"Czas zatrzymany" Maja Lunde
Zatrzymać czas. Nie postarzeć się ani o minutę. Pozostać na zawsze tu i teraz. Takim (anty)cudem obdarzyła bohaterów powieści „Czas zatrzymany” Maja Lunde. Moment został zatrzymany jak na fotografii. A jednak paradoksalnie ten czas dalej płynie. Ludzie oddychają, chodzą do pracy, rozmawiają, myślą, podróżują ale się nie zmieniają. Nie rosną im włoscy, nie przybywa zmarszczek. Nie rosną, ani się nie kurczą. Nigdy więcej śmierci i porodów. Ale tylko w świecie ludzi, bo przyroda dalej funkcjonuje w dobrze znanym rytmie. „To tak... jakby... one żyły podczas gdy my nie.”1
Mogłoby się wydawać, że Maja Lunde uderza w apokaliptyczne nuty. Nic bardziej mylnego. „Czas zatrzymany” to wyjątkowo realistyczna powieść. Obyczajowa, ale z melancholijno-refleksyjnym wydźwiękiem. Rozwój sytuacji na świecie obserwujemy z perspektywy kilku bohaterów: walczącej z rakiem Jenny, oczekujących na dziecko Jakoba i Lisy, zafascynowanego ogrodnictwem Otto i fanki adrenaliny, i jej nieco ekscentrycznych przyjaciół, Ellen. Pierwsza myśl: „Super. Każdy z nich dostał czas”. Na więcej chwil z rodziną, na kolejny dzień życia, na pielęgnowanie pasji, na przygotowanie się do nowej roli. Jednak owa sytuacja jest tak nienaturalna, że nie jest dane im tym czasem się cieszyć. Ludzie popadają w marazm, nic ich nie cieszy. Zamiast żyć wegetują. „Tęskniłam za pogrzebami (…)”2 mówi jedna z bohaterek i – co dość kontrowersyjne – sama sobie pogrzeb wyprawia. Inna rzuca rozpaczliwe: „(…) skoro mam cały czas świata, nie mogę przeznaczyć go na ciebie.” I mówi to do człowieka, u boku którego przeżyła większość swojego życia.
„My ludzie, byliśmy częścią natury, pomyślała. Teraz już nie jesteśmy częścią cyklicznego procesu, i tak naprawdę nie wiem, czym jesteśmy, kim jesteśmy. I czy w ogóle istniejemy.”3 Lunde chce w tej książce mocno zaznaczyć, że nie da się żyć w oderwaniu od rytmu natury i robi to abstrahując od ekotreści, a nawiązując do stanu psychicznego, energii, jaka towarzyszy żyjącej istocie. Bo bohaterowie „Czasu zatrzymanego” z każdym dniem tę energię tracą. A jej resztki kierują na wspólnotę. Czują potrzebę, że muszą zrobić coś razem, aby ten zegar znowu ruszył. Ich postępowanie może jest nieudolne, może przegrywa z teoriami spiskowymi, które są jakże podniecające. Jednak oni czują, że muszą coś robić, bo stagnacja będzie ich pomału wykańczać.
„Czas zatrzymany” polecam raczej miłośnikom literatury pięknej. Akcji w tej książce jest jak na lekarstwo. Zamiast tego Lunde czaruje melancholią. I nie bez powodu jedna z bohaterek jest fotografką, bo taka melancholia wynika z kadrów w jakie pisarka zamknęła kolejne rozdziały tej powieści. Mnie natomiast Lunde zachwyciła niekonwencjonalnym sposobem myślenia. Można by powiedzieć, że to kolejna książka o relacji człowiek-natura, ale jakże inna od tego, co do tej pory czytałam. I właśnie tą oryginalnością norweska autorka mnie kupiła.
1 Maja Lunde, „Czas zatrzymany”, przeł. Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska, wyd. Literackie, Kraków 2025, s. 182.
2 Tamże, s. 227.
3 Tamże, s. 230.
[Egzemplarz recenzencki]
Choć regularnie sięgam po literaturę skandynawską, z tą autorką jeszcze się nie zetknęłam. A widzę, że ta melancholijna powieść z powolną akcją mogłaby mi się spodobać. :)
OdpowiedzUsuńChętnie pozwolę się uleczyć tej książce.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię w przerwie między thrillerami sięgać po tego typu książki.
OdpowiedzUsuń