Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Sensus. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Sensus. Pokaż wszystkie posty
"Bądź od małego. Holistyczne spojrzenie na zdrowie psychiczne dzieci" Orina Krajewska i Fundacja Małgosi Braunek "Bądź"

"Bądź od małego. Holistyczne spojrzenie na zdrowie psychiczne dzieci" Orina Krajewska i Fundacja Małgosi Braunek "Bądź"

 „holizm

  1. «teoria zakładająca, że świat stanowi całość, niedającą się sprowadzić do sumy części»

  2. «pogląd głoszący, że zjawiska tworzą układy całościowe»”1

Pojęcie to ostatnio zaczęło pojawiać się w medycynie. Coraz więcej głosów (aczkolwiek moim zdaniem ciągle za mało) podkreśla to, iż ludzki organizm to całość i w taki sposób powinien być leczony. Natomiast ja chciałabym abyśmy spojrzeli holistycznie na wychowanie dzieci, bo na ich dobrostan i rozwój wpływa wiele aspektów i w każdym z nich dziecko powinno być zaopiekowane. Pomoże nam w tym książka „Bądź od małego” wydana z inicjatywy Oriny Krajewskiej i Fundacji Małgosi Braunek „Bądź”.

Czy to kolejny poradnik? Nie do końca. Publikacja ta to raczej zbiór felietonów, aczkolwiek utrzymanych w doradczym charakterze. Różni specjaliści piszą o tym, dlaczego dany obszar jest ważny w kontekście rozwoju dziecka, na co rzutuje i jak możemy nasze pociechy w nim wspierać.

Ruch, relacje, kontakt z naturą, media, odżywianie, oddychanie, rodzina, sen – zostawię bardzo ogólne hasła, abyście wiedzieli, jakie tematy w ogóle poruszono w „Bądź od małego”. Dzięki tej książce spojrzymy na nasze dziecko z szerokiej perspektyw, nie tylko na problematyczne – naszym zdaniem – obszary. Być może okaże się, że przyczyna pewnych trudnych sytuacji, wcale nie leży tam, gdzie jej szukaliśmy.

Myślę, że jest to rozsądne podejście. Dużo mówi się, aby za dzieckiem podążać, ale też mądrze i dyskretnie korygować ten kurs. Prezentowana książka pomaga nam uchwycić szeroką perspektywę i jeszcze lepiej nawigować tym „statkiem”, aby nasza pociecha jak najwięcej skorzystała z tego, co daje jej otoczenie. Co prawda nie przepadam za modnymi słowami, jednak „holistycznie” stanie się jednym z moich kierunkowskazów. A publikację „Bądź od małego” szczególnie polecam przyszłym rodzicom. Oni maksymalnie skorzystają z zawartej w niej wiedzy.

1 https://sjp.pwn.pl/slowniki/holistyczny.html [dostęp: 6.05.2025 r.]

[Egzemplarz recenzencki]

"Dziecko w świecie trudnych emocji" Weronika Jackowska

"Dziecko w świecie trudnych emocji" Weronika Jackowska

Złość, strach, smutek w mowie potocznej określane są jako te złe emocje. Aczkolwiek lepiej określać je trudnymi, jak chociażby Weronika Jackowska w tytule swojej książki „Dziecko w świecie trudnych emocji”. Jest to poradnik dla rodziców, bo ci wspólnie z pociechami je przeżywają. Chcą chronić dzieci przed nimi. Czy to dobra strategia? Jak pomóc dziecku w trudnych chwilach? Jak nie umniejszyć temu co czuje? Jak je wzmocnić i nauczyć radzić sobie z emocjami? Między innymi na te pytania odpowiada psycholożka, psychoterapeutka i autorka książki, Weronika Jackowska.

Bez zbędnej zwłoki napiszę, że znalazłam w tym poradniku wszystko, czego oczekiwałam. Merytoryczną treść (co?, jak? dlaczego?) z odniesieniem do badań, ale przedstawioną w przystępnej formie. Konkretne rady, odpowiedzi, techniki, a także materiały do pacy z dzieckiem pomagające ukoić emocje, a także porozmawiać o nich w formie zabawy. A do tego ogrom empatii. Jackowska nie ocenia nas jako rodziców. Ma dla nas dużo zrozumienia i przypomina, jak ważne jest dbać o samych siebie. Oczywiście mówi o tym, jak nasze słowa czy zachowanie mogą być odbierane przez dziecko, ale nie brzmi to jak groźba w stylu: „Uważaj bo zniszczysz delikatną psychikę dziecka”. To jest raczej takie: „Stop. Zatrzymaj się i przemyśl, jak twoje zachowanie może zostać odebrane.”

Bardzo lubię polecać wam dobre poradniki. Książki, które coś wnoszą. I nie chodzi mi o wielkie metamorfozy, ale o wspomniany już „Stop”. Chodzi o zastanowienie się nad stosowanymi metodami. Mogłabym dodać w bezpiecznej przyjaznej przestrzeni, bo Jackowska takową tworzy na stronach tego poradnika. Chodzi o wiedzę, która pomaga nam działać świadomie. Bo wiedza – dobrze przekazana – jest jak światełko w ciemności. Pozwala na trzymać się właściwej drogi i dotrzeć do obranego celu. A na pewno takim jest wychowanie mądrego i silnego psychicznie człowieka.

[Egzemplarz recenzencki]

"Lili. Mała chmurka i jej wielkie emocje" Agata Orzechowska

"Lili. Mała chmurka i jej wielkie emocje" Agata Orzechowska

Jako mama wyjątkowo charakternej, ekspresyjnej i wrażliwej dziewczynki, przekonałam się, że nie można zaniedbywać sfery emocjonalnej, nawet, kiedy te dziecięce emocje ciążą nam, rodzicom. Przekonałam się również, że czytanie różnego rodzaju bajek terapeutycznych pozwala dzieciom zrozumieć, nazwać co czują, ale też świadomie to przeżywać. Dlatego bardzo chętnie czytam i promuję tego typu publikacje. I właśnie taką książkę chcę wam zaprezentować. Nakładem wydawnictw Czytalisek i Sensus ukazało się połączenie poradnika dla rodziców i bajki o emocjach „Lili. Mała chmurka i jej wielkie emocje” autorstwa Agaty Orzechowskiej.

Część pierwsza kierowana jest do rodziców. Autorka przedstawia złość, obrzydzenie, smutek, radość, ciekawość. Myślę, że ten fragment był bardzo trudny do napisania, bo Agata Orzechowska musiała wykazać się zwięzłością. O różnych technikach radzenia sobie z dziecięcymi emocjami znajdziemy całe poradniki, a tu trzeba było ograniczyć się do kilku stron. Udało się jej to, a nawet owa wymuszona zwięzłość okazała się sprzymierzeńcem, bo pomaga wyeksponować to co najważniejsze. To jak bardzo – niezależnie od charakteru – dziecku potrzebne jest poczucie bezpieczeństwa i przestrzeń do nieskrepowanego rozwoju.

Część druga to coś co spodoba się młodszym czytelnikom, czyli bajki. Ich bohaterką jest tytułowa chmurka Lili. Autorka opisuje sytuacje , w których Lili przeżywa wymienione wcześniej emocje. Scenki te mogą posłużyć za przykłady i okoliczności, i reakcji, i objawów tych uczuć. W książce znajdziemy też przestrzeń na tzw. własne przemyślenia. Mianowicie dzieci zachęcane są do narysowania własnych emocji lub sytuacji, kiedy tak się czuły.

To wszystko odbywa się w przyjemnej, mięciutkiej, chmurkowej otoczce. Myślę, że w takich przytulnych okolicznościach dziecko poczuje się dobrze, bezpiecznie i chętnie się otworzy, a do tego właśnie dążymy. Żeby ten młody człowiek chciał z opiekunem rozmawiać, żeby nie bał się pytać, a także żeby wiedział, że jest akceptowany i ma na kogo liczyć.

[Egzemplarz recenzencki]

"Trening spostrzegawczości dla dzieci" Paulina Mechło, Magdalena Karpińska

"Trening spostrzegawczości dla dzieci" Paulina Mechło, Magdalena Karpińska

Ostatnio po powrocie z przedszkola M. zadaje pytanie: „Mamo, porobimy zadania z mózgiem?”. A ja zawsze przytakuję, bo ma na myśli sympatyczny Móżdżek z publikacji Pauliny Mechło, który jest świetnym trenerem. Tym razem przygotował trening spostrzegawczości dla dzieci. Jak on wygląda?

W publikacji znajdziemy 121 zadań. Od razu plus ode mnie za przejrzystość. Są one ponumerowane, a jedna strona to jedno ćwiczenie. Dobrze robić je po kolei, bo – co prawda rzadko – ale bywają powiązane np. jedno zadanie to pognieść kartkę, a na odwrocie należy odtworzyć wzór, jaki uzyskamy.

Aby odpowiedzieć na pytanie, dla kogo ta publikacja będzie odpowiednia, przyjrzyjmy się jej zawartości. Część zadań polega na odtworzeniu wzoru, przejściu labiryntu, odszukaniu właściwej kombinacji, pokolorowaniu/zaznaczeniu danych kształtów na odpowiedni kolor np. gwiazdy na różowo, a pięciokąty na zielono. Znajdziemy tu też elementy kodowania, ćwiczenia stymulujące pamięć oraz zadania kreatywne np. należy narysować coś według opisu, albo samemu wyobrazić sobie daną scenkę. Jest tu kilka zadań, które wymagają znajomości liter np. musimy ułożyć słowa, albo odnaleźć je w „wyszukiwance”. Moja córka chodzi do zerówki i nie ma większych problemów z wykonaniem zadań z książki Wręcz rozwiązuje je ekspresowo. Myślę, że pięciolatek też mógłby spokojnie zasiąść do tej książki, chociaż przy młodszych dzieciach rekomenduję spojrzeć na zadania z literkami i zastanowić się, czy sobie z nimi poradzą.

Już od jakiegoś czasu regularnie trenujemy z Pauliną Mechło i Móżdżkiem. Odbyliśmy trening ciszy, superkreatywności i superkoncentracji. Jak możecie się domyślić, skoro wracamy do tych publikacji to je bardzo lubimy i polecamy. Dla mnie ważny jest zarówno element rozwojowy, jak i chęci dziecka do pracy z daną pomocą. Tu mam i to, i to. „Trening spostrzegawczości dla dzieci” to bardzo dobrze spędzony czas.

[Egzemplarz recenzencki]

"Dziecko wysoko wrażliwe" Urszula Sołtys-Para

"Dziecko wysoko wrażliwe" Urszula Sołtys-Para

Rożne terminy z psychologii coraz częściej przenikają do języka powszechnego. Nazywamy nasze uczucia, cechy charakteru, typy osobowości. Jednym z takich pojęć, o których mówi się coraz więcej jest wysoka wrażliwość. „Bibliami” tego tematu można chyba nazwać publikacje Elaine Aron, natomiast dziś nie o niej. Urszula Sołtys-Para – psycholożka i psychoterapeutka – przybliża nam temat, ale w kontekście wychowania dzieci. Celem jej publikacji „Dziecko wysoko wrażliwe” jest, aby podejść do wychowania ze zrozumiem i troską.

Książka została podzielona na dwie części. Tę pierwszą nazwijmy teoretyczną. Autorka stara się w niej przybliżyć, czym w ogóle jest wysoka wrażliwość, jak ją rozpoznać, na co zwrócić uwagę. Po przeczytaniu tego fragmentu stwierdzam, że jest to termin nieostry. A właściwie ludzie są na tyle skomplikowani, że trudno jednoznacznie określić cechy, które by definiowały osoby wysoko wrażliwe. Natomiast jest to jakiś drogowskaz na co zwrócić uwagę i o jakie obszary zadbać.

Przejdźmy do części drugiej: „Jak pomóc dziecku z wysoką wrażliwością”. W kolejnych podrozdziałach Urszula Sołtys-Para rozwija myśli mające związek z tematem np. jak pomóc dziecku poradzić sobie ze stresem, rywalizacją, jak usprawnić plan dnia, jak pracować nad asertywnością. Ja bym tę część nieco uporządkowała, posortowała zagadnienia w jakieś podgrupy. Byłoby przejrzyściej, jednak – nie oszukujmy się – w niewielkim objętościowo poradniku łatwo znaleźć to co nas interesuje.

Co niewątpliwie czytelnikom się spodoba to styl autorki. Konkretne rady, techniki, ćwiczenia, zabawy, zwroty. Przyznacie, że to jest ogromnie pomocne. Do tego odnośniki do innych publikacji. Nie tylko z psychologii, ale również wartościowych poradników oraz bajek dla dzieci, które mogą pomóc w pracy nad danym obszarem.

Urszula Sołtys-Para nawiązuje do wywiadu, którego udzieliła Elaine Aron, a podczas niego powiedziała „(…) że zwykle to, co jest dobre dla osób wysoko wrażliwych, jest dobre dla wszystkich.”1 Uwaga poświęcona dziecku, pomoc i wsparcie w momentach, kiedy tego potrzebuje, bycie przewodnikiem na drodze do dorosłości – po to jest rodzic. „Pamiętnej, że każdy jest inny, więc nie wszystko z tej książki musi pasować do twojego konkretnego i na swój sposób wyjątkowego dziecka (…)”2 Dlatego warto przeczytać ją od deski do deski i wyłapać obszary, nad którymi u was trzeba się pochylić.

1 Urszula Sołtys-Para, „Dziecko wysoko wrażliwe”, wyd. Sensus, Gliwice 2023, s. 171.

2 Tamże, s. 172.

[Egzemplarz recenzencki]

„Go vegan! 17 powodów, dla których porzucisz jedzenie mięsa” Orestes Kowalski

„Go vegan! 17 powodów, dla których porzucisz jedzenie mięsa” Orestes Kowalski

Przeglądam sobie ofertę wydawnictwa Sensu i nagle rozbawia mnie jeden tytuł: „Go vegan! 17 powodów, dla których porzucisz jedzenie mięsa”. Myślę sobie: „Już to widzę, jak miłośnik schabowego bierze ją z półki w księgarni, żeby poczytać”. Ale pewne wątpliwości zostały zasiane w mojej głowie, w końcu nie pierwsze lepsze wydawnictwo wypuściło tę publikację na rynek. Może Orestes Kowalski ma dar przekonywania?

Lekturę zaczynam od zerknięcia w bio autora. Weganin, aktywista (pojawia się też słowo „ateista”, jednak w kontekście odżywania kwestia wiary mnie nie interesuje). Wydawca podaje kilka inicjatyw, w jakie Orestes Kowalski był i jest zaangażowany, widać więc, że jest to osoba aktywnie działająca na rzecz obrony praw zwierząt.

W „Go vegan!” autor próbuje rozprawić się z mitami dotyczącymi diet wegańskiej i wegetariańskiej, a także – za pomocą argumentów podpartych liczbami, badaniami, historią – przekonać nieprzekonanych. Trzeba przyznać, że jego narracja jest grzeczna i nienachalna, że nie traktuje wszystkożerców jak zbrodniarzy. Od razu rzuca się też w oczy, że Orestes Kowalski dobrze przygotował się merytorycznie. Określił jaki efekt chce osiągnąć, przemyślał czym poprzeć swoje tezy, żeby były wiarygodne. Autor trochę filozofuje, trochę bawi się w psychologa, ale przede wszystkim chce rozbudzić w nas empatię wobec zwierząt.

Cel szczytny, jednak nie do końca podoba mi się styl Orestesa Kowalskiego, sposób w jaki formułuje myśli. Podczas czytania czułam się, jak na uniwersyteckim wykładzie, który jest prowadzony przez doktora/profesora, który chce być cool, ale nie potrafi pozbyć się akademickiej maniery. Ma być lekko, zabawnie, jednak między prowadzącym i słuchaczami jest jakaś bariera, przez co ci drudzy prędzej czy później się „wyłączają”. Powiem, tak, jeżeli przy czytaniu literatury popularnonaukowej (z dziadziny innej niż nauki ścisłe bądź medyczne) muszę sięgać po słownik, to jest coś nie tak.

Z dietą wegańską miałam styczność przez problemy zdrowotne, które zmusiły mnie do rezygnacji z niektórych produktów. Nawet się z nią polubiłam. Okazała się smaczna i sycąca. Obecnie pomału mogę wracać do starego sposobu odżywania, jednak ów epizod pozwolił mi się otworzyć na coś nowego. Liczyłam, że Orestes Kowalski przekona mnie do pozostania w gronie roślinożerców. Cóż, czytanie książki „Go vegan!” było bardzo mozolne. Dlatego zabrakło mi cierpliwości, żeby przemyśleć wszystkie argumenty.

[Egzemplarz recenzencki]

"Twoje spokojne dziecko" Samantha Snowden

"Twoje spokojne dziecko" Samantha Snowden

Dziecięca złość to chyba jeden z trudniejszych i bardziej frapujących rodziców tematów. Często nie wiadomo, jak zachować się podczas takiego wybuchu. Zazwyczaj opiekun – z różnych powodów – chce szybko go ukrócić. Jest trochę jak strażak, który gasi pożar. Szuka odpowiedniej gaśnicy, która stłumi emocje. I chyba tę złość można w pewnym sensie porównać do ognia, bo jest to reakcja fizjologiczna, która pomaga nam przetrwać, ale gdy wymknie się spod kontroli może mieć destrukcyjne skutki. Dlatego, tak jak pamiętamy o odpowiednim zabezpieczeniu ogniska, tak samo możemy nauczyć się panować nad złością. W publikacji „Moje spokojne dziecko” Samantha Snowden proponuje szereg ćwiczeń, dzięki którym łatwiej tego dokonamy.

Oczami wyobraźni widzę tłum rodziców rzucających się na tą książkę, więc zacznę o zasadniczej kwestii: „Dla kogo?”, a wyjaśnienie: „Dlaczego” pozwoli mi zaprezentować tę publikację szerzej. Najefektywniej sprawdzi się dla dzieci w wieku szkolnym – ja celowałabym tak w około 9 lat – niemniej z moją pięcioletnią córką też udało mi się całkiem fajnie popracować z tą książką, jednak tu opiekun musi się „nagimnastykować”, żeby ćwiczenia uatrakcyjnić. W czym rzecz? Zadania proponowane przez Samanthę Snowden polegają, w głównej mierze, na zastanowieniu się, na spojrzeniu z dystansem na sytuacje, kiedy się złościmy. Ma to pomóc nazwać emocje, nauczyć się obserwować reakcje ciała, znaleźć punkty zapalne oraz nauczyć się radzić sobie z nimi. Autorka zadaje szereg pytań, czy też zachęca nas do dialogu z własną złością, dzięki czemu możemy ją poznać, a nawet zakumplować się z nią.

Zapisywanie odpowiedzi i przemyśleń dziecka nie było dla mnie problemem. Fakt, że wnioski przedszkolaka będą dużo prostsze niż ucznia, jednak moja córka podeszła do zadania chętnie. Aczkolwiek to jest taki typ, który bardzo lubi rozmawiać o emocjach (chociaż ona generalnie dużo gada). Trochę trudniejsze do przedstawienie okazały się wstawki teoretyczne. Generalnie zostały świetnie napisane. Samantha Snowden zwraca się bezpośrednio do dziecka. Używa niezbyt skomplikowanego języka, a fachowe terminy bardzo jasno tłumaczy. Myślę, że 8, 9, 10 latek nie będzie miał problemu ze zrozumieniem treści. Trudno mi powiedzieć, ile wyniosło z tego moje dziecko, bo fragmenty te były dla niego za długie. M. kręciła się, podglądała kolejne strony, pytała się, co trzeba na nich zrobić itp. Co mi przychodzi do głowy, opiekun może spróbować jakoś streścić to dziecku, które nie ma cierpliwości słuchać, albo przemycić pewne treści w czasie robienia zadań. Ja będę próbować, bo widzę w publikacji „Twoje spokojne dziecko” duży potencjał.

Nie lubimy złości, do tego stopnie, że często jest nazywana „złą emocją”. Ale emocji nie można „szufladkować”. One są, a natura po coś nas nimi obdarzyła. Dlatego zamiast walczyć, albo tłumić złość, warto ją poznać i nauczyć się z nią obchodzić. Samantha Snowden chce tego nauczyć już najmłodszych.


[Egzemplarz recenzencki]

"Trening ciszy dla dzieci" Paulina Mechło, Magdalena Karpińska

"Trening ciszy dla dzieci" Paulina Mechło, Magdalena Karpińska

Od kiedy mam dzieci, mam wrażenie, że żyję w ciągłym chaosie. Wyjście do pobliskiego warzywniaka bywa przedsięwzięciem logistycznym na miarę dużej firmy. Głupia prośba o założenie butów może wywołać lawinę problemów: „Dlaczego nie mogę ubrać sandałów w zimę?”, „Wezmę jeszcze lalkę i może hulajnogę.”, „A pójdziemy się pobujać?”, „Chyba muszę przebrać skarpety, bo te mnie drażnią.”, „Nie położyłam misia spać.”. A w rodzicu się gotuje i pada nieuchronne” „Dziecko skupi się. Wychodzimy.”. Paulina Mechło wraz z Magdaleną Karpińską opracowały zbiór łamigłówek, które mają pomóc dziecku się wyciszyć i skoncentrować. Publikacja zatytułowana jest „Trening ciszy dla dzieci”, jednak czuję tutaj potrzebę doprecyzowania, że jest to trening ważności, koncentracji i ciszy – dokładnie w tej kolejności.

Zadania zebrane w tej książce wymagają od dziecka skupienia, przypatrzenia się im i zastanowienia np. znalezienie lub odtworzenie wzoru, pokonanie placem labiryntu czy też rysowanie po śladzie, znalezienie jakiejś rzeczy i obrysowanie jej, liczenie lub szukanie elementów. Mi się bardzo podobają ćwiczenia, kiedy każdemu z palców przypisuje się jakiś kolor i trzeba wystukać wzór, bądź dotknąć odpowiednim palcem kolorową kropkę. Zajdziemy też zadania nawiązujące do dźwięków np. narysuj marchewkę i zastanów się, jak brzmi jej zjedzenie, jaki dźwięk wydaje trzęsąca się galaretka, albo jak zachowuje się drzewo na wietrze (tu poza szumem mamy też ruch), wyobraź sobie, że jesteś na plaży – co słyszysz?. Jest też kilka zadań literkowych (jak ja je nazywam) tzn. trzeba w gąszczu liter znaleźć jakieś słowo, a te dotyczą ciszy.

Zadań mamy dokładnie 108. Część z nich się powtarza, np. raz liczymy niebieskie guziki, a za kilka stron zielone. Wiadomo jednak, że z taką książką pracuje się partiami, więc nawet dobrze, że jest okazja wrócić do niektórych aktywności. Jeżeli przyjrzymy się typowi zadań są one podobne do tych, jakie znajdziemy w wielu książkach z łamigłówkami, co utwierdza mnie w przekonaniu, że są one wartościowe i pozwalają dziecku na chwilę „zatrzymać się”. Zastanawiać się możemy natomiast nad oprawą graficzną. W „Treningu ciszy dla dzieci” ilustracje są proste, jest na nich tylko to co niezbędne. Ma to zapewne na celu pomóc skupić się młodemu człowiekowi. Dodać muszę, że w książce wita nas i żegna Móżdżek znany z innych publikacji Paulina Mechło. Trochę szkoda, że nie prowadzi nas przez ćwiczenia, albo nie wykonuje ich z nami. Byłoby to o niebo ciekawsze. Jednak widać, że wydawca chciał w jakiś sposób książki psycholożki powiązać.

Jeżeli chodzi o wiek odbiorcy, to stwierdzam, że moja pięciolatka podoła większości zadań. Może mieć problem z tymi literkowymi, bo jeszcze nie umie czytać, ale jest już wstanie przepisać jakiś wyraz, kiedy wie jak on wygląda, dlatego tych problematycznych łamigłówek jest dla nas niewiele.

Przyznam, że kiedy zdecydowałam się sięgnąć po tę publikacje oczekiwałam czegoś innego. Myślałam, że będzie to zbiór wyciszających ćwiczeń, które będziemy mogli praktykować wieczorem. Zamiast tego dostałam zbiór łamigłówek, przy których ćwiczymy głównie uważność i koncentrację. W sumie też fajnie, bo moje dziecko chętnie pracuje z takimi książkami.


[Egzemplarz recenzencki]

„W poszukiwaniu spokoju. Dziennik uważności dla dzieci” J. Robin Albertson-Wren

„W poszukiwaniu spokoju. Dziennik uważności dla dzieci” J. Robin Albertson-Wren

Jest takie powiedzenie: „Tylko spokój nas uratuje”. A kto uratuje biednego rodzica przed rozwścieczonym dzieckiem? Pytanie zostało oczywiście zadane z przymrużeniem oka, jednak będąc członkiem kilku grup parentingowych mam wrażenie, że najczęściej poruszanymi tam tematami są sen niemowląt i złość u dzieci. O spaniu nie będziemy dziś rozmawiać, za to bardzo chciałam wam pokazać ciekawe narzędzie mogące pomóc młodym ludziom zapanować nad złymi emocjami. Mowa tu o publikacji J. Robin Albertson-Wren „W poszukiwaniu spokoju. Dziennik uważności dla dzieci”. Nie jest to do końca dziennik, bo poza zapisywaniem rzeczy, które „dzisiaj” były dla nas ważne, znajdziemy w nim propozycje codziennych ćwiczeń pomagających zapanować nad silnymi emocjami.

Książka podzielona jest na pięć sekcji: „Zakorzenienie”, „Spokój, opanowanie, poukładanie”, „Skupienie”, „Życzliwość”, „Połączenie”. Być może w tej chwili ciężko wam sobie wyobrazić, jakie znaczenie mają te obszary dla praktykowania uważności. Spokojnie. Autorka przed każdą częścią wprowadza w temat używając trafnych porównań, do których odwołuje się również w trakcie ćwiczeń. Moje ulubione to to z ogórkiem. Mianowicie w sekcji o spokoju pojawia się określenie „chłodny jak ogórek”1 i właśnie te warzywa są dla autorki synonimem spokoju. Rosną w lato, potrzebują słońca, ale są orzeźwiające, soczyste, nie gotują się w środku. W kolejnych ćwiczeniach J. Robin Albertson-Wren uparcie odwołuje się do różnych cech ogórków. A to pisze o listkach, które chronią je przed słońce, a to o grubej skórze, a to każe nam zwijać się i rozwijać, jak łodyga ogórka. Jest to zabawne, a przede wszystkim niezwykle obrazowe.

Przy ćwiczeniach często padają pytania o nasze odczucia, albo autorka prosi nas o przemyślenie, co pomogłoby nam w danej sytuacji, jak udało nam się opanować emocje itp. Nasze myśli są kierowane ku rzeczom przyjemnym, ku temu, co dobrego spotkało nas w ciągu dnia. W książce znajdziemy miejsca, aby to zapisywać.

Według sugestii wydawcy jest to książka dla dzieci w wieku 6 -9 lat. Na pewno dziecko musi wykazać się pewną dojrzałością i zasobem słów, aby nazwać odczucia, które mu towarzyszą. Dla mnie, dorosłej, nie zawsze było to łatwe. Wymagało to ode mnie nie lada skupienia. O wieku wspominam informacyjnie, ale też nie mogę pozbyć się wrażenie, że rodzice tej grupy dzieci to niekoniecznie target. Odnosząc się do moich obserwacji z grup parentingowych najczęściej o radę pytają rodzice dzieci w wieku 2 – 5 lat. Seria buntów ich przerasta. Często przywołują pozornie błahe sytuacje, w których nie mogli sobie poradzić. Czy z takim maluchem też można pracować? Nawet trzeba. Z własnego doświadczenia wiem, jak ważne jest nazywanie emocji i uzmysłowienie dziecku, iż ma różne możliwości radzenia sobie z nimi. Być może kiedyś zdradzę wam jeden z moich patentów „na złość”, wróćmy jednak do książki „W poszukiwaniu spokoju”. Przypuszczam, że maluch/przedszkolak nie będzie w stanie opisać wszystkiego co czuje, a co za tym idzie zrealizować pełnej „lekcję”. Mamy tu natomiast fajną bazę ćwiczeń – m.in. oddechowy – i świetne porównania, które można wykorzystać przy zabawie z młodszymi dziećmi. A one, pewnie nie od razu, ale z czasem zaczną instynktownie je wdrażać. Pomoże to wam i waszym dzieciom znaleźć wasz własny „patent na złość”.

Kto mnie zna, wie, że na całe to „pitu, pitu” o uważności, byciu tu i teraz itp. patrzę z przymrużeniem oka. Jednak „W poszukiwaniu spokoju. Dziennik uważności dla dzieci” oceniam, jak wyjątkowo wartościowe narzędzie. Zmobilizuje on nas i nasze dzieci do poświęcenia kilku minut dziennie na zastanowienie się nad naszymi emocjami. Pomoże praktykować spokój, uważność ,wdzięczność, a uważam, że takie praktyki są wyjątkowo ważne w zabieganym, pełnym bodźców świcie. Pomagają się wyciszyć i zasnąć ze spokojną głową.

1 J. Robin Albertson-Wren, „W poszukiwaniu spokoju. Dziennik uważności dla dzieci”, przeł. Tomasz F. Misiorek, wyd. Sensus, Gliwice 2022, s. 23.


[Egzemplarz recenzencki]

„Bądź pewny siebie! Poradnik dla introwertyka” S. J. Scott, Rebecca Livermore

„Bądź pewny siebie! Poradnik dla introwertyka” S. J. Scott, Rebecca Livermore

Po publikację „Bądź pewny siebie! Poradnik dla introwertyka” zdecydowałam się sięgnąć, ponieważ nie spodobał mi się jej tytuł. Uważam, że pewność siebie i typ osobowości nie są od siebie zależne. Paradoksalnie podobną tezę wysuwają autorzy książki. Ci jednak twierdzą, że introwertycy mogą zmagać się z pewnymi problemami, które blokują ich na drodze do sukcesu. Jako teoretyczna grupa docelowa tego poradnika postanowiłam skonfrontować go z rzeczywistością.

Kompozycja publikacji jest klarowna. Kolejne rozdziały to konkretne wyzwania przed jakimi stają introwertycy i strategie ich rozwiązywania. S. J. Scott i Rebecca Livermore sami są introwertykami, więc mogli je przedstawić na własnych przykładach. Intuicyjnie wyszczególnili najważniejsze problemy i zaproponowali zdroworozsądkowe podejście do walki z nimi. Jest tu dużo słów o pogodzeniu się ze swoim charakterem, ładowaniu akumulatorów, otwartości i szczerości wobec innych. Rad mających uspokoić czytelnika i pomóc mu pokochać siebie takim jakim jest.

Niestety strategie zostały napisane „po łebkach”. Trochę jakby kazać uczniom dobrać się w pary i w ramach szkolnego projektu poprosić o zastanowienie się, jak rozwiązać dany problem. Chyba najbardziej rażącym przykładem jest „Wyzwanie 9. Bycie traktowanym jak popychadło”. Jedna z rad brzmi „Postaw się”. Autorzy przez około pół strony piszą, dlaczego warto się postawić, ale nie piszą jak to zrobić, jak znaleźć w sobie siłę. Rada słuszna, ale jej wartość, dla czytelnika – zapewne świadomego potrzeby postawienia się – znikoma.

W całym tym wywodzie brakuje mi tzw. przykładów z życia”. Znaczy coś tam jest, ale maleńko. A byłyby bardzo pomocne. Mogłyby zainspirować introwertyków do proponowania konkretnych rozwiązań. Przykładowo w rozdziale „Utrzymywanie relacji z ekstrawertykami” przytoczono historyjkę, kiedy maż z żoną ustalają jaki czas w tygodniu przeznaczają na kontakty z przyjaciółmi, dzięki czemu znajdują kompromis godzący ich różne charaktery. Takich opowieści powinno być więcej. Szczególnie, że autorzy chwalą się, iż książka powstała dzięki odzewowi na maila, „(…) który Steve wysłała do osób ze swojej listy adresowej.”1 „(…) dostał ponad 300 odpowiedzi.”2 Nawet jeżeli z powodu praw autorskich tych wiadomości nie można wykorzystać to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się nimi inspirować. Mamy dwie głowy, które pracują nad poradnikiem, więc niech te głowy myślą, jak go uatrakcyjnić.

„Bądź pewny siebie! Poradnik dla introwertyka” to książka nie groźna, ale też niezbyt przydatna. Przedstawione strategie są opisane zbyt ogólnie. Wydaje mi się, że ludzie intuicyjnie wyczuwają nad jakimi obszarami powinni popracować. Nie wiedzą natomiast jak. I tego „jak” jest tu dla mnie za mało. Wolałabym książkę, która szerzej omawiałaby jeden temat np. jak skutecznie pracować w grupie, jak bronić swojego zdania, jak wyznaczać swoje granice itp. Byłaby bardziej wartościowa z punktu widzenia czytelnika.

1 S. J. Scott, Rebecca Livermore, „Bądź pewny siebie! Poradnik dla introwertyka” przeł. Joanna Sugiero, wyd. Sensus, Gliwice 2022, s. 13.

2 Tamże.


[Egzemplarz recenzencki]

„Trening superkreatywności dla dzieci” Paulina Mechło, Olga Geppert

„Trening superkreatywności dla dzieci” Paulina Mechło, Olga Geppert

Ile razy słyszeliście od swojego dziecka: „Nudzi mi się. Pobawisz się ze mną?” Panicznie zaczynamy szukać, jakiegoś zajęcia dla pociechy. A gdyby tak się pobawić w wymyślanie? Tu pojawia się nowy problem – czego? Czegokolwiek. Nic nie przychodzi wam do głowy? Chyba czas potrenować kreatywność.

„Trening superkreatywności dla dzieci” Pauliny Mechło i Olgi Geppert to prawdziwa skarbnica pomysłów. Razem z trójką sympatycznych bohaterów: Móżdżkiem, Móżdżynką (domyślacie się kim oni są?) oraz Kikkim (tu musimy sami określić co to za gatunek) będziemy wymyślać. W książce znajdziemy 89 ćwiczeń, które mają pobudzić kreatywność. Jakieś przykłady? Dobrze, ale niewiele. Ćwiczenie numer 61: Zaprojektuj najwygodniejsze łózko na świecie. (Pewnie wielu z nas ma swoje oczekiwania wobec tego mebla). Ćwiczenie 67: Narysuj zwierzę. Pamiętaj żeby wkomponować w nie dany kształt. (Tego typu zadania najbardziej mi się spodobały. Patrzysz na jakąś figurę i zastanawiasz się, czego może być częścią.) Ćwiczenie 86: Zaprojektuj ulotkę reklamującą maszynę. (Trzeba pomyśleć o jej mocnych stronach i wyeksponować je graficznie. Można wymyślić chwytliwe hasło). Rozwiązując zadania mamy często wybór, czy wolimy coś narysować, czy opisać. To też jest świetne. W zależności od chęci możemy pójść na łatwiznę, albo wybrać trudniejszą dla nas technikę i ją trenować.

Zadnia zebrane w tej publikacji bardzo mi się podobają. Kiedy moja córka narzeka, że czegoś nie potrafi, że nie wie jak rozwiązać problem, mówię do niej: „Zamknij oczy. Spokojnie oddychaj. Może coś przyjdzie ci do głowy.” W 9/10 przypadków wpada. Oczywiście nie mówię tu o sytuacjach, które przekraczają jej umiejętności. Żeby zobrazować, o co mi chodzi, przytoczę historię pewnego rysunku. Szliśmy świętować urodziny mojej przyjaciółki. M. miała przygotować obrazek kota, bo ciocia ma to zwierzę. Pokazałam jej, jak ów pupil wygląda i zaczęło się: „Nie umiem! Ty zrób!”. Udało mi się ją zachęcić do samodzielnej pracy. Jej efekt to różnokolorowy kot, a do tego kwiatki i inne pierdołki – żeby było ładnie. Wystarczyło na chwilę zamknąć oczy i plan był gotowy. Tak, jest w przypadku większości ćwiczeń zaproponowanych przez Paulinę Mechło i Olgę Geppert. Żeby dobrze je wykonać trzeba dać się ponieść pomysłowi.

Zadania są przeplatane historyjką, w której Móżdżek, Móżdżynka i Kikki budują maszynę, a często są z nią powiązane. Interesujący zabieg. Powoduje, że publikacja jest czymś więcej niż zeszytem ćwiczeń. Jeżeli chodzi o samą opowieść, to bardzo podoba mi się, że pokazuje ona „techniczny” aspekt kreatywności. Kreatywny człowiek może wymyślić gros użytecznych rzeczy, może zmienić świat. Może się wydawać, że dzieci bujają w chmurach – przecież one życia nie znają – ale to jest świetne, że nie widzą przeszkód, jakie mogą napotkać w swoich projektach. Może ktoś, kto podda się treningowi superkreatywności wyrośnie na słynnego wynalazcę? Kto wie?

Wydawca nigdzie nie określił wieku odbiorcy, więc pozwolę sobie napisać słówko, jak jak to widzę. „Trening superkreatywności dla dzieci” podsunęłabym milusińskim w wieku szkolnym (celowałabym tak w ok. 9 lat). Umiejętność pisania przyda się w notowaniu pomysłów. Pomocny będzie też pewien zasób słownictwa. Oczywiście z książki można czerpać inspirację do zabawy z młodszymi dzieci. Z pomocą kogoś starszego mogą i one zrealizować ciekawe projekty, a ich niebanalne spojrzenie na świat pozwoli znaleźć oryginalne rozwiązania.

Na koniec, chciałam prosić wszystkich, którzy zdecydują się pracować z tą książką, aby pozwolili wyzwolić dziecięcą wyobraźnię na maksa. Nie zmieniajcie, nie sugerujcie. Nawet jeżeli odpowiedź wydaje się wam nieciekawa. Pamiętajcie, że zabawa ma wspomagać, a nie zniechęcać. Tu nie chodzi o perfekcję. Chodzi o pomysł.

 „F**k it. Tylko spokój może cię uratować” John C. Parkin

„F**k it. Tylko spokój może cię uratować” John C. Parkin

 Uwaga! Recenzja zawiera słowa uznawane za wulgarne. Czytasz na własną odpowiedzialność.

Jak często macie poczucie, że życie was przytłacza? Ile razy zastanawialiście się, jak osiągnąć spokój ducha? Może testowaliście już jakieś metody. Czy były skuteczne? A gdyby ktoś wam powiedział: „Pieprzyć święty spokój”, uznalibyście go za wariata czy geniusza? W poradniku „F**k it. Tylko spokój może cię uratować” John C. Parkin „sprzedaje” swój patent na cieszenie się życiem. Dzięki tej książce poznamy założenia „pieprztologii”.

Człowiek zawsze znajdzie powód żeby się przejmować. Nie mogę być teraz spokojny/a bo kredyt, prezentacja w pracy, zakupy do zrobienia. Szczytów, które trzeba zdobyć, żeby osiągnąć spokój ducha jest mnóstwo. A po drodze znajdziemy gros przeszkód, które dodadzą nam nowych zmartwień. Hałaśliwy pies za ścianą, niesatysfakcjonująca polityka rządu, przygnębiające wiadomości z kraju i ze świata – pewnie, każdy mógłby dołożyć coś do listy rzeczy, które go irytują. Co zrobić, żeby złe myśli nas nie przytłoczyły? Pieprzyć to wszystko.

Aby osiągnąć „stan zen” (w sensie metaforycznym, Buddy w to nie mieszam) musimy wejść na trzy poziomy „pieprztologii”. Jak to zrobić John C. Parkin opisuje w swojej książce. Podchodziłam sceptycznie do tej publikacji. Z jednej strony mnie ciekawiła, a z drugiej obawiałam się, że mogą być w niej takie głupoty, że rzucę nią o ścianę. Przyznam, że John C. Parker nawet „gada” do rzeczy i z kolejnymi stronami byłam coraz bardziej zadowolona z lektury. To co proponuje sprawdzi się u osób, które nadmiernie się wszystkim przejmują. Pozwoli im inaczej spojrzeć na codzienne zmartwienia. Nie wiem natomiast, jak metody proponowane przez autora sprawdzą się przy troskach wielkiej wagi. Trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś kto stracił dom w jakiejś katastrofie, ktoś kogo czeka trudna sprawa rozwodowa, albo ktoś, kto nie ma pomysłu, jak spłacić długi, da radę usiąść z herbatką i powiedzieć: „Pieprzę to! Tak mi się życie ułożyło i spoko”. Mogę się natomiast mylić. Być może pogodzenie się z sytuacją da energię do walki z nią. Tu już musi wypowiedzieć się ktoś mądrzejszy ode mnie.

Ja mogę opowiedzieć co nieco o stylu w jakim została napisana książka. Określiłabym go jako „kaznodziejski”. Niewiele jest tu technik mających doprowadzić do osiągnięcia kolejnych stanów „pieprztologii” - chociaż i takowe się znajdą. Mam wrażenie, że John C. Parkin próbuje przekonać swoich czytelników, że warto mieć wywalone na pewne kwestie. Rozprawia się z najpopularniejszymi obawami przytaczając różne anegdotki czy stosując łatwe do zrozumienia porównania. Stara się być na luzie, być zabawny. Z tym drugim różnie mu wychodzi. U mnie jego żarty wywoływały podnoszenie kącików ust z politowaniem, ale poczucie humoru to jest sprawa bardzo indywidualna. Przytoczę wam fragment i sami ocenicie, czy was to bawi: „Zerkam w dół i widzę pełznącą w żółwim tempie śmieciową ciężarówkę (znaczy śmieciarkę, a nie ciężarówkę nadającą się na złom) oraz śmieciowego faceta (znaczy pracownika służb komunalnych”, a nie faceta gorszego sortu), który zbiera śmieciowe worki (domyśl się) (...)”* Oczami wyobraźni widzę, jak autor to opowiada i kiedy mówi „domyśl się” puszcza oczko do słuchaczy.

Spróbuj: powiedz pieprzę to czemukolwiek, co Cię trapi, i poczuj jak poziom zmartwień się obniża.”** Czy to recepta na ludzkie smutki? Poradnik „F**k it. Tylko spokój może cię uratować” uczy, jak nabrać dystansu do pewnych spraw, które mogą nas przytłaczać. Myślę, że warto spróbować tej metody. Nie ma ona na celu obojętności wobec problemów, a uspokojenie się, pogodzenie się z nimi. Chyba jest trochę tak, że ze spokojną głową działamy bardziej efektywnie. Dobra, zaczynam pieprzyć jak pracownik korpo, więc kończę ten wywód. Podsumowując. Książka warta uwagi. Polecam szczególnie osobom, które nadmiernie się przejmują.

* John C. Parkin, „F**k it. Tylko spokój może cię uratować”, przeł. Piotr Cieślak, wyd. Sensus, Gliwice 2022, s. 117.

** Tamże, s. 193.

„Ćwicz każdego dnia. 32 sposoby na kształtowanie nawyku trenowania. (Nawet jeśli nie lubisz ćwiczyć)” S.J. Scott

„Ćwicz każdego dnia. 32 sposoby na kształtowanie nawyku trenowania. (Nawet jeśli nie lubisz ćwiczyć)” S.J. Scott

Wszyscy wiemy, że ruch to zdrowie. Myślę, że każdy kto doświadczył siedzącej pracy poczuł jej konsekwencje. Mnie od tkwienia przy biurku bolały plecy. Dolegliwość ta w cudowny sposób przeszła, po tym jak zostałam mamą. Dziecko zapewnia mi porządną porcję aktywności fizycznej. Niektórym jednak trudno jest się zmotywować. Brak czasu, niewiedza, wstyd zła pogoda – powodów do niećwiczenia znajdziemy mnóstwo. S.J. Scott pragnie pokazać, jak walczyć z tymi przeszkodami, aby sport stał się naszym nawykiem. Bo nawyk wchodzi w krew i nie trzeba się specjalnie namęczyć, żeby go zrealizować.

W książce „Ćwicz każdego dnia. 32 sposoby na kształtowanie nawyku trenowania. (Nawet jeśli nie lubisz ćwiczyć)” - szybka dygresja: okropne są te długaśne podtytuły – podpowiada, jak walczyć z najpopularniejszymi wymówkami od treningu. Każdy rozdział to jakaś przeszkoda i metody jej „przeskoczenia”. Autor zachęca nas do przeanalizowania swojej motywacji i zidentyfikowania problemów. Następnie daje recepty na ich rozwiązanie. Często proponuje kilka taktyk dla pokonania jednej przeszkody, możemy więc przetestować, która najlepiej na nas zadziała.

Wszystko fajnie, ale zapewne zapytacie się, kim jest ten facet, że pozwala sobie dawać tego typu rady. Oddaję mu głos: „(…) nie jestem trenerem osobistym, lecz uważam się za kogoś kto od 25 lat lat z powodzeniem rozwija nawyk codziennego trenowania.”1 Następnie następuje wyliczenie aktywności, które S.J. Scott uprawia. Dodać również wypada, że jest on autorem kilku książek o tzw. zdrowych nawykach. „Celem moich książek jest pokazywanie, jak ciągły rozwój właściwych nawyków może prowadzić do lepszego życia.”2 Na pierwszy rzuty oka może sprawiać wrażenie amatora, który znalazł sposób na zarobienie kasy, ale skoro mu się udaje pielęgnować dobre nawyki i robi to bez wysiłku, dlaczego ma nie dzielić się swoimi metodami. Pisze do rzeczy, więc może warto pochylić się nad jego książką.


Co jest bardzo ważne w tego typu publikacji, S.J. Scott nie wywiera presji na czytelniku. Nie „wciska” skomplikowanych planów treningowych, nie namawia na „więcej, szybciej, mocniej”. Autor zachęca do aktywności w ogóle. Prosi odbiorcę, żeby nakreślił własne cele. Nie jest ważne, czy chcesz schudnąć, czy zmobilizować się do codziennego spaceru. Obie drogi są dobre, bo są twoje, a S.J. Scott chce ci pomóc konsekwentnie nimi kroczyć.

Książkę czyta się przyjemnie. Została napisana w ciepłym i prostym stylu. Przyczepię się tylko trochę do tzw. lokowania produktu. Może najpierw cytat: „Nawiąż kontakty na żywo. Odwiedź serwis MeetUp.com i poszukaj grup zainteresowań związanych ze zdrowiem i fitnessem.”3 W sumie nie ma nic złego w podsuwaniu czytelnikowi gotowych narzędzi, jednak chyba wolałabym, żeby w tekście zostało użyte ogólne sformułowanie, a przykłady aplikacji, adresy do portali itp. zostały dodane w przypisie czy aneksie. Jasne jest, że autor korzysta ze stron popularnych w jego własnym kraju. One niekoniecznie będą przydatne dla odbiorcy z zagranicy.

Poradnik „Ćwicz każdego dnia” oceniam jako przydatny. Ja już kilka lat temu zidentyfikowałam aktywności fizyczne, które lubię i przyznaję, że chcieć to móc. Z czasem klub fitness przekształciłam na zabawę w parku czy otwartej siłowni, żeby nie musie organizować opieki dla dzieci. Wiem, że to nie to samo, ale mnie to rozwiązanie satysfakcjonuje i pozwala pozostać w formie. Nie szukajcie wymówek, zacznijcie ćwiczyć.

1 S.J. Scott, „Ćwicz każdego dnia. 32 sposoby na kształtowanie nawyku trenowania. (Nawet jeśli nie lubisz ćwiczyć)”., przeł. Piotr Cieślak, Joanna Sugiero, wyd. Sensus, Gliwice 2022, s. 8.

2 Tamże.

3 Tamże, s. 42.

„Wojowniczka miłości” Glennon Doyle

„Wojowniczka miłości” Glennon Doyle

Istnieje takie powiedzenie: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Czy w każdym przypadku. Zastanawia mnie, od czego to zależy, że niektóre osoby czerpią z przykrych doświadczeń i stają się silniejsze, a inne staczają się po nich jak po równi pochyłej. Glennon Doyle, autorka książki „Wojowniczka miłości” zalicza się do tej pierwszej grupy. Swoje przeżyła i tymi doświadczeniami chce się podzielić ze światem. Chce dać kobietom siłę potrzebną do zmiany sposobu myślenia. Myślenia o czym, zapytacie się. O sobie.

W tytule książki pada słowo „wojowniczka”. Z kim lub z czym walczy Glennon Doyle? Hmm... Jak to ująć? Autorka sprzeciwia się dążeniu do perfekcji. Nie tylko w wyglądzie. Również w realizacji tzw. życia idealnego. Sprzeciwia się oczekiwaniom, stereotypom które narzuca nam środowisko, otoczenie. Zadaje pytania: „Jak mogę rozwijać się i być wolna, a jednocześnie być kochana? Czy będę damą, czy będę w pełni człowiekiem? Czy mam ufać temu, co się we mnie pojawia i wciąż rosnąć, czy zagłuszyć to wszystko, aby się dopasować?”1 W innym miejscu zastanawia się: „Dlaczego tak wyglądam? Dlaczego jestem tak ubrana z włosami w kolorze, który nawet nie przypomina mojego własnego? Dlaczego zawsze muszę próbować być wyższa, bardziej blond, szczuplejsza i bardziej pijana?”2

I tu już mam pierwszy zgrzyt w z związku z tą książką. Gelnnon Doyle nie przekonała mnie, że walczy z czymś, z czym trzeba walczyć. Czy to nie jest trochę tak, ze walczymy z naturą? Człowiek jest istotą społeczną, więc normalnym jest, że chce dostosować się do grupy, że chcemy znaleźć partnera, że boi się samotności. Inną kwestią jest, kiedy w swoich poczynaniach tracimy zdrowy rozsądek. Kiedy robimy coś wbrew sobie. To jest złe. Ale samo dążenie do wymarzonego ideału jest oznaką siły.

Drugi zgrzyt ma z główną bohaterką. Glennon Doyle pisze o sobie jakby z boku. Do tego stopnia, że miałam wrażenie, iż czytam o osobie, która nie przeżywa swojego życia, ale jest jego biernym uczestnikiem. Jej wspomnienia przetykane są pewnymi refleksjami, co z tego kiedy dystans między „ja” a „działanie” jest ogromny.

Z zachowania bohaterki bije też pewien infantylizm. Na tyle mnie on drażni, że nie jestem w stanie jej zaufać. „(…) uczę się życia domowego, uważnie oglądając reklamy telewizyjne, w których występują żony.”3 pisze Glennon Doyle. Yyyy..., chyba nie ma się czym chwalić. Mi również daleko do perfekcyjnej pani domu, ale staram się sięgać po lepsze źródła. Chociaż ten fragment można by nawet uznać za zabawny. Był w jednym filmie bądź książce wątek kobiety, która pragnęła życia z katalogów i to pragnienie skrupulatnie realizowała. Nie pamiętam gdzie to widziała, ale pomysł został opracowany fantastycznie. Jeżeli komuś coś świta będę wdzięczna za tytuły.

Wracamy do „Wojowniczki miłości”. Wcześniejszy cytat był nawet słodki, ale teraz przyszedł czas na moją wisienkę na torcie, na tę krople, która przelewa czarę. „Przybieram na wadze dwadzieścia siedem kilogramów, bo dziecko uwielbia ciasteczka z kawałkami czekolady i lody z bakaliami, a dostarczanie mi ich każdego dnia jest dla mnie bardzo ważne.”4 Ten fragment może być interesujący w związku z problemami z odżywianiem, jakie dotknęły autorkę. Prezentuje on jej stan umysłu w danym momencie. Tylko pisanie o tym, na tak wielkim luzie budzi mój ogromny sprzeciw. Widzę przed sobą „słodką trzpiotkę” z pudełkiem lodów, która nagle postanawia zbawić świat i nie mam ochoty słuchać jej mądrości. A w duchu dziękuję, córce, że ona w życiu płodowym wolała obżerać się jabłkami.

Jeżeli chodzi o fabułę „Wojowniczki miłości” jest nawet ciekawa. Bohaterka jest kobietą, która walczy z samą sobą, która nie może odnaleźć się w życiu. Do tego historia małżeństwa zaliczającego wzloty i upadki. Bez traum, bez „freudowskich” analiz. Z jednej strony „zwyczajne życie”, ale z drugiej bardzo zdystansowane od życia. Filozofia, którą Glennon Doyle prezentuje w swojej książce, nie przemawia do mnie. Uważam, że w codzienności wystarczy nam zdrowy rozsądek, a nie rewolucja. Być może, gdyby autorka, i zarazem bohaterka, była bardziej zaangażowana w powieść, gdyby nie wydała mi się taka bierna poderwałaby moje cztery litery z fotela. Tymczasem, ja dalej siedzę sobie wygodnie.

1 Glennon Doyle, „Wojowniczka miłości. Wspomnienia”, przeł. Irmina Lubowiecka, wyd. Sensus, Gliwice 2022, s. 19.

2 Tamże, s. 52.

3 Tamże, s. 82.

4 Tamże, s. 86.

„Rodzinny mindfulness. 26 nawyków, dzięki którym ty i twoje dziecko będziecie bardziej obecni i mniej zestresowani” Barrie Davenport, S.J. Scott

„Rodzinny mindfulness. 26 nawyków, dzięki którym ty i twoje dziecko będziecie bardziej obecni i mniej zestresowani” Barrie Davenport, S.J. Scott

Mindfulness (pol. uważność) to trend, który ma pomóc człowiekowi żyć i cieszyć się chwilą, wyznaczyć priorytety i dać sobie czas na odpoczynek od wszechobecnego pędu. Barrie Davenport i S.J. Scott przygotowali poradnik wdrażający jego zasady do rodzicielstwa. Skierowany jest on do rodziców i opiekunów dzieci do 5 roku życia. Czy prezentowane rozwiązania będą ułatwieniem w macierzyńskim kieracie?

Powiem prosto z mostu. Takiego pitu, pitu dawno nie czytałam. Na tym mogłabym zakończyć swoją opinię, ale trochę po pastwię się nad tą książką. Zresztą wiem, ze bylibyście rozczarowani, gdybym nie rozwinęła swojej myśli.

Publikacja rozpoczyna się od tego co mamy rozumieć przez „uważność” i uważne rodzicielstwo, czym się to objawia i jakie przynosi korzyści. Zacytuję wam akapit, który ma być definicją. „Uważne rodzicielstwo polega na zachowaniu się w celowy, świadomy i uważny sposób zarówno w tych lepszych, jak i gorszych chwilach. To dawanie sobie przestrzeni i osiąganie umysłowego skupienia, dzięki któremu możesz działać proaktywnie, zamiast reagować bez zastanowienia na nagłą sytuację, a także odnajdywać w sobie życzliwość i wyrozumiałość podczas interakcji z dziećmi i ze współmałżonkiem.”1 Możecie nazwać mnie półgłówkiem, ale nic z tego nie rozumiem. Na szczęście później autorzy rozwijają temat, z czego mogłam – nie wiem czy dobrze – wywnioskować, że chodzi o naukę cieszenia się z tego co się ma (tak w bardzo telegraficznym skrócie). Uznałam, że to co napisano w tej części nie jest dla mnie szczególnie odkrywcze, ale co człowiek to opinia, więc czytam dalej.

Następnie odniesiono zasady „uważności” do opieki nad dziećmi na różnym etapie rozwoju: 0-1, 1-3, 3-5 lat. Dawno tak się nie uśmiałam, czytając poradnik. Miałam wrażenie, że autorzy przeczytali kilka książek i wynotowali to co im się spodobało, nie zastanawiając się, czy ma to sens. Już kiedy opowiadali o swoim rodzicielstwie coś mi nie grało. S.J. Scott napisał, ze ma dwoje dzieci. Jedno jest raczkującym maluchem, a drugie dopiero się narodziło. Potem wspomina coś o nocniku, myślę sobie „szybko, ale niektórzy próbują sadzać dzieci już przed roczkiem”, aż w końcu wspomina coś o „buncie dwulatka” i w tym momencie zdziczałam – dwulatek, który raczkuje (?!) - może po prostu lubi wędrować na kolanach.

Każdy z etapów poprzedzony jest krótkim opisem, jak rozwija się wtedy dziecko. I tu perełeczka: „W okresie między trzecim a piątym miesiącem rozwój dziecka następuje bardzo szybko. Może ono nauczyć się odwracać i siedzieć bez podparcia.”2 Kto widział siedzącego 3-, 4-, 5 miesięczniaka ręka w górę. Ja słyszałam o jednym półrocznym chłopcu, który nauczył się siadać, ale jest to raczej wyjątek. Pamiętam jak w wieku pięciu miesięcy byłam z dzieckiem w poradni i pediatra pytała się mnie o obracanie się. Córka potrafiła wtedy przewrócić się na brzuch, ale nie umiała wrócić – utkwiło mi to w głowie, bo strasznie ją to frustrowało. Lekarka orzekła, że to bardzo dobrze, że jej umiejętności są stosowne do wieku. Wracając do książki „Rodzinny mindfulness” - merytoryczne dno.

W wielu punktach miałam wrażenie, że autorzy sobie przeczą. Najpierw każą skupić się na chwili i nadmiernie nie rozmyślać o przeszłości, a w innym miejscu, każą ją analizować. Piszą o nauce odpuszczania, a w innym miejscu sugerują wprowadzenie rutyny wpisując w plan dnia godziny, kiedy weźmiecie dziecko na kolana – absurd! Trzy słowa o rutynie. Nie chcę powiedzieć, że jest ona zła, wręcz przeciwnie, daje poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Uwielbiam ją, jednak przy dziecku – szczególnie niemowlęciu – musiałam ją zarzucić. W moje życie wkradło się tyle zmiennych, że chęć realizacji planu dnia przyprawiała mnie o frustrację. Nie mówiąc już o tym, że dziecko (i dorosły też) powinno jeść, kiedy jest głodne, a przytulać się kiedy tego potrzebuje, nie bo ty rodzicu mu karzesz.

Jeszcze kilka słów o strategiach wychowawczych, które proponują autorzy. Jest tu kilka fajnych rozwiązań, jednak opisane są dość ogólnie. Myślę, że więcej przykładów, a nawet rozpisanie scenki rodzajowej pomogłoby czytelnikom zrozumieć o co chodzi.

Zaniepokoiło mnie jednak coś innego. Zawsze zapala mi się czerwona lampka, kiedy w stosunku do - szczególnie małych – dzieci padają słowa „dyscyplina” i „kara”. Z jednej strony autorzy piszą o aktywnym słuchaniu i empatii, a z drugiej proponują spisanie sztywnych zasad i metodę izolacji. „Złoszczenie się, kary fizyczne i obwinianie dziecka tylko wywołują w nim strach i ranią je.”3 czytamy w jednym miejscu i to jest akurat mądre stwierdzenie. Tylko, ze za kilka stron dobre wrażenie opada, kiedy zostaje zaproponowane, aby odesłać dziecko do swojego pokoju, czy też specjalnie wyznaczonego miejsca, aby przemyślało swoje zachowanie i się wyciszyło. Ta metoda została opisana w stosunku do dzieci w wieku 1-3. Czy takie dziecko rozumie swoje emocje? Czy siedzenie w kącie pozwoli mu zrozumieć, dlaczego nie może dostać rzeczy, której pragnie? Odpowiedzcie sobie sami. Autorzy łaskawie pozwalają uprzedzić dziecko, że jak będzie się źle zachowywać np. kopać siostrę, to pójdzie do kata i zachęcają do mówienia, ile będzie trwała kara – ludzie! Moja czterolatka nie ma pojęcia ile to jest minuta. Jak jej na czymś zależy to pokazuje 10 palców i pyta się, czy tyle minut będziemy to robić, bo wydaje się jej, że to ogromna ilość. Gdzie tu empatia? Gdzie tu wytłumaczenie, takich realnych konsekwencji złego zachowania np. siostrę rozboli noga, albo nie dostaniesz tego bo możesz się skaleczyć. Znam jedną parę, która stosuje taką metodę wobec swoich dzieci. Nauczyła je ona jednego. Odstoję swoje spokojnie i dam mamie buzi to będzie spokój.

Będę pomału kończyć, bo rozpisałam się aż za bardzo. Najchętniej to wcale nie opowiadałabym o tej książce, ponieważ wolałabym żeby przeszła bez echa, jednak zobowiązałam się i muszę dotrzymać słowa. Pomińmy konkretne metody. Może ktoś uważa, że kary są okej – jak chcecie możemy dyskutować, nie ma problemu. Ja nie pochwalę czegoś, co uważam za szkodliwe. „Rodzinny mindfulness” to poradnik napisany ładnymi słówkami, ale niekonsekwentny i chyba bardziej skupiony na uszczęśliwieniu rodzica niż dziecka, chociaż ja nie poczułam dawki empatii nawet w swoim kierunku. Pozory profesjonalizmu nie ukryją, że ta książka jest o niczym. Nie zastąpi obserwacji pociechy i kierowania się intuicją. Dla mnie jest to tylko wyciąganie kasy.

Jeszcze w jednej kwestii nie mogę się opanować. Publikacja jest opatrzona klauzulą, że wydawca i autorzy nie ponoszą winy i konsekwencji za stosowanie metod w niej zawartych. Takie wiecie, prawnicze bla, bla, bla... Prawna odpowiedzialność zostaje zdjęta. Pamiętajcie jednak Państwo, że jest coś takiego, jak budowanie wizerunku. A zaufanie czytelników, to większa sprzedaż.

1 Barrie Davenport, S.J. Scott, „Rodzinny mindfulness. 26 nawyków, dzięki którym ty i twoje dziecko będziecie bardziej obecni i mniej zestresowani”, tłum. Joanna Sugiero, wyd. Sensus, Gliwice 2021, s. 9.

2 Tamże, s. 53.

3 Tamże, s. 95.

"Jedzenie emocjonalne i inne podjadania. Jak poprawić swoje relacje z jedzeniem" Joanna Derda, Marta Pawłowska

"Jedzenie emocjonalne i inne podjadania. Jak poprawić swoje relacje z jedzeniem" Joanna Derda, Marta Pawłowska

„Pracowałam z osobami, którym nie smakowało życie, więc smaków życia i relacji szukały w jedzeniu.”* pisze Marta Pawłowska, specjalistka do spraw zdrowego żywienia, współautorka książki „Jedzenie emocjonalne i inne podjadania. Jak poprawić swoje relacje z jedzeniem”.

Czy nie jest trochę tak, że każdy z nas był w takim nastroju, że jedzenie miało nie tylko zaspokoić kubki smakowe, ale być pokarmem dla duszy. Nie będę nikogo rozliczać, ile razy zapomniał się z drożdżówką, paczką chipsów czy czekoladą. Zachęcam natomiast, aby dla siebie, dla swojego zdrowia zastanowić się nad relacjami z jedzeniem.

Może wam w tym pomóc wspominania publikacja „Jedzenie emocjonalne i inne podjadania” oparta na wiedzy Marty Pawłowskiej. Jej założenie to wytłumaczenie skąd biorą się niezdrowe nawyki żywieniowe. Jesteśmy zachęcani do przyjrzenia się, jak jemy, kiedy jemy, co jemy i jak to wpływa na nasz organizm. Opisano skąd bierze się głód i dlaczego nie zawsze podążamy za naszym ciałem. Warto w tym miejscu podkreśli, że nie ma podanych tu gotowych diet i rozwiązań. Bardziej chodzi o zrozumienie pewnych mechanizmów i pomoc w określeniu własnego nastawienia do jedzenia.

Trudno mi ocenić, czy warto sięgnąć po tę książkę. Bardzo dużo zależy tu od waszego staniu wiedzy. Ja przeczytałam ją z przyjemnością, bo język jest prosty, konkretny, a informacje podparte przykładami i historyjkami. Niemniej była dla mnie zbyt ogólna – wskazówki typu: należy czytać etykiety lub nakładać porcje na mniejszy talerz to dla mnie oczywistość. Również, widząc jak moda i promowanie pewnego stylu życia się zmienia, jestem sceptycznie nastawiona do rożnych diet. Dobrym przykładem jest hasło „Pij mleko, będziesz wielki”. Pamiętam, jak w szkole mieliśmy przerwę na picie mleka właśnie, bo to uważano za zdrowe. Teraz – o zgrozo laktozo – rodzice toczą dyskusje co zamiast: mleko kozie, roślinne a może coś innego.

Być może książka nie była dla minie odkrywcza, bo ja już określiłam swoją relację z jedzeniem. Pojawienie się dziecka było dla minie dobrą motywacją, aby przyjrzeć się temu co kupuję. Nie powiem, że jest idealnie i córka wybiera brokuły zamiast lizaka, ale mamy określone cele, a ich realizacja idzie całkiem nieźle.

Nie jest tak, ze nie dowiedziałam się z tej publikacji niczego. Coś nowego wpadło do mojej głowy. Były dwa rozdziały, które szczególnie mnie zainteresowały. Pierwszy to strategie marketingowe realizowane przed producentów jak i sklepy. To jest coś, co od dawna mnie pasjonuje i to nie tylko w kwestii żywienia, ale szeroko pojętej manipulacji jednostką. Drugi, to rozdział o świętach. Została tutaj napisana świetna rzecz na temat atmosfery tego wyjątkowego czasu. Czy nie jest ona zatracana przez powszechną dostępność produktów spożywczych? Ile potraw w waszym domu zarezerwowanych jest tylko na wigilijną kolację i nie sięgacie po nie w inne dni roku? Co jest wyjątkowego w niedzielnym obiedzie? Czy świąteczne dni wyglądają podobnie jak w dzieciństwie?

Do tego przyznam, że wyczytałam kilka ciekawostek między wierszami np. dowiedziałam się, dlaczego tak okropnie czuję się po zielonej herbacie, co niewątpliwie zapamiętam.

To co mi przeszkadzało w tej książce to brak jakichkolwiek przypisów. Wiem, że nie jest to publikacja naukowa, ale ja doceniam kiedy są. Nie kwestionuję w żadnym razie wiedzy autorek, jednak powołując się na statystyki warto podać źródła. Zdarzają się też tematy, które mogą kogoś szczególnie zainteresować, więc dobrze pokierować czytelnika, gdzie może szukać informacji. Minie zaintrygowało jedno stwierdzenie na temat nadmiernej masy ciała u dzieci. Pojawiło się miliard pytań w głowie, a temat po jednym zdaniu został zamknięty. I dobrze, bo nie był on szczególnie ważny w kontekście książki, jednak zabrakło mi – akurat tu – źródła danych i sposobu w jaki zostały one opracowane, bo to pomogłoby mi zrozumieć temat w 100 %.

Być może „Jedzenie emocjonalne i inne podjadania” to nie jest książka wyjątkowa, ale, jeżeli otworzy komuś oczy, potrzebna. Mnie zawsze zastanawia, czy te osoby, które potrzebują zmiany czują to, czy może czekają aż będzie za późno, a wtedy niezbędna będzie pomoc specjalisty.

* Joanna Derda, Marta Pawłowska, „Jedzenie emocjonalne i inne podjadania. Jak poprawić swoje relacje z jedzeniem”, wyd. Sensus, Gliwice 2021, s. 8.

„Sztuka mówienia NIE. Broń swoich racji, odzyskaj kontrolę i czas, odmawiaj bez poczucia winy” Damon Zahariades

„Sztuka mówienia NIE. Broń swoich racji, odzyskaj kontrolę i czas, odmawiaj bez poczucia winy” Damon Zahariades

„Większość ludzi dorasta w przekonaniu, że odmawianie jest aktem egoizmu. Uważa się je za niegrzeczne.”* To jedna z przyczyn, dlaczego tak trudno się odmawia. Od najmłodszych lat jesteśmy uczeni, żeby być mili i pomocni. W efekcie słowo „nie” może powodować wyrzuty sumienia, nawet wtedy kiedy nie jesteśmy w stanie pomóc. Damon Zahariades w publikacji „Sztuka mówienia NIE. Broń swoich racji, odzyskaj kontrolę i czas, odmawiaj bez poczucia winy” uczy asertywności, która wcale nie jest aktem egoizmu.

Zacznę od kompozycji tego poradnika, bo jest ona bardzo fajna i intuicyjna. Na początku autor omawia przyczyny, dlaczego tak trudno się odmawia. Potem prezentuje konkretne strategie, jak skutecznie mówić „nie”. Ostatnia część to odmowa w relacji z konkretnymi osobami – dzieckiem, przyjaciółmi, klientami, szefem itp. Następnie następuje podsumowanie i bonus. Do wydania, które posiadam [Sensus, 2021] dodano poradnik pt. „Podkręć swoją produktywność” o skutecznym działaniu i zarządzaniu czasem.

Obserwując siebie zauważyłam, że z wiekiem u mnie z asertywnością coraz lepiej. Jestem takim typem człowieka, który z każdego doświadczenia stara się wyciągnąć jakieś wnioski i wdraża drobne zmiany. „Sztuka mówienia NIE” jest niezłym przewodnikiem, w jaki sposób swoje postępowanie zreformować. Prezentowane strategie są dość ogólne, więc można je łatwo wdrożyć niezależnie od tego, czym się na co dzień zajmujemy. Przy tym opisane na tyle jasno, że nie miałam problemów z wyobrażeniem sobie i odegraniem konkretnych scenek z ich wykorzystaniem. Dodatek o produktywności też mnie zainteresował. Zarządzanie czasem nie jest łatwe. Szybko ulegam pokusom odłożenia obowiązków na później, więc małe potrząśnięcie i garść wskazówek mi nie zaszkodzi.

Damon Zahariades jest uciekinierem ze świata korporacji”**, ale „korpo” dalej słychać w jego sposobie formułowania myśli. Wydajność, produktywność, zasoby, priorytety – jest to taki rodzaj słownictwa, który mocno drażni moje ucho. Jednak muszę oddać sprawiedliwość, że taka coachingowa narracja – tak to nazwijmy – jest jasna i na tyle ogólna, że czytelnik nie ma problemu z jej zrozumieniem i dopasowaniem do swoich potrzeb.

Bardzo podoba mi się poradnik „Sztuka mówienia NIE”. Damon Zahariades konkretnie, bez lania wody przedstawia proste strategie nauki asertywności. Dla mnie najciekawsze są rozdziały o odmawianiu bliskim, bo to powoduje największy dyskomfort, ale warto go przeczytać od deski do deski.

* Damon Zahariades, „Sztuka mówienia NIE. Broń swoich racji, odzyskaj kontrolę i czas, odmawiaj bez poczucia winy”, przeł. Arkadiusz Romanek, Joanna Sugiero, wyd. Sensus, Gliwice 2021, s. 34.

** Tamże, s. 155.

"Nerwy w las. Jak odnaleźć spokój i radość życia" Katarzyna Simonienko

"Nerwy w las. Jak odnaleźć spokój i radość życia" Katarzyna Simonienko

Kiedy zobaczyłam poradnik „Nerwy w las. Jak odnaleźć spokój i radość życia”, spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że Katarzyna Simonienko zaprosi mnie dosłownie do lasu. Kiedy zerknęłam w jej biogram, zrozumiałam. Jest ona psychiatrą, ale również przewodniczką Białowieskiego Parku Narodowego. Połączyła swoje dwie pasje, aby promować relaks, a nawet leczenie przez naturę.

Najważniejszą rzeczą, jaką musicie wiedzieć o tej publikacji jest to, że nie jest ona zbiorem technik relaksacyjnych. Znajdziemy tu kilka tzw. zaproszeń do leśnych aktywności, ale są one wtrącone jakby „przy okazji”, bo tego wymaga struktura tekstu.

O czym, w takim razie, jest ta książka? Katarzyna Simonienko próbuje otworzyć nam oczy i pokazać jakie „zoo” zbudowaliśmy sami dla siebie siebie. Jakimi klatkami są blokowiska, biurowe boksy czy centra handlowe. Pisze o niezdrowych i nienaturalnych warunkach, w jakich żyje „cywilizowany” człowiek. Nie umniejsza rozwoju nauki, ale przypomina o „naturalnym środowisku” człowieka.

„Nerwy w las” to nie długa (niecałe 250 stron), ale kompleksowa publikacja. Autorka rozpoczyna swój wywód od przyczyn i skutków odsunięcia się ludzi od natury, wykazuje jak wiele przez to tracimy. Dzieli się wiedzą z zakresu biologii i chemii, przestawiając jakie procesy zachodzą w naszych organizmach przebywających w miejskiej, jak i leśnej dżungli.

Następnie Katarzyna Simonienko zachęca nas do stopniowego zanurzania się w las, chłonięcia go wszystkimi zmysłami – nawet do pochodzenia na boso w miarę możliwości. Mówi o tym, co on nam oferuje. Przedstawia jego oblicza w różnych porach dnia i roku. Momentami możemy poczuć się błogo, jednak cały czas otrzymujemy materiał podparty wiedzą, przykładami, badaniami.

Nie ukrywam, że jestem typem „mieszczucha”. Co prawda nie mieszkam w ogromnej miejscowości – typu Warszawa, Gdańsk – ale zawsze wydawało mi się, że lubię miasto i dobrze się w nim czuję. Autorka publikacji „Nerwy w las” sprowokowała mnie, żebym się zastanowiła, w jakich okolicznościach jestem najbardziej wypoczęta. Czy w wolnej chwili nie uciekam na działkę zbierać poziomki, albo na jesienne grzybobranie? Sama książka jest, z jednej strony, dość oczywista i logiczna, ale z drugiej... Chyba jesteśmy zbyt wygodni – oczywiście nie wszyscy – i zabiegani, aby zdawać sobie sprawę z dobrodziejstw najprostszych przyjemności, jak na przykład spacer po lesie.

"Trening superkoncentracji dla dzieci" Paulina Mechło, Magdalena Karpińska

"Trening superkoncentracji dla dzieci" Paulina Mechło, Magdalena Karpińska

Koncentracja przydaje nam się w codziennych sytuacjach - nauka do sprawdzaniu, gotowanie, sprzątanie. Ja ostatnio schowałam mąkę do lodówki, więc mogę powiedzieć, że wiem czym jest jej niedostatek. Pocieszające jest to, że tą umiejętność można ćwiczyć. Paulina Mechło i Magdalena Karpińska przygotowały publikację, kierowaną do dzieci, która ma im pomóc w poprawie koncentracji.


 

Zawartość

W "Treningu superkoncentracji dla dzieci" znajdziemy 101 zadań, "które  wzmacniają pamięć, rozwijają spostrzegawczość i ćwiczą koncentrację"[1]. Podobne zabawy znajdziemy w różnego rodzaju gazetkach z  łamigłówkami dla dzieci np. połącz punkty i odkryj obrazek, oszacuj ile jest owoców na ilustracji, znajdź wszystkie czerwone obiekty, znajdź równice, dokończ rysunek, ułóż słowa z rozsypanki, dopasuj taki sam kształty itp.

Wygląd

Książka została bardzo ładnie wydana. Jest przyjaźnie, kolorowo i przejrzyście. Jedno zadanie zajmuje jedna stronę A5 i jest wystarczająco miejsca, aby je wykonać. Naszym kompanem w zabawie jest uśmiechnięty Móżdżek, który mobilizuje, a czasem troszkę poprzeszkadza.



 

Moja opinia

Obawiałam się słowa "trening" w tytule publikacji. Brzmiało dla mnie niczym ciężka harówka nad poprawą swoich wskaźników. Kiedy wzięłam książkę w swoje łapki, wszystkie uprzedzenia wywołane przez to sformułowanie wyparowały.

Dostajemy zestaw ładnie wydanych łamigłówek dla dzieci i gdyby nie tytuł nikt nie podejrzewałby, że za niewinną zabawą kryje się ćwiczenie tak ważnej umiejętności. Misja nauki przez zabawę została zrealizowana na 6+.

Dodałabym do tej publikacji dwa elementy. Po pierwsze, autorki mogły przygotować wstęp/posłowie skierowane do opiekunów. Nie zaszkodziłoby napisać kilka słów o tym, w jaki sposób można koncentrację poprawić. Gazetek z łamigłówkami znajdziemy stosy w każdym kiosku czy markecie, więc część merytoryczna wyróżniłaby "Trening superkoncentracji dla dzieci" na ich tle. Książka byłaby czymś więcej niż tylko zbiorem zadań.

Po drugie, nigdzie nie znalazłam informacji dla odbiorcy w jakim wieku autorki/wydawca kierują tę książkę. Jest to o tyle istotne, że niektóre zadania wymagają znajomości liter, czy wykonania podstawowych obliczeń matematycznych. Nie ma problemu, kiedy mamy okazję stacjonarnie przejrzeć "Trening (...)", ale zamawiając go przez Internet kupujemy kota w worku. Zerknęłam na strony popularnych księgarni i po dostępnych informacjach trudno stwierdzić, czy to coś dla 5latka, a może 10latka. Od siebie dodam, że jeżeli dziecko potrafi czytać i dodawać to poradzi sobie z większością zadań.



Podsumowanie

Kiedy byłam dzieckiem uwielbiałam książki z zadaniami. Nie miałam pojęcia, że łączenie punktów czy wędrowanie palcem po labiryncie dobrze wpływa na koncentrację. Okazuje się, że z takiej zabawy płyną same korzyści, więc ostrzcie ołówki i do roboty.


[1] Paulina Mechło, Magdalena Karpińska, "Trening superkoncentracji dla dzieci", wyd. Sensus, Gliwice 2021, okładka.

"Mistrzowski rodzic" Jagoda Smoleńska

"Mistrzowski rodzic" Jagoda Smoleńska

Myślę, że każdy rodzic chce, aby jego dziecko miało pasję. Coś co je cieszy i jest napędem do działania. Czy jest jakiś sposób, żeby ją rozpalić w młodym człowieku? Jak nie dać się uwieść mediom i leniwemu nieróbstwu, ale też nie przesadzić w drugą stronę i nie wepchnąć dziecka w sam środek wyścigu szczurów?



Zawartość publikacji „Mistrzowski rodzic”

W rozdziale pierwszym autorka podpowiada jak zachęcić dziecko do szukania pasji. Porusza m.in. takie kwestie jak rozmawiać i zachowywać się, żeby młodego człowieka nie zniechęcić lub nie przytłoczyć dodatkowymi aktywnościami. Podkreśla też korzyści jakie z nich płyną, a na myśli ma nie tylko puchary i dyplomy, czy nowe umiejętności.

Rozdział drugi jest o emocjach np. jak zachowywać się wobec sukcesu i porażki; w jaki sposób przekazać konstruktywną krytykę.

Stres to temat trzeciego rozdziału. Wszyscy go znamy, nie wszyscy potrafimy nad nim panować. Dzięki Jagodzie Smoleńskiej będziemy mieli okazję poznać metody, jak go poskromić.

W rozdziale czwartym skoncentrujemy się na koncentracji. Umiejętność niezbędna przed występem, egzaminem, ale też w codziennych sytuacjach.

Rozdział piąty to ostatnie wskazówki od autorki: moc rutyny i wyobraźni, wyznaczanie celów, oraz podpowiedzi jak zachowywać się wobec dziecka, żeby nie zgasić płomienia pasji.


Ćwiczenia

Po każdym fragmencie teoretycznym przychodzi czas na ćwiczenia. Jagoda Smoleńska zachęca nas do przeanalizowania swojego zachowania, oczekiwań itp. Otrzymujemy zadania. Są to pytania, na które mamy odpowiedzieć i przeanalizować je w kontekście przeczytanego wcześniej wykładu i scenki do odegrania, a przy rozdziałach o stresie i koncentracji konkretne techniki, pozwalające nam radzić sobie w tych obszarach. Autorka sugeruje też zapisywanie pewnych rzeczy np. planu dnia, obserwacji i usprawniania ich.

Zadania nie są trudne, ale wymagają od nas refleksji i szczerości. Mamy ten komfort, że robimy je w domowym zaciszu i to my sami się z nich rozliczamy.


Nie tylko dla sportowców

Jagoda Smoleńska pracuje jako psycholog sportu. Książka „Mistrzowski rodzic” opata jest na jej wiedzy i doświadczeniu, więc przywołuje głównie przykłady ze świata spotu, jednak jest ona dla wszystkich. Wystarczy słowo „zawody” zamienić na koncert, konkurs matematyczny czy inną aktywność, którą kocha nasze dziecko.

Również dla nas, dorosłych prezentowane techniki mogą okazać się wartościowe. Myślę, że pracując nad ważnym projektem przyda nam się maksimum koncentracji, a umiejętność panowania nad stresem pozwoli nam zabłysnąć w oczach szefa.


Podsumowanie

W książce „Mistrzowski rodzic” zaznaczyłam sobie taki cytat: „(...) sukcesy będą odnosić ci, którzy są przekonani o tym, że ciągle mogą się wiele nauczyć”.1 Myślę, że jest to kluczowa myśl tej publikacji. Ma ona pomóc opiekunom utrzymać w dzieciach to przekonanie. Pokazać im jak zachęcić pociechę do nauki i rozwoju, a przy tym nie przedobrzyć i nie pozwolić na wypalenie się tych chęci.

1 Jagoda Smoleńska, „Mistrzowski rodzic”, wyd. Sensus, Gliwice 2021, s. 43.

Copyright © Asia Czytasia , Blogger