"Kto by nie chciał mieć psa?" Marta Guśniowska
Jedna z książek Marty Guśniowskiej jest zatytułowana „Kto by nie chciał mieć psa?”. Jeżeli chodzi o dzieci mam wrażenie, ze jest to pytanie retoryczne, bo większość z nich jest wyjątkowo entuzjastycznie nastawiona do takich pomysłów, tylko nie zawsze rodzice się zgadzają. Inaczej jest w przypadku bohatera tej powieści dla dzieci. Henryk VIII Mydłkiewicz pochodzi z majętnej rodziny, a ojciec kupuje mu wszystko, czego chłopiec sobie zażyczy. Teraz Henryk chciałby mieć psa. Najlepiej rasowego sznaucerka (bo Henryk ma wszystko najlepsze, najdroższe i najbardziej oryginalne jak się tylko da), ale – o zgrozo – ktoś podpowiada ojcu, że dla ocieplenia wizerunku lepiej byłoby zaadoptować psa ze schroniska. Henryk jest niepocieszony. Wsiada do limuzyny i jedzie sprawdzić, czy może ktoś nie porzucił jego wymarzonego sznaucerka. Podczas odwiedzin w kolejnych schroniskach jest bardzo zdziwiony, bo nie dość, że nie ma w nich sznaucerów, to jeszcze żaden pies nie chce zostać psem Henryka.
„Kto by nie chciał mieć psa?” to bardzo fajnie wymyślona powieść dla dzieci. Zazwyczaj psy ze schroniska pokazane są jako te, które bardzo pragną znaleźć nowy dom, jednak te wymyślone przez Martę Guśniowską mają swoje zasady i nie pójdą z byle kim. I nagle chłopiec, któremu wydaje się, że wszystko może kupić, nie może spełnić swojej zachcianki, bo pies zachcianką nie jest. Pies to przyjaciel, towarzysz, kompan do zabawy, ale też należy się o niego troszczyć.
W schronisku Henryk poznaje Opryszka i Kulkę, a ci obiecują doprowadzić go do miejsca, w którym można adoptować szczeniaczka. Może tam chłopiec znajdzie wymarzonego sznaucerka. Henryk i dwa psy wyruszają na długi spacer przez miasto. Spadkobierca fortuny Myłdkiewiczów zobaczy, jak wygląda inne życie, a także przekona się, jak to jest mieć towarzysza. Po tej przygodzie zmieni się on, jak i jego wiecznie zapracowany tata.
Guśniowska oddała w ręce czytelników cudowna powieść dla dzieci o tym, że każdy potrzebuje miłości i troski. Wszystko utrzymane w formie wesołej przygody z bardzo pomysłowo wplecionymi w nią morałami. Jest to niewątpliwie mądra książka, a owa mądrość wypływa z niej bardzo naturalnie.
Muszę natomiast zwrócić uwagę na styl, w jakim została ta książka napisana, a mianowicie ciągłe dowiedzenia. Przykładowo, bohater podrapał się (za uchem). I teraz za każdym razem, kiedy autorka będzie wracała do tej sytuacji, a będzie to robiła bardzo nachalnie, będzie dodawała, że (za uchem). Jest to na swój sposób zabawne, ale też męczące. Im bardziej to dopowiedzenie rozbudowane, tym łatwiej zgubić sens wypowiedzi. Jest to wyzwanie zarówno dla dzieci czytających samodzielnie, ale też rodzic czytając dziecku musi pomyśleć, jak intonować tekst, aby był zrozumiały.
A chciałabym dodać, że książka „Kto by nie chciał mieć psa?” spodobała się właśnie mojemu przedszkolakowi, pomimo że na pierwszy rzut oka wygląda na propozycję dla dzieci 6+. Junior zachęcał mnie do czytania słowami: „Sprawdzimy, czy jakiś pies wybierze Henryka?” i puszczał oko. Widziałam, że wszystko mu w niej podrasowało. I bohaterowie, z których każdy ma bardzo wyrazistą osobowość, i przygody jakie przeżywają, i nieco niedbałe, ale na swój sposób szalone ilustracje.
[Egzemplarz recenzencki]



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz