"Daj się pokochać dziewczyno" Katarzyna Miller, Joanna Olekszyk

"Daj się pokochać dziewczyno" Katarzyna Miller, Joanna Olekszyk

Większość ludzi podświadomie szuka tej drugiej osoby, z którą będzie można iść przez życie. Udany związek jest pewnego rodzaju wyznacznikiem sukcesu – przynajmniej w powszechnym mniemaniu. Jednak nie zawsze łatwo znaleźć pana idealnego, a nawet kiedy miłość zapuka do naszych drzwi taka relacja narażona jest na różne perturbacje. Właśnie o relacjach rozmawiała Joanna Olekszyk, redaktorka naczelna miesięcznika „Zwierciadło”, ze znaną psycholożką Katarzyną Miller, a to co się zrodziło z tych „pogaduszek” możemy znaleźć w publikacji „Daj się pokochać dziewczyno”.

Panie biorą na warsztat szeroko pojęty temat związków i miłości. Jak podjeść do tego mądrze? Jak nie wpakować się w toksyczną relację? Dlaczego niektóre związki się rozpadają? Dlaczego ludzie zdradzają? Dlaczego warto flirtować? Czy jest możliwa przyjaźń między mężczyzną a kobietą? Że tak pozwolę sobie przytoczyć kilka zagadnień poruszonych w książce. Jest ich oczywiście o wiele więcej. Przeanalizowano nawet niektóre utwory literackie, czy biografie gwiazd w kontekście poruszanego tematu. Pozwala na to formuła książki, czyli wywiad/rozmowa. Katarzyna Miller i Joanna Olekszyk swobodnie dryfują pośród różnych aspektów, jakie składają się na związek.

Przy formule publikacji zatrzymam się na dłużej. „Daj się pokochać dziewczyno” nie powinnyśmy traktować jako poradnika. Katarzyna Miller wchodzi w rolę koleżanki, z którą można pójść na kawę i „popsioczyć” na faceta. Albo powie ci, że to dupek, albo poratuje dobrą radą, spojrzy na nasz problem z innej perspektywy. W tej książce nie stawia się ona w roli terapeuty. Tak wypowiada się, jako terapeuta, ale prezentuje swój światopogląd. Nie analizuje twojego konkretnego przypadku. Nie daje konkretnych porad. Zamiast tego przesyła pewną ilość dobrej energii, zachęca do krytycznego spojrzenia, a może niektórymi nieco potrząsa.

Obok Katarzyny Miller trudno przejść obojętnie. Przez jednych uwielbiana przez innych nienawidzona i głośno krytykowana. Niewątpliwie jest charyzmatyczna. I ja jej charyzmę bardzo lubię. Nie zawsze się z nią zgadzam, ale lubię jej słuchać i czytać jej teksty. To co mówi i jak mówi jest niezwykle energetyczne i daje do myślenia, prowokuje do pracy nad sobą i zachęca do bycia szczęśliwym.

[Egzemplarz recenzencki]

"Rodzic pod presją" Aleksandra Żabicka

"Rodzic pod presją" Aleksandra Żabicka

Kiedy nasze dziecko ma przyjść na świat mamy wizję tego, jakim rodzicem chcemy być. A potem maluch się rodzi i nasz plan "siada". Jak określić kierunkowskazy naszego rodzicielstwa i trzymać obrany kurs? Aleksandra Żabicka w książce "Rodzic pod presją" pomaga stworzyć parentingowy biznesplan.

W części pierwszej autorka pomoże nam zdefiniować te na prawdę ważne dla nas wartości, a w drugiej podpowie, co robić, aby pozostać im wiernym. Można powiedzieć, że najpierw w centrum jej wywodu jest rodzic, a potem dziecko.

Metodom zaproponowanym przez Aleksandrę Żabicką blisko do tzw. nurtu praktykowania uważności. Jednak terapeutka idzie krok dalej. Wychodzi poza ramy mindfulness oraz przywołuje naukowe dowody na skuteczność wymienionych strategii.

Aleksandra Żabicka promuje model uważnego i elastycznego rodzica. Dlatego niektóre z prezentowanych w książce metod mogą nam się wydawać ogólnymi i złożonymi. To my mamy je dostosować do naszej rodziny pamiętając, że rodzicielstwo, budowanie relacji z dzieckiem to proces.

[Egzemplarz recenzencki]
"Stella Maris" Cormac McCarthy

"Stella Maris" Cormac McCarthy

Powieść „Pasażer” oraz „Stella Maris” powinno się czytać w duecie. Pierwszą z nich mam już za sobą. Jak napisałam w swojej recenzji, nie okazała się ona powieścią akcji, a „thrillerem egzystencjalnym. Przyszła pora na „Stellę Maris”. Powieść intrygowała mnie, bo jej bohaterką jest, moim zdaniem, najciekawsza postać „Pasażera”, czyli Alicia. Zmagająca się z poważnymi problemami psychicznymi genialna matematyczna i muzyczka. Córka współtwórcy bomby atomowej i siostra Bobby'ego Westerna, głównego bohatera „Pasażera”. Sama mówi o sobie: „Ludzie uważają mnie za osobę interesującą, jednak właściwie przestałam z nimi gadać”1, co brzmi nieco wyniośle. Jednak genialne umysły są fascynujące – nie zaprzeczycie – a Cormac McCarthy znalazł postać, z którą jego bohaterka jednak pogada.

Cormac McCarthy pozwala czytelnikom poznać tę postać w nietypowy sposób. Powieść ta nie jest biografią bohaterki. Tytułowa Stella Maris to zakład psychiatryczny. Do niego zgłasza się Alicia. Będziemy „podsłuchiwać” jej rozmów z lekarzem. Rozmów fascynujących, wychodzących w treści daleko poza sferę medyczną. Będzie o życiu, o śmierci, o rodzinie, o muzyce, o matematyce o szaleństwie, o ludziach i in. Autor stawia czytelnika przed intelektualnym wyzwaniem. Alicia nie boi się wygłaszać osobliwych poglądów, nie boi się obierać roli moderatora, nie boi się prowokować (chociaż dla niej jest to raczej szczerość, albo zabawa – w zależności od kontekstu). Alicia jest specyficzna, zdecydowanie nie jest „normalna” (aczkolwiek tu można postawić pytanie, jak „normalność” należy definiować), ale jej wybitność i (niezamierzony) ekscentryzm hipnotyzują czytelnika. Wreszcie, Alicia jest zafascynowana wiedzą. Kocha muzykę i matematykę, ale mi jawiła się jako dość wszechstronny umysł. Obok słynnych matematyków wywołuje Schopenhauera, czy Chestertona. Może i nie potrafi obcować z ludźmi, co nie oznacza, że nie jest bystrym obserwatorem i zręcznym komentatorem.

Będę kolejnym głosem, który powie: „nie wszystko w tej powieści zrozumiałam”. Cormac McCarthy niewątpliwie zawstydza czytelnika wszechstronnością – głównej bohaterki, jaki i swoją – ale się nie popisuje. Wykreował postać, która jest specyficzna, a przy tym naturalna i to właśnie jej osobowość hipnotyzuje czytelnika. Nie traktujemy jej, jak kolejnej „wariatki”. Alicia ma coś w sobie co sprawia, że chcemy słuchać jej opinii, że dialogi, jakie prowadzi z lekarzem urastają do rangi wydarzenia.

„Stella Maris” to świetna powieść. Nie jest łatwa w czytaniu, ale ma w sobie pierwiastek „pop”. Jest wyzwaniem, ale jakże miłym. Zachęcam was do podjęcia tego wyzwania. W nagrodę będziecie delektować się doskonałą prozą.

1 Cormac McCarthy, "Stella Maris", przeł. Robert Sudół, wyd. Literackie, Kraków 2023, s. 11.

[Egzemplarz recenzencki]

"Bolek i Lolek ratują święta" Joanna Olech

"Bolek i Lolek ratują święta" Joanna Olech

Mamy wysyp książek o tematyce świątecznej, ale jak wybrać coś, żeby było klasycznie, acz niebanalnie. Co powiecie o stylu retro? Wrzucimy bohaterów z legendarnej już bajki w świąteczny entourage. Efekt to publikacja "Bolek i Lolek ratują święta".


Serię z Bolkiem i Lolkiem wydawaną przez wydawnictwo Znak emotikon  obserwuję już od dłuższego czasu i przyznam, że jest to moja ulubiona książka spośród tych, z którymi miałam przyjemność się zapoznać. Joanna Olech stworzyła cudowną fabułę, która klei się niczym śnieżki.

Jak to w świątecznych opowieściach bywa, dzieje się magia. Nieopatrznie wypowiedziane życzenie sprawia, że Bolek i Lolek, a także Tosia zostają asystentami Świętego Mikołaja. Co jest najpiękniejsze to, że obdarowana zostają nie tylko dzieci, ale też pewne zapomniane istoty. Prezenty nie mają wyłącznie wymiaru materialnego. To również troska i życzliwość. Zwykłe (ale często niezwykłe) bezinteresowne dobro.


[Egzemplarz recenzencki]
"Elf z choinki" Anna Włodarkiewicz

"Elf z choinki" Anna Włodarkiewicz

Mówi się, że święta to magiczny czas. Tę magię pięknie uchwyciła Anna Włodarkiewicz w bajce "Elf z choinki".

Tytułowy bohater jest ozdobą choinkową, ale budzi się nie na drzewku, a pod drzewkiem. Co takiego wydarzyło się, że rodzina nagle przerwała dekorowanie domu? Ozdoby nie pragną niczego bardziej, jak zdobić choinkę. Mały elf jest zdeterminowany, aby to marzenie spełnić.


Anna Włodarkiewicz wspaniałe uchwyciła klimat świątecznych opowieści. W tym niepokoju, czy bohaterom się uda, czujemy pewną błogość i nadzieję. Z ogromną radością obserwujemy, jak sceptyczne głosy milkną, a choinkowe ozdoby razem przystępują do czynu. Pod kierownictwem małego elfa dzieje się magia.

Tytułowy bohater jest postacią która pokazuje, że warto działać. Nie zawsze jest łatwo, ale ze wsparciem odpowiednich osób można zrobić niemożliwe. W grupie siła, tylko czasami trzeba jej pokazać, że się da.

Oczami wyobraźni widzę, jak wracamy do tej bajki w czasie kolejnych i kolejnych świąt. Kocyk, dobra herbata, blask choinkowych lampek i wtulone w ciebie dziecko - pełnia szczęścia.

[Egzemplarz recenzencki]
"Dziadek do orzechów i świąteczne machlojki Mysiego Króla" Alex T. Smith

"Dziadek do orzechów i świąteczne machlojki Mysiego Króla" Alex T. Smith

Zróbmy przegląd świątecznych dekoracji. Obok Mikołaja, bałwanka i elfów możemy spotkać Dziadka do orzechów. Ten ubrany w czerwień i zieleń żołnierzyk ma nas strzec przed złymi duchami.

Kiedy zerkniemy na popularne opowieści świąteczne to ta o Dziadku do orzechów raczej nie zostanie wymieniona na pierwszym miejscu, ale ona powstała i różni twórcy się nią inspirują. M. In. Alex T. Smith, który napisał powieść dla dzieci "Dziadek do orzechów i świąteczne machlojki Mysiego Króla".

Mnóstwo w tej książce słodyczy i to w sensie dosłownym. Mysi Król kradnie zapasy kolejnych słodkości. Więzi Cukrowego Wieszczka i wszystko wskazuje na to, że nadchodzące święta będą cuchnąć serem. Powstrzymać go próbują Fred i Klara Strudel razem z Dziadkiem do Orzechów. Jest to prawdziwy wyścig z czasem, bo Mysi Król ugryzł Freda i ten zamienia się w mysz. Czy chłopca uda się odczarować? Co znajdą dzieci w świątecznych skarpetach? Cukierki i lizaki, a może cheddar z gorgonzolą?

Książka jaki kalendarz adwentowy? Czemu nie? Alex T. Smith 25 i pół rozdziału, więc jego wariacją nt. "Dziadka do orzechów" jest idealna do czytania w przedświątecznym czasie. Pytanie tylko, czy ciekawość nie wygra, bo autor potrafi uciąć rozdział w przełomowy momencie. Potrzeba dużo silnej woli, aby odłożyć tę książkę. Zresztą jest to szalona i wyjątkowo dynamiczna przygodówka. Mnóstwo w niej postaci, a każda z nich coś wnosi. Ich pomysły i umiejętności zauważą na tym, czy Fred i święta zostaną uratowani.

[Egzemplarz recenzencki]
"Szklany ogród" Tatiana Tibuleac

"Szklany ogród" Tatiana Tibuleac

Bardzo lubię prozę fragmentaryczną. Wyłania się z niej kolaż wydarzeń, które ukształtowały głównego bohatera. Pięknie w niej widać, jak drobne rzeczy odciskają piętno na osobowości.

Łastoczka z powieści "Szklany Ogród" Tatiany Tibuleac zostaje wykupiona z sierocińca. Może się wydawać, że dostała szansę na lepsze życie, na spełnienie marzeń. Jednak szybko się przekonuje, że nie ma nic za darmo.

Łastoczka jest jak Mołdawia, gdzie dzieje się akcja powieści. To rozgoryczona sierota, która nigdy nie jest u siebie. Tak samo jej ojczyzna rozbita pomiędzy rosyjsko-rumuńskie sympatie ma trudność, aby obrać kierunek w powiewie postkomunistycznej transformacji.

W "Szklanym ogrodzie " Tatiana Tibuleac czaruje dosadnymi scenami napisanymi poetycką prozą. Mamy tu rzadko spotykane połączenie czasami aż brutalnie naturalistycznych obrazów z delikatnymi metaforami. Zakurzonego dna z bujaniem w chmurach.

[Egzemplarz recenzencki]
"Zagadki bytu" Sławomir Mrożek

"Zagadki bytu" Sławomir Mrożek

Uwielbiam teksty Sławomira Mrożka. Absurd w jego wydaniu wydaje się wyjątkowo przystępny, co uważam za atut, bo pisarze sięgający po groteskę i surrealizm lubią przekombinować. U Mrożka jest jasno i dosadnie, co nie znaczy, że nie ma pola do interpretacji. Jest i to ogromne. Jak widać niejednoznaczny może być dla kogoś oczywisty.

Z okazji dziesiątej rocznicy śmierci Sławomira Mrożka wydawnictwo Noir Sur Blanc wydało niewielki tomik z opowiadaniami oraz rysunkami polskiego pisarza i rysownika zatytułowany „Zagadki bytu”. Zebrane tu teksty poruszają ogólnie pojęte tematy egzystencjalne. Nie chce interpretować każdego z nich, bo – po pierwsze – jest ich dużo i – po drugie – właśnie na tym polega zabawa, aby zastanowić się, co autor miał na myśli, albo (raczej) pochylić się nad czymś, co nas uderzyło. W niektórych przypadkach będziemy zszokowani, w innych będziemy się śmiać, jeszcze inne nas poruszą, a niektóre będą dla nas obojętne i nieczytelne. I to jest w porządku. Ja uważam, że taki rodzaj literatury dotyka bardzo osobistych strun. Zawsze denerwuję mnie osoby, które się wywyższają i udowadniają, że jak ktoś nie zrozumiał to głupi. Ja zamiast tego twierdzę, że treść nie była skierowana do niego.

Natomiast kiedy coś już nas poruszy to zostawia piętno na naszej duszy. Podczas czytania „Zagadek bytu” trafiłam na 3 teksty, które bardzo dobrze pamiętam, i które, zawsze kiedy do nich wracam, robią na mnie ogromne wrażenie. Mogę powiedzieć, że towarzyszą mi od jakichś 15 lat i ani trochę się nie zdezaktualizowały pomimo że ja bardzo się zmieniłam.

Uważam, że twórczość Mrożka warto znać. Autor zabiera nas w absurdalną przygodę. Będzie zabawnie, refleksyjnie, a nawet strasznie. W jednym z opowiadań bohater stwierdza: „Tylko obojętność może nas uratować (…)”1 Mnie trudno być obojętną, kiedy czytam tak dobre przenikliwe teksty. Co prawda wolę autora w dłuższych formach, bo preferuję kiedy refleksja idzie w parze z historią. Jednak każdej z „mrożkowych” refleksji chętnie wysłucham, a raczej przeczytam.

1 Sławomir Mrożek, „Zagadki bytu”, wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 2023, s. 61.

[Egzemplarz recenzencki]

"Listy świętego Mikołaja" J.R.R. Tolkien

"Listy świętego Mikołaja" J.R.R. Tolkien

Święta to taki czas, który sprzyja tworzeniu własnych rytuałów i zbieraniu wspomnień. Nie ważne, czy to będzie coroczne wspólne pieczenie pierniczków, czy ubieranie choinki. Ważne, że zrobi nam się ciepło na sercu, kiedy o tym pomyślimy. Mistrzem w tworzeniu wspomnień i świątecznego klimatu był J.R.R. Tolkien. Jego dzieci pisały ze świętym Mikołajem. W książce „Listy świętego Mikołaja” znajdziecie całą korespondencję, jaką ten poczciwy dziadunio wysłał do swoich małych znajomych.

Wzruszyłam się czytając te listy. Są po prostu cudowne i przepełnione miłością. Chociaż Mikołaj wymyślony przez Tolkiena nie jest ckliwym poetą, a konkretnym, acz wiekowym mężczyzną. O czym opowiada on w swoich listach? O sobie, o tym co mu się udało i nie udało. O tym, co go cieszy i martwi. Okazuje się, że taki Mikołaj nie ma lekko, ma dużo na głowie. Ma co prawda sąsiada-pomocnika, Niedźwiedzia Polarnego, ale wielkie łapy tegoż robią czasami więcej szkody niż pożytku. W niektórych listach Mikołaj tłumaczy się dzieciom, dlaczego nie udało mu się zrealizować ich życzeń. Zachęca je też to nauki oraz do pamiętania o nim.

W toku czytania tej korespondencji widać, jak bohaterowie z bieguna rozwijają się w wyobraźni Tolkiena. Zaczyna on od krótkich liścików, aby – w kolejnych latach – opowiadać całe historie. Dołączone do nich bywają ilustracje. Pozwala też Niedźwiedziowi Polarnemu napisać od dzieci. Oczywiście pamięta, że ten ma inny charakter pisma. Co tu dużo opowiadać, te listy to małe dzieła sztuki.

Ileż te listy musiały wywoływać radości. Dzieci potrafią przeżywać, że zniknęły ciasteczka położone obok butów przygotowanych na mikołajki, a co dopiero dostać list od samego świętego Mikołaja. Wiem, że nie każdy ma taką wyobraźnię, aby przygotować dzieciom podobną niespodziankę. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, aby zadbać o miłe spędzenie przedświątecznego i świątecznego czasu. W taki sposób, jaki dla wszystkich będzie atrakcyjny i niezapomniany. Może wspólne czytanie „Listów świętego Mikołaja” stanie się waszą nową tradycją?

[Egzemplarz recenzencki]

"Siemowit. Burzliwy" Robert F. Barkowski

"Siemowit. Burzliwy" Robert F. Barkowski

Za sprawą autorów powieści fantastycznych słowiańszczyzna stałą się modna. Często pod tego typu powieściami słychać opinie, że tak niewiele mówi się na lekcjach historii o formowaniu się państwa polskiego, dawnych plemionach, ich wierzeniach, zwyczajach itp. Od razu Mieszko I, a z nim chrzest Polski i po całym urokliwym barbarzyństwie. Kiedyś też mówiłam takim głosem, po czym zaczęłam szperać w literaturze oraz rozmawiać z mądrzejszymi od siebie i zostałam uświadomiona, że sprawa nie jest taka prosta. Chociażby Martyn Rady w pracy „Wspaniałe królestwa. Dzieje Europy Środkowej” mówi o tym, że dowody archeologiczne są ciężkie do zinterpretowania, a czasami można z nich wyciągnąć sprzeczne wnioski. Jest to wyzwanie dla historyków, natomiast pisarze mają łatwiej. Im „wystarczą strzępki informacji”1. Robert F. Barkowski przygotował cykl powieści historycznych „Przodkowie”, który poświęcony jest władcom Polan, protoplastom dynastii Piastów. Pierwszy tom zatytułowany jest „Siemowit. Burzliwy”, a spotkamy w nim m.in. legendarnego księcia Popiela.

Na początku niepewnie patrzyłam na „Siemowita...”. Poważny pan z wąsem, w skórze z dzika zerkał na mnie z okładki, a ja wahałam się: „czytać, czy nie czytać?”. Ostatecznie zwyciężyła sympatia, jaką darzę powieści historyczne w ogóle. Powiem wam, że przepadłam od pierwszych stron. Robert F. Barkowski ma bogaty dorobek pisarski, natomiast ja mam pierwszy raz do czynienia z książka jego autorstwa i na pewno nie ostatni.

Już przechodzę do rzeczy i mówię, co konkretnie spodobało mi się w tej powieści. Robert F. Barkowski umiejętnie wciąga nas w świat pogańskich plemion, które zamieszkiwały polskie ziemie. Oczywiście poznajemy ich z perspektywy szczytów władzy, więc nie braknie tu polityki, intryg, krwawych wojen o kawałek ziemi, a wszystko to w formie powieści historyczno-przygodowej. Autor doskonale zlepia skrawki faktów i wypełnia je akcją. To się po prostu doskonale czyta.

Powieści historyczne są nieco kontrowersyjnym typem literatury. Są trochę na serio i trochę rozrywkowe. Niektórzy nimi gardzą, ale ja za to je właśnie uwielbiam. A kiedy książka taka jest dodatkowo porywająca niczym dobre fantasy, to cieszy mnie to podwójnie. Jeżeli ty chociaż trochę lubisz powieści historyczne, albo chciał(a)byś poczuć się częścią plemienia, usiąść z nimi przy ognisku, odprawić dawny rytuał, zobaczyć, jak kiedyś załatwiano konflikty, przenieść się do kolebki państwa polskiego, to zachęcam cię do przeczytania książki „Siemowit. Burzliwy”. Ja się nie zawiodłam i czuję, że zadowolonych czytelników będzie więcej.

1 Robert F. Barkowski, „Siemowit. Burzliwy”, wyd. Bellona, Warszawa 2023, s. 410.

[Egzemplarz recenzencki]

"Morderstwo w Theatre Royale" Ada Moncrieff

"Morderstwo w Theatre Royale" Ada Moncrieff

Czy można wystawić „Opowieść wigilijną” bez Scrooge'a? Nie bardzo. Czy kiedy odtwórca głównej roli umiera na scenie jest to sensacja? Zapewne. Chociaż nie taka, jakiej życzyliby sobie reżyser i aktorzy ze spektaklu. Na takim wątku oparła swoja powieść „Morderstwo w Theatre Royale” Ada Moncrieff. Grudzień 1935 roku. Londyn. „Opowieść wigilijna” w reżyserii Chestera Harrisona już „na deskach”. I nagle odtwórca głównej roli dostaje zawału serca. Obecna na sali Daphne King, błyskotliwa dziennikarka, ma wątpliwości, czy śmieć aktora była z przyczyn naturalnych. Zaczyna „myszkować” i znajduje dowody na poparcie swojej tezy. Kobieta rozpoczyna własne śledztwo, aby przekonać się, kto może stać za zbrodnią. Dowiaduje się, że teatralna trupa to nie grupa przyjaciół, a kocioł pełen animozji.

„Morderstwo w Theatre Royale” to powieść stylizowana na klasyczny brytyjski kryminał. Efekt, jaki chciała uzyskać Ada Moncrieff przypomina mi książki Agathy Christie. Bohaterowie są grzeczni, eleganccy, a sprawę rozwiązuje inteligentna dziennikarka. Dużo rozmawia ze świadkami, podejrzanymi, znajomymi ofiary. Metodycznie zbiera dowody, aby znaleźć odpowiedzi.

Zatrzymam się na moment przy Daphne bo to świetna postać i najmocniejszy punkt tej powieści. Myślę, że tę bohaterkę szczególnie polubią panie. Inteligentna, ambitna, śmiało wałczy o swoje, ale nie jest w tym bezczelna, a wręcz skromna. Daphne jest dziennikarką. Prowadzi popularny kącik z poradami, ale chce więcej. Marzy jej się dziennikarstwo śledcze. Ma na swoim koncie jeden sukces i wierzy, że posiada tę szczególną intuicję, jaką powinien się wykazywać detektyw. Jednak redaktor gazety, w której pracuje, nie chce „dać się pobrudzić” kobiecie. Można powiedzieć, że Daphne znalazła się we właściwym miejscu i we właściwym czasie, że los dał jej szansę, aby rozwinęła swoją karierę.

Wracając do fabuły powieści. Niestety Adzie Moncrieff daleko do mistrzyni Christie. „Morderstwu w Theatre Royale” ewidentnie czegoś brakuje. Dla mnie ta książka była wręcz nużąca. Zabrakło tajemnicy, dramaturgii, a postacie (poza Daphne) były nijakie. Chyba właśnie kreacje bohaterów są dla mnie najbardziej problematyczne. Są to w większości aktorzy, ludzie sztuki i Ada Moncrieff chce ich pokazać jako specyficznych, ekscentrycznych. Natomiast dla mnie byli sztuczni. Nawet nie przerysowani, bo to byłby jakiś atut. Autorce nie udało się otoczyć ich blichtrem, beznadzieją... czymkolwiek, co uczyniłoby ich wyjątkowymi.

„Morderstwo w Theatre Royale” okazało się książką nijaką. Ada Moncrieff miała świetny pomysł, ale w wykonaniu czegoś zabrakło. Co prawda wykreowała świetną główną bohaterkę, ale to za mało, aby pociągnąć tę historię. Kiedy czytam kryminał, korci mnie, aby podejrzeć zakończenie. Tym razem autorka nie zaintrygowała mnie. Byłam obojętna wobec tego, co dla czytelników przygotowała.

[Egzemplarz recenzencki]

"Szósta część miłości" Alicja Makowska

"Szósta część miłości" Alicja Makowska

„Dla mnie to przelana na papier ponad trzystustronnicowa definicja miłości, niemająca wiele wspólnego z żadną z ckliwych odsłon, jakie z pewnością znacie ze współczesnego świata rozrywki.”1 tak Alicja Makowska pisze o o swojej powieści „Szósta część miłości”. Od siebie dodam, że owa rozbudowana definicja ma formę powieści, ale nie romantycznej, a fantastycznej. Znajdziemy w niej reprezentantkę pradawnego rodu, podbity kasztel, tajemniczą klątwę, sieć intryg i potężną siłę miłości, bo w ferworze przygód bohaterów miłość pozostaje na pierwszym planie.

Rouviel wyrusza na wyprawę, aby przełamać klątwę wiszącą nad rodem Arisów. Kiedy budzi się w lesie ze strzępkami pamięci nie jest pewien, czy wykonał zadanie. Natomiast Nastis, dziedziczka rodu, czuje, że coś poszło nie tak. Obolała, pozbawiona wspomnień, otoczona przez fałszywych przyjaciół jest zdezorientowana i nie wie, komu może ufać. Ma wrażenie, że jej narzeczony, który aktualnie włada grodem nie jest wybrankiem jej serca. Czy ostatniej z Arisów pisane jest szczęście? Czy uczucia będą silniejsze niż siła i magia?

Pomimo, że wszystko kręci się wokół miłości powieść „Szósta część miłości” ma charakter przygodowy, a nie romantyczny. Aczkolwiek Alicja Makowska tą przygodę właśnie na wątku romantycznym buduje. Fabuła nie jest specjalnie skomplikowana – autorka sprawnie zagania swoich bohaterów w zamkowe mury, aby omotać ich siecią intryg – aczkolwiek pełną drobnych niuansów. „Rozwiązanie było wieloelementowe”2 mówi jedna z postaci, kiedy wszystko się klaruje. Dodać do tego należy: „Wszystko, co się wydarza, rozgrywa się zawsze i do końca.”3 Myślę, że czytelnikom będzie trudno przewidzieć finał tej historii. Nie mogą ufać bohaterom i ich pamięci, bo ta zastała zamazana, a w niektórych przypadkach wykasowana. Pojawiają się rożne dowody, wskazówki, ale ich interpretacja nie jest wcale tak oczywista. Trudno jest jednoznacznie wytypować, kto jest dobry, a kto zły. Każda z postaci ma swoje zadanie do wykonania i posunie się do różnych czynów, aby je zrealizować. Dlatego tak ważne jest, aby nie wyciągać pochopnych wniosków podczas czytania tej powieści i dokładnie przeanalizować zakończenie jakie proponuje jej autorka.

Czy „Szósta część miłości” podobała mi się? Tak. Miałam pewne obawy, co do oparcia fabuły na romantycznych uczuciach i pewnie, gdybym nie znała poprzednich książek autorki, nie zdecydowałabym się przeczytać tej powieści. Natomiast wiem, że Alicja Makowska nie pisze ckliwych, schematycznych romansideł, a przygodowe fantasy. Liczyłam też na odrobinę magii, co dostałam, więc mogę powiedzieć, że książka spełniła moje oczekiwania. Nie będę kryła, że w trakcie czytania miałam wątpliwości, co do niektórych rozwiązań fabularnych. I pewnie wy też będziecie mieli, dlatego tak podkreślam wagę finału tej powieści. To w nim znajdziecie odpowiedzi, dlaczego ta rozgrywka nie mogła potoczyć się inaczej, dlaczego bohaterowie nie mogli wybrać pozornie najłatwiejszych rozwiązań.

Fabuła książki to rozgrywka. Sami bohaterowie nie raz podkreślają, że uczestniczą w grze. Nie brak w niej teatralności, w końcu wszystkie chwyty dowolne. Jednak w moim odczuciu bohaterom przydałoby się więcej naturalności. Niektóre dialogi wydały mi się sztuczne. Szczególnie relacja Nastis z jej „zakontraktowanym” narzeczonym. Mamy tu średniowieczne tło, charakterystyczne dla powieści fantasy, gdzie ojcowie dwóch majętnych rodów dogadują się, że ich dzieci się pobiorą. Nic niezwykłego. Małżonkowie nie muszą się lubić, mają spełnić swoją powinność. I taki dystans jest między tą parą. Dlatego dziwnie wyglądają w ich wykonaniu całuski w policzek lub ciepłe słówka typu: „skarbie”. My wiemy, że one są na pokaz, jednak to „na pokaz” jest zbędne.

„Żadne klątwy i warunki nie mogą wpłynąć na nasze uczucia.”4 Mówi się, że prawdziwa miłość pokona wszystko. W powieści „Szósta część miłości” musi zostać spełnionych wiele warunków, aby mogła się ziścić. Wydaje mi się, że ta historia szczególne przemówi do osób wierzących w przeznaczenie. W to, że wszystkiego doświadczamy po coś. Alicja Makowska nie mówi o losie, a o pieśni. Pozwala swoim bohaterom ingerować w jej treść, jednak walka z przeznaczeniem jest bardzo, bardzo trudna.

1 Alicja Makowska, „Szósta część miłości”, wyd. Alicja Makowska, Szczecin 2023, loc. 23-26.

2 Tamże, loc. 8857.

3 Tamże, loc. 8894-8895.

4 Tamże, loc. 5191-5192.

[Egzemplarz recenzencki]

"Detektyw wróbel i struty dziób" Tomasz Samojlik, Adam Wajrak

"Detektyw wróbel i struty dziób" Tomasz Samojlik, Adam Wajrak

Bardzo dużo mówi się o tym, jak pomagać ptakom zimą, a głównie, jak przygotować karmniki. Co można im dać, a co im zaszkodzi. Mam wrażenie, że dociera to do ludzi pomału, bo kromki (spleśniałego) chleba często zaśmiecają osiedlowe trawniki. Dodatkowym aspektem w tym temacie są śmietniki i to co do nich wyrzucamy. Miejsca, gdzie zwierzęta urządzają sobie „stołówkę”. Swego rodzaju „fast foody” - jedzenie łatwo dostępne, acz niezdrowe. Jest z czym walczyć, jest nad czym pracować, bo działalność człowieka nie pozostaje obojętna dla ekosystemu. W żartobliwy sposób do tematu podeszli Tomasz Samojlik i Adam Wajrak. Stworzyli zabawny komiks o ptakach uzależnionych od resztek pt. „ Detektyw Wróbel i struty dziób”.

Jak już wspominałam patki z komiksu wręcz nie mogą opanować się widząc „śmieciowe jedzenie”. Co sprytniejsze i bardziej bezwzględne biorą w posiadanie lepsze śmietniki i zajmują się dystrybucją odpadków. Co tu dużo mówić, przestępczość kwitnie. Ptasie gangi opanowały miasto. Domikuś, czyli Detektyw Wróbel, rozpoczyna z nimi walkę. Chce przekonać ptaki, że ludzkie jedzenie im szkodzi. Pragnie, aby te się opanowały.

Humor, jaki zaprezentowali autorzy w tej publikacji, powinien pasować i dzieciom i rodzicom. Tomasz Samojlik i Adam Wajrak nie boją się specyficznych żartów, które momentami zakrawają na czarny humor. Już w pierwszym rozdziale pojawiają się pijane szpaki, które najadły się sfermentowanych owoców. Dzieci szybko załapują, że odpadki szkodzą ptakom, a te, które je rozprowadzają nie mają dobrych intencji. Można odnieść się do własnych doświadczeń, np. kiedy dziecko zjadło za dużo słodyczy i rozbolał je brzuch. Przekaz książki jest jasny, a przy tym opracowany zabawnie i na luzie. Mi się to podoba, aczkolwiek mam świadomość, że żarty autorów inaczej zinterpretują młodzi, a inaczej ci starsi czytelnicy np. bocian zadający pytanie: „Jest tu jakiś cwaniak?”1. Kojarzy się wam z czymś ten tekst?

Kolejne rozdziały przedzielone są charakterystykami poszczególnych gatunków ptaków i informacjami, jak działalność człowieka, a w szczególności ilość produkowanych odpadków, zmienia ich „styl życia”. Takim jaskrawym przykładem będą bociany, którym nie chce się migrować, bo w miastach i na wysypiskach znajdują wystarczającą ilość pożywienia. Śledząc przygody Domikusia znajdziemy nawiązania do tych informacji. Dobrze, że autorzy je wyszczególnili. To wyczula czytelnika i nie pozwala u przeoczyć pewnych treści.

„Detektyw Wróbel i struty dziób” to świetny proeko komiks. Warto po niego sięgnąć, bo autorzy uświadamiają nam, jak wiele krzywdy czynimy ptakom. Dzieci są szczególne wrażliwie na takie kwestie. Potrafią zwrócić uwagę „cioci” nieświadomie wyciągającej bułkę dla kaczki, że zwierzątko może po niej zachorować. Zresztą ptaki chyba wolą „zdrowy pokarm”. Pamiętam, jak kiedyś na toruńskim ryku rzuciłam garść ziaren. Gołębie porzuciły innych spacerujących i ogromną chmarą ruszyły w moim kierunku. Scena niczym z filmu Hitchcocka.

1 Tomasz Samojlik, Adam Wajrak, „Detektyw Wróbel i struty dziób”, wyd. Agora, Warszawa 2023, s. 74.

[Egzemplarz recenzencki]

"Wszystko o koniach" Antoinette Delylle

"Wszystko o koniach" Antoinette Delylle

Są takie serie książek, które uzupełniam z ogromną przyjemnością. Zalicza się do nich „Wszystko o...” od wydawnictwa Dragon. Mamy „Wszystko o sowach”, „Wszystko o bakteriach i wirusach”, „Wszystko o pszczołach”, „Wszystko o krowach”, „Wszystko o psach”, a teraz do naszej kolekcji dołączyła publikacja „Wszystko o koniach”.

Koń, jaki jest każdy widzi, ale ile o nim wiemy. Czy rozróżniamy rożne typy chodu koni, albo rodzaje rżenia? Czy wiemy, po co się konia podkuwa? Czy znamy rasy koni? Czy umiemy czytać jego język ciała? Czy mamy świadomość, jak on postrzega świat? Wreszcie, czy wiemy, jak się nim opiekować? Antoinette Delylle – dziennikarka, jeździec, blogerka, autorka książek o koniach – opracowała świetną publikację dla dzieci, w której zebrała najważniejsze fakty na temat tych zwierząt.

Z jednej strony taki koń to nie jest jakieś niezwykłe zwierzę. Wiadomo, że nie trzymamy go w domu, ale żyje na tyle blisko człowieka, że nam się opatrzył. Jednak książka „Wszystko o koniach” okazała się bardzo zaskakująca. Szczególnie byłam zdziwiona, że te zwierzęta mają tak wszechstronnie rozwinięte zmysły, ile i jak szybko potrafią czytać otoczenie.

Poszczególne tematy Antoinette Delylle przedstawia w formie krótkich ustępów. Aż dziw, że można tak konkretnie pisać. Myślę, że dzieciom będzie to odpowiadać. Czytając „Wszystko o koniach” nie są „narażone” na długie wywody. Mogą szybko zaspokoić swoją ciekawość.

Dobrym rozwiązaniem okazał się też słownik. Sama nie wierzę, że to napisałam, bo rzadko korzystam z takich dodatków, ale w tym przypadku okazał się bardzo pomocny. Konie żyją tak blisko ludzi, że specyficzne słowa z nimi związane (np. stęp, uzda itp.) bywają powszechnie znane. Jednak autorka nie może mieć pewności, co do każdego czytelnika. Zamiast „nadmuchiwać” tekst, co może bardziej zorientowanych odbiorców irytować, stworzyła słownik, z którego można skorzystać w razie potrzeby.

W mojej ocenie to jedna z lepszych popularnonaukowych serii dla dzieci. Merytoryczna i konkretna, a także sympatycznie wydana. Zabawne, kolorowe ilustracje na pewno pomogą czytelnikom zapamiętać, co nieco z lektury. A o to chyba chodzi w tego typu książkach, żeby w główce coś zostało

[Egzemplarz recenzencki]

"Wspaniałe królestwa. Dzieje Europy Środkowej" Martyn Rady

"Wspaniałe królestwa. Dzieje Europy Środkowej" Martyn Rady

Europa Środkowa, cóż to za kraina? Pierwsze skojarzenie to: ziemie polskie, niemieckie, rumuńskie węgierskie, czeskie, słowackie itp. Jednak kiedy przypatrzymy się dziejom okazuje, że nie tylko kryterium geograficzne określa ten region., Zresztą nawet to nie jest precyzyjne, bo w wyniku różnych perturbacji granice państw się zmieniały. Jak wykazuje Martyn Rady w książce „Wspaniałe królestwa. Dzieje Europy Środkowej” na tej części kontynentu doszło do pewnych zjawisk, procesów zależności, które połączyły zamieszkujące ją narody. I o tym jest jego książka. O tym, oraz o wpływie Europy Środkowej na dzieje świata.

Martyn Rady jest profesorem School of Slavonic and East European Studies w Londynie. Jeśli miałabym kierować się publikacją „Wspaniałe królestwa” to rzuciłabym wszystko i pojechała na jego wykłady. Jak on potrafi balansować w swoim wywodzie pomiędzy tzw. suchymi faktami (nazwiska, daty, miejsca), a ciekawostkami. Rozpoczyna zaskakująco, aby przejść do „teorii”. Chociażby we wstępie do „Wspaniałych królestw” czytamy o ludziach psach. Kim oni są? Dlaczego Europejczycy tak się ich bali? Od tego autor wychodzi i przystępuje do uporządkowania terminologii, przedstawienia problematyki publikacji itp. W podobny sposób skonstruowane są kolejne rozdziały. Anegdoty, ciekawostki maja nam obrazować pewne tendencje, niejako dokumentować kolejne wydarzenia.

Ta książka nie jest historią poszczególnych państw. Martyn Rady traktuje opisywany region całościowo i stara się w szerokim kontekście zaprezentować dzieje jego mieszkańców. Przykładowo, nie musimy przypatrzeć się każdemu polskiemu królowi. Martyn Rady wybiera tych, którzy pomogą mu przedstawić pewne trendy istotne dla tej części kontynentu. Dzięki temu udaje mu się zawrzeć kawał historii (bo opisuje czas od średniowiecza, aż po czasy współczesne) w jednym skondensowanym tomie.

Już po przeczytaniu pierwszych stron książki „Wspaniałe królestwa” wiedziałam, że ją pokocham. Martyn Rady niewątpliwie potrafi opowiadać o historii. Ma świadomość tego, że czytelnik nie zapamięta długiej listy nazwisk i dat. Za to zapamięta anegdoty oraz ciekawe analogie i to nimi należy wypełnić swój wywód. Tacy ludzie udowadniają, że historia jest ciekawa i warto sięgać po książki historyczne.

[Egzemplarz recenzencki]

"Śnieżna dziewczynka" Sophie Anderson

"Śnieżna dziewczynka" Sophie Anderson

W powieści „Śnieżna dziewczynka” Sophie Anderson opowiada o nietypowej przyjaźni. Tasza razem z dziadkiem lepią dziewczynkę ze śniegu. W wyniku wypowiedzianego życzenia istota ożywa. Tasza, która stroni od innych dzieci, znajduje w niej przyjaciółkę. Niestety Śniegotka jest „dzieckiem zimy”, a ta będzie musiała ustąpić nadchodzącej wiośnie. Tasza nie wyobraża sobie rozstania. Czy ta historia ma szansę na szczęśliwe zakończenie?

Pewnie przy recenzjach świąteczno-zimowych książek, nie raz, nie dwa wspominałam o magii. Co poradzę? Ta aura jest niezwykła. „Śnieżna dziewczynka” jest kolejną powieścią nasyconą magią. Zarówno czary, które ożywiły Śniegotkę i moc, która jej towarzyszy jest cudowna, ale też niebezpieczna. Przyznacie, że widok leniwie spadających płatków śniegu, albo mieniącego się, jakby ktoś posypał go brokatem, trawnika zachwyca. Jednak zima to też niebezpieczna pora roku. Śliski, lód, zawieje, w których łatwo stracić orientację, przeszywające zimno, a także trudność ze zdobyciem pożywienia. (Czas akcji powieści nie jest doprecyzowany, ale akcja dzieje się w rolniczej dolinie, a mieszkańcy sami produkują potrzebne dobra). Tak, zima jest niezwykłą, ale też wyjątkowo uciążliwą, porą roku. Dlatego tak wspaniałe są zimowe baśnie, a i tych pisarka wplotła kilka do swojej książki.

Sophie Anderson początkowo spokojnie prowadzi akcję. Nie jest sielsko, bo rodzina Taszy i ona sama ma wiele zmartwień, ale mogą na siebie liczyć i pomagają sobie, ile tylko mają sił. Autorka pozwala też rozwinąć się przyjaźni między dwiema dziewczynkami, ludzką i śnieżną. Daje im się nią nacieszyć, zanim postawi przed nimi trudności. Stopniowo robi się coraz bardziej niebezpiecznie, a kiedy dochodzimy do przełomowego punktu tej historii napięcie jest tak gęste, że można je kroić nożem. Nie wyobrażacie sobie, ile ja się natrzęsłam o bohaterów, a „Śnieżna dziewczynka” to książka dla dzieci około dziesiątego roku życia. Finał jest brawurowy, niebezpieczny, ale pełen nadziei.

„Śnieżna dziewczynka”, czyli książka o sile i istocie przyjaźni osadzona w zimowej aurze. Niedawno miałam okazję pisać o świątecznej powieści Magdaleny Kordel „Światełko w oknie” i tam mówiłam o tym, iż należy otworzyć się na ludzi. Historia napisana przez Sophie Anderson jest całkiem inna, ale chyba też do tego się sprowadza. Myślę sobie, że w zimne szczególnie uświadamiamy sobie tę potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem. Zamknięci w czterech ścianach ciepłych domów musimy się wysilić, aby takie spotkanie zainicjować. Ale warto, bo przynosi ono radość i ożywia długie zimowe wieczory.

[Egzemplarz recenzencki]

"Światełko w oknie" Magdalena Kordel

"Światełko w oknie" Magdalena Kordel

Święta Bożego Narodzenia to rodzinny czas. Zwyczaje związane z nimi sprzyjają wspólnym chwilom i tworzeniu wspomnień oraz własnych tradycji. Mogą być trudne, kiedy rodzina jest niekompletna, kiedy – z jakiegoś Powodowu – nie możemy „odprawić” jeszcze żyjących w nas rytuałów. W takiej sytuacji jest Kornelia, bohaterka powieści Magdaleny Kordel „Światełko w oknie”. To już trzecie święta bez męża, który zginął w wypadku samochodowym. Upływający czas nie koi żałoby, a świąteczne dekoracje przywołują piękne, ale teraz bolesne, wspomnienia minionych, wspólnych świąt. Dla bliskich staje się jasne, że Kornelia sama sobie nie poradzi. Tu jest potrzebny cud połączony z terapią szokową.

Ależ ta powieść jest aromatyczna i pachnąca. W wyniku pewnej intrygi Kornelia trafia pod dach Klementyny (czytelnicy mogą kojarzyć jej babkę Pogubioną Agatę z innych książek Magdaleny Kordel), która prowadzi cukiernię, a specjalizuje się w piernikach. W tym roku opuszcza ją magia i ciasto na pierniki nie chce się udać. Kobieta czuje, że Kornelia, mimo że bez doświadczenia, wniesie do jej życia to coś, co pozwoli natchnąć wypieki magią świąt.

Kumulacja dobra, miłości, empatii jaką zawarła Magdalena Kordel w „Światełku w oknie” jest porażająca. I to ona – a nie pomarańcze, goździki i choinka – tworzy świąteczną atmosferę. To jest nie do opisania, jak klimatyczną książkę przygotowała dla nas ta znana pisarka. Przyznam, że początek mnie nie oczarował. Ja jestem z Torunia, więc pierniki na mnie wrażenie nie robią. Dialogi wydały mi się przydługie i mało konkretne i chyba jestem zbyt mocno stąpająca po ziemi, żeby piszczeć na same wspomnienie o „magii świat”. Jednak Magdalena Kordel szybko pokazała pisarski sznyt. Historia Kornelii bardzo mnie poruszyła i zbliżyła do bohaterów książki. Ja po prostu chciałam z nimi być, towarzyszyć im, pomagać. Potem poszło „z górki”. Pokochałam Miasteczko, w którym dzieje się miejsce akcji i jego mieszkańców. Z zainteresowaniem wysłuchiwałam ich opowieści. Nie wiem kiedy, razem z nimi, zaczęłam szykować się do Bożego Narodzenia, zauroczona tym czasem.

„Światełko w oknie” to wzór obyczajowej powieści świątecznej. Książka pachnąca przyprawami, ale też miłością. Skoncentrowana na bliźnim i doprawiona szczyptą magii. Piękna historia o tym, że warto wpuszczać ludzi do swojego życia, bo mogą wnieść do niego dużo radości.

Przeczytaj fragment powieści "Światełko w oknie"

[Egzemplarz recenzencki]

"Niedoczelascy czekają na święta" Adrian Wilczyński

"Niedoczelascy czekają na święta" Adrian Wilczyński

4 lata. Taka jest różnica wieku między moimi szkarabami. W sumie nie tak dużo, a jednak u małych dzieci to przepaść. Czasami trudno znaleźć aktywności, które zainteresują ich oboje.

Jeżeli chodzi o czytanie, na pomoc przychodzą mi picturebooki. Dwuletni syn chętnie przypatruje się rysunkom i wyszukuje różne elementy. Natomiast sześcioletnia córka może puścić wodze fantazji i samodzielnie kreować historie.

Całkiem fajnym świątecznym picturebookiem okazała się publikacja "Niedoczekalscy czekają na święta". Przyznam się, że po otwarciu zobaczyłam "bałagan". Ogrom szczegółów sprawił, że nie wiedziałam na czym oko zawiesić. Natomiast dzieciaki nie miały takiego problemu i szybko znalazły coś co im się spodobało.

Po kilku razach z tą książką stwierdzam, że Adrian Wilczyński uchwycił zamieszanie towarzyszące świątecznym przygotowaniom. Tę bieganinę. Ale zrobił to w pozytywnym kontekście, ukazując ją jako szalony i wesoły czas.


"Księga zemsty dla miłośników zwierząt" Patricia Highsmith

"Księga zemsty dla miłośników zwierząt" Patricia Highsmith

Pewnie Patricia Highsmith nie znała zespołu Lady Pank, ale czytając jej zbiór opowiadań „Księga zemsty dla miłośników zwierząt” nie mogłam przestać nucić: „Dobry bądź dla zwierząt, One też kochać ciebie chcą”1. Publikacja zawiera teksty, w których istoty różnego gatunku stosownie odpłacają za dobroć i życzliwość, ale też przemoc i naruszenie prywatnych granic.

W centrum opowiadań ze zbioru są różne zwierzęta. W większości tekstów są narratorami, ale nie jest to regułą. Spotkamy tu m.in. słonia w zoo, dzikiego szczura, kolonię chomików, kozę z wesołego miasteczka, hotelowego karalucha, zwinną małpkę, psa z bogatego domu, kury nioski i in. Wszystkie te istoty doświadczyły ze strony człowieka różnej formy przemocy. I właśnie odczucia, frustrację zwierzęcia opisuje Patricia Highsmith. Zemsta może być wywołana bezpośrednim atakiem, długotrwałym nękaniem np. tresurą, nagłą zmianą warunków życia na gorsze, chęcią obrony kogoś bliskiego, albo nieprawidłową opieką.

Myślę, że jest to jedna z takich książek, która uwrażliwia na los zwierząt. Wyeksponowanie w fabule ich uczuć, wrażeń, danie głosu sprawia, że to ku nim kieruje się sympatia czytelników, a ich właścicieli postrzegamy jako nieczułych brutali. Bezdyskusyjnie stwierdzamy, że to, czego doświadczają bohaterowie opowiadań, nie jest w porządku i boli fakt, iż takie zachowania są na porządku dziennym. Patricia Highsmith sprawiła, ze kibicowałam tak „wstrętnym” stworzeniom, jak karaluch czy szczur mieszkający w weneckich kanałach. Czytając o nich ani razu nie przeszyło mnie „brrr” obrzydzenia.

Na koniec kilka słów o charakterze tekstów. Każdy z nich ma w sobie jakąś iskierkę mroku, która rośnie z kolejnymi zdaniami. Nawet kiedy w opowiadaniach pojawiają się pozytywnie postacie, nie mamy wrażenia, że ta historia się dobrze skończy. Każda podjęta decyzja, każdy wykonany gest przybliżają nas do katastrofy. Czy ktoś z niej ocaleje? Czy ofiara lub oprawca będzie górą? A może pogrążą się nawzajem? Można powiedzieć, że opowiadania ze zbioru „Księga zemsty dla miłośników zwierząt” są jak kula śnieżna. Nabierają tempa, ale toczą się z górki. Trochę brakuje mi w nich zwrotów akcji, czegoś zaskakującego. Czytając je jesteśmy bierną widownią, która „podziwia” eskalację przemocy. Być może część z was stwierdzi, że jest to wystarczająco wstrząsające. Tak, te teksty poruszają i zapadają w pamięć, aczkolwiek są nieco przewidywalne.

Tresura, łańcuchy, skarcenie pupila kuksańcem, wąskie klatki – to powszechne zachowania wobec zwierząt. Ludzie je akceptują, a nawet (w niektórych przypadkach) czerpią z nich radość. Czy to jest w porządku wobec innej czującej istoty? Czy nie ma ona prawa oczekiwać szacunku? Patricia Highsmith w swoich tekstach pyta się o granice przemocy. Jak już wspominałam, zebrane opowiadania są tak skonstruowane, że nawet ktoś komu los zwierząt jest obojętny, pochyli się nad nim chociaż na chwilę.

1 „Vademecum skauta”, tekst Andrzej Mogielnicki

[Egzemplarz recenzencki]

"Pierwsza gwiazdka w Cichej Dolinie" Barbara Wicher

"Pierwsza gwiazdka w Cichej Dolinie" Barbara Wicher

Boże Narodzenie tak mocno wryło się w naszą kulturę, że trochę traci swój religijny charakter. Polacy chętnie dekorują choinkę, smażą ryby, ozdabiają pierniczki. Krótko mówiąc wpadają w przedświąteczny szał. Pewnie trudno nam wyobrazić sobie, że są miejsca, gdzie świąt się nie obchodzi. Nie znają ich mieszkańcy Cichej Doliny, miejsca wykreowanego przez autorkę bajek dla dzieci Barbarę Wicher. Kiedy dziadek Stefka mimochodem o nich wspomina, budzi w chłopcu ciekawość. Młody króliczek wyczuwa, że święta to coś radosnego i podniosłego i bardzo chciałby to przeżyć. Tytułowa „pierwsza gwiazdka” będzie nie tylko symbolem. Większość mieszkańców Cichej Doliny po raz pierwszy będzie zaangażowana w przygotowania do Bożego Narodzenia.

Może zwróciliście uwagę, że wspomniałam, iż Cichą Dolinę zamieszkują króliczki. Jest to dość ciekawa „zagrywka”, bo jak wiadomo ten długouchy zwierzak jest symbolem całkiem innych świąt. Nie zmienia to faktu, że bohaterowie są przeuroczy. Gwarantuję, że kiedy spojrzycie na ilustracje do książki z waszych ust wydobędzie się wyrażające zachwyt „oooo”.

Przejdźmy jednak do treści. Barbara Wicher genialnie skomentowała rozgardiasz, który towarzyszy przygotowaniom do świąt. Króliczki pragną zrobić wszystko perfekcyjnie, ale mają bardzo mało czasu. W efekcie dopada ich pesymizm i odechciewa im się jakiegokolwiek świętowania. Z ust dziadka Stefka padają bardzo mądre słowa: „Może nie uda się przygotować świąt IDEALNYCH... Nadal jednak mogą to być wspaniałe, radosne, nasze wspólne NIEIDEALNE święta!”1 Czy spędzając godziny w kuchni, uganiając się za drogimi prezentami albo za symetryczną choinką stworzymy klimat świąt? Czy nie lepiej ugotować mniej potraw, a zamiast tego napisać z dzieckiem list do Mikołaja, albo zrobić ozdoby? Co z tego, że aniołki będą krzywe, skoro „wypełnimy” je wspomnieniami.

Książka „Pierwsza gwiazdka w Cichej Dolinie” składa się z 24 rozdziałów. Jest idealna do czytania w adwencie i wspólnego zastanowienia się, jakie te nasze, rodzinne święta powinny być. Życzę wam, żebyście wraz z króliczkami z bajki odnaleźli istotę Bożego Narodzenia i obchodzili je radośnie.

1 Barbara Wicher, „Pierwsza gwiazdka w Cichej Dolinie”, wyd. Świetlik, Białystok 2023, s. 103.

[Egzemplarz recenzencki]

"Niezwykle szlachetne stworzenia" Shelby Van Pelt

"Niezwykle szlachetne stworzenia" Shelby Van Pelt

„Ludzie mają kilka pozytywnych cech, ale ich odciski palców to miniaturowe dzieło sztuki”.1 I tak jak zostawiamy te ślady na szybie, tak w ciągu całego życia „odciskamy się” na innych. Taki ślad dość łatwo „wyczyścić”, dlatego ważne jest, aby podtrzymywać relacje, aby mieć kogoś blisko. Piękną powieść o znaczeniu drugiego człowieka napisała Shelby Van Pelt, a zatytułowana jest „Niezwykle szlachetnie stworzenia”.

Jedną z bohaterek książki jest Tova. Kobieta pomimo podeszłego wieku podejmuje pracę sprzątaczki w oceanarium. Ma środki, aby spokojnie żyć na emeryturze, ale potrzebuje zajęcia. Tova jest wdową, a do tego ponad trzydzieści lat temu zaginą jej syn. Jest więc bohaterką, która sporo przeszła, jednak – dzięki pracy – nie jest smutna i zgorzkniała. Otacza ją aura spokoju, ale też swego rodzaju dystansu do świata.

Drugim z bohaterów jest Cameron, mężczyzna, który nie może nigdzie dłużej zagrzać miejsca. Zwalniany z kolejnych prac, a w efekcie wyrzucony z domu przez partnerkę postanawia odszukać swoje korzenie. Cameron sprawia wrażenie lesera, kogoś kto niewiele daje, ale czeka na „gwiazdkę z nieba”. Trzydziestolatka, który pozostał chłopcem. Los „przywieje” go do oceanarium, gdzie pozna Tovę oraz Marcela.

Nie opowiedziałam wam jeszcze o Marcelu, a to chyba najbardziej fascynująca postać z powieści autorstwa Shelby Van Pelt. Jest on olbrzymią ośmiornicą, stworzeniem sprytne, obdarzonym niezwykłą inteligencją. Ma wiele spostrzeżeń na temat odwiedzających oceanarium ludzi. Znajduje sposób, aby komunikować się z Tovą, a także – siedząc w akwarium – rozwiązuje zagadkę zniknięcia jej syna.

Książka „Niezwykle szlachetne stworzenia” emanuje niezwykłym spokojem, ale nie myślcie, że jest to powieść cukierkowa. Bohaterowie są „ludzcy”. Mają swoje doświadczenia, problemy, ale nie są one przerysowane. Zresztą Shelby Van Pelt cudownie kreuje postacie. Niby są takie zwykłe, ale zapadające w pamięć. Zachwyciła mnie również fabuła. Mądra, dostojna, ale pozbawiona patosu i złotych myśli. Autorka zręcznie kieruje nasze myśli ku temu, co ma największą wartość. Niejako pokazuje, co zrobić, aby nie stać się zgorzkniałym. Dodajmy do tego nietuzinkowego bohatera, jakim jest Marcel. Kto to widział, aby ośmiornica komentowała ludzkie zwyczaje? Shelby Van Pelt doskonale wykorzystała potencjał tej postaci. Zapewne nie raz uśmiechniemy się, czytając jego spostrzeżenia.

Może się wydawać, że powieści obyczajowe powielają pewne schematy. Okazuje się jednak, że w ten typ literatury można wnieść jeszcze coś świeżego. Dokonała tego Shelby Van Pelt. Nie będę ukrywać, że powieść jej autorstwa zauroczyła mnie niebanalną fabułą oraz tym jak mimowolnie i nienachalnie skłoniła do refleksji. Po prostu piękna książka.

1 Shelby Van Pelt, „Niezwykle szlachetne stworzenia”, tłum. Janusz Ochab, wyd. Zysk i s-ka, Poznań 2023, s. 78.

[Egzemplarz recenzencki]

"Zwierzęca księga rekordów" Katherina Vestre, Linnea Vestre

"Zwierzęca księga rekordów" Katherina Vestre, Linnea Vestre

Nie wiem, jak w u was, ale u mnie ciekawostki o zwierzętach „mają branie”. Dzieciaki uwielbiają ich słuchać, a im dziwniejsze stworzenie tym lepiej. Dlatego wiedziałam, że „Zwierzęca księga rekordów” musi znaleźć się w naszej biblioteczce. Wszak znajdziemy w niej samych mistrzów.

Publikacja pokazała swój edukacyjny walor przy tytule, bo dłuższą chwile rozmawialiśmy o tym, czym jest rekord. Dla dzieci nie było to oczywiste. Potem zaczęliśmy przeglądać galerię mistrzów. Co jest najwspanialsze w tej książce to dobór kategorii. Znajdziemy oczywiście klasyczne typu najszybciej czy najwyżej, ale Kathrina i Linnea Vestre wyczuły, że to nie te rekordy wzbudzą najwięcej emocji wśród dzieci. W swojej książce uwzględniły też „mniej chwalebne” kategorie np. „Najsmrodliwsze zwierzęta na świecie”, albo „Największy żarłok”. Znajdziemy też nieco dziwne rekordy np. „Najdłuższe języki” lub „Najlepszy taniec godowy”, czy „Najdziwniejszy sposób sikania”.

Nie będę ukrywać, że im bardziej szalona kategoria tym większe zainteresowanie (moich) dzieciaków. Szczególnie kupkowo-siuśkowe rekordy wywołały ich gromki śmiech. Pojawił się grad pytań: „A to co potrafi?”. Notki na temat kolejnych bohaterów są krótkie, co okazało się dużym plusem. Szybko mogłam się zapoznać z załączoną informacją i ją przekazać. Taka formuła świetnie sprawdzi się przy mniej cierpliwych dzieciach.

Być może znajdą się sceptycy, którzy stwierdzą, że nie jest to wiedza niezbędna, jednak nie można zaprzeczyć, że „Zwierzęca księga rekordów” wspaniale pokazuje zróżnicowanie zwierzęcego świata, że pewne procesy, które uważamy za oczywiste, wcale takie nie są, że w zależności od warunków życia zwierzęta różnie sobie radzą.

Ode mnie duży plus za pewną kwestię formalną, a mianowicie indeks przedstawionych zwierząt. Znacznie ułatwia on odszukanie ulubionych fragmentów, albo typu zwierząt, które nas interesują np. twoje dziecko szczególnie lubi koty. Zaglądasz do indeksu i sprawdzasz w jakich dziedzinach się wyróżniają.

Polecam, polecam i jeszcze raz polecam. Autorki „Zwierzęcej księgi rekordów” nie miały litości ani dla ssaków, ani dla ptaków, ani dla bezkręgowców zamieszkujących głębiny mórz i oceanów. Jeżeli tylko wypatrzyły zwierzę, które w czymkolwiek się wyróżnia bez wahania opisały je w swojej książce. Pokazały, jaki świat jest niesamowity.

[Egzemplarz recenzencki]

„Antybullyingowa książka dla dziewczyn” Jessica Woody

„Antybullyingowa książka dla dziewczyn” Jessica Woody

Okres szkolny to czas funkcjonowania w grupie. Zawieranie przyjaźni może być ekscytujące, ale czasami jesteśmy narażeni na nieprzyjemne sytuacje. Jak opierać się dręczycielom? Jak skutecznie stawiać granice? Jak, po prostu, być szczęśliwą i bezpieczną? Odpowiedzi na te pytania znajdziemy w publikacji „Antybullingowa książka dla dziewczyn”.

„Antybullying oznacza, że jesteś całkowicie przeciwna bullyingowi stosowanemu wobec ciebie lub kogokolwiek innego.”1 Innymi słowy: „Nie bój się stanąć w obronie siebie lub przyjaciółki.”2 Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Zgadza się. Jednak na przemoc, na nękanie nie ma przyzwolenia. Umiejętność obrony jest bardzo ważna. Jessica Woody właśnie w tej sferze chce szkolić młodych ludzi. Omawia różne toksyczne i przemocowe zachowania z jakimi mogą się oni spotkać. Podaje przykłady i proponuje konkretne strategie. Można mieć wrażenie, że niektóre informacje się powtarzają, jednak zważając na układ książki warto zaznaczyć, że dany sposób jest dobry przy różnych rodzajach nękania np. zawsze warto porozmawiać z dorosłym, któremu się ufa.

Co ważne Jessica Woody nie skupia się na ofiarach. „Jeśli jesteś prześladowana lub masz wrażenie, że to ty prześladujesz innych (…)”3 rozpoczyna jeden z akapitów. W książce jej autorstwa jest dużo miejsca na własne przemyślenia czytelniczek. Psycholożka zachęca na szczere, empatyczne spojrzenie na własne środowisko. Namawia do obrony, do pomocy krzywdzonym, ale też prowokuje, aby zastanowić się, czy ja sama jestem w porządku. W jednym miejscu używa nieco pompatycznego określenia, ale chyba pasuje ono do celu publikacji: „(…) wywołaj zmianę w jej sercu (…)”4. Chodzi o zasianie empatii w ludziach, która zacznie emanować i zarażać kolejne osoby.

1 Jessica Woody, „Antybullyingowa książka dla dziewczyn”, przeł. Marianna Brzezińska, wyd. Dobra Literatura, Gdańska/Warszawa 2023, s. 124.

2 Tamże, s. 33.

3 Tamże, s. 55.

4 Tamże, s. 127.

[Egzemplarz recenzencki]

"Jak wspierać rozwój dziecka?" Natalia i Krzysztof Minge

"Jak wspierać rozwój dziecka?" Natalia i Krzysztof Minge

„Postrzeganie dziecka, jako biernego, a okresu niemowlęcego jako czasu przejściowego, w którym największym osiągnięciem jest nauka chodzenia, jest całkowicie niesłuszne. Jest to bowiem okres , w którym w największym stopniu wykształcają się możliwości intelektualne, jakimi człowiek dysponować będzie przez resztę życia. Do czwartego roku życia mózg wykształca się w 40 procentach, a do szóstego roku życia – w 80 procentach.”1 Pewnie niektórzy z was wpadli w panikę, bo to krótki okres. Spokojnie drodzy opiekunowie małych dzieci. Nie jesteście sami. Znaleźć możecie publikacje, które pomogą wam wykorzystać ten okres efektywnie. Przykładowo książka Natalii i Krzysztofa Minge o wiele mówiącym tytule „Jak wspierać rozwój dziecka?”.

Od razu zamknę buzie malkontentom i napiszę, że nie jest to poradnik, który ma za zadanie tresować młodego człowieka, aby wygrał „wyścig szczurów”. Autorzy pokazują raczej jaki potencjał ma rozwijający się mózg dziecka, bo patrząc na bezbronne, leżące niemowlę łatwo to przegapić. A chociażby tempo zmian, nauki takiego bobasa powinno nam dać do myślenia. Ponad to Natalia i Krzysztof Minge pokazują jak ważne są dla rozwoju dziecka prozaiczne, z punktu widzenia dorosłego, czynności, jak chociażby noszenie i bujane, które stają się czymś wstydliwym. Kto z rodziców małych dzieci nie usłyszał chociaż raz: „Nie noś, bo przyzwyczaisz”? A powinno się to zmienić na: „Noś będziesz mieć mądre dziecko”. Coraz głośniej mówi się też, że grające, „edukacyjne” zabawki wcale nie są takie edukacyjne. Dlatego w książce znajdziemy odpowiedź na pytanie: „Co zamiast?”. Autorzy proponują szereg aktywności, zabaw, które wspomogą przyswajanie wiedzy w formie odpowiedniej i atrakcyjnej dla młodego człowieka.

Powiem wam, że czytałam tę książkę z wypiekami na twarzy skrzętnie robiąc notatki i na bieżąco zapisując pomysły. Jak się okazuje dzieciom wcale nie są potrzebne specjalne kursy czy drogie materiały edukacyjne. Wystarczy trochę chęci, uważności oraz konsekwencji ze strony opiekuna i przy niewielkich zasobach pieniężnych można uczyć dzieci dosłownie wszystkiego. Dla mnie ta lektura była mega kopem motywacyjnym.

Obszarów, w jakich można pracować jest mnóstwo i dowolnie można modyfikować sposoby ich rozwijania. Natalia i Krzysztof Minge dają pewne propozycje, jednak nie sposób wyczerpać tematu. Dlatego cieszy mnie, że po każdym rozdziale jest bibliografia, z której można czerpać i dalej edukować się, jak efektywnie i atrakcyjnie spędzać czas z dzieckiem.

Najwięcej z poradnika „Jak wspierać rozwój dziecka?” wyciągną rodzice tych najmłodszych. Autorzy nie każą zwlekać. Piszą dużo o rozwojowej mocy bliskości i mają propozycje zabaw dla już 3 miesięcznych dzieci. Taka książka pomoże stworzyć swego rodzaju długodystansowy plan wspierający rozwój dziecka. Niemniej jako mama dwulatka i sześciolatki stwierdzam, że i dla mnie była to ogromnie pouczająca i inspirująca lektura. Szczerze polecam. Przed naszymi dzieci świat stoi otworem nauczmy je z czerpać z niego pełnymi garściami.

1 Natalia Minge, Krzysztof Minge, „Jak wspierać rozwój dziecka?”, wyd. Samo sedno, Warszawa 2023, s. 14.

[Egzemplarz recenzencki]

"Bebechy" Adam Mirek

"Bebechy" Adam Mirek

Najgłupsza rzecz, jaką przeczytałam o książce "Bebechy" to, że została napisana infantylnym językiem. Brednie. Adam Mirek doskonale wiedział, dla kogo ją pisze i jak tego czytelnika zainteresować. Znajdziecie tu wiedzę przekazaną na cudownym luzie i z humorem.

Bakterie puszczając bąki po udanej imprezie, jako wytłumaczenie porannego smrodku z buzi.
Wróżenie z siuśków, jako wyznacznik wiedzy o naszym zdrowiu.
Te - nieco niesmaczne - porównania zostaną w pamięci na długo.

Adam Mirek opowiada o ludzkim ciele z pasją. Nawiązuje do codziennych sytuacji, co każe nam przyjrzeć się sobie bliżej. 


[Egzemplarz recenzencki]
Copyright © Asia Czytasia , Blogger