- Skąd
zainteresowanie pornografią jako tematem?
Jedną
z rzeczy, która najbardziej fascynuje mnie
we współczesnym świecie jest to w jaki
sposób postęp technologiczny i pojawiające się w ostatnich latach
tzw. nowe technologie wpływają na nasze życie, zmieniają
przyzwyczajenia, lifestyle, to jak postrzegamy siebie i innych, jak
chcemy żyć, czego pragniemy, oczekujemy i o czym marzymy.
Pornografia, wraz z grami komputerowymi i mediami społecznościowymi
wydaje się jednym z najbardziej charakterystycznych przykładów
tych procesów. O ile jeszcze w czasach
mojej nastoletniości porno było zaledwie pikantną ciekawostką,
czymś, czym wymieniało się potajemnie z kumplami po szkole – oni
ci dawali płytkę z filmem z tą, lub inną gwiazdką z lat 90., ty
im podwędzoną zboczonemu wujkowi gazetkę, „Twój
weekend” – a zatem czymś w gruncie rzeczy niegroźnym i mało
szkodliwym, z czego szybko się wyrasta – o tyle dzisiaj jest to
już właściwie nowa orientacja seksualna. W książce, jak Pani być
może pamięta, nazwałem ją pornoseksualizmem. Na świecie żyje
coraz więcej ludzi – nie tylko w Japonii, gdzie ten problem osiąga
coraz bardziej niebotyczne rozmiary – dwudziesto-,
trzydziestoletnich mężczyzn i kobiet, którzy
nie tylko nigdy w życiu nie uprawiali seksu, ale nie mają nawet
takiego zamiaru, ani takiej potrzeby. W ogóle
ich to nie interesuje, są zupełnie aseksualni i odporni na powaby
fizycznej interakcji z drugim ciałem. To nie są incele, którzy
chcieliby, ale nie mogą, tylko ludzie, którzy
mogą, ale nie chcą. Wszystkie ich potrzeby spełnia internetowa
pornografia, lub gadżety z sex shopów,
lub jedno i drugie – nie muszą chodzić na randki, nie muszą
nawet „spotykać” ludzi w świecie wirtualnym – wszystko, czego
potrzebują do cielesnego szczęścia znajduje się w serwisie
Pornhub i serwisach mu pokrewnych. Biorąc pod uwagę zapowiadaną od
paru lat nadchodzą erę sex robotów,
wieszczę prokreacji ciężkie czasy i jeszcze cięższe demografii.
Bardzo mnie ten temat frapuje, martwi i zastanawia. Między innym
dlatego postanowiłem się mu przyjrzeć, próbując odpowiedzieć
sobie na pytania: jak to jest – czy da się tak żyć – czy
człowiek jest w stanie być szczęśliwy i spełniony, mając takie
pożycie – pożycie z ekranem własnego komputera. A przede
wszystkim – na czym to dokładnie polega i co ci to daje, w jaki
konkretnie sposób realizuje twoje seksualne potrzeby. O tym jest
moja książka.
- Jak
narodził się pomysł na napisanie książki o pornobiznesie?
Geneza
Man
size’u jest
w sumie dość prozaiczna – kilka lat temu, wędrując po jednej z
wrocławskich galerii handlowych, pomyślałem sobie, zupełnie nie
wiem skąd i w wyniku jakiego ciągu myślowego, że zawód
statysty w filmach porno
musi być najbardziej niewdzięczną i syfiastą robotą świata. Z
jednej strony jej prestiż sytuuje cię na podobnym, a nawet gorszym
poziomie niż w przypadku regularnego aktora z takich produkcji, z
drugiej nie towarzyszą jej pewne – że się tak wyrażę –
profity, jakie towarzyszą pracy aktorów
seksualnych... Czyli
kompromitujesz się przed kamerą i nic z tego nie masz – a wręcz
poprzez fakt, że nic nie masz, kompromitujesz się jeszcze bardziej.
Pomyślałem, że to ciekawy temat i można coś z tym zrobić.
Najpierw napisałem krótki
monodram, ok. sześćdziesięciostronicowy, w którym
usiłowałem przedstawić rzeczonego statystę jako emanację
współczesnego
człowieka, a porno jako metaforę współczesnej
kultury – spuśćmy może zasłonę milczenia na tę próbę.
Po jakimś czasie uznałem jednak, że trzeba podejść do tego
tematu raz jeszcze i spróbować wycisnąć z niego coś ciekawszego.
Wtedy zabrałem się za pisanie powieści.
- Dlaczego
tak kontrowersyjny i dla wielu trudny temat, jakim jest pornografia
został w książce potraktowany lekko, humorystycznie, a nawet z
pewną nonszalancją?
Zawsze
uważałem, że tematy trudne i kontrowersyjne powinno się ujmować
w sposób
maksymalnie uczciwy i tak szczery, jak to tylko możliwe. Jednak aby
to osiągnąć trzeba w pewien sposób
zawiesić moralną ocenę opisywanych zjawisk. Pamiętam gdy po raz
pierwszy obejrzałem film Trainspotting
Danny’ego Boyle’a, a potem przeczytałem książkę Irvine'a
Welsha, na podstawie której
powstał – nie mogłem uwierzyć, że można opowiadać o
narkomanii, przecież temacie jeszcze trudniejszym i bardziej
poważnym niż pornografia, w sposób
tak zlewowy, kpiarski i nonszalancki. Dopiero po jakimś czasie
zrozumiałem, że jest to najlepszy sposób,
aby o tym opowiadać. Podobnie jest z filmem Chłopcy
z ferajny Scorsesego
– dziewięć na dziesięć historii poświęconych mafii i życiu
gangsterów
opowiada o tym jak straszne jest życie przestępcy, jaką męką
jest każdy dzień jego egzystencji i jak niechybna śmierć nadciąga
nad jego biedną, zbolałą, nieszczęśliwą głowę. Problem polega
na tym, że gdyby to wyglądało w ten sposób,
nikt nie zostawałby gangsterem! Scorsese poszedł w zupełnie inną
stronę – pokazał, co jest fajnego w tym życiu, co ma ono do
zaoferowania i dlaczego tak bardzo przyciąga i kusi. Nie po to, aby
kogokolwiek do niego zachęcać, ani tym bardziej usprawiedliwiać
przestępców
z ich przestępczych poczynań, ale by ich zrozumieć – by
wytłumaczyć widzowi, dlaczego główny
bohater tego filmu w jednej z pierwszych kwestii dialogowych mówi
rozbrajające: „od kiedy tylko pamiętam, zawsze chciałem być
gangsterem”. Dokładnie taki cel przyświecał mi, gdy brałem się
za pisanie Man
size’u –
chciałem pokazać, dlaczego pornografia tak bardzo na nas działa,
czemu jest tak sexy, kusząca i przyjemna, czemu aż tak wielu
mężczyzn, a i niemało kobiet tak bardzo i głęboko w nią wpada i
wsiąka. Nie po to, aby do tego zachęcać, ani tym bardziej, aby to
propagować, ale aby wyjaśnić jej działanie. Myślę, że tylko
uczciwie pokazując zalety i profity danego narkotyku można myśleć
o tym, aby się nań uodpornić.
- Istnieje
stereotyp, że Polacy są pruderyjny. Jak powieść Man
size
została przyjęta?
Myślę,
że Polacy wcale nie są tak pruderyjni, jak się czasem sądzi,
natomiast z jakiegoś powodu pragną za takich uchodzić. Recepcja
mojej książki tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. Wiele osób,
zarówno
spośród moich znajomych, jak i anonimowych czytelników,
lub blogerów
i recenzentów, z którymi
miałem kontakt, rzeczywiście wyrażało pewien dystans, czy nawet
mniejszą, lub większą dezaprobatę wobec takich treści, a
jednocześnie – jak sama Pani wie po olbrzymiej liczbie wyświetleń
pod recenzją książki na Pani blogu – ludzie klikają, komentują,
udostępniają, lajkują. Lekka sprzeczność, prawda? Mam wrażenie,
że ta tematyka intryguje wiele osób, ale też nieco ich przeraża,
jakby obawiali się, że samo czytanie, lub myślenie o porno jest
równoznaczne z korzystaniem z niego. Uspokajam – nie jest. Man
size
nie jest książką porno, ale o porno, więc nie ma się czego bać
– nikt się od niej niczym nie zarazi. Muszę jednak przyznać, że
dostałem również bardzo dużo niezwykle miłych i życzliwych
głosów, z których wynika, że książka taka jak ta była i jest
potrzebna. Zwłaszcza fragmenty z rozważaniami teoretycznymi, gdzie
mamy próby
zdefiniowania i wyjaśnienia niektórych
zjawisk, czy pojęć, związanych z różową branżą – co do
których
prawie do ostatniej chwili zastanawiałem się, czy w ogóle
umieszczać je w książce – one budzą zdecydowanie największe
zainteresowanie. Reasumując – Polaków
bardzo interesuje temat pornografii, ale nie chcą, żeby ktokolwiek
się o tym dowiedział. Sugeruję więc e-booki oraz tryb incognito.
- Czy
zdradzi Pan, ile w powieściowym Dannym jest Daniela?
Ujmijmy
sprawę w ten sposób: powieściowy Danny nie przez przypadek nazywa
się Danny… Istnieje w literaturoznawstwie pojęcie autofikcji –
to taka autobiografia, tyle, że niekoniecznie prawdziwa – jej
bohater jest tożsamy z autorem, ale wszystko inne może być czystym
zmyśleniem. Uprawiali ją tacy pisarze jak choćby amerykański
klasyk, Philip Roth, kanadyjska noblistka, Alice Munro, czy nasz
polski grafoman, Jerzy Kosiński. Coś podobnego starałem się
uzyskać w mojej książce – to co w niej opisuję oczywiście nie
wydarzyło się naprawdę, ale mogłoby się wydarzyć. Moje
założenie było proste: mam znowu 25 lat, właśnie skończyłem
studia i jadę do Ameryki, aby ją podbić – co dzieje się dalej.
Chodziło mi o uzyskanie maksymalnego autentyzmu opowiadanej
historii, zatarcia granicy pomiędzy prawdą a fikcją, bo z
dokładnie czymś takim mamy do czynienia w pornografii – oglądamy
ją i sami łapiemy się na pytaniu, czy to, co widzimy jest
prawdziwe, czy udawane, czy aktorzy naprawdę „to robią”, czy
tylko to odgrywają. I to się chyba udało, bowiem od naprawdę
wielu osób
dostałem zapytania, czy ta historia aby nie wydarzyła się
naprawdę. To najlepszy komplement, jaki autor może uzyskać –
zwłaszcza, gdy historia jest tak absurdalna jak ta.
- Czy
nie bał się Pan obdarować
bohatera
własnym nazwiskiem? Cała historia jest fikcyjna, ale wrażenie, że
na prawdę się wydarzyła jest bardzo silne (co potwierdzają
między inny liczne zapytania od czytelników, o których Pan
wspomina), a Danny, delikatnie mówiąc, nie został przystawiony
jako człowiek sukcesu.
No cóż, jak mówił Hłasko, pisanie jest dla ludzi, którzy wyzbyli się wszelkiego wstydu. Ale przyznaję, że rzeczywiście początkowo nieco się tego obawiałem i rozważałem opcję wymiany personaliów na jakiegoś Jurka, Marka, lub Andrzeja. Dla świętego spokoju, dla uniknięcia niepotrzebnych stresów. Nawet napisałem dwa, czy trzy rozdziały z Andreyem zamiast Danny’m, żeby sprawdzić jak to brzmi w takiej wersji. No i nie brzmiało… Historia zbyt wiele na tym traciła, stawała się sztuczna, wydumana, jakoś tak absurdalnie groteskowa, by nie rzec, kreskówkowa. Jeśli ceną za to, aby uniknąć tego spadku jakości było podłożenie się i zrobienie z siebie ofiary losu, a nawet, jak to Pani ujęła, człowieka braku sukcesu – trudno, sztuka wymaga poświęceń. Może w jakiejś następnej książce opiszę jak podbijam wszechświat i staję się bożyszczem tłumów, również pozaziemskich, żeby się wyrównało. Co Pani na to?
- Nie
wiem, czy czytelnicy by się na to nabrali.
(HAHA) Należałoby
porządnie popracować nad stopniową ewolucją wizerunku Danny'ego.
A propos, słyszałam,
że w planach jest kontynuacja. Czy będzie się dalej kręcić
wokół filmów porno, a może Danny rozwinie
skrzydła?
Kontynuacja
książki jest już nawet gotowa – i to od dawna. Natomiast nie
mogę w tej chwili powiedzieć, ani spróbować
przewidzieć, kiedy ukaże się drukiem. Sprawy skomplikował nieco
koronawirus, lockdown i kryzys na rynku wydawniczym, który
wywrócił
wszystko do góry
nogami. Bądźmy jednak pozytywnej myśli. Dalsza historia nadal
pozostaje w klimacie porno, ale Danny rzeczywiście rozwija skrzydła.
Jeszcze bardziej wsiąka w branżę, gra w coraz większej ilości
coraz ostrzejszych scen, z czasem zaczyna je pisać i reżyserować,
odnosząc na tym polu spore sukcesy i zyskując jeszcze większą
popularność. Ale i cena, jaką będzie musiał za to zapłacić
będzie współmierna
do nich... No i będzie cała masa kolejnych rozważań
teoretycznych, zarówno
na temat kanonu filmów
XXX (okazuje się, że istnieje takowy!), jak i tego jak nowe
technologie zmieniły i zmieniają branżę, czego możemy się pod
tym kątem spodziewać w przyszłości, dalekiej i niedalekiej, czemu
współczesne
produkcje są tak brutalne, czego tak naprawdę mężczyźni oczekują
od aktorek porno, no i wreszcie jak dokładnie wygląda seks na
planie filmowym – z perspektywy aktora, z perspektywy aktorki – i
czy w ogóle
jakkolwiek.
- Poznaję
coraz więcej raczkujących
pisarzy
i większość nurtuje pytanie, czy w Polsce trudno jest wydać
książkę? Czy mógłby Pan opowiedzieć, jak doszło do wydania
Man
size?
Wydanie
w Polsce książki nie należy niestety do zadań łatwych, ani
przyjemnych – w pewnych sytuacjach ociera się to o mission impossible. Jeśli jesteś debiutantem, nie masz wyrobionego
nazwiska, żadnych tzw. znajomości, często twoją jedyną szansą
jest przysłowiowy łut szczęścia. Oczywiście zdarzają się
chlubne wyjątki i widzimy co pewien czas naprawdę spektakularne
debiuty młodych autorów, jednak to rzadkość. Rzeczywistość
znacznie częściej wygląda tak, że wysyłasz swoją książkę do
10 najlepszych wydawnictw w kraju, z których
większość ci nie odpowiada, 2, lub 3 piszą, że bardzo dziękują
za zainteresowanie, ale nie. Następnie wysyłasz do kolejnych 20,
tym razem już mniej prestiżowych, średniego szczebla, gdzie
sytuacja się powtarza – z tą może różnicą,
że tu nie odpowiada ci już nikt. Potem do 30 takich, o których
nawet nie słyszałeś, wygrzebałeś je gdzieś z piętnastej strony
wyszukiwarki Google, względnie na lokalnym straganie z tanią
książką i tam dopiero ewentualnie zdarza się cud. Przy czym cud
ten na ogół nazywa się self publishing, lub vanity publishing. W
przypadku takich książek jak Man
size jest
o tyle trudniej, że do faktu, że jest to debiut kompletnego
literackiego no name'a dochodzi jeszcze kontrowersyjna tematyka,
ryzykowna forma i, jak mi napisano w jednym z maili, „niejasne
grono czytelników,
do których
powieść ma być adresowana” (osobiście uważam, że jest ona
adresowana do wszystkich!). Także mogę powiedzieć, że miałem
nawet jeszcze ciężej niż normalnie – gorzej mają chyba tylko
poeci, piszący heksametrem daktylicznym – książka była gotowa
już na przełomie roku 2016/17, zatem sama Pani widzi, ile wody
musiało upłynąć, żeby mogła trafić w ręce pierwszych
czytelników. Owszem, po drodze dostałem kilka wstępnych ofert od
paru wydawnictw, jednak za każdym razem proszono mnie o spore
zmiany, złagodzenie pewnych opisów,
wyrzucenie co bardziej pikantnych szczegółów,
inne poprowadzenie wątków
etc. Nie mogłem i nie chciałem się na to zgodzić, bowiem wtedy ta
książka przestałaby być moja. Więc trzeba było czekać.
- Czy
był Pan w USA? Co podoba się Panu w tym kraju?
Niestety
jak dotąd nie byłem w Stanach, więc mogę śmiało powiedzieć, że
podobało mi się wszystko! A uprzedzając ewentualny zarzut, który
ktoś mógłby
wnieść, że jak można w ogóle
pisać o kraju, w którym
się nie było, odpowiem: Franz Kafka i Lars von Trier także nigdy w
Ameryce nie byli, a jeden napisał o niej całkiem niezłą powieść
(minus zakończenie), zaś drugi nakręcił dwa filmy, z których
co najmniej jeden także był niczego sobie. Zawsze uważałem, że
należy czerpać wzorce od najlepszych.
- Jakie
jest Pana wymarzone miejsce do życia.
Hm,
no teraz to mi Pani, mówiąc po krakowsku, zabiła niezłego ćwieka…
Muszę jednak dać odpowiedź godną literata i stwierdzić, że moje
wymarzone miejsce do życia znajduje się gdzieś w sferze fikcji,
fantazji, jakichś światów
przedstawionych, czy to książkowych, czy filmowych. Myślę, że
Mordor byłby ciekawym miejscem do życia, naturalnie po wygnaniu zeń
Saurona. Zastanowiłbym się też nad światem przedstawionym Nowego
wspaniałego świata Huxleya
– wprawdzie jest to anty-utopia, ale sądzę, że miałbym pewien
pomysł, jak się w niej odnaleźć i zorganizować.
- Co
Pan lubi czytać? Co może Pan polecić czytelnikom bloga?
Nie
mam jednego typu książek, które
lubię i maniakalnie pochłaniam, raczej staram się skakać i
lawirować pomiędzy gatunkami i rodzajami, żeby każda następna
lektura miała jak najmniej wspólnego
z poprzednią. Na ogół
zresztą czytam po osiem książek na raz, trzy powieści, dwa
dramaty, jakieś eseje, książki naukowe, aforyzmy, dziwaczną
poezję, z której
nic nie rozumiem... Trwa to dość długo, ale przynajmniej jest
ciekawie. A co do poleceń – generalnie zawsze zachęcam wszystkich
do sięgania po literaturę ambitną, niestandardową oraz oczywiście
klasykę. Jeśli ktoś kocha kryminały, warto spróbować
Chandlera, Hammetta, lub Borisa Viana, a raczej Vernona Sullivana,
bowiem pod takim pseudonimem pisał on swoje kryminały – a z
nowszych rzeczy, Wada
ukryta Pynchona,
kryminał na kwasie. Jeśli ktoś pochłania horrory, gorąco polecam
Lovecrafta, Poe’go, naszego Stefana Grabińskiego oraz bliższy nam
czasowo, Dom
z liści Danielewskiego,
prawdopodobnie najambitniejszy, a dla mnie w ogóle
najlepszy horror w historii tego gatunku. Natomiast jeśli ktoś
preferuje powieści obyczajowe, lub melodramaty, warto spróbować
z Dostojewskim, tzn. z tymi fragmentami jego książek, w których
nie mierzy się on akurat z Panem Bogiem, lub nadciągającą
rewolucją. A tak serio mówiąc – zachęcam wszystkich do
literackich poszukiwań, eksperymentów, wynajdywania różnych
perełek, znanych, lub nieznanych, dziwadeł i curiosów, a potem
dzielenia się nimi z innymi. Skrywają się tam bowiem często
rzeczy, o których nie śniło się naszym polonistom. Ani
polonistkom.