Boris Akunin  - Cykl "Bruderszaft ze śmiercią". Odsłona piąta: "Operacja Tranzyt", "Batalion śmierci"

Boris Akunin - Cykl "Bruderszaft ze śmiercią". Odsłona piąta: "Operacja Tranzyt", "Batalion śmierci"

Jak prowadzić wojnę, kiedy kraj trawią wewnętrzne konflikty. Rosjanie znaleźli się po przeciwnych stronach barykady. Rewolucja wnosi nowy porządek, ale część społeczeństwa nie może pogodzić się z końcem caratu. Czy niepokoje i zmiany odcisną piętno na żołnierzach na froncie. Czy chłopi i burżuazja dadzą radę, ramię w ramię, zawalczyć o Mateczkę Rosję?



Operacja „Tranzyt”

W tej części pojawia się postać, która, myślę że nie będzie to z mojej strony nadużycie, przyczyniła się do ukształtowania współczesnej historii. Niemcy mówili na niego Łysy, towarzysze Staruszek. Dowództwo bardzo zależy, żeby owa persona bezpiecznie dotarła do Rosji. Josef von Teofels wciela się w rolę anioła stróża.


Batalion śmierci (na stronie tytułowej) / Batalion aniołów (na okładce)

Rząd Tymczasowy Rosji wpada na nietypowy pomysł stworzenia żeńskiego batalionu śmierci. Na jego czele staje Maria Boczarowa, kobieta odznaczona za zasługi na froncie. Panie potrzebują przeszkolenia i to zadanie przypada Aleksiejowi Romanowowi.


Co uderzyło mnie w ostatniej już odsłonie Bruderszaftu... to ewolucja charakteru cyklu.

Pierwsze części były nawet nieco frywolne. Mieliśmy wrażenie, że duzi chłopcy z medalami na piersi bawią się w wojnę. Im dalej w las, tym mroczniej. Nawet Josef von Teofels, który wydawał się człowiekiem nie do zdarcia, człowiekiem, który znajdzie wyjście z każdej sytuacji, wydaje się zmęczony i mniej czujny.


Rosja 1917 roku to nie ten sam kraj co w 1914.

Świat wygląda jakby stracił kolory. I cały Piotrogród też jakby sparszywiał, zarósł brudem. Wszystko wyglądało tak jakby dozorcy, kiedy stopniał śnieg, nie myli chodników, nie sprzątali ulic.1 Na takim tle obserwujemy tworzenie się kobiecego oddziału.

Minipowieść zatytułowana Batalion śmierci mocno mnie poruszyła. Boris Akunin pokazał jaką egzotyką były kobiety w wojsku. Zjawisko, które wywoływało pogardliwe uśmieszki, i którego mężczyźni nie chcieli wspierać. Aleksiej właściwie na złość dostał przydział na instruktora. Czy przyniesie on szczęście dzielnym paniom?




Wspomnieć muszę również o dziwnie pojętym heroizmie i beznadziejności, która mu towarzyszy? Czy na wojnie muszą być ofiary? Tak, jest to okrutne zjawisko i zbiera żniwa. Czy świadomość, że idzie się na rzeź i dobrowolne się jej poddanie czyni z kogoś bohatera? Czy ci, który decydują kto stanie na pierwszej linii ostrzału mają kamienne serca? Wreszcie, czy poświęcenie ma sens? Czy ofiara jest proporcjonalna do zysku?


Podsumowanie

Żegnam się już z cyklem Bruderszaft ze śmiercią, to była ostatnia odsłona. Kolekcja ląduje na półce, gdzie będzie się pięknie prezentować. Przez 10 minipowieści, wydanych w 5 tomach, Boris Akunin prezentuje różne oblicza wojny, a swoim bohaterom daje zadania, w których muszą popisać się lotnym umysłem. Cykl na początku bawi, ale im dłużej z nim przebywamy zaczyna też poruszać. Do tego powieściowo - filmowa konwencja jest czymś świeżym i niebywale klimatycznym. Historie wciągają, a wydanie cieszy oko.

1 Boris Akunin, Batalion śmierci, przekł. Piotr Fast, wyd. Replika, Zakrzewo 2018, s. 150.


Zobacz też:

Bruderszaft... cz.1

Bruderszaft... cz.2

Bruderszaft... cz. 3

Bruderszaft... cz. 4

W lesie - Anna Wiśniewska

W lesie - Anna Wiśniewska

Spacer w lesie jest bardzo relaksujący, szczególnie słoneczną jesienią. Kolorowe liście, szyszki, grzyby, wiewiórki – dzieci znajdą podczas niego moc atrakcji. Zainspirowani właśnie takim jesiennym spacerem wyjęliśmy z półki książeczkę pt. W lesie, w której poznajemy leśne zwierzęta.



Co zasługuje na uznanie to to, że autorka książki, Anna Wiśniewska, podeszła do tematu bardzo szeroko. Nie jest to kolejna z publikacji, w której wrzucono kilka ilustracji jelonków, wiewiórek i zająców i nazwano ją szumnie Leśne zwierzęta. W lesie poprzedzona jest krótkim wstępem i ma rozdziały, tak jak dorosła publikacja. Autorka prezentuje szeroki wachlarz leśnej fauny. Zwraca uwagę na to gdzie żyją poszczególne gatunki, co jedzą, jak nazywają się członkowie rodzinki, czy też przemyca ciekawe informacje o danym zwierzęciu. Pamięta o tych popularnych mieszkańcach lasu jak dzik, wiewiórka, lis, ale nie zapomina o tych trochę nietypowych jak np. borsuk czy nietoperz. Znajdziemy słówko o ptakach i o najmniejszych mieszkańcach lasów jak żuk, ślimak, myszka.



Tyle dobroci oferuje nam kartonowa książeczka o wymiarach 17x20 cm. Przeglądanie 36 ilustrowanych stron potrafi zająć nam cały wieczór. Za oprawę graficzną odpowiada Ala Hanna Murgrabia i bardzo podoba się, i mi i córce, to co zrobiła. Ilustracje są pozornie proste, ale po dłuższym przyjrzeniu się dostrzegamy wiele szczegółów, które oddają leśny klimat. Na pierwszym planie jest omawiane zwierzątko, a w tle leśna sceneria.




Podsumowanie

W lesie to idealna propozycja dla przedszkolaków. Ilustracje dominują nad tekstem, ale są krótkie fragmenty, które można przeczytać. Temat został potraktowany całościowo i z pomysłem. Autorka wyciągnęła to co najważniejsze o leśnych zwierzętach i przedstawiła to w sposób zrozumiały dla młodych czytelników. Po przeczytaniu takiej książki nasza pociecha nie będzie musiała wkuwać w szkole, ze dzieci dzika to warchlaki. Będzie to już wiedziała.

Pokolenie Z - Oskar Fuchs

Pokolenie Z - Oskar Fuchs

Zombie to taki motywy, który nie odchodzi do lamusa. Wykorzystują go pisarze fantasy, którzy zahaczają w swoich opowieściach o świat nieumarłych, oraz twórcy współczesnego postapo. Powieść Pokolenie Z Oskara Fuchsa zalicza się do tego drugiego nurtu. Nadciąga fala żywych trupów.



Fabuła

Ludzi atakuje nowy wirus i przemienia ich w... zombie. Ziemię ogarnia chaos, a społeczeństwo musi nauczyć się jak bronić się przed nieumarłymi i jak radzić sobie w świecie bez zasad. Czy w ludziach obudzi się poczucie wspólnoty, a może zwycięży egoizm i chęć przetrwania za wszelka cenę.


(…) i pamiętaj, świat nie jest już taki sam. To wymknęło się nam spod kontroli.1


Pokolenie Z to powieść dynamiczna. Na początku książki pojawia się kilka postaci, która są centrami akcji. Wokół nich formują się grupki ocalałych, oni muszą podejmować kluczowe dla fabuły decyzje. Ich ocena będzie decydować o życiu i śmierci. Nie ma miejsca na błąd.


Oskar Fuchs starał się pokazać paletę zachowań w ekstremalnej sytuacji.

Wyszło to całkiem ciekawie, bo mamy do czynienia z pozornie zdegenerowanymi, którzy posiadają ludzkie odruchy, świetnie wyszkolonych, którzy próbują wykorzystać swoje umiejętności w nowej sytuacji, tych którzy potrafią poświęcić się dla grupy, a także kompletnych szaleńców, z których wychodzi natura psychopaty.

Jak możecie się domyślić postaci jest sporo, zarówno męskich jak i żeński, ale zostały nieźle wykreowane, bo się nie pogubiłam. Fakt, że kiedy akcja szybko zmieniała tło potrzebowałam chwili, żeby sobie przypomnieć czy to ten co zagryźli mu żonę, czy może ten co jest żołnierzem, ale kontekst zawsze naprowadził mnie na odpowiednie tory.


Styl powieści

Mój mąż jest fanem filmów akcji o postapokaliptycznym charakterze, dlatego chcąc nie chcąc produkcji o zombiakach trochę obejrzałam. Właśnie z taką, amerykańską sensacyjno-postapokaliptyczną produkcją skojarzyło mi się Pokolenie Z. Książkę charakteryzują takie elementy jak dynamiczna akcja, strzelanki, specjalni agenci i... cycki. Oczami wyobraźni widzę jak przez miasto przemykają Jason Statham, Dwayne Johnson czy Channing Tatum i rozwalają kolejne monstra.

Oskar Fuchs posłuchał chyba rady, że seks się sprzedaje, bo w Pokoleniu Z ciągle ktoś kogoś obcina, zapomina ubrać bielizny czy też musi odstresować się przy osobniku przeciwnej płci, albo i kilku. Przyznam się, że trochę śmieszą mnie takie sceny (a raczej ich nagromadzenie), aczkolwiek, wracając do skojarzeń kinowych, taka Scarlett Johansson, szepcząca, że w ostatnich minutach życia chciałaby poczuć mężczyznę, działa na wyobraźnię.


Podsumowanie

Komu poleciłabym Pokolenie Z? Mojemu mężowi, gdyby lubił czytać :D. Trochę się śmieję, ale faktem jest, że ta książka może spodobać się miłośnikom akcji. Zalatuje mi trochę serialem The Walking Dead, za którym osobiście nie przepadam, ale patrząc na ilość sezonów, przypuszczam, że jestem w mniejszości. Suma summarum niezły debiut i niezła książka o zombie.

Strona książki: https://pokoleniez.com.pl/

1 Oskar Fuchs, Pokolenie Z, wyd. HMN, 2020, s. 85.

Witajcie na farmie starego Donalda, czyli "Wieś" w "Obrazkach dla maluchów"

Witajcie na farmie starego Donalda, czyli "Wieś" w "Obrazkach dla maluchów"

W zeszłoroczne wakacje M. miała okazję spędzić trochę czasy ze swoją, starszą o pół roku, kuzynką. Dziewczyny wręcz oszalały na punkcie piosenki Stary Donald farmę miał. Pląsały po pokoju aż miło. Było widać tylko latający tiul od sukienek, a słychać wesołe i ja, i ja, o OOO :D. Piosenka co jakiś czas wraca do łask M., szczególnie kiedy natrafi w książce na wiejskie zwierzęta.



A propo tej historyjki chciałam pokazać wam farmę starego Donalda w serii Obrazki dla maluchów, czyli część nazwaną Wieś. Na koniec powiem wam, co jest w niej wyjątkowego. Najpierw zerkniemy jak ona wygląda.

Mamy całą paletę obrazków, na których są wiejskie zwierzęta. Ilustracje są prościutkie, ot kura, świnia, krowa itp., oczywiście z zachowaniem ich charakterystycznych cech. Wspominana prostota czy też minimalizm jest obecny w całej serii i to właśnie sprawia, że tak dobrze sprawdza się przy najmniejszych czytelnikach.



Do każdego zwierzątka zadano jakieś pytanie np. Kto rankiem budzi wieś?, Kto chrupie marchewkę?. Tu muszę przyznać, że my nie korzystamy z tych pytań. M. widząc tę, książkę jest tak zaabsorbowana odgłosami zwierząt, że ciężko porozmawiać o nich w trakcie oglądania. Natomiast zagadki, które są na końcu publikacji córka rozwiązuje bardzo chętnie. Jest to quiz na zasadzie Kim jestem?, a odpowiedź trzeba wybrać z załączonych rysunków. Oczywiście wy możecie mieć własne pomysły na oglądnie tej książeczki. Daje ona kilka możliwości.




Przyszedł czas, żeby powiedzieć dlaczego publikacja jest wyjątkowa. Bo...

poznajemy w niej samego starego Donalda :D. Autorzy nie zapomnieli, że wieś to nie tylko zwierzęta, ale też gospodarstwo, maszyny i sam gospodarz. Pamiętam, jak jednego razu M. mnie odpytywała, kto jest na obrazkach. Pewna siebie rzucałam nazwy kolejnych zwierząt. Przy ostatniej stronie, gdzie jest ilustracja z rolnikiem chlapnęłam, że to stary Donald. Mina córki bezcenna. Zaczęła się głośno śmiać, a potem poprzez kolejne dni, podpuszczała mnie i non stop pytała się, kto to. Żarcik się jej spodobał.




Podsumowanie

Odgłosy zwierząt to fantastyczne narzędzie do zabawy. Logopedą nie jestem, ale kiedy przeglądam różne ćwiczenia na mowę, jest tam powtarzanie sylab. Gdy dodamy do muuu, muuu czy kwa, kwa skoczną piosenkę i kolorowe ilustracje fantastyczna zabawa jest gwarantowana.


Zobacz również:

Inne książki z serii Obrazki dla maluchów

Wiejskie zwierzęta

Boris Akunin - cykl "Bruderszaft ze śmiercią". Odsłona czwarta: "Maria, Maria...", "Żadnych świętości"

Boris Akunin - cykl "Bruderszaft ze śmiercią". Odsłona czwarta: "Maria, Maria...", "Żadnych świętości"

Jest rok 1916. Woja cały czas w toku. Strony konfliktu mają już dosyć wzajemnych przepychanek. -Koniec sentymentów . Należy dążyć do zwycięstwa jak najszybciej i za wszelką cenę.1



Maria, Maria...

W części trzeciej pt. Latający słoń Boris Akunin podjął temat wojny w powietrzu. Tym razem będzie o bitwie morskiej. Odwiedzimy port w Sewastopolu i stacjonujący tam pancernik Cesarzowa Maria. Josef von Teofels, bezwzględny niemiecki oficer, otrzymuje zadanie zakotwiczenia okrętu na wieki.

Ta niewielka objętościowo minipowieść jest bardzo dynamiczna i pełna zwrotów akcji. Zany już z poprzednich odsłon Bruderszaftu Zepp szybko układa plan działania i przystępuje do jego realizacji. W szczegóły nie będę się zagłębiać - akcja została napisana, podobnie jak we wcześniejszych częściach, w konwencji szpiegowsko- przygodowej. Minipowieść Maria, Maria... jest ważna, bo poznajemy w niej dwóch współpracowników von Teofels'a, którzy odegrają ważna rolę w kolejnej historii.


Żadnych świętości

Planowany jest zamach na cara Mikołaja II. Dowódcy Rzeszy Niemieckiej kompletują zespół, który ma doprowadzić do nieszczęśliwego wypadku i wysłania władcy na tamten świat. Przewodzić mu ma Josef von Teofels. W tym samym czasie Rosjanie pracują nad usprawnieniem systemu ochrony pociągu, którym car podróżuje. Porucznik Aleksiej Romanów ma spojrzeć na ochronę przywódcy świeżym okiem i zaproponować ulepszenia.

Ta część jest rozbudowana, w porównaniu do tego, co prezentował do tej pory Boris Akunin w Bruderszafcie. Minipowieść składa się z kilu części, można powiedzieć, że podzielona jest, tak jak operacja kontrwywiadu, na etapy. Jest w niej wielu bohaterów i każdy z nim ma swój fragment. Autor poświęcił chwilę, żeby zajrzeć w ich głowy, oraz poznać poglądy i motywację.

Najbardziej zafascynowało mnie, w jaki sposób Boris Akunin pokazał jak człowiek się zmienia. Co robią z duszą, z charakterem tak okrutne doświadczenia. - I to jest w wojnie najstraszniejsze. Kto zginął, to już zginął, świeć Panie nad jego duszą, ale co ona zrobiła ze wszystkimi pozostałymi? Dobrzy stają się okrutni, gorący stygną, żywe twarze przyjmują martwy wyraz.2 Od siebie dodam, że ci, którzy na początku cyklu byli niewinni i obawiali się pociągnąć za spust stali się bezwzględni.




Powieść- film

Gwoli formalności przypomnę tylko, że cykl został wydany w konwencji powieści-filmu. Czytanie umilają nam ilustracje (autor: Igor Sakurow), a kolejne fragmenty oddzielają wstawki jak w starym, niemym filmie. Bardzo ładne, bardzo klimatyczne wydanie.


Podsumowanie

(…) na świecie istnieje tylko jedna rzecz, dla której warto żyć i umierać: zwycięstwo. Kiedy człowiek zwycięża, to i nie żal umierać. A kiedy nadchodzi klęska, to i żyć nie warto.3

Bruderszaft ze śmiercią zaczyna tracić swój frywolny charakter. Duzi chłopcy, którzy bawili się w wojnę stają się żołnierzami. Konflikt zmęczył już walczące strony, ale mam nadzieję nie zmęczył was cykl autorstwa Borisa Akunina. Ta odsłona, szczególnie powieść Żadnych świętości, zmieniła nieco kierunek opowieści. Coraz więcej chwytów jest dozwolonych, aby doprowadzić wojnę do końca.


Zobacz też:

Bruderszaft ze śmiercią cz. 1

Bruderszaft ze śmiercią cz. 2

Bruderszaft ze śmiercią cz. 3

1Boris Akunin, „Żadnych świętości”, tłum. Piotr Fast, wyd. Replika, Zakrzewo 2017, s. 149.

2Tamże, s. 216.

3Tamże, s. 194.

Czy ogień boi się strażaka? - Paweł Rochala

Czy ogień boi się strażaka? - Paweł Rochala

Kiedy słyszy alarmu dźwięk, gotów jest ratunek nieść” jakoś tak rozpoczyna się bajka Strażak sam. W kolejnej książeczce z serii o zawodach od wydawnictwa Dragon st. bryg. Paweł Rochala zdradza tajniki tej profesji.



Treść

Powiem prosto z mostu, znalazłam w tej publikacji wszystko czego od niej oczekiwałam. Skąd bierze się ogień, kiedy staje się niebezpieczny? Jak zachować się w sytuacji zagrożenia i wezwać pomoc? Czym dokładnie zajmuje się straż pożarna, jak jest zorganizowana, w jaki sposób można do niej dołączyć, jakimi umiejętnościami trzeba się wykazać (np. do których przedmiotów w szkole trzeba się przyłożyć). Wreszcie szczegóły dotyczące akcji m.in czym gasi się ogień, jak strażak jest ubrany i co znajdziemy w wozie strażackim. Przeczytamy o niebezpieczeństwach z jaki ten zawód się wiąże i o wielkiej dumie, którą się odczuwa, kiedy można komuś pomóc.


Forma

30 pytań i 30 odpowiedzi na temat pracy strażaka. Publikacja jest przejrzysta, uporządkowana i konkretna. Paweł Rochala ma to coś, co sprawia, że jego wywód jest zajmujący. Potrafi wyjaśnić nie zawsze proste tematy, bo chociażby gaszenie pożaru związane jest z chemią. O swojej pracy opowiada z radością, pasją i dumą.




Książka jest ilustrowana.

Powiedziałabym, że Miro Charkot ma dość ostrą kreskę, jak na standardy publikacji dla dzieci, ale osłodził swoje rysunki uśmiechem. Tak, tak. Z każdej strony patrzą na nas radośni ludzie, a kiedy dołożymy do tego dużo żółci, czerwieni i pomarańczowego koloru robi się cieplutko jak przy ognisku.


Podsumowanie

Dziecko ma dużo czasu, żeby zastanowić się kim chce zostać w przyszłości. Preferencje mojego  przedszkolaka zmieniają się jak w kalejdoskopie, ale - jakoś tak się śmiesznie składa - wydawnictwo Dragon szybko na nie odpowiada. Po tym jak nasz piesek był chory M. była zafascynowana zawodem weterynarza, wtedy czytaliśmy Czy krowy jeżdżą do weterynarza?. Od badania zwierzątek doszliśmy do badania w ogóle i M. z lekarską torbą oglądała Skąd lekarz wie jak leczyć?. Niedawno córeczka polubiła Strażaka Sama, a wydawnictwo Dragon wypuściło Czy ogień boi się strażaka?. Czytają nam w myślach.

Czy polecamy tę książkę? Polecamy zarówno ją jak i cała serię o zawodach. Kierowana jest do dzieci 7+ i myślę, że dostosowana słownictwem, poziomem wiedzy, wyglądem itp., a najważniejsze, że poszerza horyzonty.


Do tej pory w serii ukazały się książki o: weterynarzu, pilocie, lekarzu, strażaku i astronaucie.

Zaproszenie na śmierć - Alfred Siatecki

Zaproszenie na śmierć - Alfred Siatecki

Jest grupa czytelników, która uważa, że kryminały schodzą na psy. Jest w nich tylko epatowanie przemocą. Dlatego chciałam zaproponować im coś bardziej ułożonego. Oczywiście jakaś zbrodnia być musi, może ktoś zostanie porwany, może kogoś okradną albo zabiją, to jednak kryminał.



Fabuła

Historia rozpoczyna się od odwiedzin strażniczek leśnych na imprezie u szanowanego profesora inżynierii biomedycznej Bogusława Witkowskiego. Krótko po przyjęciu w jego apartamencie zostają znalezione zwłoki kobiety, a naukowiec znika. W toku śledztwa okazuje się, że odnalezienie mężczyzny to nie jedyne wyzwanie. Komisarz Jacek Syski powiązuje ze sprawą profesora kolejne morderstwa i włamania.


Dlaczego określiłam ten kryminał jako ułożony?

Kiedy go czytałam czułam się jakby zadzwonił do mnie akwizytor z ofertą. Wszystko było takie wyuczone, wyrecytowane, poprawne, aż mnie świerzbiło, żeby wrzucić tam trochę błota.

Co było fajne, to to że taki styl pasował do towarzystwa opisanego w powieści. Poznajemy profesorstwo Witkowski i ich znajomych. Są to ludzie szanowani, z tytułami i osiągnięciami. Na kolejnych stronach książki Alfred Siatecki ujawnia ich grzeszki. Czytając o nich możemy dać upust (brzydko to nazwę, ale chyba domyślicie się o co mi chodzi) naszej polaczkowatej zazdrości. Zamiast obgadywać sąsiada możemy zadzwonić do koleżanki: Czytałaś „Zaproszenie na śmierć"? No popatrz, ten a ten taki utytułowany. Osiągnięcia, apartamenty, a taki bydlak.

Co mi się nie spodobało, to brak napięcia. Widzę dwa powody, dlaczego go nie poczułam.

Po pierwsze, powieść jest bardzo merytoryczna. Już słyszę krzyki, że chyba oszalałam, że to wypominam. Sama wiedza, jej zebranie i spisanie jest godne podziwu. W Zaproszeniu na śmierć są jednak takie momenty, gdzie zastanawiałam się, czy autor musiał aż tak drążyć temat. Dla przykładu, na scenę wkracza bohater, który jest homoseksualistą. Alfred Siatecki oczywiście przybliża nam jego historią, po czym następuje monolog bohatera o wybitnych jednostkach, które również wielbiły własną płeć. Zajmuje on jakieś 1,5 strony. Może to niewiele, ale wg mnie to 1,5 strony do wyrzucenia.

Po drugie w powieści jest bardzo dużo postaci. Ogarnięcie ich wszystkich wymaga ogromnego skupienia. Przyznaję, że nazwiska, tytuły, stopnie w policji itp. okrutnie mi się mieszały. Do tego stopnia, że uciekało mi clou powieści. Kolejny raz można zadać pytanie, czy jest to wadą? Odpowiem, co kto lubi. Ja zdecydowanie wolę kiedy jest prościej. Mogę wybaczyć uproszczenia, a nawet drobne naciągnięcia w fabule, jeżeli dzięki temu uda się uzyskać ten dreszczyk napięcia, którego oczekuję po kryminałach.


Podsumowanie

Zaproszenie na śmierć kompletnie nie wstrzeliło się w mój gust. Zabrakło mi w nim dreszczyku emocji, który przyciąga mnie do książek. Muszę być jednak uczciwa i przyznać, że poza zbyt dużą liczbą postaci, nie mogę wytknąć błędów. Jeżeli szukacie zachowawczego kryminału, być może to co dla mnie było wadą dla was będzie zaletą.

Piętno - Przemysław Piotrowski

Piętno - Przemysław Piotrowski

Obłędna okładka i pozytywne recenzje sprawiły, że Piętno Przemysława Piotrowskiego wylądowało wysoko na mojej chciejliście. Z takimi popularnymi tytułami różnie bywa, więc dziś odpowiem wam na pytanie, czy Piętno to dobry kryminał, czy przereklamowana powieść.




Fabuła

W Zielonej Górze dochodzi do wyjątkowo brutalnej zbrodni. Szczęście w nieszczęściu, że monitoring utrwalił oblicze mordercy. Okazuje się, że wygląda on dokładnie jak komisarz Igor Brudny. Policjant chce zaangażować się w sprawę, a inspektor prowadzący, Romuald Czarnecki, musi zadecydować czy mu zaufać. Czy Brudny wniesie do śledztwa istotne informacje, a może w jego interesie będzie przeszkodzenie śledczym w pracy.


Główny bohater

Igora Brudnego moja wyobraźnia narysowała jako skrzyżowanie Clinta Eastwood'a ze Stevenem Seagal'em. Widzę go jako potężnego faceta, z szerokimi plecami ubranego w długi płaszcz, a jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Introwertyzm i zewnętrzna obojętność czynią go intrygującą postacią. W Piętnie dowiadujemy się dlaczego taki jest, co ukształtowało jego charakter. Dowody, które wypływają, w związku z makabryczną zbrodnią, mocno go obciążają, ale też zmuszają do zmierzenia się z demonami z dzieciństwa. Musi ponownie zapukać do drzwi Domu Dziecka, za którymi urządzano podopiecznym piekło.


Piętno to kryminał, który wciąga chociaż nie brakuje w nim tanich zagrywek.

Najbardziej wyraźną jest brutalność. Przemysław Piotrowski wykreował wręcz odczłowieczonego zbrodniarza. Nazwać go psychopatą to jakby powiedzieć mu komplement. Bolesna jest również przeszłość Igora Brudnego. Jest w niej pełno strachu, bólu oraz zachowań szokujących, a wręcz obrzydliwych.

Można dyskutować, czy nagromadzenie patologicznych postaci było potrzebne, czy dzięki temu powieść była ciekawsza, a może przerysowana. Ja kupuję ją taką jaka jest, z całą chmurą mroku jaka nad nią wisi. A wy musicie sami sobie odpowiedzieć, czy lubicie tego typu kryminały.

Wracając do tanich chwytów wynotowałam sobie jeszcze mgłę, która w kulminacyjnej scenie musiała ograniczyć widoczność, oraz ukrywanie tego co bohater opowiedział. Zatrzymam się na chwilę przy tym drugim elemencie, bo wyjątkowo mnie on wkurza. Wiemy, że ktoś ukrywa coś istotnego. W pewnym momencie ta osoba postanawia opowiedzieć wszystko drugiej i zapada kurtyna. Na końcu padają słowa dobrze, że to z siebie wyrzuciłeś albo Feliks był zszokowany (czy coś w ten deseń). Bohaterowie wszystko wiedzą, mogą dalej działać, a czytelnik zostaje z ręką w nocniku. Być może taki zabieg pomaga budować napięcie, ja jednak wolę kiedy gra się ze mną w otwarte karty i mogę razem z prowadzącym śledztwo analizować sprawę.


A skoro o napięciu to jest to duża zaleta Piętna.

Powieść czyta się bardzo dobrze. Cały czas coś się dzieje, a nawet jeśli na moment Przemysław Piotrowski odpuszcza szybko znajduje coś, żeby przykuć nas do książki. Na szczególne wyróżnienie zasługuje scena finałowa, która jak na standardy gatunku jest bardzo długa (ok. 200 stron) i takie rozegranie fabuły bardzo mi się podoba. Nie przepadam, kiedy autor wodzi mnie za nos, żeby na kilku ostatnich stronach opowiedzieć o co mu chodziło. Przemysław Piotrowski zgrabnie przeszedł od zakreślenia fabuły, czyli przedstawienia sprawy i postaci, do działania, czyli rozwiązania sprawy. Czy było ono zaskakujące? Dla mnie nie. Kiedy na spokojnie przeanalizowałam to co wiem, doszłam do wniosku, że są tylko dwa logiczne rozwiązania. No i zgadłam. Słyszałam jednak głosy, że niektórych Piętno zaskoczyło. Myślę, że jeżeli jesteście takim typem czytelnika, który daje się ponieść akcji i nie rozkłada jej na czynniki pierwsze, to zakończenie może was zadziwić.

Bardzo rozbudowany finał, wbrew temu co możecie sądzić, nie jest nudny czy rozwlekły. Moim zdaniem świetnie pomógł w utrzymaniu napicia. Czytając Piętno dochodzimy do takiego momentu, gdzie nie przestaje opuszczać nas poczucie, że na następnej stronie może zdarzyć się wszystko. Przyznaję się, że jak akcja zaczęła się zagęszczać to wpadłam w czytelniczy amok. Nie zważając na zmęczone oczy, przerzucałam strony, żeby przekonać się, jak ta historia się skończy. I wiecie co? Kocham to uczucie.


Podsumowanie

Wróćmy do pytania, czy Piętno to dobry kryminał czy przereklamowana powieść. Odpowiadam: nie jest pozbawiony wad, ale to dobry kryminał. Kiedy pierwsze emocje po lekturze opadły zaczęłam analizować, czy musiał być tak brutalny, czy wszystko co zostało w nim opisane miało sens, czy się ze sobą wiązało, i są szczegóły, które mogłabym wytknąć. Tylko po co? Przemysław Piotrowski dał tej powieści to COŚ, co sprawiło, że przepadłam. Nie interesował mnie film w TV, nie przejmowałam się godziną na zegarku, po prostu czytałam.

Książki z Bingiem

Książki z Bingiem

Bajki w TV lub na komputerze rodzicie traktują jako czas dla siebie. A może warto pooglądać je razem z dzieckiem. Mamy kontrolę nad treściami, jakie docierają do naszej pociechy, spędzamy razem czas, możemy porozmawiać o tym co obejrzeliśmy, ale też znaleźć pomysły na rozwiązanie małych problemów. Bing jest bajką, która poza tym, że jest ładnie narysowana, to pokazuje cierpliwe i kreatywne podejście do wychowania.


Od razu zaznaczę, że wpis ten nie ma na celu promowania oglądania mediów przez dzieci. Są wytyczne, są wskazówki i każdy rodzić niech dawkuje je zgodnie z własnym sumieniem. Ja chciałabym opowiedzieć o bajce, którą bardzo lubimy, którą uważam za wartościową i pokazać dwie publikacje z nią związane. Sprawa jasna?


Nasza znajomość z Bingiem zaczęła się właśnie od książeczki.

Dobrze mieć koleżanki ze starszymi dzieci, bo można odziedziczyć po nich masę wspaniałości. My załapaliśmy się na czyszczenie biblioteczki i dostaliśmy m.in. Czytankę dla malucha z Bingiem. Obrazki miały w sobie to coś, że M. bardzo ją polubiła.

Historyjka jest o tym, że Binga odwiedzili Koko i Charlie. Bawili się razem klockami, aż wybuchła kłótnia o czerwony klocek. W ferworze emocji zniszczyli swoje budowle. Dzieci pogodził opiekun Binga, Flop, który pokazał im jak można się razem bawić. Jest to proste opowiadanie z cyklu warto się dzielić, warto zrobić coś wspólnie.

Dzięki tej książce poznaliśmy Binga i jego przyjaciół, ale też była ona dla nas czytelniczym kamieniem milowym. M. to wiercipiętek. Ona nie ma czasu :D. Lubi oglądać książki, ale brak jej cierpliwości, żeby posłuchać tekstu. Cały czas raczej oglądamy i rozmawiamy o ilustracjach niż czytamy. Czytanka dla malucha to pierwsza książka PRZECZYTANA i wysłuchana. Życzcie nam takich więcej.







Drugą publikacją, którą chciałam wam pokazać to Bing na tropie. Szukaj i znajdź.

Jest to książka w formacie A4 z grubymi, tekturowymi stronami. Znajdziemy w niej 11 scenek, na których trzeba znaleźć pewne przedmioty. Ćwiczymy spostrzegawczość, kolory, kształty, a nawet licznie, bo są zadania typu znajdź 4 żołędzie. Przy każdej ilustracji jest również krótka historyjka, więc możemy razem poczytać, czy też zrobić fajne wprowadzenie do szukania.

Bing na tropie to świetna zabawa. Ktoś powie, że nie potrzebuje specjalnych zadań, może sam pytać dziecko gdzie jest biedronka itp.. Prawda, ale tutaj widzę dwie korzyści. Po pierwsze, porównywanie. Przy pomocy takiej publikacji można fajnie ćwiczyć tą umiejętność, no i taka zabawa jest bardzo zajmująca. Kiedy M. otworzyła kopertę najpierw była euforia, że to Bing, a po chwili rozsiadła się wygodnie na kanapie i widziałam jak mózg paruje. Tylko mruczała sobie pod nosem to tu, to tu. Druga zaleta, która trochę się wiąże z pierwszą, to właśnie zaangażowanie dziecka w czytanie. Maluch, który jeszcze nie zna liter może (w końcu) zrobić coś więcej niż oglądać. Może być tym aktywnym w zabawie.

Na pewno znajdziecie tego typu publikacje z bohaterami, których podziwiają wasze dzieci. Myślę, że warto dołączyć chociaż jedną do małej biblioteczki.





Podsumowanie

Bing to animacja, którą pokochałam całym sercem. Za to, że emanuje spokojem i dobrymi wibracjami i za to, że podpowiada patenty na dziecięce smutki. Żeby nie być gołosłowna wspomnę o papapudełku, które pomogło Bingowi rozstać się ze zniszczoną zabawką.

U nas jest tak, że jak kochamy to na maksa, więc pewnie kolekcja gadżetów z małym króliczkiem będzie się powiększać. Czekajcie na aktualizację :)


"bez zastanowienia łącze słowa  tak jak czasem spotykają się usta —  zupełnie przypadkowo…" [wywiad z Dorotą Makowską]

"bez zastanowienia łącze słowa tak jak czasem spotykają się usta — zupełnie przypadkowo…" [wywiad z Dorotą Makowską]

Gdyby padło pytanie Kto czyta poezję?, nie byłabym w tej grupce co podniesie rękę. Być może dawno temu, na lekcji polskiego, omawiając naszych wielkich poetów znalazło się coś co mogłoby zasiać miłość do wierszy w młodej głowie. Niestety, szkoła to nie miejsce, gdzie można się skupić na wierszach, więc to coś jak przyleciało, tak odleciało. Po wielu latach literacki wiatr przywiał mi Dorotę Makowską. Przemiłą wrażliwą dziewczynę o wielkim sercu. Musicie ją koniecznie poznać. 

Źródło: https://www.facebook.com/dorota.styborska


    Czy pamiętasz swój pierwszy wiersz?


Tytułu pierwszego wiersza nie pamiętam, ale wszystkie mam w starym, zniszczonym już zeszycie. Pierwszy wiersz napisałam mając 12 lat i pokazałam Babci i Dziadkowi. To Oni byli pierwszymi Czytelnikami wszystkich moich tekstów. Zaczęło się od rymowanek, przez wiersze, aż do prozy poetyckiej.


Zastanawia mnie jak wygląda praca nad wierszem. Pisząc powieść autor przygotowuje konspekt, zbiera dane itp. A poeta? Czy wiersz też trzeba zaplanować, czy może jest to spontaniczna myśl, która się spisuje?


Piszę od kilkunastu lat i żaden wiersz nie był zaplanowany. Tak samo proza poetycka. Chociaż z dłuższymi tekstami jest trochę inaczej, bo później można skonkretyzować myśli, poprawek jest więcej.
Wszystko zaczyna się od myśli, wrażenia, odczucia. Później już samo się piszę. Nie zastanawiam się nad tym. Tak jak napisałam w jednym z wierszy:

bez zastanowienia łącze słowa

tak jak czasem spotykają się usta —

zupełnie przypadkowo…’

po napisaniu czytam całość i czasem wykreślam to co wydaje się zbędne, albo dopisuje pojedyncze słowa.


    Czy swoje prace dedykujesz komuś konkretnemu?


Pierwszy tomik Wykrzyczane ciszą zadedykowałam właśnie pamięci Babci i Dziadka. Drugi, Misterium M.A.R., osobie dzięki, której powstał. Adresatowi każdego z wierszy. W przygotowaniu są kolejne dwa. Każdy inny, każdy dedykowany komuś innemu. Każdy Mężczyźnie.


    Mówi się, że Polacy mało czytają. Jak się ma, twoim zdaniem, poezja? Jakie mogą być przyczyny takiego stanu?


Tak, mówi się, że Polacy rzadko sięgają po książki. Po poezje jeszcze rzadziej. Myślę, że to wiąże się z emocjonalnością – albo ktoś odbiera dany wiersz emocjonalnie, albo nie. O ile proza może rozśmieszyć, pomóc się zrelaksować, o tyle poezja wymaga skupienia. Zazwyczaj to krótkie utwory, nie czyta się ich, więc strona po stronie jak dobrego kryminału. Myślę, że do fascynacji poezją potrzeba pewnego poziomu wrażliwości.


Z tematu twoich wierszy, jakim jest miłość, wnioskuję, że jesteś romantyczką. Czy takiej osobie trudniej pokazać się szerszej publiczności?


Pierwszy tomik był bardzo subtelny, delikatny ten jest zupełnie inny, dlatego jeszcze trudniej prezentuje się go Odbiorcy. To erotyki, więc nie trudno o krytykę. Jestem romantyczką, ale w Misterium M.A.R. uwidacznia się ciemniejsza strona kobiecej natury, która nie jest jednak dominująca, bo pozostałe teksty, które można przeczytać na fanpage'u są bardzo emocjonalne. Utwory z wydanego ostatnio tomiku powstały 6 lat temu, więc byłam zupełnie inną osobą. W trakcie pisania tych najnowszych często płakałam z bezsilności i złości. Można powiedzieć, że wrażliwość sprzyja tworzeniu, ale czasem ciężko ją okiełznać:

najbardziej niebezpieczne, to co poza kontrolą

a nie okiełznasz delikatności…”


    Swój tomik wydałaś w systemie Ridero. Czy mogłabyś przybliżyć, jak to wygląda?


Po zebraniu wszystkich utworów przeznaczonych do druku autor może zredagować tekst sam, lub za dodatkową opłatą skorzystać z pomocy profesjonalnego redaktora. Tak samo z projektem okładki. Wystawienie książki na portalu jest darmowe, a w panelu Autora można zobaczyć ile osób dziennie zagląda na stronę książki i ile egzemplarzy e-book’a, lub książki drukowanej zostało sprzedanych. Wydawnictwo działa na zasadzie ‘druk na żądanie’ – to kupujący wybiera jaką wersje książki kupuje. E-book pojawia się na poczcie w kilka sekund po zakupie, a na wersje drukowaną trzeba czekać 6-10 dni.


Pewnie wielu początkujących autorów zastanawia się teraz czy to się opłaca. Czy ty jesteś zadowolona?


Nie wiem jak jest w przypadku poczytnych autorów mających po kilka tysięcy sprzedanych egzemplarzy. Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że wszystko zależy od wydawnictwa i formy wydania. Wydanie książki niezależnie od tego czy to poezja czy proza zawsze łączy się z kosztami dotyczącymi nie tylko samego druku, ale i promocji, więc w przypadku autorów niszowych, jak ja, to nie jest opłacalne.


Zajmujesz się również działalnością charytatywną. Opowiesz coś więcej?


Staram się pomóc, jeśli tylko mogę. Byłam zaangażowaną w zbiórkę dla Eliasza, któremu niestety nie zdążyliśmy pomóc, ale dzięki Ani @skąds_to znam i Angelice @mamagerka #kawazeliaszem stała się synonimem czynienia dobra. Całym sercem wspierałam też zbiórkę dla Iskierki chorej na SMA, która dzięki wspaniałomyślności wielu dobrych serc dostała najdroższy lek świata.


    Na koniec proszę o polecenie ciekawych książek lub pisarzy czytelnikom bloga.


Uwielbiam Zafona, a cykl Cmentarz Zapomnianych Książek kocham całym sercem. Wiem, że to śmiałe twierdzenie, ale jeśli ktoś pyta mnie o to co polecam zawsze odpowiadam, że ten kto nie przeczytał Cienia wiatru nigdy nie przeczytał dobrej książki. Z polskich pisarzy polecam Wiśniewski i Jego Zespoły napięć i Samotność w Sieci. A co do poezji to niezaprzeczalną Królową pozostanie dla mnie Poświatowska. Uwielbiam też Szymborską. Każda cudowna choć tak inna.


Na koniec kilka linków:

Tomik Misterium M.A.R. https://ridero.eu/pl/books/misterium_m_a_r/

Dorota Dea Makowska na Instagramie: https://www.instagram.com/dorotadea/

Moja (króciutka) opinia o Misterium M.A.R. : https://www.asiaczytasia.pl/2020/10/misterium-mar-dorota-dea-makowska.html

Superpojazdy Peppy

Superpojazdy Peppy

Superpojazdy Peppy to książka, dla nas, wyjątkowa. Nie przypuszczałabym, ze akurat ta bohaterka bajek dla dzieci sprawi, że się rozczulę, a jednak. Historia jest prosta. Zaczęła się od okrzyku na cały supermarket To Peppe, a skończyła na poważnej minie i krótkim czytam. To był pierwszy raz, kiedy słowo CZYTAM pojawiło się w repertuarze M.


W Superpojzdach Peppy znajdziemy dwie historie.

Pierwsza to Wyścigówka George'a, gdzie babcia świnka wypędza cała rodzinę na dwór, a tata z dziadkiem organizują dzieciakom wyścigi samochodowe. Mamy świetny pomysł na zabawę, łączący zdrową rywalizację i ogromną frajdę.

W drugiej historyjce pt. Wóz strażacki Peppa i George mają okazję uczestniczyć w gaszeniu pożaru. Ekipa złożona z mam strażaczek musi uratować tatusiów z opresji.

Zdecydowanie wolę Peppę w wersji czytanej niż telewizyjnej, nie drażni aż tak moich zmysłów. Obie historyjki są krótkie, proste i wesołe, tak jak w animacji. Plusem czytania jest to, że nie jesteśmy skazani na lektora. Nie musimy słuchać peppowych chichotów. Możemy intonować tekst według własnego uznania.

Domyślam się, ze dla dziecka największym wow jest sama świadomość, że to książka o Peppie, ale napiszę (do wiadomości rodziców), że wbrew temu, że pojazdami bawią się zazwyczaj chłopcy, dziewczyny odegrają w obu opowieściach swoje rolę.



Superpojazdy Peppy to publikacja w formacie 22x23 cm. 

Taki kwadracik sprawdza się zdecydowanie lepiej niż popularne A4. Małemu dziecku dużo łatwiej przekładać strony. Od strony wizualnej jest dokładnie to samo co znamy z animacji. Te same postacie, prosta kreska, kolory. Jako bonus otrzymujemy dwa zadania (szukanie różnic i pytania do tekstu) i naklejki. Te ostatnie są do dowolnego zużytkowania. Nie ma wyznaczonych miejsc w tekście, gdzie trzeba je przykleić (u mnie trafiły na drzwi wejściowe).


Podsumowanie

Zanim M. się urodziła obiecywałam sobie, ze za żadne skarby świata nie będzie oglądać Świnki Peppy. Zawsze uwielbiałam animacje dla dzieci, ale ta to tortury. Nie lubię tej kreski, tych głosów, tych sztywnych dialogów. Wkurza mnie, że na promocji wszystkie gazetki z naklejkami kosztują 2 zł, a z Peppą 10 zł. Co zrobić skoro dzieci ją kochają? Kiedy patrzę na M. pomału zaczynam rozumieć tę fascynację. Minimalizm i wolne tempo, które pomagają jej nadążać za akcją. Bardzo prosty przekaz, który pozwala od razu zrozumieć morał (u nas hitem był odcinek o tym,, że na placu zabaw trzeba poczekać w kolejce- bomba). Mi jako rodzicowi pozostaje pogodzić się z tym co podoba się dziecku. Wyciągnąć z portfela 10 zł., kupić książeczkę i CZYTAĆ.


Siła Marzeń, czyli jak zdobyłam Everest - Miłka Raulin

Siła Marzeń, czyli jak zdobyłam Everest - Miłka Raulin

Miłka Raulin, drobna kobietka, która miała ogromne marzenie. Postanowiła sobie, że zdobędzie Koronę Ziemi, czyli najwyższe górskie szczyty poszczególnych kontynentów. Dużo siły i samozaparcia pozwoliło jej na realizację tego projektu. Mount Everest był jej ostatnim celem, ukoronowaniem Korony Ziemi.



Fabuły nie trzeba specjalnie opisywać. Podtytuł czyli jak zdobyłam Everest mówi wszystko.

Jest to reportaż z wyprawy i znajdziemy w nim to co powinno się w takowym znaleźć - przygotowania do wyprawy i wyzwania z nimi związane, gromadzenie informacji, zbieranie funduszy, zakupy, trening, badania wreszcie wylot do Katmandu i zdobywanie coraz wyższych partii góry i - co z tym się wiąże - sukcesy i trudności oraz walka ze swoimi słabościami. Jako bonus możemy potraktować wywiad Krzysztofem Sabiszem i jego relację ze zdobywania Everestu.


Ja jestem typem kanapowca, który najspokojniejszy jest z książką i kubkiem kawy i nie do końca rozumiem pociąg do adrenaliny, ale postanowiłam wspiąć się z Miłką Raulin na Everest (oczywiście siedząc wygodnie w fotelu).

Było to niesamowite przeżycie zarówno ze względu na górę jak i na towarzyszkę. Siła marzeń to wciągający reportaż. Napisany został na luzie, z ogromną energią i radością, ale autorka nie zapomniała o opowiedzeniu o potędze natury, o potędze góry i szacunku do niej. Miłka Raulin opowiada w nim jakim wyzwaniem było zdobycie Everestu od strony logistycznej i technicznej (wybór agencji, która zajmie się organizacją wyprawy, skompletowanie ekwipunku, trudności czyhające w terenie itp.), ale też przełamuje swoje słabości i walczy ze stereotypami. Swoim osiągnięciem pokazała, że kobiety to silna płeć. Kobieta nie musi z pokorą siedzieć w domu i niańczyć dzieci i męża. Ma prawo do marzeń i ma prawo wcielać je w życie. A rodzina? Rodzina nie jest przeszkodą w ich realizacji. Rodzina wspiera, pomaga, cieszy się sukcesami wszystkich jej członków. A tak bardziej przyziemie, jak musiały obsiąść dzieciaki w szkole syna autorki, kiedy opowiadał jak mama zabrała go do Nepalu.




Kilka słów o wyglądzie książki [wyd. Bezdroża, 2020]

Publikację wzbogaca bardzo dużo zdjęć i to jest wspaniałe. Uwielbiam tak wydane reportaże. Czytam o czymś i od razu mogę na to popatrzeć, poczuć klimat tego miejsca. Poza tym jest kolorowo, wesoło. Ze zdjęć patrzy na nas uśmiechnięta, ładna kobieta i jej radość udziela nam się podwójnie.

Książka ma trochę ponad 300 stron (307), ale grubsze, śliskie kartki sprawiają, że czuć ją w ręce. Kiedy wyjęłam ja z koperty, miałam wrażenie że jest nabita. To też zaliczam na plus wydania. Łatwo przeistoczyć krótką publikacje w broszurkę, ale tu wszystko jest po prostu porządne. Czytelnik, który postanowi kupić tę książkę od razu widzi za co płaci.




Przyczepię się do dwóch rzeczy. Na prawdę duperelki, ale czasami najmniejszy drobiazg najbardziej wkurza.

Po pierwsze emotikony. SMS, komunikatory, ja rozumiem, że tak się teraz pisze, jednak w tekście literackim ich ilość powinna zostać ograniczona do minimum (jeżeli już koniecznie trzeba podkreślić np. jakiś żart). Było ich za dużo. Moim zdaniem redaktor powinien je wszystkie wygumkować.

Po drugie, dziwna kompozycja strony. We wcięciach w tekście znajdziemy wiele wyróżnionych fragmentów. Są to tak naprawdę cytaty z tekstu głównego. Nic złego, tylko ja się pytam po co dawać na jednej stronie dwa razy ten sam tekst. Czy miały to być wyjątkowe fragmenty? W takim razie też przesadzono z ich ilością. Taka falująca kompozycja była dziwna dla oka.


Podsumowanie

Miłka Raulin to kobieta, która przekazuje pozytywną energię. To co i jak mówi motywuje do działania. Nie ważne co robisz, biegasz, haftujesz, malujesz, rób to i czerp z tego radość.

Zarwałam nockę, żeby przeczytać o jej wyczynie w Himalajach i... teraz trochę mi jej brak. Dobrze, że książka stoi na półce. Zawsze mogę po nią sięgnąć i pozytywnie się naładować.

Wojownik Altaii - Robert Jordan

Wojownik Altaii - Robert Jordan

Dziś zawędrujemy na Rozłogi. Nieprzychylne miejsce, gdzie brak wody, a na ludzi polują zęboraki. Znajdziemy tam myśliwsko- koczownicze plemiona m.in. Altaii. W ich namiotach poznamy brutalnych kawalerów miecza (a raczej lancy) oraz uczone w sztuce magicznej Siostry Mądrości.



Fabuła

Głównym bohaterem powieści i tytułowym wojownikiem jest lord Wulfgar, przywódca plemienia. Martwi się on o losy swojego ludu. Życie na rozłogach jest coraz trudniejsze. Przyroda jest coraz bardziej nieprzyjazna, a do jego zmartwień dochodzą międzyplemienne spiski, dwie opętane rządzą władzy królowe, a także potężni Najwyżsi. Wulfgar jest - chyba - typem patrioty. Działa w interesie plemienia i ma na celu jego dobro. Czy posłucha rad Elspeth, Wędrowniczki z innego świata i Mayry, potężnej Siostry Mądrości? Czy jest panem własnej woli, a może marionetką? Czy jego działania uratują Altaii?


Gatunek i styl

Wojownik Altaii to niewątpliwie fantastyka o charakterze przygodowym, ale od siebie dodam, że ja widzę tę powieść w barwach retro. O co mi chodzi? Kojarzycie stare filmy fantasy o różnego rodzaju wojownikach, herosach. Te nasmarowane oliwką mięśnie, te ponętne, długowłose (i nogie) wiedźmy. W takie rejony zaprowadziła mnie moja wyobraźnia (tak, widziałam Wulfgara w skórzanych gatkach i przepasce na włosy jak pręży mięśnie, kiedy napina łuk) i to było bardzo miłe, sentymentalne spotkanie. Chyba wydawcy boją się takich, nieco tandetnych klimatów (tu pewnie zadecydowało znane nazwisko, a raczej przydomek), a szkoda, bo ma to swój urok.




Moja wrażenia

Jak na kryteria powieści fantasy jest w tej książce sporo do poprawienia. Przede wszystkim powieściowy świat. Czuć, że jest jest rozbudowany, ale, nie wiadomo z jakiego powodu, autor skąpi nam opisów. Poświęca czas na sceny, które nie wnoszą zbyt wiele do historii Wulfgara, a w tym czasie czytelnicy mogliby lepiej poznać Rozłogi.

Dialogi też mogłyby mieć więcej charakteru. Mamy barbarzyńskie plemiona, a rozmawiają ze sobą jak na herbatce u ciotki Mary. Halo, panowie jesteście wojownikami, rzućcie jakimś mięsem. W całej książce jest jedna postać, której ja udało się przedstawić. Mam na myśli królową Elanę. W jej zachowaniu i mowie czuć przekonanie o własnej wspaniałości, rozkapryszenie i bezwzględność.

Akcja jest dynamiczna. Robert Jordan co krok rzuca przed Wulfgara nowe wyzwania, problemy, zadania. Jest to największy plus tej powieści. Nie mogę powiedzieć, ze się przy niej nudziłam, chociaż jak spojrzę na nią całościowo, nie postrzegam fabuły jako spójnego planu, ale raczej jako zlepek pomysłów, zlepek przygód z (i tu UWAGA, UWAGA) bardzo ciekawym problemem postawionym na koniec. Czy zmiana jest potrzebna do przetrwania? Czy jest to pozytywne czy negatywne zjawisko? Czy kiedy lud ewoluuje zatraca część swojego charakteru, kultury?


Podsumowanie

Czy spotkanie z Wojownikiem Altaii było udane? Nie zaliczę go do grona książek wyjątkowych, ale będę dobrze wspominać. Powieść prosta, trochę drewniana, ale mnie wciągnęła. Jest przygoda, jest wojenka, jest magia i każdym z tych elementów można się nacieszyć.

Na koniec jeszcze wspomnę, że wiele osób podkreśla, iż można w niej znaleźć wiele elementów, które Robert Jordan rozwinął później w cyklu Koło czasu. Czyżby to była rozgrzewka?


 "Książkę otrzymałem/otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl"

Misterium M.A.R.  - Dorota Dea Makowska

Misterium M.A.R. - Dorota Dea Makowska

Ilość pisarzy i pisarek rośnie jak grzyby po deszczu. W tym lesie pełnym bogactwa cały czas gubią się poeci. Nie jesteśmy pewni czy są zjadliwi. Żeby ich pysznie przyrządzić potrzeba czasu i refleksji. Czasami wolimy dać sobie spokój z grzybobraniem i kupić w markecie pieczarki.  
Zaryzykuję stwierdzenie, że popyt na wiersze jest niewielki, a większość z nich zostaje w szufladzie. Są jednak tacy, który próbują pokazać się szerszej publiczności i zawalczyć o marzenia. Dziś przedstawiam wam taką osobę. Kochani czytelnicy, poznajcie Dorotę Makowską.



Autorkę poznałam w mediach społecznościowych (przynajmniej udało zachować się nam bezpieczny dystans ;)). Skoro już siedziałam przy komputerze kliknęłam w link, pod którym jest próbka jej twórczości (zapraszam: https://ridero.eu/pl/books/misterium_m_a_r/). Szczerze mówiąc nie spodziewałam się cudów. Stwierdziłam, że przejrzę i napiszę autorce czy to fajne czy niefajne. Wtedy przeczytałam poniższy wiersz i poczułam pewną magię.

Akt senny

Śpi

wodzisz palcami po jej porcelanowych policzkach

dotykasz rubinowych ust

wzrokiem pieścisz smukła talię

zamykającą się w półkolu bioder

wiesz jak zagryza wargi

mruży oczy, gdy prosi o więcej

gdy nie Twoja odbiera rozsądek

tęsknisz do bezmyślenia, lecz jej nie budzisz

przypominasz sobie jeszcze raz jak drży

kiedy dotykasz epicentrum jej myśli

piersi unoszą się lekko

kołysane spokojnym oddechem

patrzysz na kolejny niemy akt

komunię piękna i niewinności

i wiesz, że wszystko prowadziło do tej chwili

subtelnego zaspokojenia…

Zastanówmy się chwilę dlaczego poezja nie cieszy się wielkim zainteresowaniem. Żyjemy szybko i chyba przyzwyczailiśmy się do takiego tempa. Lubimy akcję, sensację, dramaty. Żeby cieszyć się poezją trzeba na chwilę przysiąść i zastanowić się nad słowem, jego znaczeniem i rytmem.

Jest coś w stwierdzeniu, że na wszystko musi przyjść swój czas. Wiersze Doroty Makowskiej mówią o  miłości, również w wymiarze cielesnym. Ja akurat skończyłam powieść Zemsta ma twoje imię, która jest raczej wulgarnym wymiarem erotyki. Na jeszcze żywym wspomnieniu tamtej historii zaczęłam czytać bardzo ciepłe, namiętne miniatury. Przypomniałam sobie to słownikowe, może już nieco prehistoryczne, znaczenie słowa erotyk.

Przyjdź 

Splotem ramion Ci będę 
niedokończoną pieśnią miłosnej ekstazy 
szczodrym rozchyleniem ust i gamą urywanych westchnień 
jeśli taka będzie Twoja wola… 
rozpal płomień 
naucz czuć 
przyjdź, a będę Ci kim zechcesz 
gorącym oczekiwaniem wilgotnych ud
rozkoszą spełnieniem
przyjdź napełnij mnie sobą…

Ekspertem od poezji na pewno nie jestem, ale uważam, że czytamy przede wszystkim sercem, a autor musi umieć wzbudzić emocje. Nie można wmówić komuś, jak nauczyciel w Ferdydurke, że coś zachwyca lub nie. Literatura, a poezja w szczególności musi znaleźć swój czas i odpowiedni nastrój. Co mam dużo gadać Misterium M.A.R. okazało się idealnym remedium na ekscesy Ian'a z Zemsta ma twoje imięUdowodniono mi że o seksie, pożądaniu, rozkoszy można pisać ładnie, bez zbędnego szokowania

M.A.R. 

Miłosne Apogeum Rozkoszy 
chce przeżyć właśnie z Tobą 
właśnie z Tobą dojść 
dobiec na szczyt miłosnego uniesienia…
Wiedziona tembrem Twego głosu 
dać się ponieść dłoniom 
bez lęku zatracić w chwili 
by nie rozerwalnie złączyć ją z Tobą…
Miłosne Apogeum Rozkoszy 
chce rozpocząć szczodrym ofiarowaniem rozchylonych warg 
by skończyć w jedności nocy 
rozgrzanych tęsknotą ciał…
ocal wiarę w moc dotyku 
przenieś w krainę rozkoszy 
bądź moją Ekstazą 
nie jeden raz…

Zostawiam wam namiary na tomik: https://ridero.eu/pl/books/misterium_m_a_r/

Pod linkami znajdziecie więcej wierszy jej autorstwa. Kliknijcie i przekonajcie się, czy to coś dla was.




Zemsta ma twoje imię - Monka Magoska- Suchar

Zemsta ma twoje imię - Monka Magoska- Suchar

Motywem przewodnim powieści, o której dziś porozmawiamy jest zemsta. Poznamy dwie bardzo zawzięte osoby, które posuną się do wszystkiego, żeby pomścić urażoną dumę. Kto będzie górą, pieniądze czy rodzina?


Fabuła

Ian Ralf Tott to właściciel hotelowego imperium. Otacza się tym co drogie i piękne. W Grecji poznaje Ewę. Namiętny seks jest początkiem... nie, nie pikantnego romansu. Okazuje się, ze kobieta pracuje w hotelu, który Ian właśnie nabył. Odpędzenie się od byłej kochanki staje się niemożliwe. Obie strony sięgają po chwyty poniżej pasa, żeby pomścić urażoną dumę. Czyje imię będzie nosić Zemsta.


Gatunek

Zemsta ma twoje imię została sklasyfikowana jako romans, aczkolwiek, jak na standardy tego gatunku, jest nietypowa. Prym w niej wiedzie nie miłość, a tytułowa zemsta. Ja określiłabym ją jako porno z elementami sensacji.

Słowa porno nie użyłam tutaj, żeby z książki szydzić. Seks gra w niej istotną rolę i nazwać go przygodnym to lekko powiedziane. Między bohaterami działa tajemnicza chemia, która każe Ianowi pchać ręce w gacie nowo poznanych pań, a one radośnie wypinają pupy, żeby przyjąć jego zaloty. Wstęp do miłosnych igraszek nie jest specjalnie rozbudowany. Takie trochę Cześć, cześć, Let's fuck.

Mówiąc sensacja nie miałam na myśli tylko sensacji łóżkowych. Monika Magoska- Suchar wymyśliła ciekawą, szeroko zakrojoną intrygę, która fajnie ożywiła akcję. Przejrzałam dotychczasowe opinie o książce i niektóre czytelniczki rozgryzły szybko o co może chodzić, ale wiele było zaintrygowanych i zaskoczonych. Ja obstawiałam dwa scenariusze, pozytywny i negatywny (dla Iana), i jestem usatysfakcjonowana wymiarem jaki osiągnęła Zemsta.


Narrator

Monika Magoska- Suchar powinna dostać nagrodę za stworzenie najbardziej wku.........narratora. Ian to bogaty, przemądrzały gość. Uważa siebie za boga, a reszta świata to prostacy niegodni oddychać tym samym powietrzem. Taki bucowaty Christian Grey (tak, ten o o pięćdziesięciu obliczach).

Muszę przyznać, że była to dla mnie wyjątkowo trudna postać. Nie mogę zarzucić, że jest źle wykreowana, bo autorka jest konsekwentna w tym jak go przedstawia. Niestety jest to typ osoby, z którą ciężko wytrzymać. Wyobraźcie sobie scenkę, idziecie do pracy i macie zabranie z szefem najwyższego szczebla, bossem wszystkich bossów. Facet zaczyna gadać, że ma na was oko, że oczekuje bezwzględnej lojalności, że firma jest waszym domem, a on waszym bogiem i mówi to na serio. Zemsta ma twoje imię nie jest długa (niespełna 260 stron), ale słuchanie monologu takiego człowieka nawet przez 5 stron skutecznie podnosi ciśnienie.




Język

Sięgając po tę powieść nie oczekiwałam wiele. Mam świadomość, że tego typu pikantne romanse charakteryzują się prostym językiem i uproszczeniami w fabule. Dlatego wybaczyłam tą nasiąkniętą seksem chemię, która odbiera rozum. Wybaczyłam tandetne teksty na podryw. Wybaczyłam drobniutkie nielogiczności jak np. to, że pacjent jest tak połamany, że nie może przekręcić się z boku na bok, ale jak pojawia się ponętne ciałko to żadna pozycja mu nie straszna, albo to, że wielkiego biznesmena nie niepokoją sms'y i telefony od policjanta, który ma ważne informacje. Jak to mówią ten typ tak ma.

Nie wybaczę, jednak autorce scen erotycznych. Język polski nie jest zbyt wdzięcznym narzędziem, żeby pisać o seksie. Powiem tak, doceniam kreatywność (aczkolwiek scena z lodami- w znaczeniu spożywczym- wydała mi się obrzydliwa), ale (niestety) nie wystarczy kilka cipek i kutasów oraz ssania i posuwistych ruchów, żeby było pikantnie i namiętnie. Niby wszyscy się wili, jęczeli, stękali, krew uderzała nie do tej głowy co trzeba, a ja totalnie niewzruszona planowałam co zrobię jutro na obiad.


Podsumowanie

Przyznam, że widząc pierwsze entuzjastyczne opinie, oczekiwałam po Zemsta ma twoje imię dużo więcej. Spodobał mi się wątek sensacyjny i wyeksponowanie zemsty. Poza tym, książka ma wszystkie cechy pikantnego romansu czy też literatury porno ze średniej półki.

Myślę, że kluczem do przetrawienia tej książki jest zaakceptowania Iana. Na prawdę ciężko cieszyć się książką, w której narrator doprowadza nas do granic irytacji. W pewnym momencie stajecie przed dylematem, czy chcecie go dalej słuchać, czy poznać czy nie poznać dalszy ciąg tej historii.

Copyright © Asia Czytasia , Blogger