"Powieść w początkowej fazie miała być scenariuszem filmowym. Stąd specyficzna konstrukcja rozdziałów, które przypominają serialowe odcinki." [Oskar Fuchs - wywiad]

"Powieść w początkowej fazie miała być scenariuszem filmowym. Stąd specyficzna konstrukcja rozdziałów, które przypominają serialowe odcinki." [Oskar Fuchs - wywiad]

 Oskar Fuchs zadebiutował powieścią Pokolenie Z, która opowiada o wirusie, ale nie naszym powszednim, ale wirusie, który sprawia, że ludzie zamieniają się w zombie. Jest to publikacja dla fanów akcji i apokaliptycznych klimatów. 

Zapraszam do przeczytania rozmowy z autorem- o książkach, o filmach i o... nieumarłych.




  1. Pokolenie Z to twój debiut. Jak czujesz się w gronie pisarzy?


To kolejna rzecz, którą chciałem zrobić i cieszę, że nareszcie się udało. Wydanie powieść, jest bardzo satysfakcjonujące, szczególnie jeśli nie jest się pełnoetatowym pisarzem :)


  1. Czym twoja powieść wyróżnia się na tle innych książek o zombie?


Powieść w początkowej fazie miała być scenariuszem filmowym. Stąd specyficzna konstrukcja rozdziałów, które przypominają serialowe odcinki. Myślę, że to największy wyróżnik nadający akcji dynamiki.


  1. W komentarzach do mojej recenzji Pokolenia Z pojawił się taki zarzut, że to kolejna książka o wirusie? Czy mógłbyś się odnieść? Czy trwająca pandemia pomaga czy przeszkadza w sprzedaży tego rodzaju pozycji?


Absolutnie nie odbieram tego jako zarzut. Po prostu jest zombie i jest wirus. Właśnie taka jest specyfika gatunku. Na sprzedaż książki składa się tak wiele elementów, że pandemia odgrywa tutaj marginalną rolę.


  1. W notce biograficznej na skrzydełku możemy przeczytać,że twoje ulubione miasta to Praga, Bratysława i Budapeszt, jednak akcję Pokolenia Z umiejscowiłeś w Nowym Yorku. Dlaczego nie w tak bliskich ci miejscach?


W Nowym Yorku zaczyna się jeden z wątków. Akcja jak wiesz, nie toczy się wyłącznie tam :) Dodatkowo starałem się utrzymać klimat amerykańskich filmów sensacyjnych i przygodowych z przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, które zalały nasz rynek. Ot taka podróż sentymentalna, dla tych którzy właśnie w taki sposób „poznawali” jako dzieciaki Amerykę.


  1. Być może przez ten amerykański klimat filmów sensacyjnych utkwił mi w głowie Nowy York :) Przyznam, że podczas czytania nie mogłam się pozbyć takich skojarzeń. Wyobraźmy sobie, że powstaje ekranizacja Pokolenia Z. Jakich aktorów byś w niej widział?

Cieszę się, że zauważyłaś filmowy klimat powieści :) Ekranizacja jest czymś co wywołuje u mnie szczery uśmiech. Wiem, że nigdy do niej nie dojdzie, ale i tak wizja nastraja bardzo pozytywnie! Jeśli miałbym wpływ na obsadę, to sięgnąłbym po mniej znanych aktorów, którzy mieliby okazję, tak jak ja stworzyć coś zupełnie od nowa. Rozpoznawalnych artystów umieściłbym w epizodycznych rolach, by nadać serialowi klimatu i zaskoczyć widza.


  1. Może masz w głowie jakieś konkretne nazwiska? Może jakaś postać dostała twarz z telewizji?


Ok, pospekulujmy :) Do głowy przychodzi mi kilka twarzy:

  • Idris Elba jako Hardy

  • Rose Leslie jako Sile

  • Steven Bauer (ale z lat osiemdziesiątych kiedy wcielił się w rolę Manolo Ribery u boku Ala Pacino w Człowieku z blizną) jako Ace :)


I pozwól mi odpowiedzieć pytaniem do Ciebie: czy sama doszukiwałaś się podobieństw w jakichś aktorach?


  1. Hmmm... Mi przed oczami pojawiały się hollywoodzkie twarze- Channing Tatum, Jason Statham, Dwayne Johnson. Konieczne są też jakieś piękności może Angelina Jolie a'la Lara Croft, albo Scarlett Johansson.

    Pozostając w kinowych klimatach, czy masz swój ulubiony film albo może książkę o zombie?


Nie mam, ale najlepsza produkcja z zombie w roli głównej, to gra komputerowa Dying Light studia Techland. Absolutny majstersztyk, dający możliwość przemierzania zalanego przez zombiaki świata.


  1. Jaki, według ciebie, jest najlepszy sposób obrony przed zombie?


    Zdrowy rozsądek. Zombie nie istnieją :D

  1. Będę trochę naciskać, bo jednak rozmawiam z pisarzem. Puśćmy wodzę fantazji i wyobraźmy sobie, że apokalipsa zombie faktycznie ma miejsce. Jak próbujemy się ratować?

W Polsce? Rząd nakaże pozostać w domu i czekać na lepsze czasy. Zakazuje kontaktów międzyludzkich, abyśmy nie zostali pożarci w kolejce po latte z firmowego ekspresu. Kryzys pokazuje, że wojsko i policja, które zostały powołane do tego, aby bronić obywateli. Są od lat niedofinansowane. Nie radzą sobie ze skalą problemu. Ale rząd mówi, że wszystko jest pod kontrolą. Zamykamy granice: niemieckie zombie jest gorsze niż polskie, nie chcemy go. Tworzą się dwa obozy: zombie sceptycy, którzy nie wierzą w istnienie potworów oraz ludzie przestraszeni nowym, nieznanym wrogiem; ci noszą maseczki, żeby po śmierci nie zamienić się w zombie. Znajdują się cwaniacy, którzy sprowadzają z zagranicy nieskuteczne gadżety do walki z zombie i zbiją na tym fortunę. Po jakimś czasie okaże się, że ci cwaniacy mają znajomości w rządzie lub sami do niego należą. Kilka firm wrzuci do sieci informację, że posiadają antidotum: akcjonariusze pozbędą się akcji zanim świat dowie się, że lek nie istnieje. Kilka frakcji w Europarlamencie zacznie domagać się praw dla zombie. Może się zasymilują? Znajdą się tacy, którzy będą walczyć o zombie-parytety w sejmie. Fanatyczny rząd wykorzysta pogłębiający się chaos do przepchnięcia kilku ważnych dla tylko dla siebie, światopoglądowych ustaw. Zatem zajmie się powszechnym w kraju zabijaniem dzieci, a nie zombie. Znajdą się tacy, którzy pomimo zagrożenia wyjdą na ulicę by zaprotestować. Nasza demokracja nie jest tak dojrzała jak na zachodzie, więc w trakcie protestów nie spłonie żadne auto i żaden sklep nie zostanie splądrowany. Naturalnie znajdą się wśród protestujących osoby, które wykorzystają protesty do zbicia politycznego kapitału. Za miesiąc nikt nie będzie o nich pamiętał. W czasie świąt pojawią się reklamy coca-coli z jadącą ciężarówką. Tym razem ciężarówka będzie mieć kraty w oknach oraz karabiny maszynowe na dachu. Linie lotnicze, hotele i restauracje zaczną plajtować. W końcu nikt nie chce, by na fotelu obok pojawił się zombie, który chce zrobić z niego danie główne. Rząd znów wyda oświadczenie, że wszystko jest pod kontrolą, a obywatel, który nie wydaje głupio pieniędzy w knajpie czy na wakacjach, ma ich więcej w kieszeni, czyli zarabia. Same plusy. Z racji tego, że w trakcie wyprawy na zakupy można zostać pożartym, zaczyna kwitnąć handel w sieci. Firmy z branży IT rozwijają się w zastraszającym tempie. Kurierzy dzielnie dostarczają paczki, codziennie umykają śmierci, żyją i mają się dobrze. Czy mają jakąś specjalną metodę aby przeżyć? Z drugiej strony coraz więcej żołnierzy i policjantów przestaje wykonywać swoje obowiązki, bo boją się kontaktu z wrogiem. Co na to Bóg, honor i ojczyzna? Ci którzy się nie boją, nie dostali od rządu wystarczającej ilości broni. Naprędce ktoś sprowadza ją rosyjskimi samolotami. Jest bardziej bezużyteczna niż noże z telezakupów Mango. Sytuacja wygląda nieciekawie. Rząd zaczyna zastanawiać się nad wprowadzeniem godziny policyjnej od dwudziestej pierwszej do szóstej rano. Wszak zombie najgroźniejsze są w nocy! Nie ma imprez, wyjść do restauracji, teatrów, biurowych flirtów, hotele nieczynne. Maleje więc przyrost naturalny. Bill Gates się cieszy, spełniło się jego marzenie. Ilość zombie miała maleć, nie maleje. Obywatele chcieliby wziąć sprawy w swoje ręce, jednak nie mają pozwolenia na broń. Mogą najwyżej rzucać we wroga czereśniami. Tych zalega w magazynach pod dostatkiem, bo zajadaliśmy się chińskimi. Były tańsze. Po czasie gdy kryzys został zażegnany bogaci są jeszcze bogatsi, a biedni jeszcze biedniejsi ;)

Dziękuję za rozmowę. Być może ostatnie wydarzenia będą inspiracją do kolejnej książki;)

Na koniec zapraszam was do zerknięcia do recenzji książki https://www.asiaczytasia.pl/2020/10/pokolenia-z-oskar-fuchs.html oraz odwiedzenia oficjalnej strony książki www.pokoleniez.com.pl autora znajdziecie również na Instagramie @oskarfuch.pl

"Potwory" Anna Potyra

"Potwory" Anna Potyra

 (…) Każdy ma jakiegoś potwora. Pani i ja też. I Basia. Jeśli teraz nie nauczy się nad nim panować, to on zapanuje nad nią.1

Życie składa się z różnych doświadczeń. I z pewnością nie uchronimy się przed tymi przykrymi. Szczęście, kiedy są one tak drobne, że można je zdmuchnąć niczym okruchy ze stołu. Gorzej kiedy takie wspomnienie nami zawładnie i rozrośnie się do rozmiarów wstrętnego trolla, który regularnie zatruwa nam myśli.




Fabuła

Warszawa. Zostają znalezione zwłoki kobiety. Śledczy ustalają, że to ciało śpiewaczki operowej. Pozostaje ustalenie sprawcy i motywu. Młoda, zdolna, lubiana, ale najwyraźniej dorobiła się wroga, bo jej zwłoki wyglądają, jakby ktoś wyładował na nich wszystkie swoje frustracje. Policjanci zaczynają prowadzić zagmatwane śledztwo - pełne luk i niejasności. Jakie potwory z przeszłości wywołały falę gniewu wobec tej kobiety?


Wymagające zadanie


Próbowaliście rozsupłać poplątane kable? Takie wymagające zadanie postawiła przed czytelnikami Anna Potyra.

Na początku sprawa wydaje się beznadziejna. Przed nami mozolna praca i nie wiemy od czego zacząć. Każdy ruch powoduje, że wpadamy w wielką plątaninę. Podobnie sytuacja wygląda u śledczych z powieści. Każde podejmowane działanie kończy się marnym skutkiem. Pojawiają się różne hipotezy, ale w nich jest wiele luk, ciągle jakiś element nie pasuje.

Udaje nam się wyodrębnić poszczególne kable - widzimy światełko w tunelu - ale jeszcze daleko do końca. Co rusz trafiamy na kolejne węzły, które trzeba rozplątać. W trakcie śledztwa pojawiają się nowe wątki. Śledczy, i my razem z nimi, typują podejrzanych. Wydaje się, że jesteśmy blisko rozwiązania sprawy. Autorka jednak czuwa, by nie zabrakło zwrotów akcji. Co jakiś czas podrzuca dowód, wskazuje nowego świadka czy po prostu oświeca któregoś z bohaterów, co powoduje, że śledztwa, pomimo że jest na dobrej drodze, nie można uznać za zakończone.


Po raz kolejny przekonuję się, że kryminały warto doczytać do ostatniego słowa.

W trakcie czytania Potworów myślałam sobie: Przyzwoita książka, ale to wszystko już było. Policjant pracoholik, krzywda dziecka, brutalna zbrodnia - znamy to. W końcu nadchodzi ta cudowna chwila, kiedy dowiadujemy się kto i dlaczego zabił. W tym momencie muszę się zwrócić do autorki: Pani Anno, cudownie zrobiła Pani nas wszystkich w jajo. Zakończenie zmazało drobne, ale jednak cienie. Pokazuje ono jak Anna Potyra (i morderca) perfekcyjnie wszystko zaplanowali. Zaskoczyło mnie to, że tytułowe potwory przybrały właśnie taki kształt.


Potwory to druga książka autorki.

Muszę wspomnieć o tym, że spotykamy tu tych samych śledczych co w jej pierwszej powieści pt. Pchła. Anna Potyra kontynuuje tzw. wątki osobiste policjantów, więc teoretycznie powinniśmy najpierw przeczytać Pchłę. Powiem więcej, bardzo teoretycznie. Ja czytałam pierwszą książkę pisarki ponad rok temu i szczegóły tamtej historii zatarły się w morzu innych opowieści. To kompletnie nie przeszkadzało mi w śledzeniu fabuły Potworów, a nawet nabrałam ochoty na powtórne przeczytanie Pchły.


Podsumowanie

Anna Potyra - miłośnikom kryminałów - polecam zapamiętać to imię i nazwisko. Po raz kolejny przekonuję się, że to bardzo obiecująca pisarka. Co prawda nie pamiętam szczegółów jej pierwszej powieści, ale pamiętam, że nie mogłam się od niej oderwać. Natomiast jej druga książka zaskoczyła mnie świetnym finałem. Nie ważne czy sięgniecie po Pchłę czy Potwory, ważne, aby poznać to, co napisała ta kobieta.

1 Anna Potyra, Potwory, wyd. Zysk i s-ka, Poznań 2020, s. 111.

Zobacz też:

Anna Potyra - Pchła

Twardy, Zimny, Martwy - Marcin Pełka

Twardy, Zimny, Martwy - Marcin Pełka

Nasze mózgi są zaprogramowane pozytywnie. Wierzymy, że przyszłość przyniesie coś lepszego niż mamy teraz. Wierzymy, że nauka proponuje rozwiązania, które pozwolą ludom żyć dłużej, lepiej, szczęśliwiej. Nie bierzemy pod uwagę, ze przyszłość wymknie się spod kontroli1. Jaki przymiotnik będzie wtedy do ciebie pasował: twardy, zimny czy martwy?



Na książkę Twardy, Zimny, Martwy tak naprawdę składają się trzy opowieści. Łączy je apokaliptyczne tło, wartka akcja i bohaterowie, przy których terminator to cieć2.

Tematem przewodnim dla tych trzech mini powieści jest szeroko pojęta ingerencja w ludzie ciało i skutki jakie może ona (globalnie) wywołać. Inżynieria genetyczna, symbioza, wskrzeszanie zmarłych - kiedy sobie pomyślimy o tych zjawiskach, na pewno każdy z nas szybko wymieni ich dobre i złe strony. Spróbujmy wyobrazić sobie konsekwencje każdej z dróg.

Marcin Pełka przedstawia dość ekstremalną wizję, kiedy to zło czy też prywatne interesy zdobędą monopol w korzystaniu z dobrodziejstw nauki. Różowo nie jest. Każda z trzech historii przynosi nas do świata pogrążonego w chaosie.


Twardy, Zimny, Martwy to powieść akcji.

Narratorem w każdej części jest inny mężczyzna, ale łatwo znaleźć ich cechy wspólne. Wszyscy pracują w służbach mundurowych (mamy dwóch policjantów i żołnierza), zdecydowanie opierają się apokalipsie i nawet nieźle im to wychodzi, są inteligentni, odważni, potrafią się obronić, a i zaatakować. Zwykli faceci, niemający żadnych ulepszeń w swoim ciele, a jednak jest coś co daje im siłę do wali z dużo silniejszym przeciwnikiem. Nienawiść, smutek, agresja, testosteron, wola życia? A może kumulacja tych cech.

Jak to w książkach akcji, znajdziemy tu sporo scen walki, latających pocisków, gróźb w stronę przeciwnika i innych tego typu elementów. Nie jest to powieść szczególnie głęboka, chociaż autor próbuje przemycić ustami bohaterów pewne refleksje i teorie spiskowe. Wyszło mu to całkiem nieźle, aczkolwiek proporcja jest w dalszym ciągu na korzyść akcji niż rozważań na temat przyszłości.

Fabuła jest dynamiczna, ale zabrakło mi porządnych zwrotów akcji. Czegoś co wbiłoby mnie w fotel. Dzieje się dużo, ale jednak jest to jednostajne. Bohaterowie odhaczają kolejne punkty z listy, a my tuptamy za nimi do finału.


Styl

W tym akapicie staję przed bardzo trudnym zadaniem. Słowa, które przychodzą mi do głowy, aby opisać styl powieści mają negatywny wydźwięk, a nie chcę abyście pomyśleli, że mamy do czynienia z grafomaństwem. Hmmm... spróbujmy.

W tym jak Marcin Pełka napisał książkę Twardy, Zimny, Martwy jest coś prymitywnego i przerysowanego. Wynika to m.in. z tego o czym już wspominałam, że myśli zawarte w powieści nie są odkrywcze, co nie znaczy, że nieciekawe. Druga sprawa to charaktery narratorów i ich sposób wysławiania się. Przypominam, że mamy trzech panów, którzy są prostolinijni i brutalni kiedy potrzeba. Nie możemy od nich oczekiwać poetyckiego stylu czy górnolotnych zdań. Oni czasami przeklną, mają swoje dziwne maniery językowe (np. używanie skrótu PKP w powieści Twardy), używają pospolitych porównań (np. prosty jak konstrukcja cepa). Całość jest, w językowym sensie przyziemna, ale spójna. I chyba inna nie powinna być, bo nie byłoby szczerze.


Podsumowanie

Twardy, Zimny, Martwy to twór bardzo ryzykowny pod względem konstrukcji. 3 minipowieści w granicach 150- 180 stron. Na tyle długie, że zdążymy wsiąknąć w przedstawiony świat (co jest na plus), a co za tym idzie trudno nam szybko przeskoczyć od jednej historii do kolejnej (co spowalnia czytanie). Mimo tego nie wyobrażam sobie, aby zaproponowane przez Marcina Pełkę opowieści zostały wydane w innej formie. Mają dużo wspólnych elementów i po prostu do siebie pasują, a ich tytuły połączone w jeden tworzą konstrukt rodem z Dzikiego Zachodu. Czy postęp technologiczny zafunduje nam taki Dziki Zachód, a może przejmiemy z niego tylko burdel?

"Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl"

1Marcin Pełka, Twardy, Zimny, Martwy, wyd. Novae Res, Gdynia 2020, okładka.

2Tamże, s. 325.

Kossakowie. Tango - Joanna Jurgała- Jureczka

Kossakowie. Tango - Joanna Jurgała- Jureczka

Tango może być synonimem romansu. Taniec namiętny, mroczny, zakazany. Kiedy myślę o tangu, słyszę motyw przewodni z Upiora w operze i widzę ich dwoje w blasku świec kipiących erotyzmem, nie mogących zapanować nad wzajemną miłością.


Temat powieści Tango pięknie opisuje ten cytat: -Bo malarz i modelka są, dzięki portretowi, związani na zawsze. Więzami nierozerwalnymi. I jak kochankowie, należą do siebie... Są sobie poślubieni. Jak od tego dnia ty i ja...1

Wojciech Kossak otrzymał zlecenie namalowanie portretu Zofii Hoesickowej. Znany z wielu romansów malarz i piękna modelka- możemy się domyślać do czego ta współpraca doprowadzi. Uczucie, które wybuchło między wspomnianą dwójka stało się inspiracją do napisania powieści Tango.


Nie bez powodu napisałam powieści.

Taką właśnie konwencję przyjęła Joanna Jurgała- Jurczka. Przeszperała archiwa, przeczytała zachowane listy i pamiętniki i nadała tej historii literacki kształt. Udało się oddać w książce młodopolski charakter literackich saloników, wyrafinowanych flirtów, pruderii pozorów zmieszanej z folgowaniem zachciankom. A jakie wspaniałe persony będziemy mieli okazję spotkać. Sienkiewicz, Axentowicz, Boy- Żeleński, Tetmajer, Zapolska, Wyspiański itp. - legendy świata kultury.


Wróćmy do tematu Tanga

Joanna Jurgała- Jureczka napisała powieść bardzo kobiecą. W teorii tematem przewodnim miał być romans Kossaka z panią Hoesickową, jednak to nie Zofia i Wojciech są głównymi postaciami, a raczej Zofia i jej mąż Ferdynand. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że ten ostatni zdominował powieść. Oboje państwo Hoesick zostali bardzo wspaniale wykreowani. Są tak namacalni, że duch Kossaka wydaje się przy nich romantyczna zjawą, która postanowiła namieszać z zaświatów.

W efekcie poza powieścią miłosną dostajemy historie wielkich, niespełnionych ambicji oraz opowieść o czasach krępujących konwenansami.


Podsumowanie

Usunęłabym z okładki książki słowo Kossakowie. Mam wrażenie, że może ono odstraszyć potencjalnych czytelników. Część osób może sobie pomyśleć: po co mam czytać o jakiś malarzach, co ja o nich wiem. Dlatego trzeba głośno krzyczeć, że Joanna Jurgała- Jureczka zbeletryzowała wycinek z życia znanego malarza, że napisała powieść na mocnych fundamentach zachowanych dokumentów i świadectw, ale jednak miłosną, że w bezpruderyjny sposób opowiedziała o początku XX wieku i młodopolskich artystach.

1 Joanna Jurgała- Jureczka, Kossakowie. Tango, wyd. Zysk i s-ska, Poznań 2020, s. 12.


Zobacz też:

Ja, Tamara - Grzegorz Musiał

Japonia - Krzysztof Dopierała

Japonia - Krzysztof Dopierała

Japonia, pięknie zwana Krajem Kwitnącej Wiśni, fascynuje coraz więcej osób. Sama znam kilka, u których zainteresowanie mangą przerodziło się w fascynację Japonią jako krajem i kulturą. Są wśród nich też tacy, którzy mieli okazję być, widzieć, dotknąć. Czy ktoś z was planuje podróż do tego niezwykłego kraju? Chciałabym pokazać wam przewodnik wydany przez wydawnictwo Bezdroża. Być może pomoże wam zaplanować przyszłą wyprawę, rozwieje dręczące wątpliwości albo po prostu przybliży wam ten kraj.



Wygląd

Pierwsze co się rzuca w oczy to kolorowe i estetyczne wydanie. Bogactwo zdjęć, mapek, wyróżnione nagłówki, ciekawostki, wskazówki, czy informacje dla turystów. Kolorami i prostymi symbolami oznaczono różne rodzaje podróżowania. Ma to sens bo inaczej wyglądają wczasy z dzieckiem, a inaczej z paczką przyjaciół, co innego spodoba się amatorowi aktywnego wypoczynku, a co innego miłośnikowi zwiedzania. W książce jest 6 sekcji – food, family, active, nature, culture, relax. Bardzo szybko wyszukamy obiekty, które wpiszą się w nasze oczekiwania i zainteresowania.

Pozostając w temacie wyglądu publikacji nie mogę nie wspomnieć o takich detalach jak gumka, która pozwala wszystko spiąć i dodana mapka Tokio. Pierwszy element taki zwykły, ale jakże potrzebny. Zakładamy, że przewodnik będzie towarzyszył nam w podroży., ma nam pomagać i podpowiadać. Nie powinien się nagle rozlecieć.

Mapek jest w książce pod dostatkiem. Miasta, dzielnice, drogi, linie autobusu czy metra- mamy to rozrysowane i podane na tacy. Jak już wspominałam, w bonusie dostajemy dużą, rozkładaną mapę Tokio. Każdy podróżnik indywidualnie sobie oceni, czy jest potrzebna czy nie. Ja uważam, że lepiej mieć niż nie mieć.





Konstrukcja przewodnika jest przewidywalna, ale w tym przypadku to dobrze. W takiej publikacji mamy się szybko odnaleźć, a nie szukać wrażeń.

Na początku informacje o Japonii w ogóle. Ukształtowanie powierzchni, klimat, religia, historia – wszystkiego po trochu, aby przybliżyć ten kraj. Potem autor prezentuje poszczególne regiony. Zaczyna od Tokio, następnie przychodzi czas na Japonię środkową północną i południową, na końcu znajdujemy bardzo pożyteczny rozdział Japonia praktycznie, w której zawarto takie informacje jak wygląda transport publiczny w poszczególnych miastach, gdzie szukać informacji turystycznej, gdzie warto zjeść itp.

W częściach poświęconych poszczególnym regionom Japonii znajdziemy oczywiście opisy atrakcji turystycznych (zabytków, restauracji, lokalnych świat, przysmaków). Poza krótką prezentacją, autor dorzuca informacje praktyczne, które są w widoczny sposób wyszczególnione- wskazówki dojazdu, ceny, czy trzeba się szczególnie przygotować itp. Dla mnie najważniejsze są strony www poszczególnych obiektów, więc bardzo cieszę się, że i one zostały podane. Dzięki temu można szybko sprawdzić m.in. o tym obiekt jest otwarty.




Podsumowanie

Przewodnik turystyczny ma za zadanie pomóc nam zaplanować podróż i przybliżyć miejsce, do którego się wybieramy. Prezentowana publikacja autorstwa Krzysztofa Dopierały spełnia swoje zadanie w 100%. Tak sobie myślę, że jeżeli inne przewodniki z serii travel&style są tak dobrze opracowane to, kiedy już będziemy mogli swobodnie podróżować, warto się nimi wspomagać.

Pomysł na kalendarz adwentowy DIY / 2020

Pomysł na kalendarz adwentowy DIY / 2020

Nasz zeszłoroczny kalendarz adwentowy to były 24 naklejki (pomysł znajdziecie TUTAJ). Miałam w planach pokazać go wam jak już zostanie wyklejony, ale M. nie podłapała zabawy. Naklejki przyklejała chętnie, ale równie fajne było ich odklejanie. W efekcie, zamiast planowanej dekoracji, wyszła nam zdemolowana deska. Liczę na to, że w tym roku zabawa będzie równie dobra, ale tym uda nam się wyczarować coś ładnego. Oto co wymyśliłam.



Przyznam się, że inspiracji na tegoroczny kalendarz adwentowy szukałam długo. Córka (3 lata) jest już na tyle duża, że może zrozumieć o co chodzi, ale tyle mała, że może wpaść w w szał, kiedy okaże się, że całego kalendarza nie można rozpakować jednego dnia. Pomysł musiał być prosty, ale kreatywny.


Postawiłam na pieczątki.

Po pierwsze, tego jeszcze u nas nie było, znaczy próbowałyśmy robić kiedyś pieczątki z ziemniaka, ale zabawa przerodziła się w malowanie ziemniakami. Mamy więc nową, dla M. aktywność i liczę, że przypadnie jej do gustu.

Po drugie, nawet jeżeli nie skończy się na jednej pieczątce dziennie kalendarz adwentowy nie musi zostać ukończony przed czasem. Dziecko może wziąć sobie czyste kartki i stemplować do woli, no raczej ile wystarczy tuszu.


Co zawiera nasz kalendarz adwentowy?

Na Allegro znalazłam słoiczek z 24 stemplami ze świątecznymi motywami. W zestawie miały być dwa tusze, złoty i srebrny. My dostaliśmy tylko jeden, ale nie zamierzam się o to kłócić. Gdyby nam zabrakło poszukam czegoś w markecie, albo będziemy wspomagać się pisakami. Cena takiego słoiczka: ok. 16 zł/ z dostawą.




Pieczątki trzeba gdzieś przybijać. Skoro Boże Narodzenie to uznałam, że będziemy ozdabiać choinkę. Początkowo chciałam wydrukować jakiś bardziej fikuśny szablon do kolorowania, ale ostatecznie postawiłam na prostotę i wycięłam trójkąt. Do nie kombinowania przekonała mnie Pani Kredka, która na swojej stronie prezentuje bardzo łatwy do wykonania kalendarz adwentowy z wykorzystaniem plasteliny. Polecam sprawdzić KLIK. Bardzo fajne ćwiczenie dla małych rączek. Gdybym wcześniej nie kupiła pieczątek pewnie rozważyłabym zabawę z plasteliną.

Życie nam dobrej zabawy. Mam nadzieję, że w tym roku uskoczymy kalendarz adwentowy i niebawem zaprezentuję wam pięknie ozdobioną choinkę.

Czy wasze kalendarze adwentowe czekają już na pierwszy dzień grudnia?

Głosownik, czyli odjechany  dziennik Staszka Juraszka - Paweł Maj

Głosownik, czyli odjechany dziennik Staszka Juraszka - Paweł Maj

Sylwia z bloga @kreatywne_macierzynstwo powiedziała, kiedyś bardzo interesującą rzecz, że my opiekunowie panicznie boi my się nudy i nie pozwalamy na nią naszym dzieciom. A to właśnie z nudy rodzi się kreatywność i właśnie z nudy powstał tytułowy Głosownik. Cóż to takiego?



Fabuła

Rodzice zabierają Staszkowi laptopa i chłopiec musi znaleźć sobie nowe zajęcie. Przecież nie będzie się uczył, co to to nie. Zostaje mu telefon, na którym zaczyna nagrywać dziennik. STOP. Dziennik to mogą pisać sobie dziewczyny, i to jest lamerskie. On wymyślił Głosownik. W ten sposób powstają relacje z dnia codziennego piątoklasisty. Zapomniałam tylko wspomnieć, że Staszek ma ksywkę Szajbek, a to nie wróży niczego spokojnego. Jest to chłopiec szalony i kreatywny, który swoją energię wkłada we wszystko, tylko nie w naukę. Będziemy mieli okazję poszwendać się z jego paczką, odwiedzić z nimi miejsca w których nie powinni być, zjeść kilka drożdżówek, podsłuchiwać co się dzieje a szkolnym korytarzu.


Autorowi udało się wcielić w rolę jedenastolatka, jakby faktycznie spisał i nadał powieściowy charakteru materiałowi nagranemu przez nastolatka.

Zadbał o charakterystyczny sposób mówienia (jak zobaczyłam odzywkę tylko nie w szczepionkę, to nie mogłam przestać się śmiać i powtarzałam było tak :D) i myślenia (naturalne jęczenie na rodziców i szkołę, pociąg do słodyczy itp.). Nastolatkowie łatwo złapią kontakt ze Staszkiem i nie raz, nie dwa przybiją mu piąteczkę.




Głosownik to zabawna książka.

Staszek to taki narrator, który chlapnie coś zanim pomyśli, prowokuje zabawne sytuacje, ale wpadek nie bierze do siebie. Dzięki takiej postaci Paweł Maj nadał powieści zwariowany ton i, co mi się bardzo podoba, ustrzegł się moralizatorstwa. Pewnie część osób się teraz obruszy – Jak to? Książki dla dzieci i młodzieży powinny mieć morał!. Jest to ważne, ale czy najważniejsze. Czy czyta się po to, żeby nasiąkać dobrymi wzorcami (to skąd taka popularność kryminałów?), czy nie szukamy w książkach relaksu? Głosownik właśnie taki relaks oferuje młodemu czytelnikowi, a że przy okazji część zobaczy w Staszku swoje alter ego, albo znajdzie rozwiązanie swojego zmartwienia, to tylko się cieszyć.


Podsumowanie

Głosownik to książka, która wpisuje się w popularny nurt dzienników dla dzieci (jak np. Dzienniki Nikki czy Dziennik Cwaniaczka), ale tym razem w trochę innej odsłonie. Tak sobie pomyślałam, że pasuje ona do głównego bohatera- leniuszka i kombinatora. Po co męczyć się nad zeszytem i układaniem zdań i akapitów, skoro materiał może nagrać się sam.

Jest to powieść napisana z dużym luzem i humorem. Autor bezbłędnie opisał codzienne przygody nastolatków. Chyba jak szpieg z krainy deszczowców przemykał się pod murami szkół i zbierał materiał. Dobrze, że nikt go nie przyłapał.


Zobacz też: 

Dzienniki Nikki

Cywilizacje - Laurent Binet

Cywilizacje - Laurent Binet

Mąż kiedyś mnie namówił, żeby zagrać w grę komputerową Civilization. Trochę nie ogarnęłam jak ona działa, a mój luby skwitował to takimi słowami: jak się gra Majami, to się tu nie liczysz, przecież oni nie mieli szansy, żeby się rozwinąć. A gdyby plemionom prekolumbijskim dać szansę na rozwój. Jaką rolę mogłyby odegrać w historii świata?



Fabuła

Heran Cortes i Francisco Pizzaro bezwzględnie rozprawili się z plemionami środkowo i południowo amerykańskimi. Era konkwistadorów okazała się końcem historii Inków czy Azteków. A gdyby przypadek sprawił, że ich kultura wymieszałaby się z kulturą Wikingów, gdyby Krzysztof Kolumb nigdy nie wrócił z wyprawy do Indii, gdyby walki na kontynencie wygnały inkaskiego która Atahualpę hen daleko poza jego granice? Jak potoczyłaby się historia? Kim bylibyśmy teraz?


Zacznijmy od konstrukcji książki, bo ona wydaje mi się wyjątkowo oryginalna. Składa się ona z czterech części.

Cz. 1 Saga o Freydís Eríksdóttir utrzymana jest w konwencji sag o Wikingach, gdzie córka Eryka Rudego ucieka z Grenlandii i obiera kierunek południowo- zachodni.

Cz. 2 to fragmenty dziennika Krzysztofa Kolumba, który musi zmierzyć się z dziką, ale silną i dumną cywilizacją.

Cz. 3 Kroniki Atahualpy jest sercem tej powieści. Inkaski król przybywa do Portugalii. Zastaje zmęczony wojnami kontynent i musi stawić czoła Inkwizycji. Rozpoczyna się marsz przez Europę, a pozornie nieokrzesani cudzoziemcy okazują się wytrawnymi graczami.

Cz. 4 Przygody Cervantesa to podsumowanie. W formie rycerskiego eposu Laurent Binet prezentuje skutki inkaskiej bytności na kontynencie. Wyciąga wnioski i roztacza fantazję, jakie siły mógłby rządzić światem gdyby prekolumbijskie plemiona nie zostały brutalnie zasymilowane.


Każda z części ma swój niepowtarzalny charakter i utrzymana jest w literackiej konwencji danego gatunku, czyli sagi, dziennika, kroniki, rycerskiego eposu. Można powiedzieć, że swoją alternatywną wizję historii Laurent Binet przedstawia w czterech odsłonach i są ostre zakręty dla dziejów ludzkości.


Laurent Binet zrealizował swój pomysł w bardzo śmiały sposób.

Cywilizacje to wizja, która rozgrywa się na najwyższych szczeblach władzy. Powieść pełna jest bardzo dobrze nam znanych nazwisk: Henryk VIII, El Greco, Karol V, Tomasz Morus, Erazm z Rotterdamu, Marcin Luter (itp.), a na koniec jeszcze Cervantes. Nafaszerowanie książki powszechnie znanymi postaciami i zrobienie tego w takiej znacznej ilości to był strzał w dziesiątkę. Takie tematy jak Inkwizycja czy reformacja przerabiane są około 5 klasy podstawówki. Każdy, nawet najbardziej oporna na historię jednostka, wie o co chodziło i jakie te zjawiska wywołały skutki. Mieszając w fundamentalnych momentach w dziejach i zmieniając je z bezlitosną konsekwencją i logiką Laurent Binet wywołuje u czytelnika wręcz paranoidalne wrażenie, że to co czytamy jest po prostu nie tak, ale jakże bliskie, oczywiste.


Podsumowanie

Temat, którego podjął się Laurent Binet, jest fascynujący. Przy okazji różnego rodzaju publikacji czy filmów nachodzą mnie myśli, co by było gdyby kolonizacja obu Ameryk wyglądała inaczej, gdyby rdzenni mieszkańcy nie zostaliby zepchnięci na margines. Cywilizacje to odważna wizja. Autor nie szczypie się z dziejami Europy. Brutalnie rozprawia się ze stanem wiedzy, który mamy. Puszcza wodze fantazji i odwraca go do góry nogami.

Bajeczki z podwórka i znad rzeczki - Urszula Kozłowska

Bajeczki z podwórka i znad rzeczki - Urszula Kozłowska

Tytuł książki, którą chcę wam dziś pokazać brzmi Bajeczki z podwórka i znad rzeczki i jest on małym kłamczuszkiem, bo:

a) są to wierszyki,

b) patrząc na treść i ilustrację, raczej z podwórka niż znad rzeczki.




Zawartość

W książeczce znajdziemy 8 wierszyków: o kaczce, psie, kurze, owcy, gęsi, koniu, krowie i kocie, czyli o swojskich zwierzętach. Każdy z nich ma dwie zwrotki. Są to proste rymy w układzie AA BB lub AB AB. Łatwo wpadają w ucho, łatwo je zapamiętać. To ten typ dziecięcych wierszyków, przy których po kilkukrotnym przeczytaniu przestajemy wspomagać się tekstem.

Ciężko mi znaleźć jakąś myśl przewodnią, która łączy te wierszyki. Ot, takie rymowanki o zwierzątkach dla przedszkolaków. Najważniejsze jednak jest to, że córka bardzo je polubiła. Myślę, że są trzy powody takiego stanu rzeczy:

a) krótka forma i rytm. Jak już wspominałam wierszyki wpadają w ucho i łatwo je zapamiętać. M. jest na etapie fascynacji piosenkami. Wszystko co ma ustalony rytm łatwo się do niej przykleja. Potrafi kilka dni z rządu powtarzać frazę, która jej się spodobała.

b)zwierzątka. Z moich obserwacji wynika, że to motyw, który maluchy szczególnie fascynuje. Kiedy siadamy do czytania dużo więcej uwagi poświęcamy książce ze zwierzątkami niż np. takiej o dzieciach, samolotach itd. Córka cieszy się, kiedy okazuje się, że potrafi je wszystkie nazwać, a ich perypetie, wygląd, cechy prowokują nas do coraz to nowych pytań i rozmów.

c)ilustracje. Łączą się one trochę z wykorzystaniem zwierzątek i przypisaniem im ludzkich atrybutów. Dwa ulubione rysunki M. to kaczka, która idzie się kąpać i mała gąska, która ma gęsią przytulankę. Te scenki są dla niej dużo ciekawsze niż np. opowiastka o tym, że krowa daje mleko i dziewczynka zrobiła sobie kakao. Oczywiście trzylatek nie zna jeszcze pojęcia personifikacji, ale już podłapuje, że w tum miejscu wydarzyła się jakaś magia.




Często czytamy wieczorem, aby się wyciszyć. 

W Bajeczkach z podwórka i znad rzeczki podoba mi się, że kończą się wierszykiem o kotku, który do snów zaprasza wróżki, gdy mi mruczy do poduszki.1 Nocna ilustracja i literackie zaproszenie do snu, jest dla dziecka znakiem, że koniec szaleństw, koniec bajek, czas do łózka.


Na koniec

Coraz częściej sięgamy po wierszyki. Myślę, że dla przedszkolaka są pomostem, drogą do sięgnięcia po dziecięce powieści. Krótka forma nie wymaga mocnego skupienia, a rymowanki wpadają w uchu i zostają w głowie na długo. Tytuł książeczki, co prawda trochę nas zmylił, ale nie czujemy się poszkodowane, wręcz przeciwnie.

1 Urszula Kozłowska, Bajeczki z podwórka i znad rzeczki, wyd. Olesiejuk, Ostrów Mazowiecki, s. 16.

Silva rerum - Kristina Sabaliauskaitè

Silva rerum - Kristina Sabaliauskaitè

sylwa, silva rerum:

(...)2) w Polsce stosowana gł. do dawnych szlacheckich ksiąg domowych, w których obok wydarzeń codziennych wpisywano także anegdoty, sentencje, utwory lit., tworząc niekiedy swoiste antologie; przechowywane najczęściej w postaci rękopiśmiennej, zbiory te stały się z czasem źródłem informacji hist. i odkryć tekstologicznych.1

Dlaczego na początku recenzji raczę was definicją z encyklopedii? Taką sylwę spisuje głowa rodu Narwojszów, Jan Maciej. Najważniejsze wydarzenia z życia rodziny, codzienne radości smutki, kojarzące się z nimi cytaty, wiersze, przemyślenia. A to wszystko dla potomnych, aby pamiętali swoje dziedzictwo.




Fabuła

Wielkie Księstwo Litewskie, Milkonty, dwór rodziny Narwojszów, XVII w – tutaj rozpoczyna się saga tego rodu. Jan Maciej i Elżbieta wychowują dwoje bliźniąt. Z pozoru zwykłe wydarzenie odciska piętno na dzieciach i znacząco wpływa na kształtowanie się ich charakterów. Obserwujemy jak upływa czas. Rodzicie starzeją się, a, jeszcze niedawno malce, wkraczają w dorosłość. Wspominamy nie tak dawny najazd kozacki na Wilno, wspominamy tych co odeszli i patrzymy jak miasto próbuje się odbudować. Oczami bohaterów patrzymy na ówczesną Litwę.


Bardzo trudno było mi napisać powyższy akapit przedstawiający fabułę. Bo o czym jest ta książka? O jednej konkretnej rodzinie, ale jej dzieje są pretekstem do pokazania XVII - wiecznej Litwy, z jej historią, charakterem, obyczajami.

Narwojszowie to cztery osoby: Jan Maciej – ojciec, Elżbieta – matka, Urszula – córka i Kazimierz – syn. Każdy z nich jest wyraziście nakreślony, szczególnie charakter, wyznawane wartości, motywacje, do tego stopnia, że możemy powiedzieć, że znamy się z nimi jak łyse konie, że wiemy jak zachowają się w danej sytuacji. Prym wiedzie Urszula, która bardzo chce wstąpić do klasztoru i jej decyzja odciska piętno na członkach rodziny. Kazimierz wydaje się jej cieniem, a rodzice obserwatorami i wykonawcami woli. Kristina Sabaliauskaitè bardzo przejrzyście opowiada nam dzieje Narwojszów. Generalnie sama historia nie jest ani długa, ani zawiła, a poszczególne rozdziały skupiają się na konkretnych bohaterach czy wątkach. Autorka wyciąga z życia rodziny te najistotniejsze epizody i na nich buduje swoją opowieść.

Jaką Litwę opisuje Kristina Sabaliauskaitè?

Mieszają się w niej oświecone nurty z przesądami i zabobonami prostego ludu. Wykształceni ludzie prowadzący inteligentne dysputy, czytający płynnie po łacinie starożytnych klasyków noszą przy pasku lusterka w obawie przed bazyliszkiem. W głowach bohaterów toczą się konflikty pomiędzy rozsądkiem, a wiarą w Boga, ale też w fatum.

Ważne miejsce w powieści zajmuje najazd Kozaków na Wilno w 1655 roku. Ograbione instytucje szukają sposobów, aby wrócić do swojej świetności, a mieszkańcy starają pogodzić się z utratą i dewastacją majątków oraz bliskich.


Kristina Sabaliauskaitè oczarowała mnie swoim style pisania.

Jedna kwestia to jest wspomniana już prostota, a może lepszym słowem będzie przejrzystość. Silva rerum to powieść konkretna i na temat. Każda wprowadzona postać ma swoją rolę do odegrania, każde wypowiedziane słowo jest wypowiedziane po coś.

No właśnie, słowa. Te które wyszły spod pióra Kristiny Sabaliauskaitè można spijać niczym nektar. Na pierwszy rzut oka akapity wydają się długie i mało w książce dialogów, a potem zaczynamy czytać jak autorka opisuje świat, a szczególnie ludzi. Pięknie żongluje porównaniami. Każde kolejne pomaga nam prześwietlić bohaterów niczym rentgen. Jak np. napisać, że ktoś ma wredny charakter? Proszę: (…) była bowiem jak szafka flamandzkiego ebenisty – na zewnątrz ciepły mahoń inkrustowany delikatnie połyskującym srebrem i różową masą perłową, gładki niczym lustro, a w środku istny labirynt szuflad i szufladek, jakiś tajnych schowków. Pod wygładzoną, lśniącą powierzchnią, w zakamarkach duszy (…) pełzały karaluchy niewyobrażalnej złości, mrowiły się pluskwy pychy, rozrastała pleśń gniewu właściwego podlotkom (…)2.


Podsumowanie

Silva rerum zasługuje na miano arcydzieła, a z arcydziełami jest ten problem, że ludzie się ich boją, . Mam nadzieję, że udało mi się oswoić tę powieść. Jest to prosta historia napisana pięknym językiem. Zadowoli miłośników rodzinnych historii (cały projekt po znakiem Silva Rerum to tetralogia, a wydawnictwo jest w trakcie przygotowywania trzeciego tomu) oraz tych, którzy chcą się wybrać na słowną ucztę.

2Kristina Sabaliauskaité, Silva rerum, przeł. Izabela Korybut-Daszkiewicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków2015, s.39.


#Portal randkowy - Marcin Michał Wysocki

#Portal randkowy - Marcin Michał Wysocki

Internet to okno na świat. W kilka chwil możemy skontaktować z człowiekiem oddalonym o wiele kilometrów, albo znaleźć odpowiedź na nurtujące nas pytanie. Sieć, coraz częściej, jest narzędziem do nawiązywania nowym znajomości, a nawet szukania drugiej połówki. Tym ostatnim tematem zajął się Marcin Michał Wysocki w swoim zbiorze opowiadań #Portal randkowy.


Szybki rzut oka na zawartość

Zbiór oferuje nam 8 opowiadań, których akcja dzieje się w różnych zakątkach świata (Francja, Wielka Brytania, Czechy, Łotwa, Kraj Basków, Finlandia, Szwecja, Włochy). Poznajemy różnych bohaterów i ich historie. Co ich łączy to to, że wszyscy mieli doświadczenie w szukaniu miłości przez Internet.

Dwie osoby zaczynające od rozłąki, nie mając żadnych wspólnych punktów stycznych poza garścią żartów, wymianą kilku myśli. Nie łączą (ich) wspomnienia, wspólne przeżycia, doświadczenia, gesty, dobre i złe chwile.1 Czy taki początek znajomości ma szansę powodzenia?

Co jeszcze łączy opisane historie? Są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami.


Treść

Znajdziemy tu opowiadania ku przestrodze. Opowieści o ludziach, których internetowa znajomość wpędziła w kłopoty. Przyznać muszę, że te zaskoczyły mnie oryginalnością. Zabrzmi to dziwnie w kontekście tego, że jest w nich cząstka prawdy, ale tak właśnie jest. W teorii wiemy, na co powinniśmy uważać, kiedy decydujemy się zawrzeć znajomość z kimś obcym. Jak pokazuje praktyka zagrożeń nie można przewidzieć.

W zbiorze #Portal randkowy znajdzie się co nieco dla romantycznych typów. Niektórym z bohaterów udaje się znaleźć bratnią duszę właśnie dzięki sieci. Zaryzykowali, odważyli się i pustka w ich sercach została wypełniona.


Napisać, że #Portal randkowy to zbiór opowiadań miłosnych byłoby znacznym uproszczeniem.

Na przykładzie opisanych historii Marcin Michał Wysocki poddaje miłość analizie, a w szczególności poznawanie się za pośrednictwem Internetu. Autor prezentuje emocje (te towarzyszące tworzeniu konta, pierwszym rozmowom, dylematy spotkać się/ nie spotkać) i motywacje bohaterów. Niektórzy wątpią czy miłość przez Internet ma sens, inni patrzą na zjawisko niczym badacz podczas eksperymentu, a jeszcze inni czują pozytywne podekscytowanie. Utkwił mi w głowie bohater jednego z opowiadań, który zgłasza się do agencji kojarzenia par, bo, jak twierdzi, nie ma czasu sam szukać drugiej połówki. Niech zajmą się tym profesjonaliści.


Utwory Marcina Michała Wysockiego cechuje bogaty język. 

Pamiętam, że kiedy moja mama skończyła czytać Baku, Moskwa, Warszawa, powiedziała: jakie ten człowiek ma piękne słownictwo, jak ładnie buduje zdania, ile było w tym elegancji. #Portal randkowy to całkiem inny temat, ale w dalszy ciągu możemy delektować się wspaniałym stylem autora. Pisząc o miłości udało mu się uniknąć banalnych sformułowań. Zastąpił je poetyckim, ale zrozumiałym stylem. Na dowód załączam piękny cytat: Chciałabym, żebyś okazał się tym człowiekiem, którego szukam. Bo tym, na którego tyle lat czekałam już jesteś.2

Wszechstronność autora widzimy również w sposobie wyrazu i w tym jak oddał miejsca akcji. Każde z opowiadań ze zbioru jest inne. Co je różni? Znajdziemy narratorów obojga płci, różne sposoby opowiadania (np. jedno opowiadanie jest w formie epistolarnej), a akcja każdej z historii to inne państwo (przypominam, że jest ich aż 8). Autor bardzo dokładnie narysował te miejsca. Stara się dać nutkę obyczajów, języka, kuchni (tej ostatniej jest wyjątkowo dużo) i udaje mu się to. Przenosi czytelników do tych krajów i pozwala im poczuć ich zapach.


Podsumowanie

Jeżeli internetowa metoda na poznanie kogoś sensownego ma tyle podobieństw do gry na loterii, to szanse są, jak dla mnie, zbyt znikome.3 - mówi bohaterka jednego z opowiadań. Mnie zastanawia, czy miłość w ogóle nie jest loterią. Jaką mamy gwarancję, że ta/ten, którzy są nam przeznaczeni zamieszkają drzwi obok, zapiszą się do tej samej szkoły itp. W miłości rządzi przypadek i czasami trzeba mu dopomóc. Na szczęście przy wyborze kolejnej książki nie musicie zdać się na ślepy los. #Portal randkowy to propozycja, która wyróżnia się na tle innych książek traktujących o miłości. Wyróżnia się różnorodnym i inteligentnym ujęciem tematu. Jest to propozycja, która może zadowolić wymagających czytelników.

1Marcin Michał Wysocki, #Portal randkowy, wyd. Qes Agency, Warszawa 2020, loc. 666- 667, [ebook].

2Tamże, loc. 4296 – 4297.

3Tamże, loc. 436 – 437.


Zobacz też:

Baku, Moskwa, Warszawa - Marcin Michał Wysocki

Złączeni samotnością - Kinga Michałowska

Złączeni samotnością - Kinga Michałowska

Co myślicie o tytule Złączeni samotnością? Mnie ta prosta zbitka słów oczarowała. Trąci romantyzmem, ale też desperacją. Uważam, że bardzo pasuje do naszych czasów, kiedy to w pogoni za stawianymi sobie celami zapominamy o pielęgnowaniu relacji międzyludzkich i dopiero tytułowa samotność pcha nas do zmian.



Tradycyjnie mała próbka wierszy z tomiku.


Uzależnienie


Życie jest pełne niespodzianek.

Nieustannie nas zaskakuje.

Jest pełne wyjątkowych chwil,

nie przegapmy ich.

Znajduję się na rozstaju chwil,

nie wiem, w którą stronę iść.

Każda z dróg będzie dla mnie dobra,

jeśli na jej końcu czekasz ty.

Wciągasz mnie jak internet.

Smakujesz bardziej,

niż mocna kawa nad ranem.

Lecz nie martwię się tym,

że jestem od ciebie

kompletnie uzależniona.

Zbyt szybko mija nam czas,

brakuje nam dnia.

Nie wymażę cię z mego serca.

Zawsze chcę o tobie pamiętać.

[s. 40]


Kocham skrycie


Kocham skrycie, twe w lustrze odbicie.

I twe zdjęcie, które spoczywa przy mnie co noc.

I choć przyznać do tego się wstydzę,

myślę o Tobie częściej, niż raz na rok.

A zapomnieć miałam już dawno.

I rzucić twe zdjęcie gdzieś w kąt.

Lecz zapomnieć sercu nie jest tak łatwo.

Chociaż dobrze wie, że to błąd.

[s. 41]


O krok


Wielka miłość była o krok,

lecz odtrąciłam ją, wciąż byłam zajęta.

Uparłam się , że nie jest mi przeznaczona.

Nie wiem co kryje się

po drugiej stronie lustra.

Jaka przyszłość jest dla mnie ustalona.

Chciałabym, chociaż raz, móc cofnąć czas,

ruszyć z posad świat,

by powrócić do tamtych chwil,

które przeminęły.

Lecz, już nie ma nas, pozostał tylko żal.

Nie zdołam tego naprawić.

Spójrz na mnie jeszcze raz.

Ponownie wpuść do swego serca,

wybacz mi i pozwól wszystko naprawić.

[s. 57]


Dawne wspomnienia


Powróćmy do dawnych zdarzeń.

Powróćmy do naszych niespełnionych marzeń.

Choć, to co było między nami.

Dawno już skończone.

Kocham, wciąż to co minione.

Wracam, wciąż do dobrze nam znanych miejsc.

Gubię się, wciąż patrząc wstecz.

Zasługujemy na coś więcej.

Niż stare zdjęcie.

Zasługujemy na wspólne szczęście.

[s. 103]


Cytowany tomik oraz inne prace Kingi Michałowskiej znajdziecie tutaj: https://ridero.eu/pl/books/catalog/?offset=0&q=kinga+micha%C5%82owska




W Krainie Elfów - Monika Smarz

W Krainie Elfów - Monika Smarz

Kochani, zapraszam was dziś do niesamowitej krainy. Aby do niej dotrzeć musimy wejść na książkową ścieżkę. Nie obawiajcie się. Podajcie mi rękę i razem zróbmy krok do Krainy Elfów.




Fabuła

Grupka dzieci przenosi się do Krainy Elfów. Poznają w niej Kwiatuszka i jej rodzinę. Gościnne elfy ciepło przyjmują małych podróżników. Zabierają ich do różnych zakątków swojej krainy i zapoznają z jej mieszkańcami. Spotkamy m.in. smutnego liska, który zgubił mamę, będziemy musieli znaleźć mleczko dla głodnego smoka, zwiedzimy ul, wybierzmy się na poszukiwania pyłku z nenufarów.


W Krainie Elfów to książka delikatna jak elfie skrzydełka.

To co od razu rzuciło mi się w oczy to to, że bohaterowie są wyjątkowo grzeczni. Co rusz padają słowa typu Bardzo miło mi cię poznać itp. Jest to jak najbardziej na plus, bo dobre maniery są zawsze w cenie.

Co jeszcze? W moim odczuciu, jest to dobra książka do czytania wieczorem, do snu. Co prawda bohaterowie przeżywają różne przygody, ale mają one w sobie coś subtelnego, delikatnego, co może pomóc dziecku się wyciszyć.


Jak widzicie do treści nie mam żadnych zastrzeżeń, jednak nie podoba mi się konstrukcja tekstu.

W opowieści nie ma głównego bohatera. Do Krainy Elfów przybywa grupka dzieci i każde z nich, po kolei, wraz z członkiem elfiej rodziny wyrusza na wycieczkę. W efekcie ilość postaci mnoży nam się niemiłosiernie. Przykładowo, w jednej krótkiej historyjce mała Ninka i elfka Melody spotkają małpkę Fiki Miki, a razem z nią napotykają smoczycę Rozalindę i potem jeszcze krowę Kaśkę. Taka menażeria starczyłaby na całą książkę, a to tylko jedna przygoda.

Ale to nie ilość bohaterów najbardziej mnie boli, a brak wyraźnego oddzielenia kolejnych opowieści. Jedno dziecka wraca z wyprawy i już kolejny elf łapie za rękę swojego podopiecznego i porywa go w głąb elfiej krainy. Nie ma czasu na podsumowanie, przemyślenie tego co przeczytaliśmy. Wystarczyłoby podzielić książkę na rozdziały np. Przygoda Ninki, Przygoda Leosia i od razu było by przejrzyściej.

Myślę, że taki zabieg byłby ukłonem w kierunku najmłodszych czytelników, którzy mają znacznie krótszy czas koncentracji. Dla nas te 70 stron (z obrazkami) to chwila, ale już dla przedszkolaka to kawał książki. Podział na rozdziały byłby dużym ułatwieniem. Dziecko widzi, że przygoda się zakończyła lub zbliża się do końca i może zadecydować, czy chce doczekać do końca fragmentu, czy chce przeczytać jeszcze jeden. Chwila pomiędzy rozdziałami to też czas na rozmowę o tym co przeczytaliśmy. Być może coś było niezrozumiałe, albo zaniepokoiło pociechę i chciałaby to omówić.




Wygląd

W tym temacie mamy z córką odmienne zdania. Na to, co mnie zachwyca ona nie zwraca uwagi, a to co ona określa jako super wywołuje u mnie mieszane uczucia. Przejdźmy do konkretów.

Bardzo cieszy mnie kwadratowy format (23x23 cm). Często podkreślam w swoich tekstach, że to najwygodniejszy kształt dla książek dla dzieci.


Opowieść jest oczywiście ilustrowana i jak tylko ją przekartkowałam to przepadłam, w przeciwieństwie do córki, która nie okazała żadnych emocji. Rysunki mają w sobie coś z impresjonizmu. Jakby ich autorka bawiła się plamami. Kolory są bardzo żywe, nawet biel i zimowe odcienie niebieskiego. Dziecko me, natomiast, zachwycają proste rysunki (np. seria książek o Basi) i na rzeczone ilustracje patrzy jak na dziwolągi. Czy zniechęca mnie brak entuzjazmu córki? Nie. Uważam, że gust małego człowieka kształtujemy od maleńkości i trzeba znaleźć zdrową równowagę pomiędzy prostymi formami a'la Świnka Peppa, a czymś z artystycznym duchem. Nic na siłę. Niech ta książka wyląduje na kupce innych czytadeł dziecka, a pewnego dnia być może wybierze ją jako wieczorną bajkę.

Co zachwyciło moją M.? Kolorowanki. Kiedy już łaskawie zerknęła na nową książkę, przekartkowała ja i przy ostatnich stronach pokiwała z uznaniem głową i stwierdziła, że będzie malować.

Sam pomysł dodania kolorowanek, związanych z nowo poznanymi bohaterami, jest świetny. Ja jednak wołałabym, żeby były one w formie jakiejś wkładki, czy też czegoś co można wyrwać, wyciąć itp. Chodzi mi o to żeby była osobna publikacja do czytania, a osobna do bazgrania.



Podsumowanie

W Kranie Elfów to książeczka przepięknie wydana, co ja piszę, obłędnie wydana. Moje dziecko jest jeszcze trochę za małe, żeby to docenić, ale mam nadzieję, że starsze dzieci dostrzegły to coś. Do treści nie mam jak się przyczepić. Magicznie, subtelnie, grzecznie po prostu bajkowo. Gdyby tylko ktoś wpadł na to, żeby podzielić tekst na rozdziały to byłaby to książka idealna.

Bike'owa podróż z Sydney do Szczecina cz. I - Daniel Kocuj

Bike'owa podróż z Sydney do Szczecina cz. I - Daniel Kocuj

Nawet najbardziej niewinne hobby może sprowadzić nas na manowce. Pozwolę sobie zacytować początek książki Bike'owa podróż z Sydney do Szczecina cz. I: Czytanie książek bywa niebezpieczne. To przez kontakt z książką zaraziłem się „cyklozą”. Czytając o przygodach polskich podróżników, zacząłem fantazjować.1 Daniel Kocuj zrobił duży krok od marzeń do ich realizacji. To czego dokonał było szalone, ale udało mu się. Żądza przygody przegoniła go od Sydney do Szczecina, rowerem.



Fabuła

Daniel Kocuj miał już dość pracy w korpo. Udało mu się zdobyć roczna wizę do Australii, rzucił więc wszystko, spakował rower i poleciał. Kiedy przyszło do powrotu stwierdził, że skoro ma już środek lokomocji to nie będzie przepłacał za bilet samolotowy. Wsiadł na swój dwuślad i wrócił do domu.

W pierwszej odsłonie jego podróży odwiedzimy Australię, Indonezję, Malezję, Tajlandię, Birmę i Indie. Lepiej sprawdźcie, czy macie wygodne siodełka, bo mamy dużo kilometrów do przejechania.


Książka ma charakter krajoznawczo- przygodowy.

Najprościej mówiąc facet jedzie na rowerze i opowiada co widział, co mu się przydarzyło. Podziwiamy, albo przeklinamy krajobraz, słuchamy lokalnych ciekawostek i opowieści, oraz poznajemy ludzi.

Odwiedzone kraje możemy zobaczyć z innej perspektywy niż turystyczne kurorty, przewodniki czy popularnonaukowe programy. Daniel Kocuj miał możliwość zapuścić się w miejsca, do których żaden normalny turysta nie trafi. Tylko dlatego, że były na jego trasie, lub musiał gdzieś odpocząć i uzupełnić zapasy.

Bike'owa podróż to był niebezpieczny wyczyn. Przygotowanie fizyczne i sprzętowe to kropla w morzu wyzwań, jakie stanęły przed rowerzystą. Najtrudniejsze było to, że większości z nich nie było możliwości przewidzieć. Trzeba było improwizować, liczyć na szczęście i dobroć drugiego człowieka.




Daniel Kocuj, poza żądzą przygody, może pochwalić się lekkim piórem.

Jego relację z podróży czyta się bardzo dobrze. Jest w niej dużo słońca i optymizmu. Nie wszystko idzie zgodnie z planem, jeżeli w ogóle możemy mówić o czymś takim jak plan. Jednak, nawet kiedy, nasz podróżnik przeklina na czym świat stoi, nie wątpimy w niego, a przede wszystkim czujemy, że to co robi sprawia mu radość, a to uczucie jest zaraźliwe.

W tym miejscu mam tylko jedną uwagę. Autor wyciągnął ze swojej podróży to co uważał za najciekawsze i super, bo o to w takich publikacjach chodzi, ale może można by lepiej zaznaczyć czas, który na nią poświęcił. Przykładowo, pobyt w Australii trwał rok. Właściwie zostało jasno powiedziane, że na tyle autor dostał wizę itd., itp. Tylko zaliczając kolejne punkty na mapie kontynentu, tego roku nie odczułam. Można by popracować nad sformułowaniami w tekście, żeby do czytelnika bardziej dotarł ogrom przedsięwzięcia.


Wydanie Bike'owej podróży cieszy oko.

Jest kolorowo, jest mapka, jest dużo zdjęć, więc nie tylko czytamy o różnych miejscach, ale też możemy rzucić na nie okiem. Oczywiście zdjęcia są zawsze pożądane przy literaturze podróżniczej, jednak, taka drobna uwaga, ja lubię kiedy są podpisane, a nie po prostu są. Wiem wtedy na co patrzę i jaki fragment opowieści ilustracja ma dopełniać.


Podsumowanie

Jakbyście szukali synonimu słowa wariat to można śmiało używać imienia i nazwiska Daniel Kocuj. Pasja zawiodła go na skraj świata i z powrotem, a to co zobaczył i przeżył spisał i wydał, a my możemy odbywać tę podróż raz za razem. Czy was to kręci czy nie, na pewno nie będziecie musieli kręcić tyle co autor książki.

1 Daniel Kocuj, Bike'owa podróż z Sydney do Szczecina cz. I, wyd. Annapurna, Warszawa 2020,s.15.



Copyright © Asia Czytasia , Blogger