"Porysujmy razem!" Kolorowanka ze Świnką Peppą

"Porysujmy razem!" Kolorowanka ze Świnką Peppą

Moja córka bardzo lubi kolorować i lubi Świnkę Peppę. Jakiś czas temu wypatrzyłam publikację idealnie łączącą te dwa elementy. Nazywa się „Porysujmy razem!” i rysujemy właśnie z sympatyczną bohaterką. Niby to zwykła kolorowanka, ale zawiera pewien bonusem.

Jest to książeczka z serii „Zabawy z kredkami”. Oznacza to, że w pakiecie dostajemy kolorowanki oraz przybory do rysowania. Są to kredki i ołówkowe i „świecowe”. Nieduże (w sensie długości), jednak dobrze napigmentowane, co jest dla mnie ogromnym plusem, bo często do takich publikacji dodaje się byle co. Tutaj dostajemy całkiem niezłe kredki, chociaż ja i moja córka wolimy używać przy tej książeczce farbek ewentualnie „świecówek”.

Jak wygląda animacja „Świnka Peppa” mniej więcej wiemy. Są to proste scenki bez zbędnych detali. Jak przekłada się to na kolorowanie? Wypełnienie dużego obszaru kolorem zajmuje trochę czasu. Dużo zależy od cierpliwości dziecka. Moja córka należy do tych szybkich w działaniu. Już jest na tyle duża, że potrafi precyzyjnie pokolorować motylka czy robaczka, jednak kiedy przychodzi do zamalowania wielkiego brzucha taty świnki nie zawsze chce się jej, kreska za kreską, nakładać kolor. Takich dużych powierzchni znajdziemy w tej publikacji sporo – zazwyczaj mamy do pokolorowania rysunek, który zajmuje dwie strony – dlatego my stawiamy na techniki, które usprawnią nam to zadanie. Dodam, że takie „malowanki” sprawdzą się przy młodszych dzieciach, które używają większych kredek – tu mogę polecić tzw. farby w sztyfcie, moja córka jako trzylatka kochała nimi rysować – nie zniechęcą się za szybko, że np. rysunek w wyniku ich działań został zamalowany.

Chyba za bardzo nie muszę podsumowywać tej publikacji. Dzieciom, które lubią „Świnkę Peppę” powinna przypaść do gustu. Warto o niej pamiętać, bo dodane kredki są naprawdę porządne. Na koniec chciałam bym napisać słówko do sceptyków kolorowanek. Są głosy, że niczego nie uczą, że ograniczają kreatywność. Po pierwsze, nie uważam, że każda aktywność musi mieć walor edukacyjny. Czasami można coś zrobić wyłącznie dla rozrywki. Po drugie, zauważyłam bardzo kreatywne podejście mojego dziecka do kolorowania. Ona strasznie dużo gada i komentuje to co robi, więc mogę śledzić jej tok myślenia. „Tę dziewczynkę pokoloruje według wzoru, a tę tak jak chce”. „Ale zrobiłam szalone niebieskie uszy psu.”. „A tu dorysujemy słoneczko, bo u nich jest dzień.” - myślę, ze te teksty wystarczą za komentarz. Do tego, to że dziecko rysuje w książeczkach nie znaczy, że nie rysuje na czystych kartkach, czy też nie ma innych rozwijających aktywności.

"Rytuał" Kamila Cudnik

"Rytuał" Kamila Cudnik

Co musi mieć w sobie pierwszy tom cyklu, żebyście zdecydowali się na kontynuację? Czy decyduje o tym otwarte zakończenie? Może sentyment do bohaterów? Albo sięgacie po twórczość osoby, której styl się wam spodobał? Mam nadzieję, że Kamila Cudnik się na mnie nie obrazi (bo ja bardzo ją cenię jako pisarkę), ale po przeczytaniu „W cieniu twierdzy” nie byłam pewna, czy będę dalej uczestniczyć w intrydze w Festung Thorn. Wiele elementów tej powieści mi się podobało, a i jej konstrukcji nie mogłam nic zarzucić. Zabrakło mi jednak jakiegoś pazura. W opinii o tej książce napisałam, że było w niej za dużo elegancji. Jednak bohaterowie wykreowani przez Kamilę Cudnik siedzieli w zakamarkach mojej głowy przez 8 miesięcy – tyle potrzebowano, żeby wydać drugi tom – i kiedy pojawiły się zapowiedzi „Rytuału” w zdecydowany sposób domagali się, żeby po raz kolejny zawitać w moim domu. Nie mogłam ich nie wpuścić.

Jeżeli nie słyszeliście o tych powieściach zaznaczę, że akcja ma miejsce w Toruniu na początku XX wieku. Podczas obchodów nocy świętojańskiej zostaje zamordowana kobieta. Sprawca jest nieuchwytny. Tak w dwóch zdaniach można opisać „W cieniu twierdzy”. W „Rytuale” pojawiają się kolejne zwłoki, a jedna z bohaterek znika. Właściwe mogę napisać, że jest to kontynuacja perypetii wachlarza postaci, które poznaliśmy w pierwszym tomie. Przy bohaterach na chwilę się zatrzymam. Kamila Cudnik stworzyła wspaniały przekrój ówczesnego społeczeństwa. Wplotła w opowieść postacie z różnych warstw społecznych, pełniące różne funkcje, mające różne ambicje i charaktery. I to jest niesamowite, że dla każdego z nich znalazła miejsce w tym cyklu.

Kto jest moją ulubioną postacią? Oczywiście Luiza Zagórska. Dama o silnym charakterze. Można powiedzieć, że wyemancypowana, bo bardzo śmiała jak na opisane czasy. Uwielbiam takie wyraziste, zdecydowane bohaterki. Gotowe walczyć o swoje poglądy – jakie by one nie były – i umiejące zachować się w sytuacji w jakiej zostały postawione (lub zapędzone).

Poświęćmy teraz moment stylowi w jakim została napisana książka. W przypadku „W cieniu twierdzy” był on dla mnie zbyt elegancki, uporządkowany, jak na opisaną fabułę. Odebrał jej trochę mroku. W „Rytuale” autorka przeszła samą siebie i udało się jej osiągnąć efekt, którego brakowało mi w pierwszym tomie. Z jednej strony relacje między postaciami, wzajemne dialogi spowija etykieta i konwenanse. Z drugiej, ze szpar tych ram wyłania się jakieś okrucieństwo. Porównując obie części cyklu o Luizie Zagórskiej doskonale widać, jak ważne są detale. Wspominka o złowieszczym spojrzeniu, szczególnym brzmieniu głosu, a nawet dobór pozornie niewinnych słów powoduje, że po przeczytaniu konwencjonalnego dialogu przechodzi czytelnika dreszcz.

Muszę jeszcze wspomnieć o doskonałej kwerendzie wykonanej przez autorkę. Mało powiedzieć, że Kamila Cudnik opisuje nam Toruń sprzed 100 lat. Tu nie ma przypadkowych miejsc. Bal nie odbywa się w jakiejś sali, a w konkretnym budynku, który zostaje wymieniony z nazwy. Bohater nie ma rezydencji, na jakiejś ulicy, ale na konkretnej Straße pod konkretnym numerem. Co tu dużo mówić, tło zostało fenomenalnie przedstawione.

Jeżeli zdecyduje się sięgnąć po cykl o Luizie Zagórskiej (ja lubię nazywać go „Festung Thorn”, nawiązując do tytułu pierwszego tomu), to nie kombinujcie. Zaufajcie autorce i czytajcie, jak bozia przykazała, po kolei. Pozwoli to wam lepiej zrozumieć fabułę i powiązania między bohaterami. Książki mogą spodobać się szerokiej grupie odbiorców, bo są tu elementy kryminału retro (z genialnie opracowanym tłem) oraz obyczajowe i społeczne. Ja zaufałam Kamili Cudnik, a ona mojego zaufania nie straciła. Na pewno będę śledzić, co jeszcze – literacko – zmaluje.

[Egzemplarz recenzencki]

"Lawn mower" Sylwester Kułach

"Lawn mower" Sylwester Kułach

Opowiadać wam dziś będę o książce „Law mower” Sylwestra Kułacha. Powieść ta zostanie długo w mojej pamięci ze względu na opis. Istotne są w niej dwie płaszczyzny fantastyczna i obyczajowa. Jeżeli chodzi o zjawiska nadprzyrodzone: „(…) pewnego dnia okazuje się, że pokątnie zdobyte mięso na obiad ożywa i okazuje się... demonem.”1 Asia myśli sobie: „Ja pierdykam! Ale jazda! To może być pozytywnie dziwna książka. Biorę.” Wątek obyczajowy autor blurba skrył za nonszalanckimi słowami: „Marcin pędzi typowe życie nastolatka w końcówce PRL-u mieszkając w małej górniczej miejscowości na południu Polski. Myśli, że problemy w szkole z kolegami, niedoborem żywności, dojrzewaniem oraz nierzadko pijanym ojcem to wszystko, co może go spotkać.”2 Kiedy zaczęłam czytać, szybko zorientowałam się, że w domu bohatera panuje patologia. Nachlany ojciec nawala dzieciaka do utraty przytomności. Skoro to jest typowe, to... Ja pierdykam!

Przełomowym momentem dla fabuły jest ucieczka skatowanego Marcina z domu. Eskapadę tę chłopak prawie przepłacił życiem. Mocno poturbowany i zrezygnowany bohater otrzymuje obietnicę, że od tej pory wszystko będzie inaczej. I jest inaczej. Zaskakujące jest to, że na płaszczyźnie tata-syn udaje się nawiązać relację, ale też wokół tych panów zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Odwiedziny istot z innego świata, niecodzienne zjawiska, zdarzenia na granicy snu i jawy. Marcin zastanawia się, czy nie było spokojniej, kiedy ojciec po prostu go lał. (Serio. Szaleństwo, które go ogarnia przechodzi ludzkie pojęcie.)

Sylwester Kułach to człowiek z wyobraźnią. Zaszalał projektując wątek nadnaturalny. Akcja płynie wartko, a w głowie czytelnika kłębi się dużo pytań, co sprzyja budowaniu napięcia. Jest co prawda, kilka scen, które można by skrócić, ale nie zepsuły mi one tej historii. Wkurzał mnie natomiast inny element. Dialogi typu: „to jeszcze nie czas”, „nie mogę ci powiedzieć”, „nie mamy czasu o tym rozmawiać”. Miałam wrażenie, że gdyby rozmówca po prostu odpowiedział Marcinowi na jego pytania, to by ów cennego czasu nie marnował. Domyślam się, że autor nie chciał odsłaniać wszystkich kart, ale wybrał sobie dość irytujący sposób przeciągania tego momentu. Podkręcić również mógł sceny grozy. Generalnie w fabule jest pewne szaleństwo, a zdezorientowanie bohaterów tworzy momentami komiczny efekt. I mnie się to podoba. Gdyby jednak zestawić komizm z mocnym horrorem to mielibyśmy ciekawy efekt.

Czy „Lawn mower” to wyciskacz łez? Moich tak. Poznając sytuację rodzinną Marcina nie mogłam się opanować. Tyle wyrządzonego zła, tyle smutku. Dużo jak na czternastolatka, który powinien mieć prawo do beztroski. Sylwester Kułach wzbudził współczucie i oburzenie sytuacją chłopca, a co za tym idzie sprawił, że zapałam do tego bohatera ogromna sympatią.
Skoro jestem przy warstwie obyczajowej, dodam, że autor poruszył też takie tematy, jak przyjaźń i dojrzewanie.

Można było napisać tę powieść lepiej i pewnie można było gorzej. Została ona wydana w takim kształcie i w mój gust czytelniczy całkiem dobrze się on wpasował. Jet trochę strasznie, trochę smutno, trochę śmiesznie. Akcja jest wartka, a napięcie szybko zbudowane i sprawnie utrzymane. Książkę skończyłam czytać z pozytywnymi wrażeniami.

1 Sylwester Kułach, "Lawn mower", wyd. Manufaktura Słów, Gdynia 2022, okładka.
2 Tamże.

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
"Kicia Kocia ma braciszka Nunusia" Anita Głowińska

"Kicia Kocia ma braciszka Nunusia" Anita Głowińska

Trudno w to uwierzyć – bo to, w tej chwili, jedna z najpopularniejszych serii dla dzieci – ale na pierwszą wizytę Kici Koci w naszym domu czekaliśmy aż cztery lata. Nie żebyśmy mieli coś do kotków. Po prostu czytelnicze drogi prowadziły nas w inne rejony. Tak właściwie to sympatyczną kotkę „przyprowadzili” nasi przyjaciele, kiedy M. została starszą siostrą. Stwierdzili, że młoda może zaprzyjaźnić się z tą postacią, ponieważ Kicia Kocia również ma braciszka, Nunusia.

Anita Głowińska w prostej historyjce ukazuje emocje jakie towarzyszą pojawieniu się bobasa. Niecierpliwe wyczekiwanie, radość z przygotowań (w tym dzielenie się starymi zabawkami) i powrotu mamy do domu, ale też złość, że rodzice mają dla starszaka miej czasu. Dziecko łatwo nawiąże więź z małą kotką (u nas było to wyjątkowo łatwe, bo konfiguracja jest identyczna: starsza siostra i młodszy brat). Autorka w prostej wyliczance wymienia najważniejsze rzeczy jakie trzeba wykonywać przy bobasie i podkreśla, że zajmuje to dużo czasu. Co jest fajne, mama Kici Koci angażuje ją w te obowiązki proponując np. pchanie wózka na spacerze (dla mojej córki była to wyjątkowa atrakcja).

Rodzice powinni przypatrzeć się zachowaniu dorosłej kotki, która nie zapomina o swojej córeczce. Wykorzystuje wolną chwilę na wspólne wypicie herbaty, znajduje czas na przeczytanie bajki czy proponuje przytulenie, kiedy karmi synka. Te małe gesty przypominają starszakowi, że nadal jest ważny, że mama jest również dla niego.

Można powiedzieć, że w książeczce „Kicia Kocia ma braciszka Nunusia” poruszono standardowy pakiet zagadnień, jakie powinna zawierać publikacja typu „mam rodzeństwo”. Jednak chciałabym zwrócić uwagę na jedno bardzo ważne pytanie, jakie zostaje zadane w tej historyjce. Jest tu moment, kiedy mama pochłonięta jest opieką nad Nunusiem. „Kicia Kocia się niepokoi. Czy mama jeszcze ją kocha?”1 Może się to wydawać dość bezpośrednie, jak na młody wiek odbiorcy. Ja w tym miejscu zrobiłam pauzę, żeby zobaczyć reakcję mojej córki. Po paru sekundach na jej buzi pojawił się uśmiech i wykrzyknęła: „Oczywiście, ze mama kocha Kicię Kocię!”. Spadł mi „kamień z serca”. Był to znak, że ona – pomimo że jest czasem zła – rozumie, co się dzieje, nie czuje się odsunięta na dalszy plan. Myślę, że postawienie tego pytania daje nam wspaniałą możliwość na wyczucie nastrojów dziecka, na wyśledzenie, czy czuje się zaopiekowanie.

M. łapczywie pochłaniała wszystkie książki oswajające z pojawieniem się nowego członka rodziny. Wydarzeniu temu towarzyszyło wiele radości, a zmiany jakie się z tym wiązały były emocjonujące. Widziałam, że literatura przynosi ukojenie, pomaga nazwać emocje, przemyśleć pewne kwestie. „Kicia Kocia ma braciszka Nunusia” trafiła do nas w najtrudniejszym dla M. czasie, kiedy brat był malutki. Kotka stała się jej najlepszą przyjaciółką i „dziewczyny” razem uczyły dzielić się mamą. Książka przypominała też o tym, że pomimo nowego dziecka starszak dalej jest ważny.

1 Anita Głowińska, „Kicia Kocia ma braciszka Nunusia”, wyd. Media Rodzina, Poznań 2029, s. 11.

"Pucio u lekarza" Marta Galewska-Kustra

"Pucio u lekarza" Marta Galewska-Kustra

Wizyta u lekarza nie jest najprzyjemniejsza. Obawiamy się przebiegu badania np. czy nie będzie bolesne, diagnozy, zaproponowanego leczenia. Podobny stres może dotknąć młodych pacjentów. Aby oswoić dzieci z lekarzem rodzice czasami sięgają po pomoc bohaterów bajek. „Pucio” jest dość popularną serią dla dzieci, a w jednej z odsłon jego przygód chłopiec zachorował i musi odwiedzić lekarza. Jaki przebieg będzie miała wizyta?

Widać, że Marta Galewska-Kustra dobrze przemyślała, co chce zawrzeć w tej publikacji. Autorka uczula dzieci na objawy choroby, opisuje przebieg wizyty, a także jak wygląda leczenie Pucia. To wszystko opowiedziano w formie historyjki, ale część treści jest wyraźnie wyróżniona m.in. wspomniane objawy, czy zawartość lekarskiej torby.

Chłopiec idąc do lekarza trochę się boi, ale miła pani doktor zachęca go do wspólnego zbadania pluszowego smoka – w tej formie zostaje opisana wizyta w gabinecie. Wszystko zostało przedstawione jasno i w przyjazny sposób, tylko trochę nie rozumiem, dlaczego badany jest smok, a nie Pucio. Obawiam się, że mogą znaleźć się dzieci, które będą oczekiwały wspólnej zabawy z lekarzem. A jak wiemy, ten raczej nie ma na to czasu.

Pacjent zbadany. Czas na diagnozę i receptę. Pucio dostaje krople na katar i inhalację. Super, że Marta Galewska-Kustra podjęła i ten aspekt chorowania, bo z podawaniem dzieciom leków bywa różnie. Nie wiem, jak u was, ale u nas: syrop jest bleee, krople do nosa nieprzyjemne, a inhalacja to nudy. Zazwyczaj muszę wołać na pomoc pluszowych kumpli mojej córki, ale fani Pucia może chętniej wezmą lekarstwo z ulubionym bohaterem. Autorka poświęca trochę więcej uwagi inhalacjom. Porównuje inhalator do aparatu tlenowego nurka nawiązując do zabawy Pucia w przedszkolu. Z perspektywy moich dzieci średnio udana analogia – zdecydowanie lepiej znany jest im inhalator niż sprzęt do nurkowania – jednak trafna (i to, i to ma maskę i ułatwia oddychanie). Dodam również, że w historii mama robi choremu koktajl pełen witamin. Genialna wzmianka, ale – mała uwaga – skoro wspominamy o witaminie C można by również wyliczyć, w których owocach i warzywach ją znajdziemy.

Jeszcze słówko o formie. „Pucio u lekarza” to kartonowa książeczka niewielkiego formatu (13,5x13,5 cm). Jak na tego typu publikację jest dość długa, bo ma aż 28 stron. Wizualnie robi bardzo dobre wrażenie. Kolorowa, mała, poręczna, ale obszerna. Skrojona na małego czytelnika, a rodzic wie za co płaci. Za porządny, pełen treści produkt.

Całkiem fajna sprawa z tym „Puciem u lekarza”. Marta Galewska-Kustra napisała kompleksową opowiastkę o chorowaniu i wracaniu do zdrowia. Przy pomocy małego bohatera udało jej się pokazać, że wizyta u lekarza i branie medykamentów to nic strasznego. Brawo. Temat ważny i nie można go odpuszczać. O ile zęby nie wypadną, jak się ich raz nie umyje to, brak współpracy z doktorem czy odmowa brania leków mogą mieć poważne skutki. Dlatego warto oswajać dzieci z lekarzem wszelkimi dostępnymi sposobami.


Książka "Pucio u lekarza" dostępna jest w księgarni internetowej Taniaksiazka.pl W księgarni znajdziecie bogatą ofertę książeczek dla dzieci do 7 lat.


[Egzemplarz recenzencki w ramach współpracy z Taniaksiazka.pl]

"Ostatnia podróż" M. K. Root

"Ostatnia podróż" M. K. Root

„Analizujemy profile, komentarze, awatary, całą aktywność młodych osób w internecie, by wyselekcjonować ludzi , którzy są gotowi popełnić samobójstw.”1 tak opowiada pracownica klubu Epicentrum o jego działalności. Po co szukać takich osób? Żeby je ratować? Nie do końca. Zostają one zaproszone do odbycia ostatniej podróży. Takie zaproszenie otrzymują dwie dziewczyny stojące u progu dorosłości – Lena i Niki. Dlaczego nastolatki podjęły decyzję o odebraniu sobie życia? Czy wizyta w Epicentrum wpłynie na ich wybór?

Powieść „Ostatnia podróż” porównałabym do słynnej „Opowieści wigilijnej” Dickensa. Co prawda dziewczyny nie odbywają wędrówki w takim samym schemacie jak Ebenezer Scrooge i cel jest nieco inny. Jednak widzę tu wiele punktów wspólnych. Lena i Niki wracają do pewnych wspomnień, mają okazję popatrzeć na siebie oczami bliskich, a jedna z nich zobaczy świat, w którym jej zabrakło. Odwiedzenie tych epizodów ma wpłynąć na myślenie bohaterek. Na postrzeganie przez nie siebie samych.

M. K. Root w tej książce stawia na emocje. Bardzo szczegółowo stara się przedstawić bezsens istnienia, jaki odczuwają jej bohaterki. Jest tu wiele zdań, które przerażają. A fakt, że wypowiadają je młode osoby jest szczególnie przytłaczający. Jednak ja mam duży problem z tą książką. Jeżeli chodzi o literaturę to nie czerpię emocji z opisów emocji, a z historii. I właśnie historii tych dziewczyn mi zabrało. Generalnie wiemy co im się przytrafiło i co ich popchnęło do tak ostatecznej decyzji. Jednak dla mnie jest tego stanowczo za mało. Chciałabym poznać te bohaterki lepiej, a także spojrzeć na ich problemy za szerszej perspektywy. Czytając „Ostatnią podróż” czułam się tak, jakby zapomniano mi je przedstawić. Bardzo mocno odczułam to na początku książki. Dziewczyny rzucały jakieś myśli, a ja nie byłam w stanie ich zrozumieć, wpisać w kontekst. Z każdą kolejną stroną było lepiej, ale w moim odczuciu czegoś tu zabrakło.

„Zaczyna się kolejny nowy dzień. Nikomu zupełnie niepotrzebny.”2 A czy ta powieść jest potrzebna? M. K. Root stara się „rozgryźć” myśli osoby skorej do popełnienia samobójstwa. Ubiera je w poprawną formę, jednak mało spektakularną. To co zaproponowała pisarka to nie jest literatura jaką lubię. Opowiadanie o emocjach zazwyczaj mnie nie porusza i tak tez było w tym przypadku. Również koncepcja wędrówki przez wspomnienia trochę rozmywa się przy dwóch postaciach. Ta książka jest po prostu „w porządku”. Być może ma jakąś wartość terapeutyczną. Być może są osoby, które nawiążą kontakt z Leną i Niki. Ja to rozumiem i szanuję. Jednak muszę podkreślić po raz kolejny, to jest powieść o emocjach nie o ludziach.

1 M. K. Root, „Ostatnia podróż”, Oficyna 4eM, Warszawa 2022, s. 58.

2 Tamże, s. 17.


[Egzemplarz recenzencki]

"Życzliwość" Helen Mortimer, Cristina Trapanese

"Życzliwość" Helen Mortimer, Cristina Trapanese

Porozmawiajmy o życzliwości. Jak byście ją zdefiniowali? Czy osoba życzliwa to ta, która jest dla wszystkich miła? A może chętnie pomaga? Helen Mortimer i Cristina Trapanese w publikacji dla dzieci „Życzliwość” wymieniają więcej przymiotów życzliwego człowieka. Zerknijmy, jakie one są i zastanówmy się, czy to cecha wrodzona, czy można jej się nauczyć.

Książka została wydania w serii „Otwarci na świat”, która to przybliża maluchom to co ich otacza. Tym razem autorki pomagają nazwać pewne cechy, czynności, emocje, które składają się na życzliwość właśnie. Trzeba przyznać, że są bardzo wnikliwymi i wrażliwymi obserwatorkami. Uważam, że bardzo trafnie wybrały słowa opisujące temat publikacji oraz ułożyły dla nich piękne definicje. Żeby rozbudzić u was chęć na poznanie tej książki zacytuję jedną: „Dzielenie się. Wspólne czytanie książki to tylko jeden ze sposobów na dzielenie się z innymi. Jeśli ktoś wydaje się nieśmiały możesz podzielić się z nim uśmiechem.”* Wzruszyłam się czytając, kolejne opisy. Proste, a przy tym urocze i empatyczne.

Bardzo ładne są również ilustracje. Od razu dostrzeżemy motyw przewodni – przyjęcie. Moim zdaniem jest świetny, dla zobrazowania prezentowanego tematu. Impreza kojarzy się z dobrą zabawa, a nie ma dobrej zabawy bez życzliwości. Jeżeli wszyscy goście czują się dobrze i swobodnie, przekłada się to na wspaniałą atmosferę. A co zrobić żeby dobrze się czuli? Zaopiekować się nimi okazując im życzliwość.

Do publikacji dołączono porady dla rodziców, które podpowiadają jak z nią pracować. Rewelacyjna sprawa. Przez moje ręce przewinęły się przeróżne książki dla dzieci. Wiele robiło wrażenie obłędnym wydaniem. Co z tego, jeżeli szybko lądowały na półce, bo wyczerpały nam się pomysły na pracę z nimi. W końcu ktoś pomyślał o rodzicach, którzy to decydując się na zakup książki , muszą znaleźć sposób na zaprezentowanie jej dziecku. U nas często jest tak, że na początku delikatnie zachęcam córkę do poznania nowej publikacji. Kiedy już „złapie haczyk” często to ona przejmuje inicjatywę i tworzy własne rytuały. Wskazówki zawarte na końcu publikacji sprawią, że czas z książką będzie jeszcze ciekawszy.

„Życzliwość” to wspaniała książeczka o szeregu potrzeb drugiego człowieka. Często jest tak, że oczekujemy, iż dziecko będzie się dzielić, pomagać, czekać na swoją kolej itp. Ta publikacja pomoże pokazać, dlaczego jest to ważne i miłe. Pomoże też nazwać młodemu człowiekowi i zrozumieć na czym polegają te dorosłe oczekiwania, oraz łatwiej określić własne uczucia np. wyjaśnić, dlaczego poczuł się źle w danych okolicznościach. Myślę, że znacznie ułatwi to współpracę na linii rodzic-maluch, ale też w grupie rówieśniczej.

* Helen Mortimer, Cristina Trapanese, „Życzliwość”, tłum. Katarzyna Grzyb, wyd. Słowne młode, Warszawa 2022, s. 4-5.


[Egzemplarz recenzencki]

"Nadia" Elisabeth Norebäck

"Nadia" Elisabeth Norebäck

Linda jest córką uwielbianej piosenkarki. Pławi się w blasku matki i nazywana jest Słoneczną dziewczyną. Czy tak piękny przydomek zapewni wspaniałe życie? Dobra passa nie trwa wiecznie. Mama choruje, a mąż okazuje się niewierny. W momencie, kiedy poznajemy Lindę odsiaduje ona wyrok za zamordowanie małżonka. Co takiego wydarzyło się, że Słoneczna dziewczyna zamieniła się w Potwora? Bohaterka twierdzi, że jest niewinna, jednak dowody mówią co innego, a luki w pamięci nie uwiarygadniają jej zeznań. Linda wie, że jej umysł skrywa prawdę o feralnej nocy. Dla własnego spokoju musi ją odkryć. Musi udowodnić sobie i światu, że nie zabiła swojego męża.

Elisabeth Norebäck czyni główną bohaterkę narratorką w „Nadii”. Rozwiązanie ma dobre i złe strony, a ja je wam przedstawię. W tego typu powieści narracja pierwszoosobowa ma sens, bo to wspomnienia Lindy mamy odkopać. Wkraczamy, więc w jej głowę i wędrujemy po zakamarkach pamięci. Staramy się wspólnie zinterpretować i poukładać to co ona wie. Jej pamięć jest przedmiotem książki, więc to na niej się skupiamy.

Fakt jest taki, że pamięć bywa złudna, wybiórcza, dlatego taki zabieg pomaga pisarce nieco „zabawić się” z czytelnikiem. Skazani jesteśmy na łaskę i niełaskę narratorki. To jej wnioski kreują nasze. W przypadku „Nadii” Elisabeth Norebäck stara się manipulować naszymi uczuciami względem głównej bohaterki. Dryfujemy pomiędzy współczuciem za niesłuszne skazanie, a wątpliwościami i strachem, że może rzeczywiście jest obłąkana. Na tym morzu ocen zachowania Lindy dopływamy do – całkiem zaskakującego – finału.

Jeszcze jeden wniosek nasunął mi się po przeczytaniu „Nadii”. Słówko o czasie i perspektywie opowiedzenia historii. Jak już wspomniałam Lindę poznajemy, kiedy odsiaduje wyrok. W więzieniu jest już około sześciu lat. Wiemy kim jest bohaterka. Wiemy dlaczego znalazła się za kratami. Wiemy, że uważa, iż spotkała ją niesprawiedliwość. Pierwsza połowa książki kręci się wokół feralnej nocy, procesu oraz relacji rodzinnych Lindy. Przypomina to trochę kamień wrzucony do wody i coraz szersze kręgi, które ona zatacza. Każdy rozdział pomaga nam zobaczyć więcej. Tylko ciągle patrzymy na to samo jezioro. Akcja stoi w miejscu. Kolejne wspomnienia, dialogi, galop myśli prowadzą nas w kółko do tych samych wydarzeń. Dopiero za połową książki następuje interesujący zwrot. Powieść się ożywia. Być może takie opowiedzenie tej historii podkreśla stagnację, w jakiej tkwi Linda i więzienną monotonię, jednak dla mnie było to umiarkowanie ekscytujące.

„Nadia” to thriller psychologiczny, czyli jeden z moich ulubionych typów powieści. Poprzeczka jest wysoko postawiona, ale Elisabeth Norebäck dała radę ją przeskoczyć. Początek książki mógłby być bardziej dynamiczny, chociaż jestem w stanie znaleźć usprawiedliwienie dla takiego stylu. Za to druga część książki wzbudziła u mnie dreszczyk emocji i strachu. Warstwa psychologiczna również została nieźle ukazana. Pozwolę sobie napisać, że Linda to ciekawy przypadek zarówno literacki jak i psychologiczny.


[Egzemplarz recenzencki od wydawnictwa]

"Nadzieja od zwierząt" Agnieszka Kuchmister

"Nadzieja od zwierząt" Agnieszka Kuchmister

Opowiem wam dziś o książce „Nadzieja od zwierząt” Agnieszki Kuchmister. Jest to chyba jeden z ładniejszych tytułów, jaki znam. Jak tylko go usłyszałam ogarnął mnie błogi spokój. Nie interesowało mnie czy to powieść, album, a może inny literacki twór. Nie interesowało mnie, jak ta książka wygląda. Poczułam za to ogromną potrzebę, żeby ten zwrot towarzyszył mi, żeby nie rozpłynął się w odmętach pamięci. Skoro już te trzy słowa na okładce mają taką moc, to co musi kryć ponad 330 stron zapisanych słowami przez Agnieszkę Kuchmister?

Powieść to kontynuacje historii rodziny Dziubów (pierwszy jej tom to „Florentyna od kwiatów”). Tym razem w centrum wydarzeń jest Nadzieja, córa Florentyny. Dziewczyna, która ma niesamowitą więź ze zwierzętami. Zawsze ciągnie się za nią korowód różnych istota, a ona rozmawia z nimi, leczy je itp. Co los przygotował dla rudowłosej Dziubówny? Przespacerujmy się w cieniu starych drzew, ogrzejmy przy cygańskim ognisku i wysłuchajmy tej smutnej, nostalgicznej opowieści.

Powieść „Nadzieja od zwierząt” robi wrażenie przede wszystkim warstwą językową. Agnieszka Kuchmister stworzyła niezwykle barwne opisy, na które składają się wyjątkowo dopracowane zdania. Obecnie mało kto tak pisze. Nie wiem, czy dlatego, że autorzy tego nie potrafią, czy po prostu się boją, bo akcja lepiej się sprzedaje. Jakikolwiek byłby to powód, należy odnotować fakt, że Agnieszka Kuchmister wypełnia pewną literacką niszę. Jej pisarstwo – a przynajmniej cykl o rodzinie Dziubów – trafi do osób, które lubią poetycko-oniryczną atmosferę, które chcą poprzez książkę poczuć więź z naturą. Być może to ostatnie stwierdzenie dziwnie brzmi, bo można po prostu ruszyć tyłek na spacer po parku, jednak należy podkreślić, ze „Nadzieja od zwierzą” to jedna z tych powieści, w której słychać szum drzew, bzyczenie owadów itp.

Wszystko piękne, tylko ja chyba jestem ten „prymityw”, który gustuje w akcji. Pomiędzy tymi wszystkimi kostropatymi drzewkami rozmywała mi się fabuła. Była tak nierzeczywista, tak ulotna, że po prostu wymknęła mi się i odleciała. I żebyśmy się dobrze zrozumieli. Doceniam warsztat pisarski autorki. Przyznaję, że jest to bardzo dobra powieść. Kocham ten błogi stan w jaki wprowadziło mnie jej czytanie. Jednak dla mnie jest zbyt mało wyrazista.

„Nadzieja od zwierząt” to prawdziwa perła wśród powieści obyczajowych. Czy każdemu perły pasują. Żeby je pięknie wyeksponować trzeba zadbać o odpowiednią stylizację. Podobnie jest z czytaniem tej książki. Przypuszczam, że ci wrażliwi odnajdą się w niej bez problemu. Ci nieco mniej uczuciowi mogą potrzebować odpowiednich przygotowań, warunków/nastawienie do czytania. Niewątpliwie warto zmierzyć się z tą publikacją. Gwarantuje ucieczkę od miejskiego zgiełku, a także wspaniałe literackie doznania. A to wszystko dzięki pięknemu stylowi, w jakim została napisana.


Książka "Nadzieja od zwierząt" dostępna jest w księgarni internetowej Taniaksiazka.pl Zachęcam do przejrzenia nowości w ofercie księgarni.

[Egzemplarz recenzencki w ramach współpracy z Taniaksiazka.pl]

"Polskie morze pełne wrażeń" Beta i Paweł Pomykalscy

"Polskie morze pełne wrażeń" Beta i Paweł Pomykalscy

Wakacje nad morzem kojarzą się z błogim lenistwem. Kocyk, plaża, zimne napije i cudowne nicnierobienie. W takim razie, co przewodnik o Bałtyku robi w serii Activebook. Beata i Paweł Pomykalscy postanowili nam przypomnieć, że nad morzem można spędzać czas aktywnie i to nie tylko romantyczne spacery podczas zachodu słońca – chociaż te są przemiłe.

W książce znajdziemy szereg tras spacerowych oraz rowerowych, które można uskuteczniać podczas pobytu nad Bałtykiem. „Trasy są zaplanowane tak, by zapewnić nam urozmaicone wrażenia i malownicze widoki, ale też garść podstawowych informacji związanych z dziedzictwem Wybrzeża.”* Dzięki obrazkowej legendzie już przy „kartkowaniu” znajdziemy trasy, które odpowiadają naszym zainteresowaniom. Przykładowo, interesuje nas folklor/ piękne widoki/ zwierzęta – szukamy propozycji oznaczonych konkretnymi znakami. Zrobiono to z głową, pamiętając o różnych preferencjach odbiorców. Moja jedyna uwaga to, iż legendę można by przenieść z końca książki na początek. Drobiazg, jednak przy pierwszej styczności z poradnikiem chwilę jej szukałam.

Trasy podzielono na te piesze i rowerowe. Każdą z nich opatrzono podstawowymi informacjami, jak długość, czas potrzebny na przebycie itp. - standardowe elementy takich publikacji. Ciekawe są natomiast tytuły rozdziałów, a właściwie tras. Teoretycznie autorzy mogliby się się ograniczyć do prostego wymienienia zwiedzanych miejscowości/obiektów, jednak postarano się, żeby czytelnik jeszcze przed zapoznaniem się z opisem coś o nich wiedział. Zajrzymy między innymi do „Miejsca, w którym ptaki żyją jak w raju” oraz do „Cesarskiego uzdrowiska”. Wybierzemy się „Śladem łowców fok”, a także „W poszukiwaniu domów podcieniowych”. Przyznacie, że brzmi to jak fascynujące przygody.

Pomiędzy kolejnymi trasami jesteśmy raczeni ciekawostkami o Bałtyku i informacjami praktycznymi. Podkreślić również należy, że autorzy wskazali szereg atrakcji innego typu: żeglarstwo, wędkarstwo, aquaparki, motylarnie, fokarium, lot balonem, jazda konna, zbieranie bursztynu – nad Bałtykiem nie ma nudy.

Przewodnik o polskim morzu może wydawać się bezużyteczny, w końcu każdy znajdzie drogę na plażę. Nic bardziej mylnego. Siedząc za parawanem nawet nie przypuszczamy, co nas omija. Beata i Paweł Pomykalscy zadbali o to, żebyśmy mieli świadomość ile możliwości dają nam miejsca, które odwiedzamy.

* Beata Pomykalska, Paweł Pomykalski, „Polskie morze pełne wrażeń”, wyd. Bezdroża, Gliwice 2022, s. 9.

[Egzemplarz recenzencki od wydawnictwa]

"Nasz świat" Helen Mortimer, Cristina Trapanese

"Nasz świat" Helen Mortimer, Cristina Trapanese

Wydawnictwo Słowne młode wypuściło nową serię dla najmłodszych czytelników „Otwarci na świat”. Książki, które mają pomagać maluchom w zrozumieniu otaczającego ich świata, ale z trochę innej strony niż większość publikacji dla tej grupy wiekowej. Co mam na myśli? Zazwyczaj są to książki pomagające nazwać otaczające nas sprzęty, kolory, jedzenie, zwierzęta itp. A co zawierają publikacje z serii „Otwarci na świat”? Przygodę z nimi rozpoczęliśmy od tej zatytułowanej „Nasz świat”. Dlatego to na jej przykładzie przybliżę wam ich nowatorstwo.

Koncepcja jest taka, że dwójka dzieci wybiera się do muzeum. Przyznam się, że od razu jej nie załapałam – wręcz dziwiłam się dlaczego na stronie tytułowej jest narysowany drogowskaz do muzeum – jednak kiedy już zwrócono mi na nią uwagę stała się bardzo czytelna. Co znajdziemy w tym przybytku? Na podstawie słów kluczowych i krótkich komentarzy do nich przybliżane są ważne zagadnienia na temat świata. Zapomniałabym o ilustracjach, na których widzimy muzealną instalację i dzieci oglądające oraz bawiące się przy niej.

To czym się się wyróżnia ta książka to wyjątkowy dobór słów. Podam tutaj kilka przykładów: dzika natura, przynależność, przeszłość i przyszłość, ciekawość, zachwyt. Przyznacie, że są nietypowe. Jednak – co jest niesamowite – autorkom udało się przy ich użyciu opisać nasz świat. Jest to opis pełen troski i empatii. Jest też to opis inspirujący, dodający skrzydeł, zachęcający do działania. Helen Mortimer i Cristina Trapanese wskazują to co ważne, wskazują to co piękne i w delikatnych słowach podpowiadają, że warto o to dbać. Poszczególne strony (pojęcie + opis + ilustracja) to wspaniale współgrające kompozycje, ale również książka jest kompletnym elementarzem. Elementarzem ważnych słów opisujących świat.

Na końcu publikacji znajdziemy wskazówki dla rodziców z pomysłami, jak z nią pracować. Rewelacyjna sprawa. Czasami dziecko podłapie temat i wyjdzie fajna dyskusja, a czasami popatrzy na nas znudzone i odłoży książkę „na wieczne nigdy”. Tu mamy zaproponowane konkretne zabawy, które można przeprowadzić z materiałem zawartym w publikacji. Nic skomplikowanego, ale czasami rodzicom takich pomysłów brakuje. Takie aktywności pomagają też wrócić do książki, może spojrzeć na nią z innej perspektywy, co w tym przypadku jest szczególnie ważne, bo nie jest ona bajką.

„Nasz świat”, czyli niewielka książeczka pełna mądrości i dająca wiele możliwości do wspólnej zabawy. Publikacja napisana w duchu eko. Chcąca pokazać, że o świat, w którym żyjemy trzeba dbać. Że jest to zarówno ważne, ale też miłe. W pomysłowy sposób zaraża młodych czytelników empatią wobec świata.


[Egzemplarz recenzencki od wydawnictwa]

"Zaufać wrogowi" K. Goldman, P. Herman

"Zaufać wrogowi" K. Goldman, P. Herman

Trzy skłócone rasy i jeden świat do uratowania. Marvia – księżniczka ludzi, Poena – księżniczka wampirów i Fuebo – następca tronu elfów będą musieli stawić czoła panu umysłów. Czy jeden wróg zjednoczy skłócone królewskie rody? Czy wspólna walka przerwie sieć intryg, kłamstw, wzajemnej nieufności? „Czy jednak możliwy jest pokój między istotami tak różnymi jak ogień i woda, jak wiatr i ziemia?”* Co przeważy interes świata, interes rodu, czy interes jednostki?

„Zaufać wrogowi” to klasyczne przygodowe fantasy. W pierwszych opiniach na temat tej powieści padły zarzuty, że początek jest zbyt monotonny. Fakt, że autorzy nie zaczynają książki jakimś mocnym akcentem. Zamiast tego spokojnie przedstawiają bohaterów, świat oraz relacje w nim panujące, istoty/źródła niechęci i konfliktów. Moim zdaniem robią to w ciekawy sposób. Szczędzą nam długich opisów, zamiast tego przy udziale spokojnie płynącej akcji wprowadzają nas do historii. Nie jest to może zbyt spektakularne, ale tez nie jest nużące. Mi takie wprowadzenie odpowiada. Udało mi się dzięki niemu przygotować na czekającą mnie przygodę.

W końcu akcja się rozkręca. Bohaterowie wyruszają na kolejne misje. Przed nimi wiele trudnych decyzji do podjęcia. Antagonista, z którym przyjdzie im się zmierzyć będzie wymagającym przeciwnikiem. Zabawi się w „kotka i myszkę” z młodymi następcami tronów, a także czytelnikami.

Do powieści fantasy często dodawane są różnego rodzaju mapki, żeby odbiorca mógł zorientować się w opisanym świecie, szczególnie, kiedy postacie sporo po nim wędrują. Zrobiono to również w tej książce. Jest ona tak bardzo „niespecjalna”, że muszę o niej napisać. Wygląda mniej więcej tak, jakby Halina Elżbiecie drogę do drogerii narysowała. Kilka kresek, góry, drzewka i czcionka tak maleńka, że bez lupy nie podchodź. Drodzy wydawcy i autorzy, nie róbcie czegoś takiego. Czytelnicy fantasy to bardzo wymagająca estetycznie grupa. Oni są zalewani pięknymi wydaniami, a taka prowizorka, w najlepszym razie, ich rozbawi. Do tego mapka ta nie ma żadnego wymiaru praktycznego, bo fatalnie się z niej korzysta. Dodać natomiast muszę, że dla mnie wystarczające były opisy zawarte w książce. Były na tyle czytelne, że ramię w ramię z bohaterami wędrowałam przez świat i historię z powieści.

Może macie mi za złe, że tak niewiele napisałam o fabule, ale ja staram się być oszczędna w słowach opowiadając o powieściach przygodowych. Wychodzę z założenia, że taka książka porwać czytelnika niczym wodny wir. Zakręcić mu w głowie i wciągnąć w „fabularne odmęty”. K. Goldman i P. Herman całkiem nieźle zakręcili tym co im się w głowach zrodziło. Powieść „Zaufać wrogowi” ma lepsze i gorsze momenty, ale ostatecznie okazała się dość zajmującą lekturą.

* K. Goldman, P. Herman, „Zaufać wrogowi”, wyd. Alternatywne, Poznań 2022, s. 7.


[Egzemplarz recenzencki od wydawnictwa]

"Co zrobi Frania? Asertywność" Barbara Supeł

"Co zrobi Frania? Asertywność" Barbara Supeł

„Asertywność to inaczej posiadanie własnego zdania i wyrażanie go.”1 W teorii brzmi to bardzo prosto, jednak często się słyszy, że ludzie mają problem z byciem asertywnym. Sięgają po rożne poradniki, ćwiczenia, żeby pracować nad tą umiejętnością. Przywołam teraz pewne przysłowie: „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Skoro ta asertywność jest tak trudna, ćwiczmy ją od najmłodszych lat. I tu stajemy przed pewnym paradoksem. Istnieje takie przekonanie, że dzieci mają być grzeczne, bezwzględnie słuchać opiekunów itd. Gdzie tu miejsce na własne zdanie? W teorii wiemy, że każdy ma prawo odmówić, a w praktyce... „Daj chłopczykowi tę zabawkę”, „Zjedz jeszcze łyżeczkę zupki”, „Idź do cioci na kolanka” - czy szanujemy granice naszych dzieci?

W genialny sposób „ugryzła” temat Barbara Supeł w książce „Co zrobi Frania? Asertywność”. Tłem dla trzech historyjek są urodziny Ryśka, brata tytułowej bohaterki. Na owej imprezie skupiamy się na trzech „incydentach”. Pierwszy, kiedy dzieci wspólnie się bawią, ale Frania nie chce oddać swojego samochodzika, żeby nie uległ zniszczeniu. Drugi, kiedy mama proponuje wspólne śpiewanie, a zachęcana przez babcię Frania nie ma ochoty brać w nim udziału. Trzeci to znów zabawa dzieci. Tym razem w rodzinę. Młodsza siostra Frani jest „bobasem” i wpada w złość, kiedy dziewczynki próbują zawinąć ją w kocyk.

Opowiastki te można podzielić na pół. Barbara Supeł krok po kroczku rozwija fabułę w kierunku konfliktowej sytuacji. Frania zaczyna czuć się niekomfortowo i w tym momencie autorka robi „stop”. Pojawia się coś na kształt quizu. Bohaterka książki pyta się czytelników, jak ich zdaniem się zachowała. Zabieg, który niezmiernie mi się podoba. Jest to chwila na rozmowę z dzieckiem, o tym jak ono by postąpiło. Mamy kilka opcji do wyboru, które możemy omówić. Z takiej dyskusji rodzic może wysnuć wiele wniosków. Po przerywniku historia płynie dalej. Oczywiście w kierunku finału w duchu asertywności.

Po przeczytaniu bajeczek czeka na nas jeszcze czwarta część zatytułowana „Porady Frani”. Bohatera tłumaczy w niech czym jest asertywność i przedstawia różne sytuacje, w których można/trzeba powiedzieć „nie”. Nie jestem w stanie oddać słowami zachwytu, jaki poczułam po przeczytaniu tej części. Wspaniałe podsumowanie zawartych w książce opowiadań. Doskonale ujęta w proste słowa istota asertywności. Autorka wpadła też na genialny pomysł, jak zaangażować rodziców. Znajduje się tu kilka zadań, tematów do rozmowy. Ustami Frani zachęca dzieci, żeby porozmawiali o nich z opiekunami. Omówicie te zagadnienia. Dowiecie się dzięki temu, jak wasze dziecko postrzega pewne sprawy. Wiedza bezcenna.

Mogę z czystym sumieniem napisać, że „Co zrobi Frania? Asertywność” to jedna z najlepiej napisanych książek dla dzieci, jakie miałam okazję czytać. Waga tematu oraz sposób jego przedstawienia czyni ją pozycją obowiązkową w każdej dziecięcej biblioteczce. Cieszymy się, kiedy dziecko nauczy się czytać, liczyć itp., ale „sztuka mówienia nie” jest ciągle niedoceniana, a wręcz budzi sprzeciw opiekunów. A przecież niebotycznie podnosi ona bezpieczeństwo i szanse sukcesu naszych dzieci. Widziałam kiedyś świetną grafikę. Z jednej strony karmiony maluch i cała tyrada typu: „Jeszcze łyżeczkę.”; „Za mamusię”; „Tak się starałam.”; „Dobry szpinaczek.”; „Duży urośniesz.”; „Gabryś ładnie zjadł, a ty co.”. Z drugiej strony grupa rówieśnicza i podobna „litania”: „Z kumplami nie zapalisz.”; „Wiesz, jak trudno było to załatwić.”; „Będzie dobra faza.”; „Nie bądź dupa, jak ten wymoczek Janek.; „Nie daj się prosić.”. Myślę, że analogia jest jasna. Zostawiam wam to porównanie do przemyślenia i wracam do Frani. Wyjątkowo kibicuję tej publikacji. Została perfekcyjnie napisana i wydana. Zawiera bajeczki, wskazówki dla dzieci i jest forum do dyskusji oraz ćwiczeń. Chyba lepiej być nie mogło.

1 Barbara Supeł, „Co zrobi Frania? Asertywność”, wyd. Słowne młode, Warszawa 2022, s. 38.


[Egzemplarz recenzencki od wydawnictwa]

"Polska. 70 pomysłów na niezapomniany weekend" Anna i Marcin Nowakowie

"Polska. 70 pomysłów na niezapomniany weekend" Anna i Marcin Nowakowie

Jakiś czas temu prezentowałam książkę państwa Pomykalskich „Polska z pomysłem”. Została bardzo ciepło przyjęta przez czytelników moich opinii, dlatego postanowiłam zwrócić uwagę na podobne publikacje. Długo nie musiałam szukać. Anna i Marcin Nowakowie napisali przewodnik pt.: „Polska. 70 pomysłów na niezapomniany weekend”. Jest to subiektywny zbiór miejsc i atrakcji, które ich zdaniem warto zobaczyć. Sprawdźmy co ta książka ma nam do zaoferowania.

Miejsca zostały posegregowane tematycznie: „Blisko dzikiej natury”, „Romantyczne i kameralne miasteczka”, „Ikony architektury”, „Współczesne arkadie”, „Z tradycją za pan brat”, „Widoki i krajobrazy”, „Cuda inżynierii i techniki”. Bardzo rozsądny pomysł. Skoro książka ma być dla nas skarbnicą podróżniczych inspiracji, można założyć, że nazwy miejscowości, regionów, obiektów nie muszą nam wiele mówić. Ktoś zadbał, żeby tytuły rozdziałów były lekko fikuśne, ale wszystko w granicach normy. Myślę, że bez problemu domyślicie się na jakim typie atrakcji autorzy skupili się w każdym z nich.

Jeżeli chodzi o opisy poszczególnych miejsc, są raczej konkretne, może nawet podręcznikowe. Jednak po tego typu publikacji nikt nie oczekuje poetyckości, a krótkiej, rzetelnej informacji i taką serwują Anna i Marcin Nowakowie. Po prezentacji każdego miejsca znajduje się graficzne podsumowanie. Jest to kilka pytań, np. „Mogę zabrać psa?”, „Dla rodzin z dziećmi”, „Infrastruktura turystyczna?” itp. W odpowiedzi na nie autorzy przyznają od jednej do pięciu kropek. Nie zawsze rozumiem te oceny. Po pierwsze nie ma do nich legendy. Czy 2 kropki znaczą, że raczej nie zabierać psa, czy może, że nie jest mile widziany w danym miejscu? A jak jest pięć, a nie mam psa to pożyczać od sąsiadów? Po drugie, nie wiem jak autorzy oceniali pewne zagadnienia. O ile można jakoś stwierdzić, czy infrastruktura turystyczna lub komunikacja miejsca jest dobra, to jak ocenić, że będzie to dobry/niedobry kierunek na wyjazd dla pary. Jedni lubią podróżować we dwójkę, inni w grupie. Jedni wolą daną aktywność, inni inną. Wydaje mi się, że w tym przypadku za bardzo wchodzimy w indywidualne preferencje czytelników.

W książce znaleziono również rozwiązanie, dla osób, które interesuje dany region. Wszystkie miejsca są ponumerowane i naniesione na mapki – na początku rozdziałów oraz po wewnętrznej stronie tylnej okładki. Bardzo mnie cieszy, że o tym pomyślano. Skoro w podtytule widnieje „niezapomniany weekend”, jednak liczy się też czas podróży. Albo np. wiemy, że będziemy w danym terminie w konkretnym rejonie Polski. Możemy szybko sprawdzić, co ciekawego tam zobaczymy. Do tego mapki te zachęcają do nanoszenia własnych odkryć, własnych cudownych miejsc. Po prostu to zróbmy, Może kiedyś spojrzymy i zapragniemy tam wrócić.

Polska chce być przez turystów odkryta. Czasami wystarczy odjechać kilka kilometrów od miejsca zamieszkania i znajdziemy zapierające dech w piersiach miejsce. Bywa też tak, ze brakuje nam pomysłów. Wtedy możemy zainspirować się właśnie taką książką. Anna i Marcin Nowakowie chętnie dzielą się tym, co uznali za interesujące. Skoro widzieli, sprawdzili to może warto zapoznać się z ich rekomendacjami.


[Egzemplarz recenzencki]

"Naftowa Wenus" Aleksandr Sniegiriow

"Naftowa Wenus" Aleksandr Sniegiriow

W październiku 2020 roku wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego nastąpiło zaostrzenie prawa aborcyjnego w Polsce. Rozpoczęła się rozgrzewająca do czerwoności dyskusja. Wielu z nas zadawało sobie pytanie, jakbyśmy my się zachowali, gdybyśmy usłyszeli, że nasze dziecko jest poważnie chore. Ludzie pytali się siebie „(...) jak postąpiliby, gdyby w ich życiu pojawił się down.”1

Nie przez przypadek wywołałam tym dosadnym cytatem Zespół Downa. W dyskusji o obronie życia często powoływano się na osoby, które zostały nim dotknięte. Rodzice takich dzieci fotografowali się z nimi i opowiadali, jakie są cudowne. Traktując zwolenników aborcji trochę, jak morderców czyhających na życie ich pociech. Ja tutaj nie będę pisała, po której stronie barykady stoję, chociaż uważny odbiorca pewnie wyczyta to między wierszami. Wywołałam ten temat dlatego, że w moje łapki wpadła książka, która idealnie wpisuje się we wciąż żywą – pomimo upływu dwóch lat – dyskusję. Mam na myśli powieść Aleksandra Sniegiriowa pt.: „Naftowa Wenus”. Książkę o relacji między ojcem, a jego niepełnosprawnym synem.

Możemy ją podzielić na dwie części. Pierwsza, w której poznajemy Fiodora i Iwana. Autor skupia się w niej na historii tych postaci i emocji, jakie towarzyszą wychowaniu dziecka z Zespołem Downa – rozczarowaniu, wstydowi, poświęceniu, zazdrości, ale też miłości i wzajemnej trosce. Druga część to pasmo szalonych przypadków. Wręcz absurdalnego cyklu powiązanych ze sobą zdarzeń. Nie do końca wiem, jak je interpretować, więc nie podzielę się z wami moimi myślami. Wydarzenia są realne, a jednak ich koncentracja wokół Naftowej Wenus, czy też efekt jej pojawienia się w życiu bohaterów kojarzy mi się z groteską w stylu Vonneguta czy Bułyczowa – których ubóstwiam.

Wracając do okołoaborcyjnej dyskusji. Myślę, że zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy powinni tę powieść przeczytać. Jej wielkim atutem jest dosadny język. Aleksandr Sniegiriow nie sili się na „polityczną poprawność”. Jest bezpośredni i bezczelny. I to rewelacyjnie obrazuje, jaką skomplikowaną sprawą jest wychowywać niepełnosprawne dziecko, ile złych i dobrych emocji siedzi w jego opiekunie. (Tak, wiem, że nie ma dobrych i złych emocji, są po prostu emocje. Biorę na siebie cała krytykę związaną z tym zwrotem, jednak on idealnie przekazuje to co chcę powiedzieć.)

Wania nie był chciany. Jego ojciec nie miał wyboru. Musiał się nim zająć. Musiał wybrać pomiędzy intratną pracą, poziomem życia, a synem. „I wtedy zrozumiałem: inwalida to nie jest zwykłe więzienie. To więzienie, które budują sobie ci, którzy inwalidą się opiekują.”2 mówi rozgoryczony, zmęczony Fiodor. Z drugiej strony dokłada wszelkich starań, żeby chronić Wanię przed światem, przed wścibskimi spojrzeniami przechodniów, przed nieodpowiedzialną opiekunką itd., itp. Kontrast między słowami i czynami, aż bije po oczach.

Przypatrzmy się przez moment Iwanowi. Pomimo używania zwrotów, które można by uznać za obraźliwe, autor rysuje Wanię, jako cudownego, rezolutnego chłopca. To jest taki bohater, którego pokochamy, chcemy przytulić i również otoczyć opieką. Aleksandr Sniegiriow w „Naftowej Wenus” porusza również kwestię, o której mało się mówi. Mianowicie, jak niepełnosprawny postrzega sam siebie. W pewnym miejscu Wania krzyczy: „Nie chcę być głupkiem! Nie chcę być pokraką! Chcę być mądry, piękny, uczciwy, odważny, szczery... Codziennie się modlę...”3 Jeżeli chronimy życie, to chronimy je do śmierci. Nie kończymy na narodzinach. Każda osoba, która przychodzi na świat – nieważne czy pełno czy niepełnosprawna – powinna mieć prawo do godności. A godność to m.in. szacunek do samego siebie.

Zwrócę jeszcze uwagę na to, że Aleksandr Sniegiriow zamyka tę historię. Trochę mnie to zaskoczyło. Myślałam, że będzie paplał o życiu Fiodora i Wani, aż wyczerpią mu się pomysły. Okazało się, że powieść została napisana z planem, z pomysłem na finał i morał. Powinnam dodać dobry, mocny finał i morał.

Nie chciałabym, żeby „Naftowa Wenus” przepadła w fali krytyki rosyjskiej inwazji na Ukrainę. To nie jest książka polityczna, to książka proludzka. Niepełnosprawność dotyka wszystkich nacji, dlatego nieważne, w jakim języku się o niej opowiada. Aleksandr Sniegiriow ofiarował czytelnikom bezpardonową, ale też przesyconą wrażliwością powieść. Mocna, dosadna, piękna i fantastycznie napisana. Rewelacyjne ujęcie tematu i przepyszna literacka uczta.

1 Aleksandr Sniegiriow, „Naftowa Wenus”, tłum. Borys Hass, wyd. Glowbook, Sieradz 2022, s. 34.

2 Tamże, s. 38.

3 Tamże, s. 43.

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

"Afgańska perła" Nadia Hashimi

"Afgańska perła" Nadia Hashimi

Allah nie obdarzył Arifa synem. Jego dom jest pełen „młodych kobiet”, a „młode kobiety” to problem dla klanu. Do tego jeszcze buńczuczna siostra jego żony domaga się dostępu do edukacji dla dziewczynek. Szaima jest zdeterminowana, żeby walczyć o przyszłość siostrzenic. Przywołuje historię ich przodkini Szekiby, oraz tradycji „bacza posz” - „dziewczyny przebranej za chłopca”.

W powieści „Afgańska perła” mamy dwie linie czasu i dwie niesamowite bohaterki. Wspomniana już Szekiba, która żyła w XIX wieku. Kobieta pochodząca z kochającej się rodziny, ale przez swoje kalectwo odrzucona przez klan. Bardzo boleśnie przekonała się, że jako kobieta nie może nawet myśleć o egzekwowaniu swoich praw. Co jednak, gdyby była synem, nie córką? Trafiając na królewski dwór przekonuje się, jak to jest żyć w przebraniu.

Drugą bohaterką jest Rahima. Ona, dzięki ciotce, będzie mogła posmakować wolności. „Moje nogi czuły się wyzwolone, przemierzając swobodnie ulice – wcześniej ciągle wplątywały mi się w sukienkę.”1 mówi zachwycona bohaterka. Jednak jej ciało nieuchronnie zaczyna dojrzewać. Jak, biegająca swobodnie po ulicy, Rahima odnajdzie się zamknięta w małżeńskiej klatce?

Dwie muzułmanki, dwie bardzo silne, wspaniałe bohaterki, dwie – można je tak określić – buntowniczki. Rahimę i Szekibę dzieli ponad 100 lat, jednak ich życiorysy mają kilka wspólnych elementów. Najbardziej oczywisty to epizod „bycia mężczyzną”. W tym miejscu muszę odnieść się do fatalnych sformułowań z opisu na okładce książki. „Rahima (…) postanawia zostać tak zwaną bacza posz (…)”2 Przypominam, że mówimy o dziecku. Nie sadzę, że w jakiejkolwiek kulturze mogłoby ono tak sobie postanowić o takiej metamorfozie. Z treści książki jasno wynika, że to ciotka dziewczynki była inicjatorem tego pomysłu. Kolejny cytat: „Niemal sto lat wcześniej podobnie postąpiła jej przodkini Szekiba. Podjęła decyzję o przeniesieniu się z małej afgańskiej wioski do przepięknego kabulskiego pałacu (…)”3 To ja czytałam o innej Szekibie. Szekiba z „Afgańskiej perły” nie marzy o niczym innym, jak odzyskać ojcowiznę i żyć stroniąc od ludzi. Przekazywana z rąk do rąk Szekiba utyskuje na znaczenie swojego imienia, które oznacza dar: „To jest właśnie problem z prezentami (…). Że się je rozdaje innym.”4

Kolejną cechą wspólną bohaterek „Afgańskiej perły” jest to, że obie – w różnych okolicznościach – poznały, co to znaczy być wolnym. Ten epizod zaważył na ich sposobie myślenia. Pragnienie odzyskania straconej swobody było ogromne. Rodziło to w nich sprzeciw wobec „nasib”, przeznaczenia. Mam wrażenie, że podczas pisania zaważyło amerykańskie wychowanie Nadii Hashimi, autorki książki. Na stronie wydawnictwa można przeczytać z nią wywiad, w którym mówi między innymi o tym, że jej rodzina kultywowała tradycję, ale była otwarta na zwyczaje panujące w kraju, w którym żyli, czyli USA. Podkreśla, że jej wychowanie nie różniło się wiele od wychowania dzieci, które ją otaczały.5 Swoim bohaterkom „wszczepiła” szczyptę zachodniego sposobu myślenia. I nie jest to zarzut, a stwierdzenie faktów. Szczególnie, że pisarka nie ocenia, a pozwala postaciom z powieści nazwać pewne rzeczy po imieniu.

Odnośnie oceniania. Jestem daleka od komentowania jakiekolwiek kultury, jednak tradycja „bacza posz” nie daje mi spokoju. Kryje się za nią straszna hipokryzja, ale również desperacja. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak zmieniając wyłącznie strój, osoba otrzymuje nowe przywileje. Jako Rahima dziewczyna mogła wywołać skandal, bo ktoś jechał za nią na rowerze. Jako Rahim natomiast jest zachęca na wspólnego kopania piłki i szwendania się po ulicach z chłopakami. Trudno mi również zrozumieć, jak taka „prowizorka” ma zrekompensować brak pierworodnego. W jakimś celu jednak taka tradycja powstała i coś tym ludziom daje.

Jestem zdania, że motyw kobiety w kulturze islamu został już wyczerpany na gruncie literatury. Kiedyś lubiłam czytać takie historie, ale zrezygnowałam, bo wydawały mi się do siebie podobne. Nadia Hashimi pisze również o ucisku muzułmanek, ale trochę inaczej. Wprowadzając motyw „dziewczyny przebranej za chłopaka” pokazuje tę kulturę z innej perspektywy. Pozwala jej to ukazać kobietę nie zdesperowaną, a wojowniczą. Owa siła, emanująca z dwóch głównych bohaterek „Afgańskiej perły”, jest porażająca.

1 Nadia Hashimi, „Afgańska perła”, przeł. Monika Pianowska, wyd. Kobiece, Białystok 2022, s. 60.

2 Tamże, okładka.

3 Tamże.

4 Tamże, s. 73.

"Wkrętośrubek w poszukiwaniu szczęścia" Mariusz Kulma, Tomasz Wiśniewski

"Wkrętośrubek w poszukiwaniu szczęścia" Mariusz Kulma, Tomasz Wiśniewski

Robot w literaturze dziecięcej poszukiwany „na już”! Moje pierwsze skojarzenie to Blaszany Drwal z „Czarnoksiężnika z krainy Oz”, który wędrował w poszukiwaniu serca. Ja chciałabym wam przedstawić innego wędrującego robota. Ma na imię Wkętośrubek i jest tytułowym bohaterem książki Mariusza Kulmy i Tomasza Wiśniewskiego pt. „Wkrętośrubek w poszukiwaniu szczęścia”.

Opowieść zaczyna się na złomowisku, gdzie lądują przestarzałe maszyny. Tam Wkrętośrubek budzi się i poznaje pająka Gburka. Zaczynają rozmowę, w której pada słowo „szczęście”. Bardzo intryguje ono bohatera książki. Rusza w drogę, a podczas wędrówki poznaje kolejne istoty, którym pomaga i dyskutuje z nimi, czym dla nich jest szczęście. Będzie to bardzo pouczająca i nieco filozoficzna podróż.

Jakie mamy wrażenia po przeczytaniu tej publikacji? Bardzo pozytywne. O tym, czym jest szczęście można długo rozmawiać. Przypuszczam, że każdemu z nas coś innego przyjdzie do głowy. Autorzy sprytnie dopasowali definicję szczęścia do poszczególnych postaci np. róża mówi o wodzie, ptak o lataniu, lisek o ciepłej norce itp. Moja córka szybko załapał, o co chodzi i zaczęła zastanawiać się, jak odpowiedziałaby na pytania głównego bohatera.

„Wkrętośrubek...” jest u nas hitem, jeżeli chodzi o czytanie do snu. Jest to książka przesycona dobrem i spokojem. Treść, tempo, klimat publikacji – to wszystko sprzyja wyciszeniu, pomaga się zrelaksować i mam nadzieję, że zapewnia „słodkie sny”.

Czytając „Wkrętośrubka...” nie mogłam odpędzić skojarzeń z „Małym księciem”. Trochę zdezorientowany, ale ciekawy świata robot wędruje od miejsca do miejsca i rozmawia z kolejnymi istotami. Nie sprawdzałam aktualnej listy lektur, ale z tego co pamiętam „Mały książę” zaplanowany jest na ostatnie klasy podstawówki. „Wkrętośrubek...” kierowany jest do zdecydowanie młodszych dzieci. Treść jest dużo prostsza, przesłanie bezpośrednie, dzięki czemu książka jest łatwiejsza w odbiorze. Jeżeli ktoś regularnie zagląda do moich opinii wie, że mam czteroletnią córkę, jednak nie oznacza to, że wspomniana publikacja jest wyłącznie dla przedszkolaków. Biorąc pod uwagę długość i „trudność” tekstu oraz to jak została wydana (czcionka, ilość ilustracji itp.) myślę, że nawet dzieci w wieku wczesnoszkolnym mogą po nią sięgnąć i nie będą się nudzić.

Co ja będę się długo rozwodzić. Do naszej biblioteczki dołączyła świetna książka. Okazała się idealna do czytania do snu, ale też stała się pretekstem do ciekawej dyskusji . Autorzy udowodnili również, że roboty nie są tylko dla chłopaków. Ja mam w domu dziewczynę, zakochaną w Wkrętośrubku.


[Egzemplarz recenzencki]

"Prawdziwi przyjaciele" Salina Yoon

"Prawdziwi przyjaciele" Salina Yoon

„Dennis był zwykłym chłopcem, który wyrażał siebie w niezwykły sposób.”1 Tak rozpoczyna się książka Saliny Yoon „Prawdziwi przyjaciele”. Czym wyróżnia się przywołany bohater. Dennis jest mimem. „Niektóre dzieci w klasie pokazywały i opowiadały. Dennis zamiast tego robił pantomimę.”2 Ponieważ chłopiec różnił się od grupy nie potrafił nawiązać z nią nici porozumienia i czuł się samotny. „Aż kiedyś Dennis kopnął wymyśloną piłkę i ktoś ją złapał.”3 Tak narodziła się przyjaźń.

„Prawdziwi przyjaciele” to prześliczny picturebook. Opowiada o tym, czym jest przyjaźń w bardzo konkretny acz metaforyczny sposób. Myślę, że Salina Yoon nie bez powodu zrobiła mima głównym bohaterem tej historii. To, że jest to specyficzna profesja i potrzeba nieco wyobraźni, żeby zrozumieć pantomimę, to jedna kwestia. Druga, to to, że owa niewerbalność pomaga zobrazować stan ducha bohatera.

Shalina Yoon przygotowała przepiękną opowieść. Co prawda z przedstawioną przez nią istotą przyjaźni polemizowałbym, ale o tym za chwilę. Fakt jest taki, że ja się wzruszyłam, jej prostotą i pięknym przesłaniem. Natomiast zauważyłam, że moja córka ma problem z tą książką. Już na płaszczyźnie wizualnej pojawiły się zgrzyty. Rzeczy pokazywane przez Denisa zostały narysowane przerwaną linią. Ma to sens i nie wyobrażam sobie, jak można by to zrobić inaczej, jednak moja córka była przekonana, że jest to książeczka z zadaniami i owe linie trzeba połączyć. Ile ja się natłumaczyłam, zanim usiadłyśmy do czytania, a i tak była nieprzekonana, że to bajka.

Treść również nie do końca do niej trafiła. M. ma koleżanki i kolegów w przedszkolu, bawi się z dziećmi naszych znajomych i sąsiadów. Z niektórymi dogaduje się lepiej z innymi gorzej, jednak nie nazwałabym nikogo jej przyjacielem. Pierwsze czytanie „Prawdziwych przyjaciół” skończyło się zdezorientowaną miną. „Dlaczego ta bajka jest taka krótka?”, „Dlaczego on siedzi w kwadracie?”, „Dlaczego ktoś tego nie dorysował?”, „Dlaczego tylko ta dziewczynka chce się z nim bawić?” - posypał się grad pytań. Widziałam, że dziecko kompletnie nie ogarnęło, co autorka miała na myśli. Po tym naszyły mnie wątpliwości, dla kogo jest ta publikacja. Czy dla przedszkolaka nie jest zbyt skomplikowana, a dla starszaka za krótka? Zresztą uważny czytelnik zwróci uwagę, że już dla M. ta publikacja wydała się za krótka. Czym córka mnie zaskoczyła to, że w kolejnych dniach sięgnęła po nią ponownie. Widzę, że jej się podoba i, że bardzo chce wszystko zrozumieć. Zaimponowała mi.

Zastanówmy się przez chwilę, czym jest przyjaźń. Najpierw cytat z „Prawdziwych przyjaciół”: „Oboje widzieli świat w ten sam sposób.”4 Coś w tym jest, jednak można dyskutować z tym stwierdzeniem. Zacytuję moją przyjaciółkę: „Wiesz Asia za co cię lubię? Bo nawet jak się nie zgadzamy to to szanujemy.” Być może jest tak, że na przyjaciół wybieramy osoby, z którymi mamy coś wspólnego, ale jeżeli się uprzemy to z każdym poznanym przez nas człowiekiem z czymś się zgadzamy, a coś nas poróżni. Szybciej zaprzyjaźnimy się z osobą, z którą uda nam się ciekawie porozmawiać, niż z tą, którą uznamy za kretyna. Zauważyłam też, że moje przyjaciółki mają różne osobowości, a każda z nich w pewien sposób dopełnia moja życie.

Trochę odbiegliśmy od tematu tego wpisu, czyli książki „Prawdziwi przyjaciele”. Sporo już o niej napisałam, spróbujmy więc jakoś to podsumować. Powiem wam, że picturebooki są dla mnie dość wymagającym typem publikacji. Nie wystarczy ich przeczytać. Trzeba się maksymalnie zaangażować, żeby wprowadzić dziecko w temat. Jeżeli chodzi o ten konkretny idzie nam opornie, ale idzie. Dla mnie, jako dla mamy, jest wspaniały. Mądry, napisany z pomysłem i pięknie wydany. Dla mojej córki nie jest do końca zrozumiały. Albo jest zbyt metaforyczny, albo pojęcie przyjaźni jest jeszcze dla niej zbyt abstrakcyjne. Jednak coś ją do niego przyciąga, bo cały czas przynosi go do poczytania.

1 Salina Yoon, „Prawdziwi przyjaciele”, przeł. Marta Duda-Gryc, wyd. Czytalisek, Gliwice 2022, s. 5-7.

2 Tamże, s. 14-15.

3 Tamże, s. 21-22.

4 Tamże, s. 28.

[Egzemplarz recenzencki od wydawnictwa]

Copyright © Asia Czytasia , Blogger