyn wpłynęło to, że sąsiad wykupił niehumanitarnie hodowane świnie?

Te dwa elementy powodują, że powieść traci tempo i niepokój, które powinien zawierać thriller. Przy lekturze trzymała mnie tylko ciekawość, co wydarzyło się feralnego dnia i wkurzałam się, że nie dostałam żadnych punktów zaczepienia, żeby się tego dowiedzieć – zamiast tego czytałam o schronisku dla psów.


Podsumowanie

Powieść „Rywalka” to poduszka do wypchania, której zabrakło pierza. Poszewka, czyli pomysł, jest z doskonałego materiału. Aż się prosi, żeby ją wypełnić i wygodnie się wyspać. Niestety nie mamy wystarczającej ilości gęsich piór, więc zaczynamy do środka wrzucać co popadnie. Nasza podusia, zamiast zapewnić nam spokojną noc zaczyna uwierać.

* Maxime Parker, "Rywalka", wyd. Novae Res, Gdynia 2020, okładka.

 "Książkę otrzymałem/otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl"

"Świąteczna okazja" Jo Winchester

"Świąteczna okazja" Jo Winchester

 Grudzień to szaleństwo zakupów. Prezenty, składniki do przygotowania tradycyjnych potraw, choinka – to wszystko kosztuje. Jo Winchester znalazła jakąś świąteczną okazję. Czy warto z niej skorzystać?

Fabuła

Eliza nie przepada za Bożym Narodzeniem. Drażnią ją kolejki w sklepach, tandeta, która zamieszkała na ich półkach, sztuczna życzliwość, kończąca się – i tak – kłótnią w rodzinie. Nie potrafi znaleźć w tym szczególnym czasie nic radosnego. Puszczają jej nerwy, kiedy stojący za nią w kolejce w supermarkecie mężczyzna zaczyna pogwizdywać świąteczne melodie. Po jej, niezbyt mądrym, wybuchu złości zaczynają przepraszać się nawzajem i rozmawiać. Nikodem, bo tak ma na imię nowy znajomy, obiecuje, że pomoże Elizie poczuć magię świąt.



Bohaterowie

Postacie, wymyślone przez Jo Winchester to przeciwieństwa Dla niej Boże Narodzenie to czas urlopu, a to co dzieje się w sklepach i na rodzinnych spotkaniach stara się przeczekać. On może przyczepić sobie plakietkę christmaslover. Kocha kolędy, bombki, ubieranie choinki itd. Obiecał jej, że w ciągu trzech dni zarazi ją swoim entuzjazmem. Jak i czy to w ogóle jest możliwe?

Bardzo podoba mi się zestawienie dwóch rożnych postaw. Już od pierwszych akapitów byłam ciekawa, kto będzie miał większy dar przekonywania.


Zapach świąt

Autorce udało się uchwycić świąteczny nastrój. Wykorzystała do tego różne rekwizyty jak choinka, lampki, ciepłe swetry itp., ale też jest w tym opowiadaniu delikatniusi ślad Dickensa (albo ja mam taką obsesję na punkcie „Opowieści wigilijnej”). Nikodem kojarzy mi się z duchem świąt. Obiecuje Elizie, że w ciągu 3 dni przekona ją do Bożego Narodzenia. Do tego jest on mężczyzną tak idealnym – bogaty, przystojny, szarmancki (mogłabym wymienić jeszcze kilka cech, ale nie chcę za dużo zdradzić) – iż obawiałam, się, że na końcu bohaterka obudzi się z pięknego snu.


Gdzie znajdziecie „Świąteczną okazję”?

Opowiadanie znajdziecie na Wattpadzie autorki. Będzie publikowane w czterech odcinkach. Pierwsza odsłona dzisiaj (24.12.2020) ostatnia w niedzielę (27.12.2020). Może uda wam się pomiędzy kolejnymi kawałkami karpia i porcjami pierogów przeczytać kilka akapitów.


Podsumowanie

Mam nadzieję, że dla większości z was koniec grudnia przyniesie chwile wytchnienia i odpoczynku. Na ten radosny czas Jo Winchester przygotowała opowiadanie w świąteczno – romantycznym klimacie. Jest to bardzo przyjemny, relaksujący tekst. Oby pomógł wam nabrać dobrej energii i siły na Nowy Rok.

"Park Avenue" Penelope Ward, Vi Keeland

"Park Avenue" Penelope Ward, Vi Keeland

Kiedy słyszę, że romans jest oparty na relacji szef – pracownica mam mieszane uczucia. Jest to relacja, już na starcie, mocno skomplikowana. Miesza w życiu zawodowym i jest etycznie – raczej – potępiana. Nadaje to miłosnej powieści fajnego, niemoralnego charakteru. Z drugiej strony jest to odgrzewany kotlet. Sięgając po takie książki obawiam się, że będę się nudzić przy, co rusz, powielanych schematach. Do przeczytania „Park Avenue” przekonały mnie znane autorki. Recenzje powieści Penelope Ward i Vi Keeland są tak zachęcające, że dałam się namówić.



Fabuła

Elodie pracuje w agencji detektywistycznej. Testuje wierność małżonków klientek. To zajęcie jej jednak nie odpowiada - ile można być obłapianą przez śliniących się mężczyzn. Aplikuje na posadę opiekunki jedenastoletniej Hailey. W drodze na rozmowę o pracę ma stłuczkę. Przystojny acz arogancki kierowca mercedesa wyprowadza ja z równowagi. Wyobraźcie sobie złość Elodie, kiedy okazuje się, że ma być jej potencjalnym pracodawcą. Żadna ze stron nie ma ochoty na nawiązanie współpracy, ale kobieta szybko łapie więź z dziewczynką i – dla dobra dziecka – zostaje jego nianią. Była pracownica agencji detektywistycznej świetnie sprawdza się w roli opiekunki, ale czy źle zaczęta znajomość z szefem, nie będzie rzutowała na ich stosunki. A może, jak to niektórzy mówią, kto się czubi, ten się lubi?


Pozytywne zaskoczenie

Romans to taki gatunek, który trudno mi się czyta, bo ciężko w nim zaskoczyć czytelnika, a ja lubię zwroty akcji. W książce musi się znaleźć coś, co zrekompensuje mi ich brak. W „Park Avenue” są to bohaterowie. Zacznę od tego jacy nie są – infantylni, delikatni, wzdychający do siebie przy każdej możliwej okazji, obrażalscy. A jacy są? Elodie i Hollis to dwa silne charaktery. Dostali od życia w tyłek, ale nie użalają się nad sobą. Podnieśli się i idą dalej nie rozpamiętując przeszłości. Głośno mówią co myślą, a jak trzeba to nie przebierają w słowach. Zapałałam do nich ogromną sympatią. Fragmenty kiedy sobie dogryzają, kiedy się pouczają, kiedy się prowokują należą do moich ulubionych. Napisane z dystansem, momentami zabawne, pełne inteligentnych odpowiedzi.

Świetnym zabiegiem jest nawiązanie do przeszłości bohaterów. Jak już wspomniałam, oni sami jej nie rozpamiętują, ale autorki nie omieszkały o niej wspomnieć. Szczególnie historia Hollisa jest mocno rozbudowana, a nawet możemy przenieść się w czasie i na własne oczy zobaczyć, co ukształtowało tego mężczyzną. Bardzo dobra odskocznia od miłosnego wątku, a przy tym powiązana z nim.


Język

Zastanawia mnie, czy można by było nieco złagodzić język tej powieści. To nie tak, że jest on wybitnie wulgarny, jednak brzydkie słowa się pojawiają i nie zawsze widzę sens w ich użyciu. Czy kiedy jakiś facet przystawia się do Elodie, musi paść komentarz: On chce się z Tobą pieprzyć? Nie wystarczy chce się przespać? Czy kiedy Hollis czuje, że źle coś zrobił musi nazywać siebie fiutem?

Nie czytałam oryginału, więc nie umiem stwierdzić, czy to autorki, czy tłumaczka odpowiadają za wulgaryzmy. Jednak widzę bohaterów na poziomie i nie rozumiem skąd u nich tak prostackie odzywki. Wiadomo, że od czasu do czasu, każdy sobie przeklnie, ale rzucanie mięsem kiedy tylko nadarzy się sposobność nie świadczy o klasie.


Podsumowanie

Warto było zawitać na Park Avenue, żeby poznać Elodie i Hollis'a. Jest to dwójka charakternych bohaterów w niebanalnie napisanym banalnym romansie. I to jest, moim zdaniem, najlepsza rekomendacja dla tej książki. Czytelnicy dostają to co oczekują po romantycznej powieści, ale dostarczone w oryginalnej paczce.

"Angielski kurs obrazkowy" Rafał Tondera

"Angielski kurs obrazkowy" Rafał Tondera

Jakiś czas temu pisałam o fantastycznym „Angielskim siłowniku w obrazkach” od wydawnictwa Edgard. Okazuje się, że w jego ofercie znajdziemy więcej niekonwencjonalnych materiałów do nauki. Dziś pokarzę wam „Angielski kurs obrazkowy”.



Zawartość

Jest to kurs na poziomie A2/B1 czyli dla początkujących. Składa się na niego 12 rozdziałów, w których prezentowane są zagadnienia gramatyczne i słówka związane z tematem przewodnim. Aby pomóc nam zapamiętać niuanse języka angielskiego nafaszerowano kurs, jak indyka na Święto Dziękczynienia, ale nie chlebowym nadzieniem, a ilustracjami. Są tu mapy myśli, plansze, zdjęcia, grafiki, które mają działać na zmysł wzroku i pomagać w zapamiętywaniu. Jak to podczas kursu, musimy wykonać wiele ćwiczeń, a wśród nich też jest ogromna różnorodność – uzupełnianie tekstu, literowe rozsypanki, łączenie w pary, a nawet quiz w stylu „Milionerów”. Do kursu można pobrać darmową mp3, z dialogami zamieszczonymi w publikacji. Nie zabrakło również tabeli z czasownikami nieregularnymi.

Dla rozrywki znajdziemy wiele ciekawostek pokazujących różnicę między podobnymi znaczeniowo wyrażeniami lub między amerykańską odmianą angielskiego, a tą brytyjską. Wiecie np. czym jest football a czym soccer?




Metoda

Kiedy pierwszy raz przeglądałam „Angielski kurs obrazkowy”, zakręciło mi siew głowie. Każda strona jest kolorowa, a nawet zwariowana, z każdej ktoś się do nas uśmiecha, mamy na czym zawiesić wzrok. Strzał pozytywnej energii jest tak duży, że aż chce się przysiąść do nauki. Nagłówki i polecenia zostały napisane w luźnym, koleżeńskim stylu. Jest zabawnie i zostaje nawiązana interakcja z nauczanym.

Kurs oparto na przygodach grupy przyjaciół. Rozwiązując kolejne ćwiczenia śledzimy ich perypetie. Trochę jak w dwunastoodcinkowym serialu, tylko tutaj musimy włożyć trochę pracy, żeby odkryć co się wydarzy.

W przygotowaniu teorii i zadań zespól opracowujący tę publikację prześcignął samych siebie. Kiedy przygotowywałam się do napisania tego tekstu, zaczęłam sobie zaznaczać co ciekawsze zadania. Szybko przestałam, bo co kilka stron coś mnie zaskakiwało swoją innowacyjnością. Wybrałam, więc jeden przykład (chyba mój ulubiony), gdzie przedstawiono przymiotniki. Zestawiono je na zasadzie przeciwieństw, deszcz kontra ogień. Czuć, że ktoś dobrze przemyślał, jaka forma będzie najlepsza dla prezentacji danego zagadania.




Podsumowanie

Jestem oczarowana „Angielskim kursem obrazkowym” od wydawnictwa Edgard. Ekipa odpowiedzialna za niego wspaniale wykorzystała zmysł wzroku do nauki języka angielskiego. Stworzyli bardzo przyjazny kurs, który zamienia wkuwanie na dobrą zabawę i jest efektywny. Brawo!

"Mniemania" Włodzimierz Kruszona

"Mniemania" Włodzimierz Kruszona

Kiedyś rodzina – najmniejsza komórka społeczna – była całkiem spora. Kilka pokoleń mieszkało pod jednym dachem i dzieliło swoje troski. Teraz każdy stara się wyprowadzić na swoje. Wijemy gniazdko i zamykamy się w swoich czterech kątach. Zadbajmy tylko, żebyśmy nie byli w nich samotni.



Fabuła

Podglądamy mieszkańców kołobrzeskiej kamienicy. Pan Wojciech, nauczyciel języka polskiego, czekający aż wnuczka przyjedzie do niego na wakacje. Dozorczyni Danuta, tęskniąca za synem, który odsiaduje w więzieniu wyrok, i odliczająca czas do jego przepustki. Julia i Mateusz, rodzice małego Felka. Anna i Andrzej, niedogadujące się małżeństwo, oraz Darek, ich syn – zakompleksiony kawaler, pragnący zostać pisarzem.

Zaglądamy do ich mieszkań i do ich myśli. Dowiadujemy się co ich cieszy i smuci, co sądzą o sąsiadach, mieście, świecie, jak los pokierował ich życiem.

Każda z postaci ma swoje problemy, z którymi musi się uporać. Niektóre są zwyczajne, inne dramatyczne. Niektórzy bohaterowie je bagatelizują, inni, wręcz przeciwnie, nad wyraz dramatyzują. Łączy ich to, że są sąsiadami, że nawzajem siebie obserwują, ale ostatecznie każdy musi zmierzyć się sam z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością.


Bohaterowie

Ich kreacje to po prostu klasa. Włodzimierz Kruszona dokładnie przemyślał cechy, sposób mówienia, zachowania itp. poszczególnych postaci. Inaczej myśli formuje dozorczyni, a inaczej pedagog z wieloletnim stażem. Szczególnie ciekawe były fragmenty, kiedy autor próbował patrzeć na świat oczami Felka, który jest niemowlęciem. Chyba każdy rodzić od czasu do czasu zastanawia się, co taki maluch może sobie myśleć.


Dużo skupienia

Mniemania” nie jest prostą w odbiorze powieścią. Jest melancholijna jak nadmorskie miejscowości jesienią. Aby się nią nacieszyć musimy się skupić i przygotować. Nie jest lekko, bo mierzymy się z natłokiem myśli różnych narratorów. Nasze zadanie to się wejść ich skórę i postarać się odbierać na tej samej częstotliwości.

Autor jeszcze utrudnia nam zadanie i specjalnie wymusza spowolnienie czytania. Jak? Nietypową kompozycją powieści. Książka podzielona jest na rozdziały, a one na mniejsze fragmenty oddzielone czymś co wygląda jak nagłówki z gazety. Można by się spodziewać, że każda taka część będzie poświęcona jednemu z mieszkańców kamienicy. Nic bardziej mylnego. Pisarz potrafi bardzo sprytnie zmieniać narratora z akapitu na akapit. Wymaga od czytelnika maksymalnej koncentracji. Szybko orientujemy się, że nie da się go oszukać. Chwila nieuwagi i możemy się pogubić.


Podsumowanie

Włodzimierz Kruszona niewątpliwie napisał oryginalną powieść, a to co oryginalne nie każdemu się podoba. „Mniemania” to książka wymagająca, która nie wybacza dekoncentracji. Idealna dla osób, które czytają nieśpiesznie, które wchłaniają tekst słowo po słowie. Jeżeli znajdziemy na nią czas i poświęcimy odpowiednią ilość uwagi wynagrodzi nas wspaniale wykreowanymi bohaterami i błyskotliwą analizą teraz.

"Banalna gramatyka języka niemieckiego" Sylwia Motyl

"Banalna gramatyka języka niemieckiego" Sylwia Motyl

Publikacja, o której chciałam wam opowiedzieć ma bardzo prowokacyjny tytuł „Banalna gramatyka języka niemieckiego”. Domyślam się, że części z was włos na głowie się zjeżył. Sama znam wiele osób, dla których lekcje niemieckiego to był koszmar, a byłam na profilu językowym. Sprawdźmy czy Sylwia Motyl odczarowała tę zawiłą gramatykę.



Zawartość

Publikacja składa się z 16 rozdziałów. Każdy przedstawia jakieś zagadnienie gramatyczne. Zaczynamy od podstaw, czyli odmiany czasownika i rzeczownika, stopniowo przechodzimy do trudniejszych tematów. Teoria wzbogacona została o praktykę, czyli o zestaw ćwiczeń utrwalających oraz test sprawdzający. Na końcu zamieszczono tabele z czasownikami nieregularnymi oraz rekcją czasownika, przymiotnika i rzeczownika. Jest też miejsce na notatki.


Prezentacja zasad gramatycznych

O wyjątkowości opracowania świadczy sposób przedstawienia zasad, który polega na krótkim wprowadzeniu w temat oraz ukazaniu „strasznej” gramatyki w formie tabel”.* Czy jest to tak innowacyjna metoda, jak sugeruje autorka? Śmiem się nie zgodzić. Mój zeszyt do niemieckiego pełen był tego typu tabel. Jest to najprostsza forma przedstawienia jak zmieniają się końcówki, rodzajniki itp. Moje tabele miały tą przewagę, ze były kolorowe. W „Banalnej gramatyce języka niemieckiego” króluje biel, czerń i szarość. Szkoda, bo wyróżnienie nietypowej formy, albo wskazanie, dla których przypadków rodzajnik wygląda tak samo, dotrze do ucznia szybciej niż słowny komentarz.




Fantastyczne są natomiast tabele rekcji na końcu książki. Co to jest rekcja? Związek czasownika/ przymiotnika/ rzeczownika z przyimkiem, czyli np. myśleć o to po niemiecku denken an i po tym wyrażeniu występuje Akkusativ. Na marginesach swoich podręczników do niemieckiego miałam zapisane multum tego typu wyrażeń. Tutaj dostałam obszerne i przejrzyście opracowane zestawienia. Świetne narzędzie do nauki słówek.


Dla kogo?

Publikacja dedykowana jest dla osób przygotowujących się do matury z niemieckiego oraz do egzaminów językowych. Ma ona na celu uporządkować, powtórzyć materiał, a nie tłumaczyć. Powinnam chyba dodać, tak mi się wydaje, bo autorka nie pisze tego wprost. Aczkolwiek popracowałam trochę z tą książką próbując powtórzyć niemiecką gramatykę i muszę stwierdzić, że miejscami zabrakło mi bardziej rozbudowanego komentarza. Zdarzyło się, że przy niektórych zagadnieniach musiałam dłuższą chwilę zastanowić się, gdzie i po co się je stosuje (czym są imiesłów i przydawka rozszerzona nie wiem do teraz). Myślę, że osoba, która uczy się na bieżąco nie będzie miała podobnego problemu. Po prostu dostanie informacje z lekcji czy kursu, w skompresowanej formie.


Za to bardzo przyjemnie pracuje mi się z ćwiczeniami. Mają różny stopień trudności przez co też przybierają odmienne formy np. wpisywanie końcówek, słówek czy rodzajników, uzupełnianie testu, układanie zdań z rozsypanki, wyszukiwanie zwrotów w wykreślance, tłumaczenie. Mogłoby być nieco więcej miejsca na wpisywanie odpowiedzi, bo jak człowiek zacznie kreślić i poprawiać to na stronie robi się się rysunek wielkiego kołtuna, a nie notatki, ale jest to chyba przypadłość takich publikacji (albo ja mam takie pismo). Test podsumowujący każdy z rozdziałów oraz test końcowy są jednokrotnego wyboru (a,b,c). Dobrze i szybko się je rozwiązuje, aczkolwiek ja nie potrafię uczyć się z nich.





Podsumowanie

Czy niemiecka gramatyka jest banalna, raczej uporządkowana. Tą jej cechę wykorzystała Sylwia Motyl. Opracowała jej skondensowaną wersję i dorzuciła pakiet ćwiczeń. Myślę, że jest to dobra publikacja dla przygotowujących się do różnego rodzaju egzaminów. Pomoże w usystematyzowaniu zasad i pozwoli się sprawdzić.

*Sylwia Motyl, „Banalna gramatyka języka niemieckiego”, wyd. Septem, Gliwice 2021, s. 5.

"Na tropie złodzieja psów" Justyna Balcewicz

"Na tropie złodzieja psów" Justyna Balcewicz

Drodzy posiadacze psów, jak trafił do was was pupil? Czy skradł wam serce od pierwszego spojrzenia i pod wpływem impulsu przygarnęliście go? A może długo planowaliście zakup, czytając o rożnych rasach i sprawdzając hodowców? Książka „Na tropie złodzieja psów” pokazuje jedną z nielegalnych praktyk związanych z handlem zwierzętami.



Fabuła

Jedenastoletni Kornel jest dumnym właścicielem mastifa angielskiego. Pewnego dnia pies znika. Na trawniku pozostają niedojedzone resztki kiełbasy. Skąd ona się tam wzięła? Dlaczego Brzydal, straszny łasuch, nie zjadł jej do końca? Czy ktoś majstrował przy furtce? Sprawa wygląda podejrzanie. Chłopiec z pomocą Julii, szkolnej cheerleaderki, Deli, nieco ekscentrycznej córki artystów i jej wuja weterynarza próbuje dowiedzieć się gdzie podział się jego pies. Okazuje się, że Brzydal to nie jedyny pies, który zaginął w tym czasie w Grodzisku.


Kryminał dla dzieci

Książka ma charakter kryminału. Bohaterowie wskazówka po wskazówce rozwiązują sprawę zaginionego psa. Kornel i jego koleżanki wykazali się niezwykle analitycznymi umysłami. Jest taki moment w tej historii, kiedy wydaje się, że śledztwo utknęło. Do sprawdzenia była ogromna ilość opcji i pomyślałam sobie: nie ma możliwości, aby dzieciaki złapały trop. One jednak wymieniły się pomysłami – swoją drogą bardzo oczywistymi – i zagięły mnie oraz policjantów z powieści.




Bohaterowie

Bardzo podoba mi się, że Justyna Balcewicz obdarowała trzy główne postacie swojej powieści różnymi charakterami. Dzięki temu jest barwnie, każdy wnosi coś do śledztwa, a młodzi czytelnicy łatwo znajdą bohatera, do którego zapałają sympatią.

Przyjrzyjmy się tej trójce:

Kornel właśnie zamieszkał Grodzisku. Przeraża go perspektywa pójścia do nowej szkoły. Jest to drobny chłopiec noszący okulary, do tego bardzo inteligentny. Szybko dostaje łatkę kujona.

Julia to pewna siebie, wysportowana i wygadana dziewczyna. Gwiazda szkolnej drużyny siatkówki i cheerleaderka. Wiej jak wykorzystać swój urok, aby zdobyć potrzebne informacje.

Dela – a właściwie Delfina – to córka artystów. Uchodzi za dziwaczkę, ale nie przejmuje się tym. Jest odważna i bezpośrednia, a przy tym bardzo pomysłowa.

To trio połączyła sprawa złodzieja psów, dając zalążki pod niezwykłą przyjaźń.




Podsumowanie

Kiedy byłam dzieckiem, uwielbiałam czytać kryminały. Podobała mi się szybka akcja, tajemnica i dreszczyk emocji. Justyna Balcewicz powiązała rabunkowy wątek z ważnym tematem, jakim jest odpowiedzialne kupowanie bądź adoptowanie czworonogów, i dorzuciła do niego co nieco o przyjaźni i tolerancji. Jej książka to mądra rozrywka.

Fantastyczne opowieści wigilijne [antologia]

Fantastyczne opowieści wigilijne [antologia]

 Dzisiejszą recenzję sponsoruje słowo fantastyczny. Na początek szybki rzut oka do słownika, aby sprawdzić co ono oznacza:

fantastyczny

1. «będący nierealnym wytworem wyobraźni»

2. «o powieści, opowiadaniu itp.: przedstawiający świat i wydarzenia nierealne»

3. pot. «nadzwyczajny, wspaniały»*

Książka, o której będę opowiadać, reprezentuje wszystkie znaczenia tego słowa. Jest to antologia opowiadań przedstawiających różne odsłony fantastyki, a do tego jest wspaniała.




O czym?

Wyboru tekstów do tego zbioru dokonał Piotr Gociek, bo jak pisze we wstępie (...) ja uwielbiam czytać. I kocham święta Bożego Narodzenia.** Prace, które zostały wydrukowane w „Fantastycznych opowieściach wigilijnych” łączy temat, a przy okazji pokazują jaka wspaniała i różnorodna jest literatura. Mogłoby się wydawać, że grudniowe święta to oklepane skojarzenia, a razem z tą antologią, dostajemy do ręki 13 różnych sposobów na ich interpretację.

Zacznijmy od tego , że fantastyka w literaturze to bardzo szerokie pojęcie. W jego ramach znajduje się fantasy (np. opowiadanie „Wigilia”), horror (np. „Pod choinką), sci-fi z różnymi odsłonami przyszłości, podróżami kosmiczny czy też w czasie lub po prostu o niezwykłych zjawiskach (np. „Święta w Louisville”, „Pętla”, „Gazetka”). Te różne odmiany fantastki są godnie reprezentowane zarówno przez polskich jak i zagranicznych pisarzy.

Jakie bożonarodzeniowe tematy znajdziemy w tej antologii? Jest coś co wiele osób bardzo lubi, czyli ubieranie choinki („Pod choinką), ale też to co sprawia nam wiele problemów, czyli wybieranie prezentów („Świetlisty anioł”). Będziemy mieli okazję poczuć przedświąteczną bieganinę („Gazetka”) i pokłócić się przy wigilijnym stole („Święta w Louisville”). Znajdziemy opowiadania nawiązujące do tradycji („Trzej królowie”, „Podróż trzech króli”) i tworzące nową („Wigilijne psy”, „Mistrzowskie posunięcie Dziadka do orzechów”). Święta to też czas marzeń („Dziecko z Marsa”, „Pętla”) i czynienia dobra („Opowieść wigilijna”). Mówiąc to tym wachlarzu zagadnień należy jeszcze zaznaczyć, że niektórzy autorzy podeszli do tematu w sposób cieplutki, rozczulający, taki z jakim kojarzą się świąteczne opowiadania, ale są też tacy, którzy nie bali się wywrócić konwencji do góry nogami.


Moi ulubieńcy

Czytając antologię zawsze mam jakiegoś faworyta. Tym razem chciałabym wyróżnić dwa teksty. „Opowieść wigilijna” (Marek Oramus) to historia umiejscowiona w Polsce, ale takiej Polsce, której w świątecznym okresie nie chcemy oglądać. Pokątni handlarze próbujący, w ostatnich godzinach przed kolacja wigilijną, sprzedać kradzione ozdoby choinkowe, podrobione perfumy czy inne dobra wątpliwego pochodzenia. W ten bury światek autor, w interesujący sposób wprowadził, biblijną symbolikę.

Gazetka” (Connie Willis) ma w sobie coś z satyry. Ludzi infekuje wirus i, o zgrozo, stają się dla siebie mili. Ostatni normalni, w książkach i filmach science-fiction, szukają sposobów walki z intruzem. Jest to takie opowiadanie, które nie potrafię określić, czy mnie bawi czy smuci. Właśnie przed oczami przeleciał mi szereg drobnych sytuacji, gdzie będąc w sklepie, na poczcie, czy w przychodni z małym marudzącym dzieckiem, oczekiwałam dobrego słowa, zrozumienia i pomocy w sprawnym załatwieniu sprawy i było z tym różnie. Czy naprawdę musimy pędzić jak bydło do nowo otwartej kasy w markecie, albo znacząco wzdychać na panią w okienku? Czy nie jesteśmy w stanie w życzliwy sposób załatwiać codziennych sprawunków?


Podsumowanie

Mam słabość do fantastycznych antologii. Kiedy wydaje mi się, że w kolejnych książkach te same pomysły są odgrzewane, nagle dostaję w ręce coś co na niespełna 400 stronach zaskakuje mnie nie raz, a 13 razy. „Fantastyczne opowieści wigilijne” były dla mnie niebanalnym prologiem do tegorocznych świat Bożego Narodzenia.

**Piotr Gociek, „O swetrach, prezentach i orzechach – tytułem wstępu, [w:] „Fantastyczne opowieści wigilijne”, wyd. Zysk i s-ka, Poznań 2020, s. 9.




Zobacz też:

"Wigilia pełna duchów"

"Cicha noc. Świąteczne opowiadania kryminalne"

"Skąd jest Pola?" Magdalena Zarębska

"Skąd jest Pola?" Magdalena Zarębska

Pola wraz z mamą przeprowadzają się z ogromnej Warszawy do niewielkiego Brzegu. Przybycie tej dwójki wzbudza w miasteczku nie lada sensację. Ciemnoskóra, egzotycznie wyglądająca Pola i jej mama, barwna artystka. Czy mieszkańcy je polubią? Czy w Brzegu poczują się jak w domu?


O czym?

„Skąd jest Pola?” opowiada o emocjach jakie towarzyszą zmianie miejsca zamieszkania. Na początku Pola jest zła na mamę, że ta przyjęła ofertę pracy od muzeum w Brzegu. Zamyka się w swoim pokoju z mocnym postanowieniem nieprzywiązywania się do tego miejsca i nadzieją na szybki powrót do Warszawy. Kiedy nadchodzi pierwszy dzień szkoły dziewczynka musi wyjść ze swojej kryjówki. Pomimo że Pola nie planowała się z nikim zaprzyjaźniać, jeden kolega z klasy i jego energiczny pies wzbudzają jej sympatię.

Drugi temat, jaki przemyca Magdalena Zarębska w „Skąd jest Pola?”, to tolerancja. Tata głównej bohaterki ma senegalskie korzenie. Jak możemy się domyślać, dziewczynka wyróżnia się wyglądem wśród innych dzieci. U niektórych wywołuje ona ciekawość, u innych niechęć. Jedni podziwiają jej oryginalną fryzurę, inni się z niej naśmiewają. Autorka książki – przy pomocy opisanych postaw rodziców i nauczycieli oraz różnych epizodów – tłumaczy, że to naturalne, iż ludzie różnią się między sobą. W „Skąd jest Pola?” ma miejsce taka scenka, kiedy goście oglądają wystawę obrazów. Artyści, którzy je stworzyli, są różnych narodowości. W trakcie zwiedzania jedna z Pań mówi: To w sumie niesamowite! Mimo że pochodzą z innych krajów, potrafimy zrozumieć ich uczucia.*




Dla kogo?

Myślę, że książka może być odpowiednia dla dzieci w okolicach dziewiątego roku życia. Publikacja ma około 140 stron. Zadbano jednak o większą czcionkę i ilustrację, więc de facto czyta się szybko. Napisana jest zrozumiałym językiem, a kiedy pojawia się trudniejsze słowo, np. wernisaż – znajduje się ktoś, kto potrafi wytłumaczyć, co ono oznacza.

Podsumowanie

Chyba mam szczęście do książek dla młodych czytelników. Trafiam na kolejną pozycję, która jest mądrze napisana i w nienachalny sposób promuje dobre wartości. Mam nadzieję, że dobrze zniesie przeprowadzkę z półki księgarni do biblioteczek waszych dzieci i szybko się w nich zadomowi.

* Magdalena Zarębska, Skąd jest Pola?, wyd. Skrzat, Kraków 2020, s. 88.

"Dziwka" Łukasz Mularski

"Dziwka" Łukasz Mularski

Przyciemnione wnętrza, dźwięk lejącego się alkoholu i gęsty zapach intymności unoszący się w powietrzu, ogarniający nabuzowane zmysły.* W takie miejsce, pięknie zwane przybytkiem rozkoszy lub wulgarnie burdelem, zaprasza nas Łukasz Mularski. Czy zatracimy się w morzu doznań, czy stracimy tam kasę?



Fabuła

Pomimo, że tytuł książki to „Dziwka” wydarzenia obserwujemy z perspektywy barmana. Młody chłopak zatrudnia się w lokalu ze striptizem. Praca nie jest trudna, ale na swój sposób wymagająca. Zajęte wieczory i odsypianie w ciągu dnia, używki na wyciągnięcie ręki, rozmowy z dziewczynami i ich klientami kształtują bohatera i jego światopogląd.


Główny bohater

Autor zastosował narrację pierwszoosobową i oddał mu głos, więc możemy doskonale poznać jego charakter i poglądy. Sugerując się biogramem z okładki, widzę, że stworzył swoje alter ego (mamy takie wspólne punkty jak emigracja do Niemiec czy miłość do jogi). Nie wiem czy go polubicie, ale muszę przyznać, że został on bardzo dobrze wykreowany. Wszystko byłoby super, gdyby pozostał on tylko uczestnikiem akcji, niestety Łukasz Mularski włożył w jego usta prawdy o prawdziwym życiu. Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy miał prawo. Dlaczego? A dlatego, że bohater „Dziwki” to człowiek do bólu bierny. Czy to, że sam zarabia na opłacenie wynajętego pokoju i piwko z kumplami robi z niego znawcę prawdziwego życia? Jego jedynym obowiązkiem jest pójście do pracy, poza tym trwa w zawieszeniu pomiędzy imprezami, używkami, książkami i kolejnymi dziewczynami. Czy on w ogóle prowadzi prawdziwe życie? Oceńcie sami.


Kompozycja

Jestem ciekawa, czy Łukasz Mularski miał jakikolwiek plan na tę książkę, bo dla mnie wygląda jak spontan. Nie przeczę, że bywa przyjemny – i „Dziwkę” całkiem dobrze się czytało – jednak przez niezorganizowanie, mogą ominąć nas najlepsze atrakcje. Krótko mówiąc, nie mam pojęcia o czym miała być ta książka. Brak w niej jakiejś myśli przewodniej i podsumowania. Facet o czymś poopowiadał, historia nagle się ucięła – chyba w najciekawszym momencie, który można by uznać za zwrot akcji – a ja siedzę i próbuję wymyślić o co kaman.

W tym miejscu wystosuję krótki apel do pisarzy w ogóle. Książka to nie jest miejsce, żeby się wygadać. Zastanówcie się czy to co myślicie jest tak ciekawe, że ktoś zechce płacić za czytanie tego. Jeżeli czujecie potrzebę przelania na papier swoich poglądów, zróbcie to w sposób przemyślany, oryginalny, ciekawy. Czy od razu trzeba pisać powieść? Są felietony, blogi, fora nie wspominając o możliwościach jakie dają media społecznościowe. Może warto wejść z czytelnikiem w polemikę, która bywa niezwykle inspirująca.


Podsumowanie

Do powieści „Dziwka” mam ambiwalentny stosunek. Czytało mi się ją bardzo dobrze, ale jest to książka bardzo krótka (113 stron). Obawiam się, że gdyby było to 300 to bym się zanudziła. Co do autora, z jeden strony mam wrażenie, że nadajemy na kompletnie innych falach, a z drugiej czuję, że jest to człowiek, który potrafi pisać odważnie. Jeśli tylko przemyśli strukturę swoich prac i znajdzie oryginalny sposób prezentacji swoich myśli, może zaistnieć w literackim światku.

* Łukasz Mularski, Dziwka, wyd. Nowoczesne, Poznań 2019, okładka.

Angielski słownik w obrazkach  — Marcin Frankiewicz

Angielski słownik w obrazkach — Marcin Frankiewicz

 Moi drodzy,

chciałabym pokazać wam książkę edukacyjną, w której znajdziecie moc ilustracji, ale, tym razem, kierowana jest do dorosłych. Kiedy oglądamy materiały dydaktyczne dedykowane dzieciom, widzimy, że rysunek odgrywa ważną rolę. Dlaczego nie wykorzystać go w pomocach dla dorosłych? Oto „Angielski słownik obrazkowy”. Wykorzystajmy w nauce języków obcych zmysł wzroku.




Zawartość

Ponad 4000 słów podzielonych na 15 rozdziałów: „People & family”, „House”, „Food & eating out”, „Body & health”, „Education”, „Work”, „Clothes & shopping”, „Sport”, „Leisure”, „Travel & transport”, „Weather & nature”, „Time & numbers”, „IT & technologies”, „Finance & ecenomics”, „Law & society”. W ramach każdej kategorii słowa podzielone są na grupy np. w dziale „Ludzie” znajdziemy tablicę z narodowościami, przymiotnikami określającymi cechy charakteru czy wyglądu, członków rodziny itp.

Na końcu znajdziemy słowniczek angielsko-polski w tradycyjnej formie.


Moje wrażenia

„Angielski słownik w obrazkach” postrzegam jako świetną pomoc do przygotowywania się do różnego rodzaju egzaminów. Ekipa, która tę książkę opracowywała zrobiła to z głową. Rozdziały i ich wewnętrzne podziały zostały genialnie zaplanowane ̶ chcemy powtórzyć nazwy sprzętów kuchennych, otwieramy rozdział „House” i szukamy odpowiedniej strony, interesują nas określenia na pozycje zawodników w meczu piłki nożnej, w dziale sport czeka na nas piękna grafika.

Pomysły na zilustrowanie poszczególnych słówek również zasługują na pochwałę. O ile z rzeczownikami sprawa jest prosta, to czasowniki i przymiotniki wymagają większej kreatywności. Projektujący ten słownik, właśnie nią się wykazali. Każdy wyraz otrzymał pasujące do niego zdjęcie, a nawet jeżeli ktoś będzie uważał, że daną rzecz/ emocję/ czynność wyobraża sobie inaczej to i tak został sprowokowany do puszczenia wodzy fantazji. Zastanowienia się nad słowem, stworzenia własnego wyobrażenia i w efekcie zapamiętania.

Bardzo podoba mi się różnorodność w przedstawianiu angielskich słówek. W słowniku znajdziemy pojedyncze ilustracje, całe zdjęcia (np. pomieszczeń) i schematy (np. ludzkiego ciała). Widać, że ktoś pomyślał nad tym, jak forma najlepiej się sprawdzi w określonym przypadku.





Podsumowanie

Większość z was pewnie wyobraża sobie słownik w innej formie  ̶  litera A, a za nią wszystkie słowa, które się za nią zaczynają itd. To co proponuje wydawnictwo Edgard wygląda całkiem inaczej, ale definicję spełnia:

słownik

1. «zbiór wyrazów ułożonych i opracowanych według pewnej zasady, zwykle objaśnianych pod względem znaczeniowym»

2. «indywidualny zasób wyrazów»*

Pamiętajcie, że inne nie znaczy złe, a w tym przypadku okazało się bardzo dobre. W nasze ręce trafia produkt przemyślany i rewelacyjnie opracowany. Wierzę w to, że dzięki niemu nauka języka angielskiego stanie się bardziej efektywna.


Listy, dzienniki i pamiętniki - Karolina Dietrich

Listy, dzienniki i pamiętniki - Karolina Dietrich

Pewne osoby kumulują wokół siebie określony rodzaj energii. Niektórzy przyciągają kłopoty i nawet wyjście po bułki, w ich wykonaniu, może skończyć się skręconą kostkę. Inni mają takie pokłady entuzjazmu, że samą obecnością potrafią rozruszać najbardziej smętną imprezę. Alicję, bohaterkę książki Listy, dzienniki i pamiętniki, otaczają negatywne emocje. Znienawidzona już w momencie poczęcia, nosi na swoich barkach, pielęgnowane przez otocznie, piętno złej.




Fabuła

Życie Alicji to ciąg upokorzeń. Dom rodzinny kojarzy się jej z ciągłymi awanturami i brakiem miłości. Ucieczka z niego nie polepsza sytuacji kobiety. Mąż traktuje ją jak przedmiot do rozładowywania swoich frustracji. O dziwo, pobyt w więzieniu pozwala Alicji odnaleźć spokój. Po odbyciu wyroku zaczyna rekonstruować przeszłość, czytając listy, dzienniki i pamiętniki swoich rodziców. Czy taka terapia pozwoli jej utrzymać psychiczną równowagę?


Gatunek

Przemierzając historię, którą opowiada nam Karolina Dietrich, wędrujemy przez trzy odmiany powieści. Początek ma charakter obyczajowy. Alicja wyrywkowo przytacza wspomnienia ze swojego dzieciństwa i małżeństwa. Jest to bardzo smutna relacja. Autorka zastosowała narrację pierwszoosobową, co pozwoliło uwypuklić, jak otocznie bohaterki książki zniszczyło ja psychicznie.

W pewnym momencie Karolina Dietrich dorzuca wątek kryminalny. Pokazuje Alicję z innej strony. Kobieta przyjmująca do tej pory biernie ciosy od życia, zaangażowała się w coś, wyszła z inicjatywą, zajęła czymś myśli. Sprawa kryminalna jest dość zagmatwana, aczkolwiek bohaterom udaje się sprawnie ją rozwiązać. Czyta się to dobrze, jednak nie jest angażujące. Nam – czytelnikom – pozostaje rola biernych obserwatorów wydarzeń i śledzenia poczynań postaci z powieści.

W książce znajdziemy też elementy romansu. Miłość pojawia się wymiarze duchowym i cielesnym. Daje bohaterce dużo radości, ale przysparza też zmartwień.


Moja opinia

Czy książka Listy, dzienniki, pamiętniki mi się podobała? Tak, ale nie rozumiem jej kompozycji i, w efekcie, morału. Przepełniony smutkiem, lecz fantastyczny początek, złapał mnie za serce. Miałam ochotę prześwietlić Alicję – szczegółowo poznać jej przeszłość; przeanalizować charakter; obserwować jak radzi sobie z problemami; dowiedzieć się, czy uda się jej wyjść ze skorupy. Nie spodziewałam się wątku kryminalnego. Nie mam zarzutów co do jego kreacji. Muszę przyznać, że sprawa była ciekawa, jednak sam fakt jej pojawienia się zmienił kierunek fabuły o 180 stopni. Początek książki – to jak został napisany i to co zostało w nim przedstawione – ukierunkował moje oczekiwania, dlatego nagły zakręt sprawił, że byłam zdezorientowana. Nie do tego miejsca się wybierałam, chociaż, ostatecznie, okazało się ono interesujące.

Wątek miłosny został poprowadzony w sposób charakterystyczny dla romansów, za co ode mnie mały minusik. Dlaczego? Po pierwsze, jest bardzo przewidywalny i odbiera powieści głębię, którą udało się uzyskać na początku. Po drugie, wydaje mi się, że czytelnicy dzielą się na takich, którzy lubią i na takich, którzy nie znoszą historii miłosnych pisanych na jedno kopyto  nie ma osób pośrodku. Dlatego ja wolę kiedy literatura obyczajowa i romans trafiają na oddzielne półki. Wtedy wiem z czym mam do czynienia.


Dwa ciekawe tematy

Jak już pisałam Karolina Dietrich w swojej powieści lawiruje w obrębie gatunku. Ja chciałabym zwrócić uwagę na dwie kwestie, które przedstawia wyjątkowo ciekawie.

Numer 1 – rodzicielstwo. Na pewno wszyscy zgodzimy się, że dzieci należy kochać, nie krzywdzi się ich itp. Jednak już przy wychowywaniu niemowląt pojawiają się różne teorie – reagować na płacz czy nie; kiedy, jak i czy w ogóle można zacząć karać; spać czy nie spać razem itd. Bohaterka powieści miała bardzo smutne i biedne dzieciństwo.  Wypowiedzi kobiety pokazują czego najbardziej jej brakowało. Nie ubrań, zabawek, biurka, ale poświęcenia uwagi i odrobiny czułości: Nigdy nie zapytał, co mi dolega, dlaczego tak się zachowuję, jak się czuję. Nigdy nie wziął mnie na kolana i nie przytulił.*

Numer 2 – pieniądze a kultura. Temat ten wyskoczył trochę przy okazji. A dokładniej przy okazji trzech wątków: Alicji, jej mamy oraz jednej z więźniarek. Autorka udowadnia, że kultura, empatia, wyrozumiałość to cechy, których nie kupi się za żadne pieniądze. Na scenę wkraczają postacie majętne, dobrze ubrane, potrafiące pięknie się wyrażać, jednak przy udziale pychy i uprzedzeń, wychodzi z nich prymityw.


Podsumowanie

Przychodzi czas wystawiania Karolinie Dietrich oceny. Ode mnie dostaje 7/10. Listy, dzienniki i pamiętniki to powieść, którą przeczytałam szybko i z zainteresowaniem, a nawet wzruszeniem. Podobał mi się temat przewodni, czyli trudne dzieciństwo i jego wpływ na psychikę i samoocenę, oraz kreacja głównej bohaterki. Do tego stopnia, że chciałabym, aby autorka jeszcze bardziej go dopieściła –porzucając inne pomysły, które wykorzystała w tej powieści, albo uczyniła z nich użytek dopiero w kolejnych książkach.

* Karolina Dietrich, Listy, dzienniki i pamiętniki, wyd. Warszawska Firma Wydawnicza, Warszawa 2020, s. 8.

Szalone kury Pana Dropsa - Ala Hanna Murgrabia

Szalone kury Pana Dropsa - Ala Hanna Murgrabia

Naszą domową biblioteczką zawładnęła kolejna grupa zwariowanego drobiu. Do tej pory królowały tam nasze polskie Pingwiny z Madagaskaru, czyli Brygada Brawurowych Kur, ale właśnie przydreptały Szalone kury Pana Dropsa. Czy te gromadki się zaprzyjaźnią?



Fabuła

Szalone kury Pana Dropsa to pięć rozdziałów, w których Gertruda, Pola, Klementyna i Emma muszą stawić czoła podwórkowym problemom. Poznajemy je, kiedy zastanawiają się, jak pozbyć się psa, którego przygarnął ich właściciel. Czworonóg zalazł im za pióra, bo - jak to pies - goni kury po podwórku. Jak okazuje się w kolejnym rozdziale Znajda, tak ma na imię ów psiak, nie był największym zmartwieniem kur, gdyż Pana Dropsa odwiedzają wnuki. Kokoszkom pozostaje brać łapy za pas.

Jakie inne wyzwania staną przed rezolutnymi kurkami? Trzeba będzie odchować znalezionego pisklaka, stanąć dziób w pyszczek przed kurnikowym duchem i dowiedzieć się, kim jest przyniesione przez Pana Dropsa Dziwadło.




Podwórkowe przygody

Ala Hanna Murgrabia musiała spędzić długie godziny na wsi obserwując spacerujące kurki i rozmyślając, co roi im się w główkach. Oczywiście przypisała im wiele ludzkich cech: mogą ze sobą rozmawiać, planują różne akcje, współpracują, wykazują się empatią. Jednak ich przygody są bardzo kurze. Łatwo możemy sobie wyobrazić, że jakieś stado kur wkurzyło się na podwórkowego psa i pogoniło mu kota. Taka jest ta książka. Są to opowieści prosto z podwórka i prosto z kurnika.


Morał

Historyjki spisane na potrzeby tej publikacji łączy morał, że nie można oceniać innych pochopnie. Książkowe kurki to panikary. Niepokoją je zmiany. Walczą o to, żeby wrócić do starego stanu rzeczy i móc spokojnie szukać w ziemi robaków. Czy istoty, które wkroczyły w ich kurnikowe życie zmieniły je na lepsze czy gorsze? Czy warto było otworzyć się na nowe?




Wydanie

Szalone kury Pana Dropsa to książka w formacie A4. Treść skrywa się za piękną, twardą okładką. W środku znajdziemy wiele ilustracji, choć są one dość skromne. Kiedy otrzymaliśmy książkę, moja córka była przekonana, że to kolorowanka i ruszyła na nią ochoczo z kredkami. Faktycznie, na pierwszy rzut oka może się tak skojarzyć.


Podsumowanie

Co oferuje nam Ala Hanna Murgrabia w Szalonych Kurach Pana Dropsa? Dostajemy pięć swojskich historyjek, których bohaterkami są rezolutne kurki. Muszą one rozwiązać kurze problemy, a przy okazji zawierają kilka nowych znajomości.

Jest to książka napisana mądrze, ale na luzie. Wydanie mogłoby być nieco bardziej efektowne, ale patrzę na nie przez pryzmat mniejszego czytelnika, który lubi oglądać obrazki. Być może rodzice starszych dzieci stwierdzą, że tak jest okej.


Copyright © Asia Czytasia , Blogger