"Dziennik prowincjonalnej damy" E.M. Delafield

Moja mama często powtarza, że czyta, żeby uciec od „prozy życia”. A ja mam chytry i przekorny plan, że podrzucę jej książkę właśnie o owej znienawidzonej „prozie życia” i jestem pewna, że będzie nią zachwycona. Powieść „Dziennik prowincjonalnej damy” - bo o niej mowa – to publikacja okraszona cudownym poczuciem humoru. Pozwala spojrzeć na codzienność z przymrużeniem oka i zwyczajnie się z niej pośmiać.

Akcja książki ma miejsce w latach 30 XX wieku. Bohaterka mieszka w Anglii, na prowincji, i zajmuje się domem. Na jej głowie jest m. in. utrzymanie dyscypliny wśród służby, zapanowanie nad rachunkami (a debet rośnie), dbanie o dobre kontakty z sąsiadami, opieka nad dziećmi i wiele innych rzeczy, którymi musi zająć się tzw. kura domowa. U jej boku stoi mrukliwy mąż, który nie wydaje się być duża pomocą.

Jak tytuł wskazuje książka została napisana w formie pamiętnika. Ja potrzebowałam chwili, żeby wgryźć się w taką formułę. Nie ma w niej miejsca na opisy, wprowadzenia. Kiedy do bohaterki przyjeżdża jakaś znajoma, nie trudzi się ona przedstawianiem jej, bo zwyczajnie ją zna. Czytelnik nie ma się skupiać na tej postaci, a na zamieszaniu, jakie zrobiła ona swoim pojawieniem się.

Kiedy już przyzwyczaiłam się do formy powieści, mogłam cieszyć się do woli cudownym humorem jaki serwuje tu E.M. Delafield. „Dziennika prowincjonalnej damy” bywa porównywany do „Dziennika Bridget Jones”. Pomimo sympatii do książki autorstwa Helen Fielding uważam, że ujmuje to „Prowincjonalnej...” klasy. „Dziennik Bridget Jones” to typowa komedia romantyczna, natomiast E.M. Delafield raczy nas subtelnym humorem skoncentrowanym na codzienności. Niewybredny komentarz kucharki, rozmowa z dyrektorem szkoły, źle rozpalony kominek, szukanie odpowiedniego stroju na bankiet – takie sytuacje są komentowane na stronach tej książki. Mnie osobiście zauroczyło wyznanie bohaterki, jak ochoczo dyskutowała o powieści „Orlando” Virginii Woolf do momentu, aż ją przeczytała. Przyznaje, że nic z niej nie zrozumiała.

„Dziennik prowincjonalnej damy” to perełka wśród literatury obyczajowej. E. M. Delafield udowadnia, że zwyczajne życie może być dobrym materiałem na książkę. Nie trzeba go ubarwiać. Nawet o przypalonej owsiance można pisać ciekawie.

[Egzemplarz recenzencki]

12 komentarzy:

  1. Dawno nie czytałam obyczajówki, dam jej szansę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja na ten moment nie planuję czytać tej książki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chętnie przeczytam- zapowiada się interesująco :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa pozycja. Dawno nie czytałam tego typu literatury, ale sięgnę do niej z przyjemnością :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo lubię książki w tym klimacie, więc z pewnością by się podeszła. Jestem zaciekawiona, muszę się za nią rozejrzeć 😁

    OdpowiedzUsuń
  6. Chyba również podrzucę ją mojej mamie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytałam tę książkę, naprawdę ciekawa i zabawna. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam serdecznie ♡
    Bardzo interesujący tytuł. Dawno nie sięgałam po coś w tym klimacie, lubię obyczajówki, chyba warto rozejrzeć się za tym tytułem :) Dziękuję za inspirację!
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń
  9. Czuję, że ta książka przypadnie mi do gustu, na pewno ją przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Książka zwróciła na siebie moją uwagę, więc może ją przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  11. No to w takim razie to jest książka dla mnie, szczególnie zachęcająco zabrzmiało to, że można się przy niej odprężyć i pośmiać.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Asia Czytasia , Blogger