Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo Powergraph. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo Powergraph. Pokaż wszystkie posty
"Wesele" Stanisław Wyspiański

"Wesele" Stanisław Wyspiański

Spróbujmy wybrać największy mezalians w polskiej literaturze. Myślę, że dramat „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego jest mocnym kandydatem do podium. Ślub poety Lucjana Rydla z niewykształconą dziewczyna ze wsi wzbudził wiele kontrowersji, aczkolwiek był wypadkową ówczesnej mody, czy też chłopomanii. Prawdziwa miłość, a może zakład – możemy się zastanawiać. Tego się nigdy nie dowiemy, chociaż, jak wiemy, małżeństwo to przetrwało i chyba było całkiem udane. Jednym z gości na tej imprezie był, wrażliwy pisarz i malarz, Stanisław Wyspiański. Można sobie wyobrazić, jak obserwował i chłonął ją wszystkimi zmysłami. „Można by podejrzewać, iż Wyspiański, biorąc pióro do ręki, zamierzał tu napisać złośliwy pamflecik na swoich znajomych; w trakcie pisania geniusz poezji porwał go za włosy i ściany bronowickiego dworku rozszerzyły się – niby nowe Soplicowo – w symbol współczesnej Polski.”1 Dochodzimy tu do pytania, jak czytać „Wesele”. Czy jako towarzyską ciekawostkę, a może dzieło narodowe?

A ja chciałabym to wszystko wypośrodkować. „Wesele” stało się kolejną ofiarą kanonu lektur trafiając – w większości – do czytelnika niegotowego docenić jego walorów. Chociaż jest to też utwór, który przy odrobinie sprytu nauczyciela łatwo uczynić ciekawym „Stanisław Wyspiański nie tylko zanotował skandaliczny w oczach Krakowa ślub »pana« z »chłopką«, lecz także rozbudował go o symbolikę narodową oraz dramatyczne konteksty rozdarcia społecznego.”2 I właśnie od ówczesnej mody wyjdźmy. Zajrzyjmy na towarzyskie salony Krakowa i poznajmy tę barwną brać młodopolskich artystów. Pokażmy jacy to byli fascynujący ludzie. Od tego przejdźmy przez chłopomanię do społecznych podziałów. A na koniec dopiero zostawmy sobie całą narodową symbolikę. Bo ona jest najtrudniejsza i wymaga od czytelnika wiedzy i wrażliwości, aby ją wypatrzyć i odczytać.

Nie możemy też zapominać, że jest to utwór pisany z myślą o deskach teatru. A także, nie zapominajmy, iż Wyspiański był uczniem Jana Matejki. Pisząc „Wesele” nie operuje tylko słowem. „Jego sztuki nie były »do czytania« - to kompletne wizje sceniczne.”3 Dekoracje, światło, ruch – autor dbał o każdy najmniejszy detal, aby skutecznie budować atmosferę i wpływać na emocje czytelników.

(...) czy nie za wiele zaczęto na temat »Wesela« medytować, zamiast bawić się nim i wzruszać.”4 zastanawia się Tadeusz Boy-Żeleński w „Plotce o »Weselu« Wyspiańskiego”. Czytając ten tekst ma się wrażenie, że jego autor chciałby, aby utwór ten był odbierany na luzie, z pamięcią o anegdocie, jaka mu towarzyszy. Z perspektywy czasu oczywiście nie sposób nie docenić całokształtu, subtelności, przenikliwości, a nawet wizjonerstwa Wyspiańskiego, jednak to mezalians był pretekstem do napisania tego dramatu i niech będzie pożywką dla jego nieustającej sławy.

1 Tadeusz Boy-Żeleński, „Plotka o »Weselu« Wyspiańskiego” [w:] Stanisław Wyspiański, Wesele”, wyd. Powergraph, Warszawa 2025, s. 287.

2 Aneta Korycińska, „Posłowie”, [w:] tamże, s. 313.

3 Tamże, s. 316.

4 Tadeusz Boy-Żeleński, dz. cyt., s. 309.

[Egzemplarz recenzencki]

"Łąka" Bolesław Leśmian

"Łąka" Bolesław Leśmian

Jakiś czas temu zauważyła, że ze wzrostem popularności literatury 18+ wypaczyło się znaczenie słowa erotyk. Zapomniano, że to utwór liryczny. Skoro cielesność, jest taka moda w literaturze to może sięgniemy po tych najlepszych, najsłynniejszych. Wywołam tu Bolesława Leśmiana i jego piękne namiętne wiersze.

„Duszno było od malin, któreś, szepcząc, rwała.

A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni,

Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni

Owoce, przepojone wonią twego ciała.”1

Pięknie pisze Leśmian. Dużo w tych tekstach natury, a nawet słowiańskości, co wywołuje efekt pierwotności, nieokrzesania, oddania się pragnieniom. Ale też te wiersze są bardzo sensualne, delikatne, namiętne. Tu nikt nie pyta o pochodzenie, nie myśli o wczoraj i jutro. Ważna jest chwila i ją łapie Leśmian w poetyckich kadrach.

„Wśród gieorginij – brzęczenie os.

Twojeż to kroki? Twójże to głos?

To – koniec lata, jeden z tych dni,

Gdy słońce blednie, a ogród lśni.”2

Leśmian to też ciekawa biografia. I pewnie ciężko go polubić czytając, jak okręcał sobie wokół palca kolejne kobiety. Ale możemy utrzeć mu ten ten haczykowaty nos. Leśmian – wbrew tendencjom epoki – nie chciał, aby jego twórczość trafiła pod strzechy, a poniekąd stał się poetom mas. Czy ten trend się utrzyma? Co prawda my już nie zarumienimy się, jak maliny, ale pozwólmy sobie napawać się klimatem tych wyjątkowych wierszy. Poczuć zapach łąki i jej miękkość. na gołych stopach.

1 Bolesław Leśmian, „W malinowym chruśniaku” [w:] Bolesław Leśmian, „Łąka”, wyd. Powergraph, warszawa 2025, s. 89.

2 Bolesław Leśmian „Wśród gieorginij” [w;] tamże, s. 22.

[Egzemplarz recenzencki]

"Wenecki spisek" Rafał Kosik

"Wenecki spisek" Rafał Kosik

Akcja jednej z książek z cyklu „Amelia i Kuba” autorstwa Rafała Kosika ma miejsce w Wenecji. Ale zaraz. Czy jego bohaterami nie była grupa dzieciaków z Warszawy? Dobrze pamiętacie. Co w takim razie robią we Włoszech. Bynajmniej nie pojechali na wakacje, a próbują wybawić Mi z tarapatów, w jakie się wpakowała. Sześciolatka ma alergię na sierść, bardzo chciałaby mieć psa. Jej tata pracuje przy reklamie leku na alergie właśnie, a dziewczynka nieroztropnie połyka tabletkę. Niestety jej wzięcie wiąże się z uciążliwymi skutkami ubocznymi. Dzieciaki udają się do Włoch z nadzieją, że producent leku znajdzie antidotum. Ich śladem podąża tajemnicza szpiegówka.

„Wenecki spisek” to chyba najpotężniejsza afera w jaką wmieszali się bohaterowie cyklu Amelia i Kuba. A na pewno ja najbardziej o nich drżałam podczas czytania tej części. Czwórka dzieciaków przemierza Europę i wygląda na to, że pytania o rodziców nie będą ich największym zmartwieniem. Zresztą z tymi, jak i z brakiem biletów na pociąg, nasi milusińscy poradzi sobie wyjątkowo pomysłowo. Mnie najbardziej nurtowały kwestie, kim jest i czego chce szpiegówka – jak określiła ją Mi – i czy ktokolwiek jest w stanie pomóc najmłodszej bohaterce powieści. Jeszcze zastanawiałam się, czy dzieciakom uda się utrzymać wyjazd w tajemnicy. A w duchu kibicowałam im, aby udało się rozwiązać wszystkie komplikacje bez udziału rodziców.

Rafał Kosik po raz kolejny pokazuje, że ma wspaniała wyobraźnię. „Wenecki spisek” to szalona powieść przygodowa. To co się w niej dzieje zasługuje na określenie niekonwencjonalne. I jeżeli znacie już Amelię, Mi, Kubę i Alberta to wiecie, że oni nie wybierają łatwych rozwiązań. Kombinują jak przysłowiowy koń pod górkę, a ich działania powodują nieprzewidziane efekty. Dajcie się wciągnąć w wir przygody. Gwarantuję, że będziecie zaskoczeni obrotem wydarzeń.

[Egzemplarz recenzencki]


"Latarnik" Henryk Sienkiewicz

"Latarnik" Henryk Sienkiewicz

Magia literatury wynika z tego, iż każdy może ją na swój sposób interpretować. A problem z lekturami szkolnymi polega – moim zdaniem – na odebraniu prawa do tej interpretacji, bo nauczyciel wie, lepiej, albo program nauczania tego od niego wymaga. Egzaminy centralne są tak skonstruowane, że promują stereotypowe myślenie, a tak nie można z utworami literackimi postępować. Chociażby taki „Latarnik” Henryka Sienkiewicza. Aneta Korycińska w posłowiu do wydania z 2025 roku napisała, że „to utwór zniszczony przez polską szkołę”1. „Zabity” przez szereg faktów i „utopiony” w patosie tęsknoty za ojczyznę. Tymczasem temat jaki porusza Sienkiewicz w tej noweli jest ciągle żywy. Emigracja, tym razem w celach zarobkowych, to tak powszechne zjawisko, że się z nim oswoiliśmy. Jak jest tym ludziom na obczyźnie? Czy się tam urządzili, a może odliczają dni, kiedy będą mieli dosyć środków, aby powrócić do rodzinnych miejscowości?

Bohater „Latarnika” nazywa się Skawiński. On nie ma możliwości powrotu do ojczyzny, bo ta nie istnieje. Tuła się po świecie i nigdzie nie może zagrzać miejsca. Twierdzi, że prześladuje go pech, za co obwinia Gwiazdę Polarną. Kiedy otrzymuje posadę latarnika, liczy na to, że w końcu osiądzie na stałe. I wszystko wydaje się toczyć dobrymi torami do momentu, aż otrzymuje przesyłkę z książkami w ojczystym języku.

Nowela ta czaruje w wielu aspektach. Sienkiewicz rozpoczyna tajemniczo. Fach latarnika kojarzy się z odludkiem i ekscentrykiem, kim jest więc człowiek, który tak chętnie się go podejmuje. Może ma za sobą jakąś mroczną przeszłość? Następnie uderza w melancholijne tony, a nawet sprawia, że zaczynamy współczuć Skawińskiemu. Udziela nam się jego tęsknota, poszukiwanie swojego miejsca na świecie, potrzeba przynależności. A dramat polega na niemożności osiągnięcia tego, bo tego miejsca nie ma. Bo taki kraj, jak Polska w tym czasie nie istniał.

Wspaniale było powrócić do tej noweli. Sprowokowało mnie do tego wydawnictwo Powergraph wydając serię klasyki literatury pod hasłem „Kiedyś przeczytam”, zachęcając do powrotu do szkolnych tekstów. Powiem wam, że inaczej czytało się „Latarnika” bez presji, terminów i ze swobodą interpretacji. To jest taki tekst, w którym kontekst historyczny jest ważny, ale nie odbiera tej historii żywotności. Sienkiewicz mówi w nim o ważnych potrzebach każdego człowieka, o potrzebie stabilizacji, przynależności, tożsamości. O potrzebie „zakotwiczenia” w miejscu, w którym będziemy się czuć dobrze i bezpiecznie. Czy to jest jeden z warunków szczęścia?

1 Aneta Korycińska, „Posłowie” [w:] Henryk Sienkiewicz, „ Latarnik”, wyd. Powergraph, Warszawa 2025, s. 43.

[Egzemplarz recenzencki]

"Stuoki potwór" Rafał Kosik

"Stuoki potwór" Rafał Kosik

W powieści „Stuoki potwór” z cyklu „Amelia i Kuba” Rafał Kosik opowiada o tym, że w Internecie nic nie ginie, a prywatność warto chronić. Amelia w złości wrzuca śmieszne zdjęcie koleżanki na szkolne forum. Mi, próbując zdobyć wymarzone zwierzątko, zdradza nieodpowiedniej osobie kod do klatki. Celebrytka w imię bezpieczeństwa namawia sąsiadów do założenia monitoringu. Do czego doprowadzą działania bohaterów?

Ależ mądrą książkę oddał w ręce czytelników Rafał Kosik. Ochrona prywatności dość mocno szwankuje w ostatnich czasach i często sami udostępniamy dane na nasz temat. Akurat ten wątek potraktował autor nieco przekornie, bo w imię ochrony tejże mieszkańcy Zamku zakładają monitoring i jeden drugiego ma na oku. Nawet nie można spokojnie podłubać w uchu czekając na windę. W ten temat dobrze wpisuje się też wątek Mi, który mogę streścić słowami: „Nie podawaj obcym swoich danych, nieważne co ci obiecują.”

Bardzo aktualne jest też to, do czego doprowadziła Amelia. Nieopatrznie udostępniając zdjęcie Klementyny, sprawiła, że na przyjaciółkę wylała się fala hejtu, a szkolni koledzy mieli z niej używanie. Okazało się, że bardzo trudno to odkręcić, a wrzucone do sieci zdjęcie zaczęło żyć własnym życiem. Nie mówiąc o tym, jak Klementyna bardzo to przeżyła. Myślę, że warto uwrażliwiać ludzi, że to co robią, piszą w sieci nie jest obojętne, że należy zważać na słowa i czyny, bo gdzieś jest realna osoba, którą można skrzywdzić.

Jedyną uwagę mam do tytułu. Powieść została nazwana „Stuoki potwór”, a na tego potwora długo trzeba czekać. Przyznam, że moje dzieci były tym nieco rozczarowane. Nastawiły się na opowieść z dreszczykiem, a tu jakieś gadanie o „internetach” i zdjęciach.

Potwór w końcu się pojawił i w finale książki narobił niezłego rabanu. Warto było na niego czekać, warto było zobaczyć, w jakie perypetie wpadli bohaterowie książki i jakie wnioski wysnuli ze swoich działań, bo problematyka powieści dotyka nas wszystkich.

[Egzemplarz recenzencki]

"Czarne" Anna Kańtoch

"Czarne" Anna Kańtoch

„Zawsze widziałam, że pewnego dnia wrócę do Czarnego”1 - tak rozpoczyna swoje wspomnienia bohaterka powieści „Czarne” Anny Kańtoch. To właśnie tam rozegrały się wydarzenia, od których nie może się ona uwolnić. Wydarzenia, które zmieniły wszystko, a może pomogły odkryć prawdę o sobie samej, albo – wręcz przeciwnie – przywiały wątpliwości. To do Czarnego ojciec dziewczyny zaprasza swoje kolejne „muzy”. Jedna z nich, znana aktora, szczególnie fascynuje jego córkę. Tego lata napięcie jest tak wysokie, aż iskry strzelają.

Nie przesadzę, jak napiszę, że „Czarne” to specyficzna, a nawet trudna powieść. Autorka prowadzi swoją bohaterkę od szpitala psychiatrycznego, przez seans spirytystyczny ku Czarnemu. Cała trudność z powrotem do miejsca wakacyjnego wypoczynku to „(…) chyba właśnie wtedy ostatecznie realność zamienia się miejscami z nierealnością”2. Tak naprawdę od początku bohaterka książki wydaje się nam mocno oderwana od rzeczywistości i zakotwiczona we wspomnieniach feralnego lata, jednak moment powrotu do Czarnego to istne pomieszanie z poplątaniem. Nagle reguły czasu i miejsca przestają obowiązywać. Niemożliwym jest, aby rozstrzygnąć co jest majakiem, a co prawdą. Mistrzostwo prozy Anny Kańtoch polega na tym, jak ona cudownie nad tym panuje. Ta historia – jakże oderwana od wszystkiego co logiczne – wydaje się uporządkowana i sensowna, dzięki czemu czytelnik z przyjemnością odkrywa kolejne jej elementy i próbuje je zinterpretować.

W osobie głównej bohaterki wymieszana została młodość i dojrzałość. Czy to dziewczynka zamknięta w ciele dorosłej kobiety? Po części tak, chociaż ma ona świadomość lat, które upłynęły, a w ich trakcie pozbyła się dziecięcej naiwności i beztroski. A może doświadczenia tamtego lata, okradły ją z nich. Natomiast, pomimo interwencji specjalistów, nie potrafi się uwolnić od Czarnego. Nie potrafi zaznać spokoju.

Anna Kańtoch oddała w ręce czytelników na swój sposób otwartą powieść. Otwartą pod względem interpretacji. Tak jak opisane wydarzenia są nieoczywiste, tak nieoczywista jest ich interpretacja. Ta autorka potrafi bawić się literaturą, co niewątpliwie przyciąga czytelników do jej książek. I słusznie.

1 Anna Kańtoch, „Czarne” wyd. Powergraph, Warszawa 2024, s. 9.

2 Tamże, s. 136.

[Egzemplarz recenzencki]

"Czeluść" Anna Kańtoch

"Czeluść" Anna Kańtoch

Historie zazwyczaj biegną od punku A do B, natomiast Anna Kańtoch w powieści „Czeluść” zatacza krąg. Wydawca nie przesadził pisząc, że „(…) po skończeniu ostatniej strony chcemy przeczytać »Czeluść« jeszcze raz”1. To jak pierwsze i ostatnie zdanie ze sobą korespondują, jak wspólnie zmieniają kontekst i wreszcie, jak działają na czytelnika, to majstersztyk.

Ja się tu rozpływam, a wy pewnie zapytacie, o czym w ogóle jest ta książka. Głowna bohaterka powieści ma na imię Agnieszka. Można ją określić mianem wioskowej dziwaczki. Mieszka w towarzystwie trzech psów, a międzyludzkie kontakty ograniczyła do niezbędnego minimum. Agnieszka ma również problemy z pamięcią, a ich powodem jest tajemnicze wydarzenie mające miejsca podczas wypadu z przyjaciółmi do pobliskiego kamieniołomu. Co miało miejsce w czasie „nastoletniej popijawy” i jak odcisnęło się na jej uczestnikach?

Czeluść” to taka układanka, w której nic do siebie nie pasuje – i proszę potraktować to jako komplement. Ja bardzo lubię kryminały, więc przez większość czasu próbowałam złapać jakiś trop, co okazało się niemożliwe. Kolejne wydarzenia wręcz sobie przeczą, co może doprowadzić czytelnika do szału, ale też niewyobrażalnie podsyca jego ciekawość. Na ostatnich stronach czujemy, jak blisko rozwiązania tej zagadki jesteśmy i nagle... bam. Anna Kańtoch zasadza nam taki cios, że szybko wracamy na pierwszą stronę z pytaniem: „Jak to?”.

Można powiedzieć, że książka ma charakter kryminalno-nostalgiczny. Starsza pani (ale nie staruszka), której nie dają spokoju nastoletnie wspomnienia, które miotają się jej głowie, jak owady zamknięte w słoiku. Wspomnienia odbierające rozum. Ona walczy, aby sobie przypomnieć, a my jej w tym szczerze kibicujemy. Owa niepamięć i pytanie, o to co mogło ją wywołać, a także ciąg niezwykłych wydarzeń (a może ich nietypowa interpretacja, wyolbrzymienie, pomieszanie), sprawiają, że „Czeluść” jest niepokojącą i tajemniczą powieścią.

Mogłabym jeszcze dodać, że to pokręcona książka, aczkolwiek to słowo ma zbyt lekki wydźwięk. Niemniej jeszcze do końca jej nie rozgryzłam i kusi mnie, aby przeczytać ją jeszcze raz, chociaż raczej stronię od rereadingów.

1 Anna Kańtoch, "Czeluść", wyd. Powergraph, Warszawa 2024, okładka.

[Egzemplarze recenzencki]

"Dzieci jednej Pajęczycy" Olga Niziołek

"Dzieci jednej Pajęczycy" Olga Niziołek

„(…) beton nie kończy się nigdy.”1 Jak taki zabetonowany świat ma żyć? Nie ma prawa. Życie potrzebuje wody, ziemi, powietrza, przestrzeni. Aglomeracja z powieści „Dzieci jednej Pajęczycy” autorstwa Olgi Niziołek właściwie już nie żyje, ale jeszcze wegetuje. Ciasno, sucho, gorąco, a niedobory „rekompensowane” są chemicznymi środkami i regulacjami prawnymi. Bieg wydarzeń połączy osobliwą grupę ludzi: zagubioną dziewczynę, młodego narkomana, parę ekologów walczących o ratunek dla świata oraz polityka i jego córkę. U kresu zagłady to oni staną się narzędziami w rękach Bogini Pajęczycy.

Powieść „Dzieci jednej Pajęczycy” zahipnotyzowała mnie od pierwszych stron. Bardzo lubię powieści postapokaliptyczne, a takie w których widać skutki naszych poczynań wzbudzają jeszcze więcej emocji. Olga Niziołek kreuje brudny, biedny świat, który zmaga się z niedoborami wody i zmianami klimatu. Ludzie snują się po nim uciekając w nałogi – i te konwencjonalne, i te cyber – a działania władzy są bardziej na pokaz niż faktycznie pomagają. Aglomeracja jest u kresu. Trudno sobie wyobrazić, że cokolwiek może sprawić, iż zawróci z destrukcyjnej drogi.

Historia opowiedziana jest z kilku perspektyw. To jest też zabieg, który bardzo lubię, szczególnie w książkach o charakterze fantastycznym. Tu autorka zyskuje to, że ukazuje jak żyją różne warstwy społeczne, a także na kartach powieści zderzają się różne poglądy i pomysły. Można powiedzieć, że wywołuje ona nietypową burzę mózgów, która eskaluje w finale.

O ile początek powieści czyta się niczym klasyczne posapo, im dalej nabiera ona mistycznego charakteru. Wyzwaniem dla bohaterów jest uratowanie miejsca, w którym żyją, ale nie dokonują oni tego za pomocą sensacyjnego przewrotu. Duża rolę odgrywa tu religii, czyli kult Pajęczycy. Trochę zabrakło mi genezy, dlaczego akurat pająki. Mogę tylko mniemać, że chodzi o sieć, która wszystko łączy, o ciąg przyczynowo skutkowy. Niemniej „po nitce...” Olga Niziołek prowadzi historie do finału, który jest ciekawy, jednak – kiedy przyjrzymy mu się bliżej – chyba dość konwencjonalny. Ratunek przyjdzie przez... Kto ma jakiś pomysł?

Chciałoby się więcej tego świata. Teoretycznie mamy klika perspektyw, jednak one i tak są zbyt wąskie. Swoją drogą naszła mnie taka refleksja, jak ci ludzie zamknęli się przed sobą i zmniejszyli swoją przestrzeń życiową skoro siedmiu ważnych bohaterów wystarczy, aby w pełni zaprezentować miejsce akcji. Wracając do meritum, Olga Niziołek zostawia czytelnika z pewnym niedosytem, ale nie można jej odebrać, że stworzyła kompletną powieść. Głębsze analizowanie pewnych kwestii nie było koniecznie dla tego, co chciała przekazać. I ja, jako czytelnik, mogę ubolewać, że mało, ale to chyba świadczy, o tym, jak wciągający jest pomysł autorki, jak ciekawa jest to książka.

1 Olga Niziołek, „Dzieci jednej Pajęczycy” wyd. Powergraph, Warszawa 2024, loc. 116 [ebook].

[Egzemplarz recenzencki]

"Oberki do końca świata" Wit Szostak

"Oberki do końca świata" Wit Szostak

„Przybył Maciej Wicher znikąd, spoza horyzontu, z wiosek nienazwanych. Przybył do Rokicin drogich, do Rokicin błogich, do ich strzech słomianych.”1 Od tego Macieja zaczyna się swego rodzaju saga rokicińskich grajków. Wit Szostak opowiada ich historię w tanecznym rytmie oberków, polek i mazurków. Historie miłości, życia i przemijania. „Tak się toczyło szare, codzienne Wichrów życie.”2 Tak, życie proste, skromne, zwykłe, jednak Wit Szostak wspina się na wyżyny literackiego kunsztu i pisze o nim w wyjątkowym stylu. Panie i Panowie, przed wami „Oberki do końca świata”.

Rytm to słowo klucz, jeżeli mówimy o tej powieści. Zapewne część z was będzie skonfundowana, bo jak ma się rytm i proza. Przecież to domena poezji. Trudno to opisać, ale ta książka gra. Jej się nie czyta, ona brzmi w uszach. To, ze bohaterowie tej opowieści są muzykami to jedno, ale ważniejsze jest, iż autor pięknie operuje słowem, frazą, aby uzyskać muzyczny efekt. Szostak niejako zbliża się do realizmu magicznego, jednak – w moim odczuciu – nie wchodzi w ten obszar. U niego jest rytmicznie, fraza wibruje, co daje niemal poetycko-muzyczne doznania, jednak on pozostaje w sferze spraw codziennych.

„Konie podkuwał, pługi przekuwał, ludzkie losy wykuwał.”3 Ja bym jeszcze rozwinęła ten cytat. Wit Szostak opisuje ludzkie losy, ale też losy kultury, obyczajów i wsi. Zmartwienia jednego pokolenia, nie są sprawami kolejnego. Czas biegnie, świat się zmienia, ludzie mają inne cele. Czy zapominają? Czy nie przywiązują już uwagi? Czy po prostu są obojętni?

Czy „Oberki do końca świata” to najlepsza książka o polskiej wsi? Tego nie wiem, ale na pewno jedna z ciekawszych. To nie tylko powieść. To literackie wydarzenie, wyjątkowe doznanie. Wit Szostak porusza w niej zarówno tematy kulturowe i społeczne, ale – przede wszystkim – pokazuje piękno słowa. „Oberki...” mogę porównać do pięknego, misternie tkanego gobelinu. Doceniamy tu zarówno wzór, obraz jak i jakość wykonania.

1Wit Szostak, „Oberki do końca świata” wyd. Powergraph, Warszawa 2014, loc. 568-569 [e-book].

2Tamże, loc. 924-925.

3Tamże, loc. 749-750.

[Egzemplarz recenzencki]

"Tajemnica dębowej korony" Rafał Kosik

"Tajemnica dębowej korony" Rafał Kosik

Bohaterowie cyklu „Amelia i Kuba” mieszkają w miejscu zwanym Zamkiem, ale oficjalna nazwa ich osiedla to Oak Residence. Na dziedzińcu Zamku stoi wielki dąb, w którego gałęziach lubią przesiadywać dzieciaki. Jednak wiekowe, ogromne drzewo zaczyna przeszkadzać niektórym z sąsiadów. Znajdą się tacy, którzy bardzo głośno i przekonująco agitują za jego ścięciem. Ale, ale. W gałęziach dębu coś się kryje, dochodzą z nich dziwne dźwięki. Dwójka jedenastolatków, Amelia i Kuba, oraz ich młodsze rodzeństwo – dziewięcioletni Albert i sześcioletnia Mi – postanawiają odkryć tajemnicę tego drzewa. No i jest jeszcze małpa, ale to już inna historia. Znaczy ta sama, ale małpa mieszka w zoo, a nie na drzewie, chociaż na to drzewo wchodzi. Eh, zaplątałam się. Chyba sami musicie przeczytać powieść „Tajemnica dębowej korony” żeby to ogarnąć.

A ja wam powiem dlaczego warto sięgnąć po tę książką. Przede wszystkim Rafał Kosik wykreował rewelacyjne, wyraziste postacie. Każda jest jakaś. Amelia to wrażliwa artystka. Kuba sprytny majsterkowicz. Albert ma zespół Aspergera. Mi kocha zwierzęta, szybciej działa niż myśli i niczego się nie boi. To tylko postacie pierwszoplanowe, ale autor nie zaniedbuje też tych (teoretycznie) mniej ważnych. Mamy tu chociażby Panią Kożuszek, którą można określić mianem „typowy polski moher”, albo Celebrytkę spacerującą na niebotycznych obcasach, która jest znana z tego, że jest znana, albo uparte mamuśki średnio pilnujące swoje dzieci. Ta wyrazistość nadaje książce komediowy charakter, dzięki czemu można spodziewać się dobrej zabawy.

Pisząc komediowy nie mam na myśli głupi. Rafał Kosik w każdym tomie przygód Amelii i Kuby przemyca jakieś wartościowe treści. W przypadku „Tajemnicy dębowej korony” możemy mówić o eko tematach np. co może zaoferować drzewo mieszkańcom miasta, ale też autor wchodzi w sentymentalne nuty historii z przeszłości. A to wszystko w tajemniczej i szalonej atmosferze. Jak można to połączyć. Rafał Kosik potrafi.

„Amelia i Kuba” to sympatyczny cykl dla dzieci w wieku 6 – 11 lat. Wiem, że to spory rozrzut, ale wynika on z wieku głównych bohaterów. Co prawda w pierwszych dwóch częściach dominowały sercowe dylematy nastoletnich postaci, ale kolejne tomy nabierają wyraźnie przygodowego charakteru, co w zestawieniu z dynamiczną akcją, wyrazistymi postaciami i dużą dawką humoru, czyni te książki uniwersalnymi wiekowo.

[Egzemplarz recenzencki]

"Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli" Radek Rak

"Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli" Radek Rak

„Taki jest bowiem los chamów wszystkich czasów: spuścić łeb i nie dyskutować ani z panami, ani z bogami, ani z żadnymi mocami tego świata, i przyjąć w milczeniu wszystkie kije bo inaczej się nie da.”1 Ale byli tacy, którzy nie wytrzymali, w których coś pękło i nie chcieli się godzić na dalsze baty, ucisk, pańszczyznę. Jakub Szela wpisał się na karty historii, jako jeden z przywódców krwawej chłopskiej rabacji na ziemiach Królestwa Galicji i Lodomerii w 1846 roku. Postać ta obrosłą legendami i to właśnie one stały się przyczynkiem jednej z powieści Radka Raka o wiele mówiącym tytule „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”.

I to jest, kochani, baśń „pełną gębą”. Historia, realia życia w tamtych czasach zostały ubarwione magią, lokalnymi wierzeniami i przesądami. Do tego wyjątkowy język, jakim została napisana ta powieść. Radek Rak uchwycił w nim i chłopskość, i niezwykłość. Jest tak brzydko, brudno, prostolinijnie, a przy tym poetycko i onirycznie. Mistrzostwo świata.

Wróćmy jednak do fabuły. Dla mnie najciekawsza była jej warstwa społeczna, dlatego trochę utknęłam w środkowej części książki, gdzie królowały czary i legendy. Radek Rak zarówno panów i chłopów pokazuje, jako nieokrzesanych. Z tym, że ci pierwsi mają władzę absolutną, a tym drugim pozostaje się z tym godzić. Niepiśmienni chłopi nie znają prawa i nie wiedzą, gdzie i jak odwołać się od nadużyć, przemocy jakich muszą doświadczać. W ich przypadku to pańskie słowo jest prawem. W przypadku Jakóba pewne okoliczności były zapalnikiem do zemsty, a może realizacji marzenia. Jakób chciał być panem. Czy aż tak można odwrócić kolej rzeczy? Czy to nie będzie przeczyć ogólnie przyjętym zasadom porządku świata?

Historia opowiedziana w „Baśni o wężowym sercu...” jest też interesująca w kontekście zaborów i działalności niepodległościowej. Można powiedzieć, że galicyjscy chłopi zostali podburzeniu przez austriackich urzędników, chcących stłumić szykowane powstanie. Że ktoś umiejętnie wykorzystał ich do swoich celów. W posłowiu do książki Arkadiusz S. Wiech, historyk, opowiada o tożsamości narodowej zamieszkujących Galicję ludzi. Kto czuł się Polakiem, a kto „tutejszym”? A z powieści Radka Raka wyłania się brak wspólnoty interesów tych ludzi. Społeczeństwo bardzo podzielone, traktujące siebie jak wrogów, jak niegodnych chodzić po jednej ziemi. Jak oni mieli wygrać z zaborcą? Jedna z postaci mówi: „Tylem czekał na powstanie! Czy ja będę bił Niemca, czy chama – jeden chuj!”2 Kto jest prawdziwym przeciwnikiem, a kto powinien być sprzymierzeńcem? - na to pytanie szlachta nawet nie próbowała odpowiedzieć. Dla niej chłop to nie był ktoś z kim należy się liczyć, z kim należy współpracować.

W „Baśni o wężowym sercu...” znalazłam przede wszystkim oryginalność. Historię i legendę w jednym, a do tego opowiedzianą w wspaniałym stylu. Książkę pełną niejednoznacznych bohaterów i wydarzeń, od której nie mogłam się oderwać.

1 Radek Rak, „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”, wyd. Powergraph, Warszawa 2020, s. 74.

2 Tamże, s. 417.

"Nowa szkoła" Rafał Kosik

"Nowa szkoła" Rafał Kosik

W powieści „Godzina duchów” poznaliśmy Amelię, Alberta, Kubę i Mi. Przeprowadzili się oni do nowych mieszkań w posiadłości zwanej Zamkiem. To wiąże się również ze zmianą szkoły. W drugiej części cyklu pt. „Nowa szkoła” Rafał Kosik opisze, czy jego bohaterowie „bezboleśnie”” się w niej zaadaptowali. Zdradzę wam kochani, że dzieciaki z książki nie mają lekko. Dyrektorka szkoły okazuje się „jędzowata”, a lokalsi patrzą z nienawiścią na mieszkańców „wypasionego” apartamentu. Nawiązanie relacji jest trudne nie tylko dla Alberta, który ma zespół Aspergera, także pozostali mają różne dylematy i nie zawsze wiedzą, jak się zachować.

Powieść „Nowa szkoła” ma w sobie coś amerykańskiego. Przyjęcie lokatorów Zamku w nowej placówce wygląda, jak w popularnych hollywoodzkich produkcjach. Milutko, czy wręcz przeciwnie? Rafał Kosik bardzo umiejętnie przełamuje to – albo rozładowuje atmosferę – wątkiem Mi. Mi ma 6 lat, kocha zwierzęta, ale ma na nie alergię. W różnych książkach z serii „Amelia i Kuba” pojawiają się zwierzęta, którym chce ona pomagać, albo je adoptować. Dziewczynka wkłada w to niesamowitą energię, nie przejmuje się krytyką i porażkami, a jej pomysły są zaskakujące. W powieści „Nowa szkoła” pojawia się pewien pies, przez którego Mi trochę namiesza w szkolnych zasadach.

Jedną z ciekawszych postaci tego cyklu jest Albert, który – jak już wspominałam – ma zespół Aspergera, w związku z czym jego zachowanie nie zawsze jest zrozumiałe i akceptowalne przez osoby, które o jego przypadłości nie wiedzą. Nie wiem dlaczego Rafał Kosik wziął na warsztat akurat to zaburzenie, ale wyszedł mu świetny bohater – inteligentny, acz niedopasowany. Jednak mogący liczyć na wsparcie najbliższych. Bohater, którego, pomimo ekscentrycznego sposobu bycia, szanujemy. Myślę, że patrząc na niego można dojść do wniosku, że nie warto oceniać innych, a poznać przyczynę ich zachowania.

A co u starszych bohaterów, czyli u Amelii i Kuby? Mają się ku sobie, ale nie wiedzą, jak to rozegrać. I tu słówko na temat wieku potencjalnego czytelnika. Wydawnictwo rekomenduje przedział 7 do 12 lat, co wynika z wieku postaci, z którymi odbiorca może się identyfikować. Ja jednak obawiam się, że wątek „miłosny” może być nudny, niezrozumiały dla młodszych, co trochę tę granicę wieku zawyża. Natomiast zauważyłam, że w kolejnych częściach tego cyklu Rafał Kosik od niego odchodzi i skupia się na przygodzie.

Jeżeli chodzi o Amelię, jest tu cudowna scena, kiedy dziewczynka rysuje. Jest zdziwiona, bo obrazki przedstawiają rzeczy nie takimi, jaki te się wydawały. Patrzy sercem, kieruje się intuicją, a ta okazuje się lepsza niż oczy i rozum. Jak to mówią „pozory mogą mylić”, a Rafał Kosik miał genialny pomysł na opisanie tego przysłowia.

Amelia, Kuba, Albert i Mi – czy znacie już tych bohaterów? Jeżeli nie to zachęcam was do ich poznania. Fajne, inteligentne dzieciaki, z których każdy jest inny, przez co tworzą tak zgrany zespół. Co tu dużo pisać – lubię ich.

[Egzemplarz recenzencki]

"Agla. Alef" Radek Rak

"Agla. Alef" Radek Rak

To, że kocham czytać to nie sekret. Czytam dużo i praktycznie każdą wolną chwilę spędzam z książką. Natomiast im więcej czytam, tym trudniej znaleźć mi rzeczy, które mnie zachwycają. Książki, które wciągają mnie po czubek głowy, od których nie mogę się oderwać. Na szczęście zdarzają się takie „egzemplarze”, a dziś opowiem o jednym z nich. Panie i Panowie, przed wami „Agla. Alef” autorstwa Radka Raka.

Bohaterką tej książki jest Sofja Kluk, córka doktora nauk przyrodniczych. Sofja to samodzielna, butna dziewczyna. Można ja nazwać chłopczycą. Kiedy jej ojciec wyjeżdża na wyprawę badawczą, a informacje o jej postępach i powrocie taty są bardzo skąpe, Sofja musi sama o siebie zadbać. Musi zmierzyć się z dorosłymi, którzy mają nad nią władzę, stawiać czoła losowi, którego sama nie wybrała.

Chciałoby się napisać, że bohaterka dorasta, ale tak naprawdę nie wiemy, jaka była wcześniej. Poznajemy ją w pierwszym rozdziale książki i od tego momentu śledzimy jej losy. Można mieć wrażenie, że Radek Rak na bieżąco nadpisuje przygody Sofji, że trudno wyłapać problematykę powieści. Zresztą tzw. „misja” głównej bohaterki zaczyna klarować się na końcu.

„Agla. Alef” to kwintesencja fantastycznej powieści przygodowej. Jednak łatwo zauważyć, że nie tylko o przygodę się tu rozchodzi. Aluzje psychologiczne, społeczne, a nawet polityczne są to wyraźnie widoczne. Chociażby aspekty związane z dorastaniem jak miłość, przyjaźń, zaufanie. Albo bieda, wyzysk będące pokłosiem totalitarnego ustroju. A nawet feminizm brutalnie odcinający się na tle świata z powieści.

A ów świat jest bardzo ciekawy. Ja nazwałam go „śliwka robaczywka”. Dla czytelników bardzo smaczny i atrakcyjny w odkrywaniu. Szczególnie, że bohaterka niejako wychodzi spod ochronnego klosza ojca i brutalność dorosłego życia mocno ją poturbuje. Silnemu charakterowi zawdzięcza to, że przetrwa. Ale wróćmy do miejsca akcji. W „Agli” mamy społeczeństwo spętane i normami obyczajowymi, i prawem, a przy tym nic sobie z tego nie robiące. Obok sztywnej etykiet i grzmiących haseł na temat moralności panoszy się brud i występek. A w efekcie ciągłej inwigilacji i opresyjnych praw pojawia się cwaniactwo i wszelkie próby obejścia systemu. Aby żyć w nim, ale nie na jego zasadach.

W trakcie czytania zauważyłam, że Radek Rak stroni od klasycznych opisów, co wspaniale wpływa na dynamikę akcji. Może się wydawać, że przez to powieść jest mało plastyczna. Nic bardziej mylnego. Radek Rak tworzy wspaniałe, dynamiczne obrazy. To jest niesamowite, jak zręcznie wplata on wygląd postaci i miejsc w bieg wydarzeń. Tak pobudza wyobraźnie, że czytelnik chcąc nie chcąc widzi przed sobą sceny z książki.

Na koniec muszę wspomnieć, jak Radek Rak wspaniale bawi się językiem. Powieści fantasy mają to do siebie, że znajdziemy w niech dziwne nazwy lub wymyślone dialekty. Czasami takie słowotwórstwo jest kompletnie „od czapy”, ale w „Agli” wiele rzeczy jest znajomych. Chociażby taki jomski akcent: „Szmegege. Harun, ty masz take honor jak ajne trefne dudnder gwint.”1 Również imiona są wyjątkowo oryginalne i dużo mówiące o samej postaci.

Wybornie się bawiłam czytając książkę „Agla. Alef”. Ta książka jest jak pajęczyna. Przypadkowe nitki tworzą bardzo estetyczną konstrukcję. Z każdym rozdziałem odsłania nam się plan, a fabuła nabiera kształtu. Ta powieść to zarówno wspaniała rozrywka – i przygodowa, i językowa – ale nie tylko. Bo Radek Rad zadbał o wszelkie aspekty świata i postaci, aby były jak najbardziej kompletne.

1 Radek Rak, „Agla. Alef”, wyd. Powergraph, Warszawa 2022, s. 459.

"Złota karta" Rafał Kosik

"Złota karta" Rafał Kosik

Forsa, forsa, forsa. Kto nie chciałby być milionerem? Dzieciaki z cyklu „Amelia i Kuba” autorstwa Rafała Kosika otrzymują szansę, na zdobycie bogactwa. Na początek dostają milion złotych do wydania. Całkiem przyjemna sumka. Warunkiem jest, że mają to zrobić w jeden dzień i tylko na siebie. To co początkowo wydawało się, świetną zabawą wkrótce staje się balastem.

Powieść, o której mowa nosi tytuł „Złota karta” i porusza bardzo ważny temat, jakim jest konsumpcjonizm. Czy pokoje waszych dzieciaków też są pełne zabawek? Przybijmy piątkę. Niby człowiek wie, że jest tego za dużo, ale jak nie zrobić maluchom prezentu na święta czy urodziny. Jak nie kupić im drobiazgu w sklepie – nie mówiąc o tym, że dzięki temu można uniknąć awantury? A dzieci są podatne na reklamę. Zabawka kolegi/koleżanki zawsze będzie lepsza. No i zawsze znajdą coś czego jeszcze nie mają. Trudno wytłumaczyć, że ta rzecz wcale nie jest im niezbędna do szczęścia.

Bohaterowie powieści „Złota karta” początkowo są zachwyceni, że mogą kupić sobie wszystko, co wymarzą. Jednak szybko nudzą się nowymi rzeczami. One są fajne tylko przez chwilę, a ich nadmiar powoduje, że prawie wcale nie cieszą. Nie mówiąc o tym, iż u dzieciaków z książki pojawiają się wyrzuty sumienia. Ponadto Rafał Kosik poskreśla, że długi należy oddawać, a zarabianie pieniędzy nie jest wcale szybkim procesem. Myślę, że historia ta da dzieciom do myślenia więcej niż nasze, rodziców, utyskiwanie i tłumaczenie.

Zaznaczyć muszę, że jest to książka dla czytelników, którzy lubią niepokojący klimat. Autor opiera fabułę na „Legendzie o Złotej Kaczce”. Ja jej do tej pory nie znałam (albo zapomniałam), ale w treści wszystko jest wyjaśnione. Złole z powieści to istna gangsterka. Osaczają swoje ofiary i podpuszczają, aby nie udało im się wywiązać z umowy. Takie Złole przez duże „Z”. Czym Rafał Kosik mnie zaskoczył, tym razem postawił na elementy nadprzyrodzone. Myślałam, że skoro w pierwszym tomie cyklu „Godzina duchów” próbował wszystkie wydarzenia racjonalnie wytłumaczyć, to będzie się tego konsekwentnie trzymał. A tu niespodzianka. Przyznać muszę, że ta nadprzyrodzona konwencja sprzyja ekspozycji tematu. Wcale nie sprawia, że jest on oderwany od rzeczywistości, a wręcz przeciwnie, ludzki i namacalny. Dla dzieci, szczególnie tych młodszych, pieniądze to taka magia, która pozwala zdobywać upragnione rzeczy.

Super książka. Trudno powiedzieć, czy pomoże wam rozprawiać się z zachciankami waszego dziecka, ale na pewno jest świetnym pretekstem do rozmowy o pieniądzach, zakupach i posiadaniu. A także zachętą do przyjrzeniu się, które z waszych rzeczy naprawdę lubicie. Może nawet nie przypuszczacie, że stary miś, czy rozciągnięta piżama tyle dla was znaczą.

[Egzemplarz recenzencki]

"Mi się podoba" Rafał Kosik

"Mi się podoba" Rafał Kosik

Sześcioletnia Mi bardzo kocha zwierzęta. Ma pokaźną kolekcję jaszczurek, mrówek (chociaż te w pierwszej części cyklu "Amelia i Kuba" uciekły) i innych nietypowych stworzeń. Jednak dziewczynka marzy o psie. Niestety nie może go posiadać z racji alergii. Wystarczy, że dotknie futrzaka i pojawia się wysypka. Kiedy Mi poznaje Zydla przepełnia ją nadzieja. Pies jest łysy. Mi poruszy niebo i ziemie, aby wyciągnąć go ze schroniska.

A co słychać u starszych bohaterów cyklu Rafała Kosika „Amelia i Kuba”. Zbliża się bal przebierańców i dzieciaki są zaaferowane wyborem stroju. Znaczy nie wszyscy, bo niektórych takie imprezy nie bawią. Kto pójdzie, a kogo ominie bal? W kogo (albo w co) przebiorą się jego uczestnicy? Czy będzie udany?

W tej części cyklu „Amelia i Kuba” pt. „Mi się podoba” Rafał Kosik poruszył bardzo emocjonalny temat. Wiele dzieci marzy o psie lub kocie i negocjuje posiadanie go z rodzicami. Do tego schronisko dla zwierząt to miejsce rozdzierające serce. A jeszcze na to wszystko Zydel to pies po przejściach. 3 łapki, brak sierści i przestraszone spojrzenie. Aż strach myśleć, co go spotkało. Te ponure okoliczności neutralizuje postać Mi. To jest szalona dziewczynka, która niczego się nie boi (a szczególnie nie boi się być sobą) i najpierw działa, a potem myśli. A pomysły ma przeoryginalne.

Wróćmy do starszych bohaterów, bo i oni doprowadzą do zabawnej sytuacji. W wyniku takiego, a nie innego doboru strojów bal przebierańców przerodzi się w komedię pomyłek. Również geneza tytułu jest pomysłowa i zabawna. Być może co wrażliwsi na błędy językowe czytelnicy zadrżeli, dlaczego jest tam „mi”, a nie „mnie”. Uprzedzam, że zostało to zrobione z pełną premedytacją. A zasady języka polskiego są tak mocno przemaglowane w tekście, że gwarantuję wam, że młodzi odbiorcy zapamiętają, którego zaimka należy użyć.

Super książka. Wzruszająca i zabawna, ale z naciskiem na humor. Uwielbiam Mi i jej brawurowy sposób bycia, ale doceniam też inne postacie, jakie wykreował Rafał Kosik na potrzeby tego cyklu. Świetne jest to, że każdy z bohaterów jest inny, dzięki czemu czytelnicy mają szansę dostrzec w nich siebie. Wracając do Zydla. Czy nie jesteście ciekawi, czy ten doświadczony przez los pies w końcu znalazł bezpieczny dom?

[Egzemplarz recenzencki]

"Mgliste podejrzenia" Rafał Kosik

"Mgliste podejrzenia" Rafał Kosik

Do posiadłości zwanej Zamkiem wprowadza się nowy sąsiad. Zwraca na siebie uwagę dzieci oryginalnym wyglądem, dużym samochodem, a także workami z podejrzaną zawartością i nietypowymi narzędziami, które wnosi do mieszkania. Amelia, Kuba oraz ich rodzeństwo – dzieci zamieszkujące Zamek - mają różne teorie na temat sąsiada, a każda z nich jest bardziej makabryczna. Czy mają rację? Czy Pana Dłubacza – jak go nazwali – należy się obawiać?

„Mgliste podejrzenia” to książka o tym, jak nasza wyobraźnia potrafi nas zwieść. Wprowadzeniu Pana Dłubacza, towarzyszy niepokojąca aura, która przekłada się na wizerunek sąsiada. Niedawno przeczytany horror, wszechobecna mgła, a także nuda doprowadzają do tego, że ze zwykłych rzeczy, z (pozornie) łatwych do wyjaśnienia wydarzeń tworzy się niesamowita, mrożąca krew w żyłach historia. Myślę, że nie tylko dzieci ponosi wyobraźnia, ale dorośli również potrafią „dopisać” do strzępków informacji zakończenie, które nie musi być zgodne z prawdą. Krótko mówiąc, dajemy się zwieść pozorom.

Rafał Kosik w taki sposób prowadzi fabułę książki, aby pokazać, że wszystko ma racjonalne wyjaśnienie. Bohaterowie, co prawda ulegają panice, ale dzielnie dążą do rozwiązania zagadki, bo gdzieś w głowie słyszą, że to co wymyślili brzmi absurdalnie. Nie wszyscy z nich twardo stąpają po ziemi, a nawet ci, którym się wydaje, że tacy są mają chwilę zwątpienia. Jednak wspólnie podejmują działa mające dać im odpowiedzi.

Książka „Mgliste podejrzenia” ma całkiem fajny klimat właśnie przez wszechobecną mgłę. Świat otoczony mętną, białą zasłoną wygląda niesamowicie, ale też nieco groźnie i właśnie to udzieliło się bohaterom powieści.

Na koniec należy napisać, dla kogo jest ta książka. Wydawca sugeruje, że cała seria „Amelia i Kuba” kierowana jest do dzieci w wieku 6-12 lat. Jeżeli pamiętacie moją recenzje pierwszej części „Godzina duchów” wiecie, że nieco zawyżyłabym ten wiek z racji – nazwijmy to – miłosnych perypetii. Jeżeli chodzi o „Mgliste podejrzenia” to 6 lat wydaje się okej. Zaznaczyć natomiast muszę, że w powieści mamy nawiązania do horroru. Wspomniałam już o mglistej aurze, ale w tezach dzieci na temat nowego sąsiada pojawia się trup oraz tworzenie i ożywianie mitycznego potwora. Na końcu wszystko zostaje wyjaśnione, a i w całej opowieści nie brak humoru, ale zawsze warto wziąć pod uwagę wrażliwość i dojrzałość dziecka.

Rafał Kosik w powieści „Mgliste podejrzenia” mówi o tym, aby nie kierować się pozorami. Tu coś, co wydawało się niebezpieczne okazało się niegroźne, a wręcz całkiem sympatyczne. To co wydawało się niezwykłe, miało racjonalne wyjaśnienie. Warto się pytać, warto zbadać sprawę, a nie ulegać niesprawdzonym osądom i panice.

[Egzemplarz recenzencki]

"Godzina duchów" Rafał Kosik

"Godzina duchów" Rafał Kosik

Bim-bam, bim-bam... Właśnie wybiła godzina duchów. Dokładnie... 18.47. Nie patrzcie się na mnie zdziwieni. W posiadłości zwanej Zamkiem z powieści „Godzina duchów” Rafała Kosika właśnie o tej porze pojawiają się różne zjawy. Część mieszkańców panikuje, cześć przygląda się temu zjawisku z chłodną rezerwą, a grupka dociekliwych dzieciaków próbuje rozwiązać tę zagadkę.

„Godzina duchów” to książka obyczajowa z elementami przygodowymi. Bohaterów poznajemy, kiedy wprowadzają się do nowego domu, bo „Zamek” został niedawno wybudowany. Jednymi z pierwszych mieszkańców jest rodzina Domeyków z dwójką dzieci, Amelią i Albertem. Nieco znudzeni obserwują nowo przybywających lokatorów m.in. rodzinę Rytlów, której członkami jest rówieśnik Amelii o imieniu Kuba i jego sześcioletnia siostra Milena. Starsze dzieci „wpadają sobie w oko”, jednak nawiązanie znajomości idzie im opornie. Właściwie to niezwykłe wydarzenie i manipulacje młodszego rodzeństwa staja się katalizatorem ich przyjaźni.

Przypuszczam, że tworząc tę powieść (a właściwie powieści, ale o tym za chwilę) Rafał Kosik chciał pokazać, że straszne zjawiska mają swoje racjonalne wytłumaczenia. I tak, dzieciaki znajdują przyczynę pojawiania się duchów. Jest okej, ale ja liczyłam na to, że będzie jeszcze bardziej umocowania w rzeczywistości.

Natomiast zachwyciły mnie kreacje bohaterów i ich podejście do sprawy. Amelia to artystka. Jest wrażliwa i trochę „buja w obłokach”. Jej brat, Albert, ma zespół Aspergera i aż do bólu racjonalnie (i dosłownie) podchodzi do życia. Kuba to bystry dzieciak, u którego zobaczymy umiejętności techniczne. A jego siostra, Milena, to nad wyraz dojrzała, przebojowa dziewczynka, która niczego się nie boi. Kiedy taki kwartet wkracza do akcji to drżyjcie upiory.

„Godzina duchów” właściwie składa się z dwóch historii. Jedna opowiedziana jest z perspektywy Amelii, a druga Kuby. To czytelnik decyduje, jak chce odkrywać fabułę. Najbardziej intuicyjne wydaje się obracanie książki i czytanie jej raz z jednej perspektywy, raz z drugiej. Wtedy spojrzymy na tę opowieść całościowo. Jednak w moim odczuciu jest to nieco nudne. Rafał Kosik dwoi i się troi, aby „bliźniacze” rozdziały się od siebie różniły, jednak miałam wrażenie, że dwa razy czytam to samo. Myślę, że ciekawsze jest wybranie sobie bohatera, który jest nam bliższy, szczególnie, że dużo miejsca w książce zajmuje wątek pierwszych fascynacji przeciwną płcią, a zdecydowanie inaczej odbierają to dziewczynki, a inaczej chłopcy.

Wydawca sugeruje, że „Amelia i Kuba” to cykl dla czytelników 7 – 12 lat, zapewne sugerując się wiekiem jego bohaterów. Fakt jest taki, że to starsze dzieci „kradną show”. To ich problemy wysuwają się na pierwszy plan. Moja córka, która niedługo kończy 7 lat, nie odbiera rozmowy z chłopcem jako stresującej, zawstydzającej. Dla niej to po prostu kompan do zabawy. Dlatego chyba nie zrozumiałaby rozterek Amelii. A ja bym tę granicę wieku nieco zawyżyła.

Dwuksiążka, jak sam autor określił to co, napisał ma swoje plusy i minusy. Najważniejszą zaletą jest to, że czytelnik może sam wybrać, którego z bohaterów chce „słuchać”. A wykreowane przez Rafała Kosika postacie są wyjątkowo charakterystyczne. Problematyka książki przedstawiona jest mądrze i z humorem. Myślę, że mamy na rynku całkiem fajny cykl dla młodszej młodzieży.

[Egzemplarz recenzencki]

"Wściek" Magdalena Salik

"Wściek" Magdalena Salik

Na gruncie science-fiction wyrosły pomniejsze typy powieści m.in. ekothriller i technothriller. Elementy obu z nich znajdziemy w książce „Wściek” Magdaleny Salik. Można powiedzieć, że treści ekologiczne, to jak sami niszczymy nasz „dom” są ostatnio bardzo modne w literaturze, dlatego zaskoczyło mnie jak inna powieścią okazał się „Wściek”. Jak wyróżnia się pomysłem, językiem, kompozycją i jak oryginalny efekt autorka uzyskała dzięki pierwszoosobowej narracji.

Akcja książki dzieje się w niedalekiej przyszłości. Właściwie widzimy to w detalach takich jak automatyzacja pewnych sfer, wzrost znaczenia sztucznej inteligencji czy ewolucji języka. Ten świat jest inny, ale jakże nam bliski. Jedną z bohaterek książki jest Marie, która pracuje nad wskrzeszeniem wymarłych gatunków, a może to robić dzięki wsparciu bogatych wizjonerów, którzy – nie ukrywajmy tego – mają w tym własny interes. Jej mąż, Dagan, jest aktywistą ekologicznym. Jednym z tych, którzy pikietują, przypinają się do kombajnów itp., a przy tym jest zręcznym mówcą i potrafi koncentrować na sobie uwagę, także w mediach społecznościowych. Mamy tu też młode pokolenie rewolucjonistów. Jednostki, które nie staja na pierwszej linii walki jak Dagan, a wykorzystują znajomość matematyki, informatyki, filozofii, ekonomii, aby stworzyć projekt globalnej rewolucji. Czy społeczeństwo jest na nią gotowe? A może wolimy schować się za hipokryzją elit i rzekomym proekologicznym działaniem?

Nie będę owijać w bawełnę, „Wściek” to inteligentna książka. Określiłabym ją mianem thrillera, jednak wymyka się powszechnemu wyobrażeniu o tego typie powieściach. A przynajmniej jest czymś innym niż popularne książki tego rodzaju. Magdalena Salik czaruje niejednoznacznością. Odchodzi o zero-jedynkowej narracji ten jest dobry, a ten zły. Każdy z bohaterów wyznaje pewne wartości, a my możemy zadecydować, do kogi nam najbliżej. A te sympatie zapewne zmienią się w toku fabuły. Tworzy to niepowtarzalną atmosferę, gdzie i my, i bohaterowie nie wiemy, komu możemy zaufać. Zastanawiamy się, kto nami manipuluje i co chce ugrać.

Magdalena Salik w wielu momentach pozostawia czytelnikowi pole do interpretacji. Zachęca go do „rozgryzania” fabuły. To może być zarówno plusem jak i minusem, a obok specyficznego języka i nietypowych narzędzi walki sprawia, że powieść jest pewnego rodzaju wyzwaniem. O co chodzi z tym językiem? Predykcje, solucje, impossybilzm, że tak rzucę kilka słów, które najlepiej zapamiętałam. W książce widać ewolucję języka. Jak zalewają go anglicyzmy, a także informatyczno-techniczny slang. Dodajmy do tego fascynację bohaterów matematyką, ekonomią itp. To mogło zabić tę książkę, ale jakimś cudem efekt jest wprost przeciwny. Nie jest łatwo, ale zabieg ten dodaje powieści realizmu i pokazuje, jak zmieniają się fronty działań. Autorka przewiduje, gdzie należy szukać, aby znaleźć solucje bieżących problemów.

Przyznam, że liczyłam na bardziej wyrazisty finał, bo chyba zabrakło mi wyobraźni, żeby zwizualizować sobie skutki poczynań bohaterów. A może tak skupiłam się na nich, ich reakcjach, że reszta świata przestałą istnieć? Mogło tak być szczególnie, że Magdalena Salik dopracowuje ich portrety psychologiczne, przez co zajmują bardzo dużo miejsca w opowiadanej historii.

„(…) adaptacja dla bogatych, wykluczenie dla biednych i wielkie kłamstwo dla wszystkich.”1 Oczywista oczywistość powiecie. Zwykły „szarak” chętnie szafuje hasłami o bezduszności, interesowności korporacji i coraz częściej zadaje sobie pytanie: „Komu to się tak naprawdę opłaca?”. A przy okazji rozkłada ręce i mówi: „Co ja mogę?”. Po przeczytaniu powieści „Wściek”, ja zdałam inne pytania. Czy jesteśmy gotowi na rewolucję i jej skutki? Czy tak naprawdę jej chcemy? Kto ma prawo ją zainicjować? Jakie ofiary ona poniesie? Czy rewolucjonista działa w interesie ogółu, a może nie jest wolny od osobistych celów?

1 Magdalena Salik, „Wściek” wyd. Powergraph, Warszawa 2024, s. 187.

[Egzemplarz recenzencki]

"Różaniec" Rafał Kosik

"Różaniec" Rafał Kosik

"Miasta-pierścienie krążyły nanizane na dawną orbitę Ziemi jak różaniec" [1]. W powieści pt. "Różaniec" Rafał Kosik zaprasza nas do jednego z koralików owego różańca - Warszawy z przyszłości. Technologia przejęła tu wiele sfer życia m. in. wymiar sprawiedliwości. Chociaż nie jest to do końca dobre określenie, bo... g.A.I.a - zaawansowana sztuczna inteligencja - zbiera dane, analizuje je i ocenia, kto może stać się potencjalnym przestępcą. Takie osoby są eliminowane. Ot, problem przestępczości rozwiązany. "Nie ma jednostek bez społeczności, ale społeczność może się obyć bez pojedynczych ludzi. Dobro jednostki jest mniej ważne od dobra społeczności" [2]. Mamy tu system kary bez winy. "(…) zdehumanizowane zarządzanie cywilizacją" [3], gdzie algorytm szuka najbardziej optymalnego dla grupy rozwiązania.

System teoretycznie działa, ale pewne dylematy (a wręcz niesprawiedliwość) są aż nadto widoczne. To na nich Rafał Kosik buduje pełną akcji powieść. Jej główny bohater nazywa się Harpad i ma dar polegający na tym, że może łączyć się z serwerami g.A.I.a i odczytywać wartość potencjalnego zagrożenia (PZ). Nie jest to jakiś heros, ale z powodu jego umiejętności interesują się nim różne grupy - zarówno te chcące manipulować systemem, jak i z nim walczyć.

Jak już wspomniałam "Różaniec" to pełna akcji powieść science-fiction. Politycy, gangsterzy, buntownicy - Harpad trafia w sieć (a nawet kilka sieci) utkaną z planów, ambicji, interesów, idei. Czyta się to wybornie. Akcja wciąga nas i robi mętlik w głowie. I nie chodzi tu nawet o to, kto jest dobry, a kto zły, a o to, co kto chce ugrać i do czego się w tej grze posunie.

To tempo mocno spowalnia w ostatniej części, na ostatniej prostej do finału. Zakończenie nawet mi się podobało. Dla mnie, niespodziewanie, jest to głos w dyskusji znacznie szerszej niż prawo, sprawiedliwość. Mianowicie, kto właściwie projektuje normy społeczne. Czy trzeba je bezrefleksyjnie brać za pewnik?

Wróćmy jeszcze do końcówki powieści. Dołączam do tych czytelników, którzy nie mogą wybaczyć autorowi tego, jak uciął wiele wątków. Te wszystkie postaci, które Rafał Kosik tak pięknie rozwijał w trakcie powieści, te wszystkie wątki, które rozpalały czytelnika nagle przestały być ważne. Chcę wierzyć, że autor zrobił to z rozmysłem, aby zaakcentować coś, czego ja nie dostrzegłam. Jednak nawet jeżeli tak jest, to przy tak rozbudowanej warstwie sensacyjnej trudno będzie usprawiedliwić się przed czującym niedosyt czytelnikiem.

Miłośnicy książek science-fiction mogą mieć zarzuty, że Rafał Kosik niewystarczające prezentuje powieściowe uniwersum. Autor postawił siebie w wygodnej pozycji tzn. nikt z bohaterów nie rozumie, jak ten świat działa, więc jak on ma to opisać. Główny bohater oczywiście ten świat eksploruje, ale wiele rozwiązań spływa na niego nagle. Jak sam mówi: (…) nie wiem, skąd to wiem" [4]. Czy to ma uwypuklić to, iż to system rozdaje karty. Być może. Aczkolwiek, z punktu widzenia czytelnika, tych nagłych oświeceń jest za dużo. To trochę odbiera laury zasługi głównemu bohaterowi.

Powieść "Różaniec" czytało mi się wybornie, co jest zasługą wartkie, wciągającej akcji. Zakończenie również jest niczego sobie. Natomiast brakuje tu zamknięcia, wyjaśnienia pewnych wątków. Może z punktu widzenia finału i przesłania książki nie jest to tak istotne. jednak moje czytelnicze nogi wkroczyły za sprawą Rafała Kosika na pewne ścieżki, które zaprowadziły je donikąd.

Książka ciekawa, ale po obiecującym początku liczyłam na równie spektakularne zakończenie.

[1] Rafał Kosik, "Różaniec", wyd. Powergraph, Warszawa 2017, s. 100.

[2] Tamże, s. 62.

[3] Tamże, s. 60.

[4] Tamże, s. 413.

Copyright © Asia Czytasia , Blogger